Natalie Martinez
ponownie otworzyła akta i zaczęła czytać sprawozdania. Już po pierwszym zapoznaniu się
z nimi, przekonała się, że dostała od przełożonego naprawdę śmierdzące jajo,
czyli sprawę, która nie miała zbyt wielkich szans na rozwiązanie. To
tłumaczyłoby, dlaczego FBI nie chciało się nią zająć. Stwierdzili, że odkrycie
prawdziwej tożsamości Ronalda Weasleya podpada pod „pozyskiwanie i analizę
informacji o osobie indywidualnej niebędącej obywatelem USA”. Natalie była
święcie przekonana, że gdyby była swoim przełożonym, to odparłaby, że chłopak
równie dobrze może się okazać ześwirowanym Amerykaninem, któremu narkotyki
wyżarły mózg, a to podpada pod zakres ich obowiązków. Nie była jednak swoim
szefem, więc jedyne co mogła zrobić, to przyjąć co jej dano.
Kobieta
wiedziała, że CIA ma od dawna kłopoty i żałowała, że nie wybrała innego zawodu.
Mogła zostać chirurgiem plastycznym, tak jak chciała jej matka, ale ona uparła
się na politologię. FBI rosło w siłę, a jej agencja cięła koszty, a z nimi
etaty, jak tylko się dało. Inwestowano w technologię, a nie ludzi. To
doprowadziło do tego, że agentów było coraz mniej i dostawali zlecenia, które
nie miały prawie niczego wspólnego ze szpiegowaniem. Jednym z nich była sprawa
chłopaka, który był święcie przekonany, że pochodzi z Wielkiej Brytanii, ale
nie był w stanie tego udowodnić. Natalie odwiedziła Ronalda w szpitalu
psychiatrycznym w San Francisco i po kilku minutach rozmowy wiedziała, że jest pomylony. Tylko ktoś z chorą głową pytałby się jej czy nie jest
przypadkiem czarownicą albo ma kogoś w rodzinie, kto ma czarodziejskie
zdolności. Zanim wyszła z izolatki, w której go trzymali, błagał ją, aby
opowiedziała wszystkim swoim znajomym o nim. Jak się później dowiedziała od
lekarza prowadzącego, który się nim zajmował, Ronald prosił o to każdego. Nawet
pracowników szpitala i innych pacjentów, mijanych na korytarzu.
Przypadek
rudzielca nie był czymś niezwykłym. Nie raz odnajdywano młodych ludzi bez
dokumentów, którzy dostali się do USA w najróżniejszy sposób. Niektórzy nie
byli oficjalnie zarejestrowani, ponieważ ich rodzice byli imigrantami i bali
się, że zostaną deportowani. Natalie miała kilka teorii, z czego najbardziej
podobała się jej ta, że chłopak należy do grupy etnicznej znanej jako Irish
Travellers, czyli tak zwanych, Irlandzkich Cyganów. Byli to koczownicy, którzy
przenosili się z miejsca na miejsce i ich głównym zajęciem były burdy, robienie
dzieciaków oraz wyciąganie zapomóg. To pasowałoby do opisu Ronalda, który
twierdził, że ma pięciu braci i jedną siostrę oraz wszyscy urodzili się w domu
i nie zostali oficjalnie zarejestrowani. Podał nawet miejsce, w którym z nimi
mieszkał. Natalie udało się skontaktować z głównym urzędem z hrabstwa Devon i dowiedziała
się, że według zagospodarowania terenu, wokół wsi Ottery St. Catchpole są tylko
lasy, sady i pola, a na pewno nie ma samotnego domu zwanego Norą. Ta odpowiedź
pasowała do teorii agentki CIA, ale nie powodowało, że sprawa się wyjaśniła.
Ronald mówił lekarzom wiele rzeczy, ale nie było wiadomo, co jest prawdziwe, a
co jest urojeniem. Zespół ekspertów orzekł, że chłopak pod wpływem
traumatycznych przeżyć stworzył sobie alternatywną osobowość, która była ponad
jego prawdziwym „ja”. Starano się przywrócić mu równowagę dzięki lekom i
terapii, ale na razie nie przynosiło to efektów.
