poniedziałek, 10 kwietnia 2017

Powojenne życie Hermiony G.: Rozdział 60 – Ronald Weasley


Natalie Martinez ponownie otworzyła akta i zaczęła czytać sprawozdania. Już po pierwszym zapoznaniu się z nimi, przekonała się, że dostała od przełożonego naprawdę śmierdzące jajo, czyli sprawę, która nie miała zbyt wielkich szans na rozwiązanie. To tłumaczyłoby, dlaczego FBI nie chciało się nią zająć. Stwierdzili, że odkrycie prawdziwej tożsamości Ronalda Weasleya podpada pod „pozyskiwanie i analizę informacji o osobie indywidualnej niebędącej obywatelem USA”. Natalie była święcie przekonana, że gdyby była swoim przełożonym, to odparłaby, że chłopak równie dobrze może się okazać ześwirowanym Amerykaninem, któremu narkotyki wyżarły mózg, a to podpada pod zakres ich obowiązków. Nie była jednak swoim szefem, więc jedyne co mogła zrobić, to przyjąć co jej dano.

Kobieta wiedziała, że CIA ma od dawna kłopoty i żałowała, że nie wybrała innego zawodu. Mogła zostać chirurgiem plastycznym, tak jak chciała jej matka, ale ona uparła się na politologię. FBI rosło w siłę, a jej agencja cięła koszty, a z nimi etaty, jak tylko się dało. Inwestowano w technologię, a nie ludzi. To doprowadziło do tego, że agentów było coraz mniej i dostawali zlecenia, które nie miały prawie niczego wspólnego ze szpiegowaniem. Jednym z nich była sprawa chłopaka, który był święcie przekonany, że pochodzi z Wielkiej Brytanii, ale nie był w stanie tego udowodnić. Natalie odwiedziła Ronalda w szpitalu psychiatrycznym w San Francisco i po kilku minutach rozmowy wiedziała, że jest pomylony. Tylko ktoś z chorą głową pytałby się jej czy nie jest przypadkiem czarownicą albo ma kogoś w rodzinie, kto ma czarodziejskie zdolności. Zanim wyszła z izolatki, w której go trzymali, błagał ją, aby opowiedziała wszystkim swoim znajomym o nim. Jak się później dowiedziała od lekarza prowadzącego, który się nim zajmował, Ronald prosił o to każdego. Nawet pracowników szpitala i innych pacjentów, mijanych na korytarzu.

Przypadek rudzielca nie był czymś niezwykłym. Nie raz odnajdywano młodych ludzi bez dokumentów, którzy dostali się do USA w najróżniejszy sposób. Niektórzy nie byli oficjalnie zarejestrowani, ponieważ ich rodzice byli imigrantami i bali się, że zostaną deportowani. Natalie miała kilka teorii, z czego najbardziej podobała się jej ta, że chłopak należy do grupy etnicznej znanej jako Irish Travellers, czyli tak zwanych, Irlandzkich Cyganów. Byli to koczownicy, którzy przenosili się z miejsca na miejsce i ich głównym zajęciem były burdy, robienie dzieciaków oraz wyciąganie zapomóg. To pasowałoby do opisu Ronalda, który twierdził, że ma pięciu braci i jedną siostrę oraz wszyscy urodzili się w domu i nie zostali oficjalnie zarejestrowani. Podał nawet miejsce, w którym z nimi mieszkał. Natalie udało się skontaktować z głównym urzędem z hrabstwa Devon i dowiedziała się, że według zagospodarowania terenu, wokół wsi Ottery St. Catchpole są tylko lasy, sady i pola, a na pewno nie ma samotnego domu zwanego Norą. Ta odpowiedź pasowała do teorii agentki CIA, ale nie powodowało, że sprawa się wyjaśniła. Ronald mówił lekarzom wiele rzeczy, ale nie było wiadomo, co jest prawdziwe, a co jest urojeniem. Zespół ekspertów orzekł, że chłopak pod wpływem traumatycznych przeżyć stworzył sobie alternatywną osobowość, która była ponad jego prawdziwym „ja”. Starano się przywrócić mu równowagę dzięki lekom i terapii, ale na razie nie przynosiło to efektów.

