poniedziałek, 2 listopada 2015

Polska Szkoła Magii i Czarodziejstwa: Rozdział 2 - Wakacyjne plany Angeli


Mieszkańców wsi Sarny Duże od dawna intrygowała ta dziwna, starsza pani. Przychodziła co niedzielę do kościoła na ostatnią mszę, zawsze w czerni. Jej ubiór zdradzał zamiłowanie do ekstrawagancji. Nie jedna wiejska baba mówiła, że nigdy nie ubrałaby się w to coś co przypomina szlafrok. Dzieci mówiły, że przypomina to bardziej pelerynę czarodzieja, ale kto by się słuchał najmłodszych - im tylko zabawa w głowie. Kobieta nigdy nie rozmawiała z żadnym mieszkańcem wsi, modliła się tylko żarliwie i gorąco. Nie chodziła do spowiedzi więc nawet ksiądz nie wiedział co jej w duszy gra. Jednakże działo się to przez tyle lat, że starzy mieszkańcy Saren Dużych przyzwyczaili się do tego widoku, tylko dla dzieci było to dziwne. 
- Babciu, kto to jest? - spytała się kiedyś mała Agatka nie wiedząc, że wskazywanie palcem jest niegrzeczne. – Czy ona mieszka w naszej wsi? 
- Nie wnuczko – odpowiedziała Babcia Agatki. – Jest ze wsi Sarny Mniejsze.
- A czemu jest ubrana tak dziwnie?
- Nie wiem wnusiu. 
- Jak ona to robi, że się nie starzeje? – Wtrąciła Babcia małego Józia. – Pamiętasz Halino, że ona tu się kręciła gdy my byłyśmy pannami na wydaniu, a wyglądała na starszą od nas? Przecież musi mieć ze sto lat!
- Gadasz głupoty Stanisławo! Pamiętaj, że oni w Sarnach Mniejszych to wielcy panowie! Zawsze mieli bogate stroje. Pewnie jeździ do miasta wydawać pieniądze na te... Pani kochana... jak to się nazywa? Operacje plastikowe?
- Plastyczne, program w telewizji o tym oglądałam – odpowiedziała Babcia małego Józia. – Pewnie ją stać, dla mnie to wyrzucenie pieniędzy w błoto, lepiej kupić nowy traktor.
- Pewnie o to chodzi, niemożliwe by miała tyle lat. Ciekawa jestem co się stało z tymi dziećmi co to z nimi przychodziła do kościółka…
- O tak pamiętam! Dwie dziewczynki i chłopiec. Ta pierwsza była taka ładna, te jasne włoski! Ale mówiła jakoś dziwnie, kiedyś przed nimi stałam. Tak mocno „r” wymawiała. Pomyślałam sobie, że zza granicy jest. Była dużo starsza niż rodzeństwo. Ten chłopiec wyglądał jak aniołek, taki grzeczniusi był. Najmłodsza – słodkie dziecko. Ciekawe czyi oni byli, bo ona to za stara na matkę…
- O tak, tak, pamiętasz? My zadzwoniliśmy po policjanta Maruszkiewicza aby sprawdził co się z dziećmi dzieje. Powiadał potem, że za granicę gdzieś ich wysłali do rodziny. Wyobrażasz sobie Stanisławo? Takie małe dzieci… - głos Babci małej Agatki załamał się pod wpływem wyobrażeń o cierpieniach jakich doznaje samotna dziewczynka i chłopiec z dala od domu. 

Najstarszej dziewczyny nikt nie żałował, ponieważ na oko miała z piętnaście lat to na pewno sobie poradziła.
- Gdyby Józia mój syn z synową chcieli wysłać gdzieś samego to bym się zamknęła z nim w stodole! – Krzyknęła starsza kobieta wymachując dodatkowo zaciśniętą pięścią aby nikt nie śmiał wątpić w jej słowa. - Widłami bym kuła każdego kto by chciał się zbliżyć!
- Straszne, to powinno być zakazane! Ale nie od dziś wiadomo, że ci z Saren Mniejszych to dziwacy, pewnie to przez te pieniądze…
Tak właśnie rozmawiały baby wiejskie, jednakże żadna nie odkryła kim jest kobieta w czerni. Obiekt ich obgadywań jak zawsze wyszedł z kościoła nie odpowiadając na zaczepki. Skierowała swoje kroki do pobliskiego lasu. Wchodząc do niego sięgnęła do wewnętrznej kieszeni „szlafroka” gdzie czekała na nią różdżka. Wypowiedziała cicho zaklęcie. Chłopcy, którzy od miesiąca próbowali ją śledzić znowu przypomnieli sobie, że muszą koniecznie odrobić lekcje zadane na przyszły tydzień, zapominając o pierwotnym celu.
- Ich rodzice powinni mi podziękować – pomyślała wesoło kobieta czerni. – Poprawiły im się oceny.
Upewniwszy się, że nie ma nikogo w pobliżu teleportowała się do domu.