Natalie zmuszona
była zbadać każdy trop, który prowadził do rozwiązania zagadki. Przeglądała
notatki, mając nadzieję, że znajdzie coś, co przeoczyła. Jak na razie wszystko
było jedną wielką niewiadomą. Chłopak mówił z angielskim akcentem, ale nie znał
wielu faktów o Wielkiej Brytanii. Lekarze dali mu do rozwiązania test, który
obejmował wiedzę z różnych kontynentów i krajów. Okazało się, że Ronald jest
dobry w geografii Europy i Ameryki Północnej. Południowej prawie nie znał, tak
samo, jak Azji, a Afryka była dla niego kompletną niewiadomą. Testy z historii
ogólnej poszły mu tragicznie. Nie wiedział nic o Wojnach Światowych, nie
potrafił wymienić nawet jednego premiera Wielkiej Brytanii albo prezydenta USA. Kojarzył, że było
coś takiego jak średniowiecze i istnieli wtedy rycerze. Większość faktów, o
których miał pojęcie, pochodziło z telewizji. Znał popularne filmy, seriale i
teledyski z MTV, ale nie wiedział jednocześnie, kim był Szekspir i Tolkien. Wyglądało
na to, że nigdy nie czytał literatury pięknej, a jego wiedza z matematyki,
fizyki i biologii ograniczała się do absolutnego minimum.
Rudzielec
twierdził, że najpierw uczyła go matka, a później chodził do szkoły w Londynie.
Niestety, nie był w stanie powiedzieć, jak się nazywała, ani podać imion i
nazwisk swoich nauczycieli oraz kolegów szkolnych. Przyciśnięty do muru,
wyznał, że chodził do prywatnej szkoły z Hermioną Granger i z Harrym Potterem, z którym można się było skontaktować tylko dzięki jego
wujostwu. Natalie i lekarze byli święcie przekonani, że zmiana zeznań wynikała
ze zwichrowanej psychiki chłopaka. Jednak trop, był tropem i agentka musiała
dowiedzieć się, czy istnieją osoby, które wymienił Ronald. Nawet najmniejszy
ślad prawdopodobieństwa, sprawiał, że wisiała na telefonie, próbując dodzwonić
się do Anglii, albo pisała długie e-maile, w których były zawarte prośby o
ujawnienie informacji. Jak na razie wszystko zniechęcało Natalie. Molly i Artur
Weasley nie istnieli. Było kilka osób o tym nazwisku, ale nikt nie pasował do opisu
chłopaka. Petunia Dursley oświadczyła, że nie ma kontaktu z Harrym Potterem od
wielu lat i nigdy nie słyszała o Ronaldzie Weasleyu. Agentka uznała, że należałoby
sprawdzić, co się dzieje z przyjacielem rudzielca. Wynik śledztwa ujawnił, że
ten trop był pudłem. Harry Potter zginął w wieku osiemnastu lat, rozbijając
sobie głowę o drzewo, gdy wpadł na nie podczas szalonej jazdy na motorze bez
kasku. Ciotka nie wiedziała o jego śmierci, ponieważ uciekł z domu rok
wcześniej. Akta chłopaka przedstawiały go jako drobnego złodzieja, lubiącego
wdawać się w bójki, który ostatnie lata swojego życia spędził w Ośrodku
Wychowawczym im. Św. Brutusa dla Młodocianych Recydywistów. Natalie próbowała
skontaktować się z tą placówką, ale nikt nie odbierał telefonu, a jednocześnie jej władza nie zainwestowała w stronę internetową i pocztę elektroniczną.
Okazało się, że jedyną rzeczą, którą może udowodnić Ronald, jest jego znajomość Londynu. Pokazał lekarzom, gdzie
mieszkają rodzice Hermiony Granger, oraz gdzie, rzekomo, on sam z nią mieszkał.
Wiedział jak poruszać się po mieście, znał działanie metra oraz komunikacji
autobusowej. Bezbłędnie wskazał, gdzie są przystanki oraz opisał kilka restauracji,
supermarkety i parki. To udowadniało, że mieszkał przez jakiś w Londynie.