Natalie zmuszona była zbadać każdy trop, który prowadził do rozwiązania zagadki. Przeglądała notatki, mając nadzieję, że znajdzie coś, co przeoczyła. Jak na razie wszystko było jedną wielką niewiadomą. Chłopak mówił z angielskim akcentem, ale nie znał wielu faktów o Wielkiej Brytanii. Lekarze dali mu do rozwiązania test, który obejmował wiedzę z różnych kontynentów i krajów. Okazało się, że Ronald jest dobry w geografii Europy i Ameryki Północnej. Południowej prawie nie znał, tak samo, jak Azji, a Afryka była dla niego kompletną niewiadomą. Testy z historii ogólnej poszły mu tragicznie. Nie wiedział nic o Wojnach Światowych, nie potrafił wymienić nawet jednego premiera Wielkiej Brytanii albo prezydenta USA. Kojarzył, że było coś takiego jak średniowiecze i istnieli wtedy rycerze. Większość faktów, o których miał pojęcie, pochodziło z telewizji. Znał popularne filmy, seriale i teledyski z MTV, ale nie wiedział jednocześnie, kim był Szekspir i Tolkien. Wyglądało na to, że nigdy nie czytał literatury pięknej, a jego wiedza z matematyki, fizyki i biologii ograniczała się do absolutnego minimum.

Rudzielec twierdził, że najpierw uczyła go matka, a później chodził do szkoły w Londynie. Niestety, nie był w stanie powiedzieć, jak się nazywała, ani podać imion i nazwisk swoich nauczycieli oraz kolegów szkolnych. Przyciśnięty do muru, wyznał, że chodził do prywatnej szkoły z Hermioną Granger i z Harrym Potterem, z którym można się było skontaktować tylko dzięki jego wujostwu. Natalie i lekarze byli święcie przekonani, że zmiana zeznań wynikała ze zwichrowanej psychiki chłopaka. Jednak trop, był tropem i agentka musiała dowiedzieć się, czy istnieją osoby, które wymienił Ronald. Nawet najmniejszy ślad prawdopodobieństwa, sprawiał, że wisiała na telefonie, próbując dodzwonić się do Anglii, albo pisała długie e-maile, w których były zawarte prośby o ujawnienie informacji. Jak na razie wszystko zniechęcało Natalie. Molly i Artur Weasley nie istnieli. Było kilka osób o tym nazwisku, ale nikt nie pasował do opisu chłopaka. Petunia Dursley oświadczyła, że nie ma kontaktu z Harrym Potterem od wielu lat i nigdy nie słyszała o Ronaldzie Weasleyu. Agentka uznała, że należałoby sprawdzić, co się dzieje z przyjacielem rudzielca. Wynik śledztwa ujawnił, że ten trop był pudłem. Harry Potter zginął w wieku osiemnastu lat, rozbijając sobie głowę o drzewo, gdy wpadł na nie podczas szalonej jazdy na motorze bez kasku. Ciotka nie wiedziała o jego śmierci, ponieważ uciekł z domu rok wcześniej. Akta chłopaka przedstawiały go jako drobnego złodzieja, lubiącego wdawać się w bójki, który ostatnie lata swojego życia spędził w Ośrodku Wychowawczym im. Św. Brutusa dla Młodocianych Recydywistów. Natalie próbowała skontaktować się z tą placówką, ale nikt nie odbierał telefonu, a jednocześnie jej władza nie zainwestowała w stronę internetową i pocztę elektroniczną.

Okazało się, że jedyną rzeczą, którą może udowodnić Ronald, jest jego znajomość Londynu. Pokazał lekarzom, gdzie mieszkają rodzice Hermiony Granger, oraz gdzie, rzekomo, on sam z nią mieszkał. Wiedział jak poruszać się po mieście, znał działanie metra oraz komunikacji autobusowej. Bezbłędnie wskazał, gdzie są przystanki oraz opisał kilka restauracji, supermarkety i parki. To udowadniało, że mieszkał przez jakiś w Londynie. Agentce CIA nie zostało nic innego jak ustalić, czy Ronald mówił do końca prawdę. Pierwsze wątpliwości naszły ją, gdy okazało się, że chłopak nie wiedział, jak na nazwisko ma osoba, która wynajmowała mu dom. Mówił, że za wszystko odpowiadała Hermiona: kontaktowała się z właścicielem i przelewała na jego konto pieniądze. Poziom zdenerwowania Natalie wzrósł niebezpiecznie, gdy się okazało, że dziewczyna nie odbiera telefonu, przez co nie mogła zweryfikować informacji. Z tego powodu agentka zmuszona była zdobyć numer na telefon stacjonarny, co zajęło jej dwie godziny i spowodowało, że wypaliła paczkę papierosów.

Osoba, która odebrała połączenie, miała najbardziej gburowaty głos, jaki Amerykanka mogła sobie wyobrazić.
- Tak? – do jej ucha dobiegło warknięcie, wypowiedziane z angielskim akcentem.
- Dzień dobry, chciałabym zadać panu kilka pytań – oznajmiła spokojnym tonem Natalie która przeczuwała, że jej rozmówca może nie być chętny do odbycia pogawędki. – Czy mam przyjemność rozmawiać z Ianem, synem właścicieli domu? – agentka stwierdziła, że lepiej być przesadnie grzeczną.