Wieś Sarny Mniejsze leżała w środku lasu, nie miała nawet asfaltowej drogi. Nie zaglądał tutaj nikt niepożądany, czasem przybłąkał się jakiś pies. Starsi mieszkańcy Saren Dużych nie mieli ani czasu, ani ochoty przedzierać się przez leśną ścieżkę. Młodzież, która miewała takie ciągoty opowiadała o drzewach rosnących za potężnymi ogrodzeniami, które zasłaniały domostwa. Wiedziano tylko, że był to domy duże i bogate. Stwierdzano zazwyczaj jednogłośnie, że muszą tam mieszkać potomkowie jakiś Amerykanów czy innych obcokrajowców, którzy mają za dużo kasy przez co nie pracują. Szeptem powtarzano, że może to jakaś sekta, a ta kobieta w czerni próbowała ratować swoje wnuki poprzez pokazanie im dobrej wiary. Ktoś kiedyś coś słyszał o takich dziwnych ludziach zza granicy, którzy nie używają nowoczesnych urządzeń co by pasowało do tych dziwaków z Saren Mniejszych. Jednakże nikt nic nie wiedział na pewno, a policjant Maruszkiewicz po wizycie w tamtych stronach nie mógł w ogóle sobie przypomnieć szczegółów wizyty. Tak wiec wymyślano różne teorie na tych dziwaków z Saren Mniejszych co bardzo odpowiadało tamtejszym mieszkańcom. Wieś liczyła sobie trzy domy, w których mieszkały rodziny czarodziejów bardzo zadowolonych, że mugole nie wtrącają się w ich sprawy.

Pod adresem Sarny Mniejsze 2 mieszkało pięć osób, gdy przyjeżdżała Angelique sześć, nie licząc naturalnie domowych skrzatów. Jeden z nich, pomarszczony i lekko garbiący się podszedł do swojej pani i pomógł jej zdjąć wierzchnią szatę.
- Bardzo Ci dziękuję Remplir - powiedziała Augustyna Banach uśmiechając się do sługi. – Jak zwykle jesteś bardzo uczynny, jest Gosia w domu?
- Oui, Madame – odpowiedział skrzat. 
Mimo, że przebywał w Polsce dobre dwadzieścia trzy lata nadal wtrącał francuskie słowa.
- Mamo, już jesteś? – Krzyknęła z gabinetu Małgorzata. Była to czarownica wyglądająca na czterdzieści lat, krótkie kasztanowe włosy tworzyły na jej głowie artystyczny nieład, była mocno opalona. Chuda sylwetka spowita była w wymyślną szatę koloru śliwkowego. Zielone oczy krytycznie patrzyły na układające się na manekinie fałdy materiału. – Spojrzysz na to? Myślisz, że pasować będzie do pozostałych sukni?