Agentce CIA nie zostało nic innego jak ustalić, czy Ronald mówił do końca
prawdę. Pierwsze wątpliwości naszły ją, gdy okazało się, że chłopak nie
wiedział, jak na nazwisko ma osoba, która wynajmowała mu dom. Mówił, że za
wszystko odpowiadała Hermiona: kontaktowała się z właścicielem i przelewała na
jego konto pieniądze. Poziom zdenerwowania Natalie wzrósł niebezpiecznie, gdy
się okazało, że dziewczyna nie odbiera telefonu, przez co nie mogła
zweryfikować informacji. Z tego powodu agentka zmuszona była zdobyć numer na
telefon stacjonarny, co zajęło jej dwie godziny i spowodowało, że wypaliła
paczkę papierosów.
Osoba, która
odebrała połączenie, miała najbardziej gburowaty głos, jaki Amerykanka mogła
sobie wyobrazić.
- Tak? – do jej
ucha dobiegło warknięcie, wypowiedziane z angielskim akcentem.
- Dzień dobry, chciałabym zadać panu kilka
pytań – oznajmiła spokojnym tonem Natalie która przeczuwała, że jej rozmówca
może nie być chętny do odbycia pogawędki. – Czy mam przyjemność rozmawiać z
Ianem, synem właścicieli domu? – agentka stwierdziła, że lepiej być przesadnie
grzeczną.
Po drugiej
stronie słuchawki dało się słyszeć ciche prychnięcie.
- Tak, to ja.
Słucham… – ostatnie sowo było wypowiedziane z lodowatą obojętnością w głosie.
- Nazywam się
Natalie Martinez, jestem agentką CIA i prowadzę pewną sprawę. Chcę się spytać,
czy zna pan kogoś, kto nazywa się Ronald Weasley.
- Nie – odparł
Ian.
- On twierdzi,
że wynajmował od pana dom razem ze swoją narzeczoną. Ona miała dopełniać
wszelkich formalności.
- Nie
przypominam sobie – burknął mężczyzna.
Natalie
zamyśliła się na chwilę. Kolejna osoba stwierdziła, że nie zna Ronalda
Weasleya, ale to nie zmieniało faktu, że chłopak skądś musiał tych wszystkich
ludzi znać. Do uszu agentki dobiegł odgłos jakiegoś ptaka. Stwierdziła, że Ian
musi mieć w domu papugę.
- To może pan
kojarzy Hermionę Granger albo Harry’ego Pottera.
- Tak, znam ją.
Wyprowadziła się kilka dni temu – wyjawił Anglik po krótkiej chwili. – Niech
pani sobie raz na zawsze zapamięta, że nie znam żadnego Pottera – wycedził.
- Aha… -
mruknęła agentka. – Jest pan pewien, że nie widywał Hermiony w towarzystwie
szczupłego, wysokiego rudzielca z niebieskimi oczami?
- Nie.
- Na pewno?
- Gdybym
zauważył kogoś takiego, to bym powiedział. Nie jestem ślepy – warknął rozmówca
w słuchawkę. – Coś jeszcze? – spytał zirytowanym tonem.
- Czy Hermiona
ma dziecko albo była w ciąży?
- Nie. Ma małą
siostrę, którą się czasem opiekuje.
- Jak małą?
- Dwa albo trzy
lata. Nie pytałem się, ponieważ nie wścibiam nosa w nieswoje sprawy tak jak
niektórzy!
Amerykanka nie zdążyła
nic powiedzieć, gdy Ian się rozłączył. Przyjęła to z ulgą. Według niej Anglicy
byli okropni, z tą całą swoją wyniosłością i beznadziejnym akcentem. Aktualnie
miała dość sprawdzania poszlak, które nigdzie nie prowadziły, a zmuszały ją do
przeprowadzania nieprzyjemnych rozmów. Natalie przemyślała wszystko i
stwierdziła, że najprawdopodobniej chłopak przebywał w Londynie, gdzie
zaprzyjaźnił się z Harrym Potterem. Możliwe, że poznali gdzieś Hermionę Granger
i Ronald zafiksował się na jej punkcie. Najprawdopodobniej śledził ją i zdobywał
na jej temat informacje. Pod wpływem zaburzeń psychicznych wymyślił, że siostra
dziewczyny jest jego dzieckiem.