Po drugiej stronie słuchawki dało się słyszeć ciche prychnięcie.
- Tak, to ja. Słucham… – ostatnie sowo było wypowiedziane z lodowatą obojętnością w głosie.
- Nazywam się Natalie Martinez, jestem agentką CIA i prowadzę pewną sprawę. Chcę się spytać, czy zna pan kogoś, kto nazywa się Ronald Weasley.
- Nie – odparł Ian.
- On twierdzi, że wynajmował od pana dom razem ze swoją narzeczoną. Ona miała dopełniać wszelkich formalności.
- Nie przypominam sobie – burknął mężczyzna.

Natalie zamyśliła się na chwilę. Kolejna osoba stwierdziła, że nie zna Ronalda Weasleya, ale to nie zmieniało faktu, że chłopak skądś musiał tych wszystkich ludzi znać. Do uszu agentki dobiegł odgłos jakiegoś ptaka. Stwierdziła, że Ian musi mieć w domu papugę.
- To może pan kojarzy Hermionę Granger albo Harry’ego Pottera.
- Tak, znam ją. Wyprowadziła się kilka dni temu – wyjawił Anglik po krótkiej chwili. – Niech pani sobie raz na zawsze zapamięta, że nie znam żadnego Pottera – wycedził.
- Aha… - mruknęła agentka. – Jest pan pewien, że nie widywał Hermiony w towarzystwie szczupłego, wysokiego rudzielca z niebieskimi oczami?
- Nie.
- Na pewno?
- Gdybym zauważył kogoś takiego, to bym powiedział. Nie jestem ślepy – warknął rozmówca w słuchawkę. – Coś jeszcze? – spytał zirytowanym tonem.
- Czy Hermiona ma dziecko albo była w ciąży?
- Nie. Ma małą siostrę, którą się czasem opiekuje.
- Jak małą?
- Dwa albo trzy lata. Nie pytałem się, ponieważ nie wścibiam nosa w nieswoje sprawy tak jak niektórzy!

Amerykanka nie zdążyła nic powiedzieć, gdy Ian się rozłączył. Przyjęła to z ulgą. Według niej Anglicy byli okropni, z tą całą swoją wyniosłością i beznadziejnym akcentem. Aktualnie miała dość sprawdzania poszlak, które nigdzie nie prowadziły, a zmuszały ją do przeprowadzania nieprzyjemnych rozmów. Natalie przemyślała wszystko i stwierdziła, że najprawdopodobniej chłopak przebywał w Londynie, gdzie zaprzyjaźnił się z Harrym Potterem. Możliwe, że poznali gdzieś Hermionę Granger i Ronald zafiksował się na jej punkcie. Najprawdopodobniej śledził ją i zdobywał na jej temat informacje. Pod wpływem zaburzeń psychicznych wymyślił, że siostra dziewczyny jest jego dzieckiem.
- Ta sprawa to katorga – mruknęła Natalie, wyciągając papierosa z drugiej paczki. – Niech znajdzie się ktoś, kto go zna, bo ja mam już dość!

Ledwo wypowiedziała te słowa, gdy na ekranie monitora pojawiła się informacja, że przyszedł do niej e-mail. Agentka kliknęła ikonkę i przeczytała jej zawartość. Zrozumiała, że to może być ostatnia szansa na rozwiązanie tej zagadki. Ronald Weasley wskazał jeszcze jedną osobę, która może potwierdzić, że go zna. Thierry Bouchard był młodym autorem książek o czarownicy Hermionie White. Według rudzielca te opowieści zostały stworzone pod wpływem jego historii, które opowiedział mu w Australii. Kilka dni wcześniej Natalie próbowała dostać się do bazy danych linii lotniczych, aby potwierdzić, że Ronald leciał tam z Hermioną, ale nie udało jej się to. Po ostatniej rozmowie z Ianem uznała, że nie ma to wielkiego sensu, ale skoro wysłała oficjalne pismo w tej sprawie, to warto było poznać odpowiedź.

Agent literacki Thierry’ego umówił ją z nim w Seattle. Natalie wiedziała, że jej przełożony nie będzie zadowolony, gdy dostanie rachunek za wyjazd, ale musiała spróbować. Postanowiła, że jeśli ten trop okaże się fałszywy, to poprosi szefa o danie jej innej sprawy, a tą zostawi w spokoju. Odpowiednie organy otrzymają zdjęcia Ronalda i jeśli ktoś go rozpozna, to śledztwo samo się rozwiąże. W tym czasie pacjent posiedzi trochę w psychiatryku i może po odpowiedniej terapii przypomni sobie coś ze swojej prawdziwej przeszłości.