W świecie polskich czarodziei mało kto nie kojarzył nazwiska Ratine. Butik z autorskimi ubraniami Małgorzaty znajdował się na głównej ulicy w Magowie. Była to stolica polskich czarodziei i czarownic, bardzo dokładnie ukryta przed mugolami, położona pod Warszawą. W butiku przy ulicy Michała Sędziwoja sprzedawano drogie, ale zarazem piękne stroje. Tylko nielicznych było na nie stać. Dziennik „Czarodziejskie Fakty” często pokazywał lokalne gwiazdy, które ubrane były w szaty od Małgorzaty Ratine. Dziennikarze gazety chętnie opisywałby skandale związane z projektantką mody jednakże ta od lat była przykładną żoną i matką. Po skończeniu nauki w Zespole Szkół Magii i Czarodziejstwa imienia Mistrza Jana Twardowskiego w Mystopach dostała się na studia w Akademii Czarodziejskich Sztuk Artystycznych w Paryżu, tam poznała Pierre’a Ratine – syna starego czarodziejskiego rodu, zawsze pogodnego blondyna o niebieskich oczach. Ślub był cichy i skromny, a niedługo po nim pojawiła się na świecie pierwsza córka: Angelique. Małgorzata próbowała podbić stolicę światowej mody jednakże nie zdobyła uznania. Młodzi, mimo sprzeciwu rodziców Pierre’a postanowili pojechać do Polski. W tym jakże barbarzyńskim i zimnym kraju, jak myślała teściowa Małgorzaty, udało się jej zbudować znaną i pewną markę. Tutaj też, po dziesięciu latach od narodzin pierwszego dziecka, przyszedł na świat Konrad a po kolejnych trzech latach Amelia.
- Sądzę, że będzie pasować – powiedziała matka do córki patrząc na latające wokoło sprzęty do szycia i cięcia. – Nadal jesteś w złym humorze?
- W złym humorze! – Krzyknęła Małgorzata. – Jestem wściekła! Tyle lat, tyle pracy! Ta gówniara nie wie co traci! – Siadła ciężko na pobliskiej kanapie. – Myślałam, że przejmie po mnie firmę, że będzie moją dziedziczką… naturalnie Konradowi i Amelii też bym coś zostawiła, ale Angela... przecież ona zawsze pięknie malowała, odziedziczyła zdolności po mnie...
- Córko, przecież poszła na takie studia jakie poszła, to było do przewidzenia – starała się ją uspokoić Augustyna. 


***

W Zespole Szkół Magii i Czarodziejstwa imienia Mistrza Jana Twardowskiego trwało właśnie zebranie rady nauczycielskiej. Zaczarowane kogucie pióro należące kiedyś do założyciela tej placówki wisiało w powietrzu i pisało po małych arkusikach pergaminu podawanych przez sekretarkę Dobromiłę Dudek. Na każdym znalazło się imię, nazwisko, data urodzenia i dokładny adres dziecka, które zostało przyjęte do tutejszego gimnazjum. Karteczka wędrowała następnie do wielkiej chińskiej wazy. Gdy pióro kończyło swoją robotę dyrektorka szkoły losowała skrawki papieru aby przydzielić poszczególne dzieciaki do klas. Od osiemnastu lat sprawowała tę funkcję Leokadia Bąk, jak większość czarownic wyglądała młodziej niż jej mugolskie rówieśniczki, często uczniowie myśleli, że ma najwyżej sześćdziesiątkę. Pulchna kobieta z siwym, długim warkoczem tworzącym koronę wokół jej głowy, którego koniec zdradzał, że w dawnych czasach była brunetką. Patrząc na jej twarz każdy wiedział, że jest to kobieta ciepła, dobra i sprawiedliwa, pracowała w szkole od prawie sześćdziesięciu pięciu lat. Znała ją jak własną kieszeń i pamiętała wielu uczniów, którzy opuścili mury placówki edukacyjnej. Mimo, że robiła losowanie wiele razy to nadal chętnie przydzielała dzieciaki do klas. Wkładała pomarszczoną rękę do wazy, wyciągała pergamin, głośno go odczytywała i podczas odkładania na swoje miejsce myślała kim może być ta młoda osoba. Jaki los ją czeka, czy będzie dumą szkoły, czy jej hańbą?

Przedstawiciel Ministerstwa Magii z wydziału do spraw edukacji magicznej sporządzał listę dzieci pochodzących z mugolskich rodzin. Była to bardzo ważna czynność. Młodzi czarodzieje i czarownice jeśli urodzili się w pozamagicznej rodzinie mieli wielkie problemy by dostać się do szkoły. Nauczyciel mugoloznastwa musiał pójść do takiego ucznia, wyjaśnić co się dzieje, przekonać rodzinę do wysłania dziecka do magicznej placówki. Następnie należało wypełnić mnóstwo dokumentów, wybrać się z rodziną czarodzieja lub czarownicy do świata magicznych ludzi by kupić potrzebne rzeczy i wyjaśnić szczegóły transportu oraz zakwaterowania. W międzyczasie należało odpowiedzieć na mnóstwo pytań i wątpliwości.