- Ta sprawa to
katorga – mruknęła Natalie, wyciągając papierosa z drugiej paczki. – Niech
znajdzie się ktoś, kto go zna, bo ja mam już dość!
Ledwo
wypowiedziała te słowa, gdy na ekranie monitora pojawiła się informacja, że
przyszedł do niej e-mail. Agentka kliknęła ikonkę i przeczytała jej zawartość.
Zrozumiała, że to może być ostatnia szansa na rozwiązanie tej zagadki. Ronald
Weasley wskazał jeszcze jedną osobę, która może potwierdzić, że go zna. Thierry
Bouchard był młodym autorem książek o czarownicy Hermionie White. Według
rudzielca te opowieści zostały stworzone pod wpływem jego historii, które
opowiedział mu w Australii. Kilka dni wcześniej Natalie próbowała dostać się do
bazy danych linii lotniczych, aby potwierdzić, że Ronald leciał tam z Hermioną,
ale nie udało jej się to. Po ostatniej rozmowie z Ianem uznała, że nie ma to
wielkiego sensu, ale skoro wysłała oficjalne pismo w tej sprawie, to warto było
poznać odpowiedź.
Agent literacki
Thierry’ego umówił ją z nim w Seattle. Natalie wiedziała, że jej przełożony nie
będzie zadowolony, gdy dostanie rachunek za wyjazd, ale musiała spróbować.
Postanowiła, że jeśli ten trop okaże się fałszywy, to poprosi szefa o danie jej
innej sprawy, a tą zostawi w spokoju. Odpowiednie organy otrzymają zdjęcia
Ronalda i jeśli ktoś go rozpozna, to śledztwo samo się rozwiąże. W tym czasie pacjent posiedzi trochę w psychiatryku i może po odpowiedniej terapii przypomni sobie
coś ze swojej prawdziwej przeszłości.
***
Paul Ekman
został zaliczony do grona stu najwybitniejszych psychologów dwudziestego wieku,
wydał wiele książek, w których szczegółowo opisywał ludzkie emocje oraz był
autorem wielu poradników o tym, jak rozpoznać kłamstwo. Uznawany był za
eksperta w tej ostatniej dziedzinie i nie raz pomagał policji na tym polu.
Dlatego dał namówić się na rozmowę z chłopakiem, który był przetrzymywany przez
gangsterów. DEA chciała mieć potwierdzenie, że pomimo choroby psychicznej, Ronald Weasley może zeznawać przeciwko swoim oprawcom. Psycholog musiał
ustalić, ile prawdy znajduje się w jego słowach. Karta pacjenta nie dawała
wielkich szans na to, aby cokolwiek można było wziąć na poważnie. Wszystko to
sprawiło, że Paul Ekman nie nastawiał się pozytywnie. Wszedł do izolatki, gdzie
przebywał Ronald, myśląc, że rozmowa będzie krótka. Jak bardzo się pomylił,
przekonał się chwilę później.
Chłopak nie
sprawiał wrażenia chorego. Wyjaśnił, że to leki sprawiają, że mu się trudno
myśli i dlatego nie wziął ich. Na wieść, że psycholog jest ekspertem od
kłamstwa, rozpromienił się i spytał, czy może opowiedzieć swoją prawdziwą
historię, w którą ciężko jest uwierzyć. Dodał, że wcześniej bał się,
komukolwiek zdradzić kim naprawdę jest, ale teraz myśli, że spotkał odpowiednią
osobę, która potwierdzi jego słowa. Paula zdziwiła jego szczerość, ale zarazem
zaintrygowała. Postanowił, że wysłucha chłopaka, chociażby po to, aby stwierdzić,
co siedzi w jego głowie.
- Mówisz, że to
nie mógł być eliksir miłości? – spytał z największym zdumieniem, gdy dowiedział
się, że istnieje świat czarodziejów i pacjent jest jego częścią.