***

Paul Ekman został zaliczony do grona stu najwybitniejszych psychologów dwudziestego wieku, wydał wiele książek, w których szczegółowo opisywał ludzkie emocje oraz był autorem wielu poradników o tym, jak rozpoznać kłamstwo. Uznawany był za eksperta w tej ostatniej dziedzinie i nie raz pomagał policji na tym polu. Dlatego dał namówić się na rozmowę z chłopakiem, który był przetrzymywany przez gangsterów. DEA chciała mieć potwierdzenie, że pomimo choroby psychicznej, Ronald Weasley może zeznawać przeciwko swoim oprawcom. Psycholog musiał ustalić, ile prawdy znajduje się w jego słowach. Karta pacjenta nie dawała wielkich szans na to, aby cokolwiek można było wziąć na poważnie. Wszystko to sprawiło, że Paul Ekman nie nastawiał się pozytywnie. Wszedł do izolatki, gdzie przebywał Ronald, myśląc, że rozmowa będzie krótka. Jak bardzo się pomylił, przekonał się chwilę później.

Chłopak nie sprawiał wrażenia chorego. Wyjaśnił, że to leki sprawiają, że mu się trudno myśli i dlatego nie wziął ich. Na wieść, że psycholog jest ekspertem od kłamstwa, rozpromienił się i spytał, czy może opowiedzieć swoją prawdziwą historię, w którą ciężko jest uwierzyć. Dodał, że wcześniej bał się, komukolwiek zdradzić kim naprawdę jest, ale teraz myśli, że spotkał odpowiednią osobę, która potwierdzi jego słowa. Paula zdziwiła jego szczerość, ale zarazem zaintrygowała. Postanowił, że wysłucha chłopaka, chociażby po to, aby stwierdzić, co siedzi w jego głowie.
- Mówisz, że to nie mógł być eliksir miłości? – spytał z największym zdumieniem, gdy dowiedział się, że istnieje świat czarodziejów i pacjent jest jego częścią.
- Na bank! – odparł Ronald. – Kiedyś zjadłem czekoladki, które Romilda Vane dała Harry’emu i zakochałem się w niej do szaleństwa. Pamiętam, jak to było… to jak obsesja… ciągle o niej myślałem… nic innego się nie liczyło, tylko ona… byłem jak pies na łańcuchu… - twarz chłopaka wykrzywiła się, wyraźnie nie były to przyjemne wspomnienia. – Teraz było inaczej. Mam wrażenie, że naprawdę zakochałem się w Clarze, ale coś mi mówi, że to nieprawda…
- Może jej pożądałeś – zauważył Paul. – Mówiłeś, że zawsze byłeś najgorszy. Ona miała wszystko, czego chciałeś.
- Tak… chyba tak… - zmieszał się rudzielec. – Nie sądziłem, że mogę być tak bardzo podły… - jego uszy zapłonęły czerwienią.