Takim przedstawicielem szkoły była aktualnie Angelique Ratine. Spisywała od urzędnika Ministerstwa Magii dane, które były jej bardzo potrzebne do rozpoczęcia pracy. Wymagało to bardzo wiele wysiłku zarówno od niej jak i czarodziejów z Wydziału Magicznej Edukacji. Aby nauczycielka mogła działać, specjalna grupa musiała przygotować jej grunt: upewnić się, że w wybranym terminie rodzina będzie w domu sama. Spotkanie odbywało się w czasie tygodnia więc oznaczało to często zaczarowanie szefów, ich pracowników oraz domowników. Wszystko musiało też spełniać przepisy dotyczących właściwego traktowania mugoli przez osoby magiczne. Dodatkowo jeden agent zawsze musiał czuwać w pobliżu na wypadek gdyby nauczycielka została zaatakowana. Niedawno w czarodziejskim świecie było głośno o sprawie w USA, gdy mugol próbował zastrzelić magicznego przedstawiciela ponieważ wziął go za wariata.

- Angie, zgadnij co? – Powiedział do blondynki łysy czarodziej koło trzydziestki. 
Miał na sobie skórzaną kurtkę, sprane i poszarpane jeansy, obcisły T-shirt na którym wisiały okulary przeciwsłoneczne oraz glany na nogach. Od razu było widać, że ceni sobie ubrania ze świata mugoli. Nazywał się Miłosz Chmielewski i był nauczycielem obrony przed czarną magią. Przy okazji sprawował opiekę nad klasą pierwszą "c". 
- Co? – odpowiedziała blondynka nie bawiąc się w zgadywanie, miała aktualnie co innego na głowie. 
- Jeśli się nie mylę mam Twoją małą siostrzyczkę w swojej klasie... – stwierdził śpiewnym głosem. 
- Nie żartuj! Amelia u ciebie? – Angelique udała, że nie jest tym zachwycona. – Gorzej nie mogła trafić, czego ty ją nauczysz? Zdegenerujesz wszystkie te dzieciaki świrze. 
- Zobaczysz, zrobię z nich moją małą prywatną armię. Ubiorę w takie tycie mundurki, nauczę rozpalać ogniska, czołgać się w błocie, jeździć na Harley’u i grać na kobzie! 

Miłosz i Angelique roześmiali się. Większość nauczycieli nie miała pojęcia czym jest Harley. Czym jest kobza też co najmniej połowa nie wiedziała. Miłosz pochodził z rodziny mugoli i nie wsiąkł do końca w świat czarodziei. Lubił sporty ekstremalne, a zwłaszcza związane z nimi ryzyko. Gdy był uczniem, w czasie letnich wakacji, uległ poważnemu wypadkowi podczas skakania na bungee. Mugol by zginął, jednak czarodziej nie pada tak łatwo. Jako, że był wtedy w świecie pozamagicznym lekarze utrzymywali go w śpiączce aby go poskładać. Jego przypadek został uznany za cud w medycynie i powstały nawet dwie prace na jego temat. Zamiast długiej, mugolskiej rehabilitacji wybrał magiczne sposoby dochodzenia do zdrowia. W psychice Miłosza został uraz i postanowił trochę przystopować. Jednak jego natura pchała go w objęcia adrenaliny. Po skończeniu szkoły (rok później niż jego rówieśnicy) przeszedł szkolenie na aurora. Popracował trochę wśród ciemnych typów, złapał kilku czarnoksiężników i dostał medal za odwagę. Wtedy właśnie niespodziewanie odwiedziła go Leokadia Bąk i poprosiła by objął posadę nauczyciela obrony przed czarną magią. 

Poprzedni belfer przestał się dokształcać i zaczął uczyć archaicznych metod. Na dodatek jego tusza zaczęła mu przeszkadzać w poruszaniu się. Dyrektorka pamiętała Miłosza jako tego, który podrywał tłumy i poprowadził bunt przeciwko jedzeniu w stołówce szkolnej. Akcje były iście spektakularne, dopracowane co do najmniejszego szczegółu, przez co zmieniono sposób żywienia uczniów (z czego wielu nauczycieli także się cieszyło). Pomyślała, że kogoś takiego jej trzeba. Kogoś kto ma ciekawe metody nauczania, kto zyska sobie szacunek wśród młodzieży oraz da sobie radę z rozbrykaną magiczną dziatwą. Jej pomysł nie spotkał się początkowo z uznaniem jednak po jakimś czasie przyszły nauczyciel stwierdził, że to kolejne wyzwanie w jego życiu. 

Miłosz podał Angelique listę dzieci z mugolskich rodzin. Czarownica zobaczyła na niej pięć nazwisk. 
- Sporo mugolaków w tym roku, z klasy „a” mam dwoje uczniów, a w „b” troje – powiedziała. - O, dwie dziewczynki są z Lublina! Świetnie, to moje okolice…