- Na bank! –
odparł Ronald. – Kiedyś zjadłem czekoladki, które Romilda Vane dała Harry’emu i
zakochałem się w niej do szaleństwa. Pamiętam, jak to było… to jak obsesja…
ciągle o niej myślałem… nic innego się nie liczyło, tylko ona… byłem jak pies
na łańcuchu… - twarz chłopaka wykrzywiła się, wyraźnie nie były to przyjemne
wspomnienia. – Teraz było inaczej. Mam wrażenie, że naprawdę zakochałem się w
Clarze, ale coś mi mówi, że to nieprawda…
- Może jej
pożądałeś – zauważył Paul. – Mówiłeś, że zawsze byłeś najgorszy. Ona miała
wszystko, czego chciałeś.
- Tak… chyba
tak… - zmieszał się rudzielec. – Nie sądziłem, że mogę być tak bardzo podły… -
jego uszy zapłonęły czerwienią.
Psycholog notował
wszystko jak szalony. Historia chłopaka była kompletnie nieprawdopodobna, ale
opowiadał ją, będąc przekonanym o jej prawdziwości. Paul jeszcze nie spotkał
się z takim przypadkiem. Ronald nie wykazał nawet najmniejszego gestu albo
drgnięcia mięśni, które wskazałby na kłamstwo. Psycholog czytał notatki swoich
podwładnych. Tam, historia chłopaka nie trzymała się kupy, a to, co teraz
opowiadał, dopełniało ją w całości i sprawiało, że była jasna i przejrzysta.
Rudzielec wyraźnie starał się zataić, że uważa się za czarodzieja. Paul był
bardzo zadowolony, że to jemu postanowił się zwierzyć, dzięki czemu miał więcej
materiału do badań.
- No dobrze.
Powiedz mi, jak się tutaj znalazłeś i co było dalej – polecił, włączając
dyktafon, ponieważ ręka go bolała od ciągłego pisania i chciał zdobyć zeznania.
- Clara miała
świstoklika do USA. To taka rzecz, która przenosi z jednego miejsca na drugie.
W sumie to nie wiem, czemu nie wydało mi się dziwne, że go ma, ponieważ takie
rzeczy są nielegalne – chłopak się zamyślił. – Wylądowaliśmy na pustyni.
Pamiętam, że było bardzo ciemno. To mnie zdziwiło, ponieważ miała mnie zabrać
do swojego domu. Zapaliłem różdżkę i wtedy ona strzeliła we mnie zaklęciem
rozbrajającym… - głos Ronalda ucichł. Psycholog nic nie powiedział, gestem
zachęcił go do kontynuowania historii. – Zabrała mi różdżkę, a ja krzyknąłem.
Pytałem się, co robi. Ona zaczęła się strasznie ze mnie śmiać. Mówiła okropne
rzeczy… że jestem do niczego… że nikt mnie nie chce… powiedziała, że nie chce
pierścionka zaręczynowego… nazwała mnie Królem Wieprzlejem… - twarz chłopaka
wykrzywił ból. – Kiedy starałem się odebrać jej różdżkę, to mnie odrzucała przy
pomocy zaklęcia… ten jej śmiech prześladuje mnie w snach… W końcu znudziło jej
się obrażanie mnie. Rzuciła na mnie zaklęcie odpierające, mówiąc, że teraz nikt
mi nie przyśle sowy i teleportowała się gdzieś. Nigdy więcej jej nie widziałem…
- Co potem
zrobiłeś?