Psycholog notował wszystko jak szalony. Historia chłopaka była kompletnie nieprawdopodobna, ale opowiadał ją, będąc przekonanym o jej prawdziwości. Paul jeszcze nie spotkał się z takim przypadkiem. Ronald nie wykazał nawet najmniejszego gestu albo drgnięcia mięśni, które wskazałby na kłamstwo. Psycholog czytał notatki swoich podwładnych. Tam, historia chłopaka nie trzymała się kupy, a to, co teraz opowiadał, dopełniało ją w całości i sprawiało, że była jasna i przejrzysta. Rudzielec wyraźnie starał się zataić, że uważa się za czarodzieja. Paul był bardzo zadowolony, że to jemu postanowił się zwierzyć, dzięki czemu miał więcej materiału do badań.
- No dobrze. Powiedz mi, jak się tutaj znalazłeś i co było dalej – polecił, włączając dyktafon, ponieważ ręka go bolała od ciągłego pisania i chciał zdobyć zeznania.
- Clara miała świstoklika do USA. To taka rzecz, która przenosi z jednego miejsca na drugie. W sumie to nie wiem, czemu nie wydało mi się dziwne, że go ma, ponieważ takie rzeczy są nielegalne – chłopak się zamyślił. – Wylądowaliśmy na pustyni. Pamiętam, że było bardzo ciemno. To mnie zdziwiło, ponieważ miała mnie zabrać do swojego domu. Zapaliłem różdżkę i wtedy ona strzeliła we mnie zaklęciem rozbrajającym… - głos Ronalda ucichł. Psycholog nic nie powiedział, gestem zachęcił go do kontynuowania historii. – Zabrała mi różdżkę, a ja krzyknąłem. Pytałem się, co robi. Ona zaczęła się strasznie ze mnie śmiać. Mówiła okropne rzeczy… że jestem do niczego… że nikt mnie nie chce… powiedziała, że nie chce pierścionka zaręczynowego… nazwała mnie Królem Wieprzlejem… - twarz chłopaka wykrzywił ból. – Kiedy starałem się odebrać jej różdżkę, to mnie odrzucała przy pomocy zaklęcia… ten jej śmiech prześladuje mnie w snach… W końcu znudziło jej się obrażanie mnie. Rzuciła na mnie zaklęcie odpierające, mówiąc, że teraz nikt mi nie przyśle sowy i teleportowała się gdzieś. Nigdy więcej jej nie widziałem…
- Co potem zrobiłeś?
- Było całkiem ciemno. Słyszałem, jak jakieś zwierzęta wyją. Wymacałem przed sobą jakieś głazy i schowałem się pod nimi. Ta noc była najgorszą w moim życiu. Strasznie się bałem, że coś mnie dopadnie. Bez różdżki nie mogłem nic zrobić. Próbowałem się teleportować… bez różdżki czarodzieje są bezsilni… - Ron zacisnął mocno dłonie. - Nad ranem przysnąłem. Obudziłem się, gdy słońce przypiekało. Było cholernie gorąco… a ja tam byłem sam... bez wody… bez jedzenia… Znalazłem miejsce, gdzie się pojawiliśmy. Był tam stary but, czyli zużyty świstoklik i pierścionek zaręczynowy. Myślałem, że może zostawiła mi różdżkę, ale okazało się, że się myliłem. Przeszukałem piasek i kamienie, cal po calu i nic. Dlatego postanowiłem iść, aby znaleźć jakąś pomoc. Nie wiem, ile się błąkałem… Byłem wyczerpany, gdy zobaczyłem lądujący samolot. Chyba dlatego nie zastanowiłem się, czemu zatrzymał się przy skałach na pustyni. To był taki mały samolocik, wysiedli z niego ludzie i zaczęli coś wynosić. W ogóle nie pomyślałem, że to mogą być handlarze narkotyków… - chłopak zaśmiał się nerwowo. – Zaczęli do mnie strzelać, gdy mnie zobaczyli, ale padłem na ziemię i się nie ruszałem. Jeden z nich podszedł do mnie i przekręcił mnie butem, aby zobaczyć moją twarz…
- Czemu cię nie zabili!? – spytał wstrząśnięty do głębi psycholog.
- Zobaczył, że jestem obdarty i ledwo żywy. Zaintrygowało go to – wyjaśnił rudzielec. – Mamrotałem coś, aby mnie nie zabijał. Złapał mnie za kurtkę i dowlekł do pozostałych, a tamci zaczęli mnie oglądać i przeszukiwać. Gdy znaleźli pierścionek, to popatrzyli się na mnie, a ja w kółko powtarzałem, aby go wzięli, tylko mnie nie zabijali… Oni ciągle gadali coś między sobą, ale ja ich nie rozumiałem. To byli meksykanie – dodał.
- Mówisz, że to było w tamtym roku, w okolicy Halloween?
- Chyba tak – Ronald się zastanowił. – Razem z moim bratem zrobiliśmy imprezę z soboty na niedzielę. To na pewno było przed Halloween. W poniedziałek rano zabrałem Hermionie pierścionek i przyleciałem tutaj z Clarą. W Anglii było jasno, tutaj była noc. Na pewno spędziłem kilka dni na pustyni.
- Jakim cudem przeżyłeś kilka dni bez wody i jedzenia?
- Przecież mówiłem, że jestem czarodziejem. Nas trudniej wykończyć niż was mugoli. Żyjemy dłużej i nie chorujemy na takie same choroby jak wy.
- Tak, to wiele wyjaśnia – odparł Paul, aby udobruchać pacjenta. – Mów co było dalej.
- Hmm, potem niewiele pamiętam. Straciłem poczucie czasu. Wiem, że mnie szturchali, kopali i gadali po hiszpańsku… W pewnym momencie zobaczyłem ciemność i dopiero po jakimś czasie zorientowałem się, że jestem w jaskini. Zamknęli mnie w klatce, ale dali wody. Nie wiem, ile czasu tam siedziałem, zanim przyszedł facet, który gadał po angielsku. Chciał mnie zabić. W ogóle nie wierzył swoim kumplom, jak mu opowiedzieli, że przyszedłem z pustyni. Mówił, że to niemożliwe. Kazał mi opowiedzieć o pierścionku, skąd go mam. Gdy opowiedziałem, że jestem czarodziejem, to mnie skopał… - Ronald zwiesił smętnie głowę. – Zostawił mnie z rozwalonym nosem i odchodząc, oznajmił, że mam mu pokazać jakąś magiczną sztuczkę, to wtedy mnie zostawi przy życiu… Nie wiem, ile go nie było. Znowu straciłem poczucie czasu. W każdym razie, gdy wrócił, nos mi się zrósł…
- Zrósł? – zdziwił się psycholog.
- Jakoś sprawiłem, że był cały. Nawet krew mi z twarzy znikła. To chyba był objaw magii bezróżdżkowej – odparł rudzielec. – Takie rzeczy potrafią dzieci przed nauką w Hogwarcie, zazwyczaj nad tym nie panują. Ja też nie panowałem i nie uleczyłem siebie świadomie. W każdym razie ten facet był pod wrażeniem, gdy zobaczył, że zamiast papki z pomidora mam swój normalny nos. Od tamtej pory miał zabawę, że mnie szturchał nożem albo przypalał, a po kilku godzinach wszystko znikało…
- To… to… niemożliwe – wykrztusił Paul.
- Bolało jak skurwysyn, ale dzięki temu przeżyłem. Znudziło mu się po jakimś czasie – Ronald wzruszył ramionami i wyciągnął ręce przed siebie. – Te blizny są po tym, jak dopadły mnie zaczarowane mózgi w Ministerstwie Magii. Lekarzom powiedziałem, że walczyłem z ośmiornicą, ale to nie prawda – wyjaśnił zszokowanemu psychologowi. – Magicznych urazów nie da się cofnąć. Mój brat stracił ucho podczas bitwy i chodzi z dziurą w głowie…
- Dobrze, ale co się z tobą działo przed twoim uwolnieniem – ponaglił go psycholog.
- Dali mi jeść… jakieś ochłapy… kazali pracować, czasem mnie skopali i w sumie tyle – twarz chłopaka wykrzywił grymas. – Siedziałem w tej jaskini dniem i nocą, dlatego nie miałem pojęcia, ile minęło czasu. Dopiero policjantka mi uświadomiła, że jest koniec kwietnia… Jak ja tęsknię za domem… - westchnął boleśnie…
- Co w tym czasie robił gang?
- Hiszpanie dostarczali towar, najczęściej awionetką. Moim zadaniem było nasypywanie proszku do torebek. Amerykanie i kilku Hiszpanów pakowali je do samochodów. Z tego, co zrozumiałem, to rozdawali je potem dilerom.
- Narkotyzowałeś się?
- Nigdy w życiu! – obruszył się chłopak. – Gdybym wziął, chociaż odrobinkę to by mi obcięli głowę! Musiałem siedzieć nago, w usta wkładali mi taką kulkę – zaczerwienił się gwałtownie. – Pakowałem to całymi dniami. Wszystko mnie bolało. Na dodatek oni często stwierdzali, że jestem za wolny i mnie kopali! To było straszne – wyznał szeptem. – Wtedy modliłem się, aby umrzeć… Myślałem nad tym, aby rzucić się na któregoś z nich, wtedy by mnie na pewno zastrzelili, albo coś w tym stylu… Nie byłem tak odważny, jak sądziłem… - podniósł oczy na psychologa. – Może to i lepiej. W końcu mnie odbito i żyję. Będę mógł wrócić do rodziny i przeproszę Hermionę…
- Yhm – zakasłał Paul. – Na razie nie możemy cię wypuścić. Potrzebujemy twoich zeznań w sprawie gangu...
- Oraz nie możecie potwierdzić, że istnieję – wszedł mu w słowo Ron. – Wiem. Podejrzewam, że Harry już dawno usunął swoje dane z waszych urzędów. Myślę, że Hermiona tego nie zrobiła, ona może potwierdzić, że jestem czarodziejem, skontaktujcie się z nią!
- Nie chciałbym ci odbierać nadziei Ronaldzie, ale muszę ci powiedzieć, że policja do niej dzwoniła.
- I…?
- Powiedziała, że cię nie zna – powiedział miękko Paul.
- Nie może mnie nie znać! – obruszył się rudzielec. – Wiem, że byłem dla niej okropny, ale Hermiona to Hermiona. Ona nigdy nie kłamie! Przecież ma ze mną dziecko!
- Z tego, co wiem, to nie ma.

Chłopak usiadł ciężko na łóżku, aż sprężyny z materaca głośno zaskrzypiały. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w swoje stopy, próbując przyswoić wiadomości od psychologa. W tym czasie nie mrugnął nawet razu. Dopiero po dłuższej chwili wyprostował się i spojrzał na Paula z powagą.
- To ta Clara – wyszeptał. – To ona mnie wrobiła. Na pewno wymazała z pamięci Hermiony moje istnienie. Nie wiem, co zrobiła z dzieckiem, ale gdy odchodziłem, była w ciąży. Pewnie Clara je zabrała… a przynajmniej ten ktoś, kto się pod nią podszywał…
- Ronaldzie, spokojnie… - psycholog wstał.
- Jak mam być spokojny, jeśli ktoś postanowił zniszczyć mi życie! – wrzasnął, cały czerwony z gniewu. – Jak dorwę sukę, to ją rozszarpię! Zabiję…

Paul nie czekał na dalszą część wypowiedzi chłopaka. Bez wahania wezwał pielęgniarzy, którzy złapali pacjenta i podali mu środek uspakajający. Ciało rudzielca zwiotczało, oczy zaszły mgłą, a on sam zaczął się ślinić. Psycholog w tym czasie zabrał swoje notatki i dyktafon. Idąc do swojego gabinetu, pomyślał, że w ciągu trzydziestu lat pracy nie miał podobnego przypadku. Ronald Weasley był wyjątkowym pacjentem. Żył w świecie fantazji, który był spójny i logiczny, za to kompletnie nie umiał odnaleźć się w rzeczywistości, która według niego była chaotyczna i niezrozumiała. Psycholog dałby sobie rękę uciąć, że rudzielec mówi prawdę, gdyby nie to, że świat czarodziejów nie istniał. Otwierając drzwi do swojego gabinetu, naszła go refleksja, że zamiast agentki CIA, rząd powinien tu przysłać Muldera Foxa i Danę Scully.

***

Thierry ledwo mógł ukryć podniecenie. Nie wiedział dokładnie, czego chce od niego CIA, ale uważał, że to coś cudownego. Coś, co da mu natchnienie. Od jakiegoś czasu marzył o napisaniu powieści detektywistycznej. Wiadomość od Natalie Martinez było spełnieniem jego marzeń. Od razu zaczął wyobrażać sobie, jak ta kobieta wygląda. Chciał, aby była młodą latynoską o bujnych kształtach i oczach, w których mężczyzna może się utopić. Prawdziwą seksbombą, która sprawiała, że każdy obcokrajowiec wyjawiał jej swoje tajemnice bez zająknięcia…
- Pan Bouchard? – do uszu Thierry’ego doszedł miły głos.

Autor otworzył powoli oczy i przekonał się, że wymagał od życia zbyt wiele. Natalie nie była ani młoda, ani stara. Na pewno miała latynoskie korzenie, ale do seksbomby było jej daleko. Chłopak westchnął z żalem. Dawno nie czuł się tak rozczarowany.
- Tak, to ja – odparł sucho.
Agentka CIA uznała to za zaproszenie. Usiadła przy stoliku i zawołała kelnera, nie przeglądając karty dań. Poprosiła o wodę i hamburgera. Zniesmaczyło to Thierry’ego, który specjalnie wybrał lepszy lokal, aby nie jeść czegoś standardowego.
- Jak pan wie, nazywam się Natalie Martinez i prowadzę śledztwo w sprawie Ronalda Weasleya, zna go pan?

Thierry’ego zatkało. Czyżby chodziło o byłego narzeczonego Hermiony? Tego parszywego zdrajcę, który doprowadził biedną dziewczynę do czarnej rozpaczy i poronienia? Pisarz wiedział wszystko, ponieważ minimum raz na miesiąc wymieniał z Hermioną wiadomości przez Internet.
- Nazwisko obiło mi się o uszy – przyznał Kanadyjczyk. – Coś zmalował?
- Znaleźliśmy go na pustyni. Bez dokumentów. Wygląda na to, że z jego głową nie wszystko jest w porządku. Wskazał pana, jako osobę, która może potwierdzić jego tożsamość – wyjawiła agentka z nadzieją w głosie.
- Co jest nie tak z jego głową? – zdziwił się Thierry.
- Mówi dziwne rzeczy. Zna go pan, czy nie?
- Co mówił?

Amerykanka rzuciła badawcze spojrzenie na Kanadyjczyka znad swojego hamburgera. Od razu zrozumiał, że pyta o zbyt wiele.
- Hmm… - zaczął udawać, że się zastanawia. – Jak on wygląda? Spotkałem w swoim życiu wielu świrów.
- Rudy, wysoki, szczupły chłopak. Dwadzieścia lat. Twierdzi, że pochodzi z Wielkiej Brytanii.
- Czy mówił coś o magii? – Thierry postanowił zaryzykować. – Czarodziejach?
- Tak.
- Czy wspominał coś o dziewczynie o imieniu Hermiona?
- Zna go pan! – oznajmiła Natalie z błyskiem w oku. – Kim on jest? Gdzie się poznaliście? – zaczęła zadawać pytania.

Kanadyjczyk miał ochotę się uśmiechnąć, ale nie zrobił tego. Nie uważał siebie za złego człowieka, ale wyszedł z założenia, że niektórzy zasługują na karę. Na przykład Ron za to co zrobił Hermionie.
- Chodzi o niego? – Thierry wyjął z plecaka drugi tom swojej powieści.
Agentka wpatrywała się w okładkę książki bez większych emocji. Po chwili przeniosła wzrok na twarz rozmówcy.
- Wygląda trochę jak on – przyznała niechętnie.
- To Lord Regan, a ta dziewczyna to Hermiona White – wyjaśnił Thierry. – Bohaterowie mojej książki. Obydwoje są czarodziejami.
- Co to ma do waszej znajomości? – zapytała Natalie, jednocześnie próbując ukryć zniecierpliwienie.
- Co mówił o Hermionie? To ważne – oświadczył Kanadyjczyk bardzo poważnym tonem i spojrzał znacząco na swoją rozmówczynię.
- Twierdzi, że to jego narzeczona, z którą ma dziecko – wyznała niechętnie latynoska, która zrozumiała ostrzeżenie. – Ona twierdzi, że go nie zna.
- W takim razie kojarzę gościa – oznajmił pisarz, który od razu pojął, czemu Hermiona skłamała.
- Tak!?
- Spotkałem go w Londynie, chyba w październiku – Thierry kłamał jak z nut. Potrafił wymyślać wszystko na bieżąco, co niejednokrotnie wykorzystywał w życiu. – Chłopak uważa, że to on jest na okładce. Zobaczył kiedyś mnie i Hermionę w kawiarni. Uprzedzając pani pytania – dodał, gdy zobaczył, że Natalie już otwiera usta, aby coś powiedzieć – znam ją. To moja przyjaciółka i to od niej wziąłem imię oraz twarz mojej bohaterki. Ten chłopak zobaczył nas razem i ubzdurał sobie, że jest jej narzeczonym – pisarz udał, że się wzdryga. – Wariat, prawdziwy wariat.
- Jakim cudem ona go nie pamięta?
- Nie miał śmiałości do niej zagadać. On żyje swoją wyobraźnią – wyjaśnił Thierry. – Przynajmniej takie odniosłem wrażenie, gdy mi o tym opowiadał na spotkaniu z fanami – dodał szybko, aby nadać swoim słowom pozory prawdy.
- Może wie pan coś o nim więcej… gdzie mieszka… pracuje… cokolwiek…
- Nie, nic nie wiem.
- No dobrze… - Amerykanka wytarła usta po posiłku. – Ostatnie pytanie. Skąd wiedział, że spotkał się pan z Hermioną w Australii?

Thierry parsknął śmiechem. Nie był rozbawiony, ale stwierdził, że to będzie dobrze wyglądać. Jednym z jego niespełnionych marzeń był występ na Broadwayu.
- Na pewno wyczytał to w wywiadzie ze mną – oznajmił z szerokim uśmiechem. – Nie zdziwiłbym się, gdyby miał cały pokój wypełniony różnymi gazetami…
Jeden rzut oka na minę Natalie wystarczył, aby wiedział, że złapała przynętę. Widocznie jej to wystarczyło, ponieważ poprosiła kelnera o rachunek. Thierry wziął kieliszek z winem i zamoczył w nim usta.
- Dziękuję za spotkanie i pomoc, panie Bouchard – agentka potrząsnęła jego dłonią. – Dzięki panu jestem bliżej rozwiązania tej sprawy.
- Cała przyjemność po mojej stronie – odparł Thierry.

Wodził wzrokiem za oddalającą się Natalie, a gdy zamknęły się za nią drzwi windy, pisarz pozwolił sobie na wredny uśmieszek. Nie czuł nawet najmniejszych wyrzutów sumienia, że skłamał. Wiedział, że prędzej czy później prawda wyjdzie na jaw, ale do tego czasu Ron posiedzi sobie trochę w wariatkowie albo w więzieniu. Thierry’emu było obojętne, gdzie rudzielec się znajdował. Miał nadzieję, że trochę pocierpi, tak samo, jak Hermiona cierpiała. To było warte ewentualnych konsekwencji, które mógłby go spotkać za okłamanie agentki CIA. Pisarz jednak wątpił, aby go to spotkało. W końcu był Kanadyjczykiem, a nie Amerykaninem, więc nie miał obowiązku mówienia prawdy.
- No dobrze, teraz czas wysłać wiadomość do Hermiony – powiedział sobie w myślach, gdy dopił wino.

Stwierdził, że tak czy siak, lepiej, aby wiedziała, jak się sprawy mają. Niewątpliwym był fakt, że nadal nienawidziła swojego byłego narzeczonego, ale jednocześnie była na tyle dobrą osobą, że mogła przekazać rodzinie rudzielca, co się z nim stało. Thierry miał tylko nadzieję, że nie zrobi tego szybko.