- Było całkiem
ciemno. Słyszałem, jak jakieś zwierzęta wyją. Wymacałem przed sobą jakieś
głazy i schowałem się pod nimi. Ta noc była najgorszą w moim życiu. Strasznie
się bałem, że coś mnie dopadnie. Bez różdżki nie mogłem nic zrobić. Próbowałem
się teleportować… bez różdżki czarodzieje są bezsilni… - Ron zacisnął mocno
dłonie. - Nad ranem przysnąłem. Obudziłem się, gdy słońce przypiekało. Było
cholernie gorąco… a ja tam byłem sam... bez wody… bez jedzenia… Znalazłem
miejsce, gdzie się pojawiliśmy. Był tam stary but, czyli zużyty świstoklik
i pierścionek zaręczynowy. Myślałem, że może zostawiła mi różdżkę, ale okazało
się, że się myliłem. Przeszukałem piasek i kamienie, cal po calu i nic. Dlatego
postanowiłem iść, aby znaleźć jakąś pomoc. Nie wiem, ile się błąkałem… Byłem
wyczerpany, gdy zobaczyłem lądujący samolot. Chyba dlatego nie zastanowiłem się,
czemu zatrzymał się przy skałach na pustyni. To był taki mały samolocik,
wysiedli z niego ludzie i zaczęli coś wynosić. W ogóle nie pomyślałem, że to
mogą być handlarze narkotyków… - chłopak zaśmiał się nerwowo. – Zaczęli do mnie
strzelać, gdy mnie zobaczyli, ale padłem na ziemię i się nie ruszałem. Jeden z
nich podszedł do mnie i przekręcił mnie butem, aby zobaczyć moją twarz…
- Czemu cię nie
zabili!? – spytał wstrząśnięty do głębi psycholog.
- Zobaczył, że
jestem obdarty i ledwo żywy. Zaintrygowało go to – wyjaśnił rudzielec. – Mamrotałem
coś, aby mnie nie zabijał. Złapał mnie za kurtkę i dowlekł do pozostałych, a
tamci zaczęli mnie oglądać i przeszukiwać. Gdy znaleźli pierścionek, to
popatrzyli się na mnie, a ja w kółko powtarzałem, aby go wzięli, tylko mnie nie
zabijali… Oni ciągle gadali coś między sobą, ale ja ich nie rozumiałem. To byli
meksykanie – dodał.
- Mówisz, że to
było w tamtym roku, w okolicy Halloween?
- Chyba tak –
Ronald się zastanowił. – Razem z moim bratem zrobiliśmy imprezę z soboty na
niedzielę. To na pewno było przed Halloween. W poniedziałek rano zabrałem
Hermionie pierścionek i przyleciałem tutaj z Clarą. W Anglii było jasno, tutaj
była noc. Na pewno spędziłem kilka dni na pustyni.
- Jakim cudem
przeżyłeś kilka dni bez wody i jedzenia?
- Przecież
mówiłem, że jestem czarodziejem. Nas trudniej
wykończyć niż was mugoli. Żyjemy dłużej i nie chorujemy na takie same choroby
jak wy.
- Tak, to wiele
wyjaśnia – odparł Paul, aby udobruchać pacjenta. – Mów co było dalej.
- Hmm, potem
niewiele pamiętam. Straciłem poczucie czasu. Wiem, że mnie szturchali, kopali i
gadali po hiszpańsku… W pewnym momencie zobaczyłem ciemność i dopiero po jakimś
czasie zorientowałem się, że jestem w jaskini. Zamknęli mnie w klatce, ale dali
wody. Nie wiem, ile czasu tam siedziałem, zanim przyszedł facet, który gadał po
angielsku. Chciał mnie zabić. W ogóle nie wierzył swoim kumplom, jak mu
opowiedzieli, że przyszedłem z pustyni. Mówił, że to niemożliwe. Kazał mi
opowiedzieć o pierścionku, skąd go mam. Gdy opowiedziałem, że jestem
czarodziejem, to mnie skopał… - Ronald zwiesił smętnie głowę. – Zostawił mnie z
rozwalonym nosem i odchodząc, oznajmił, że mam mu pokazać jakąś magiczną
sztuczkę, to wtedy mnie zostawi przy życiu… Nie wiem, ile go nie było. Znowu
straciłem poczucie czasu. W każdym razie, gdy wrócił, nos mi się zrósł…
- Zrósł? –
zdziwił się psycholog.
- Jakoś
sprawiłem, że był cały. Nawet krew mi z twarzy znikła. To chyba był objaw magii
bezróżdżkowej – odparł rudzielec. – Takie rzeczy potrafią dzieci przed nauką w
Hogwarcie, zazwyczaj nad tym nie panują. Ja też nie panowałem i nie uleczyłem siebie
świadomie. W każdym razie ten facet był pod wrażeniem, gdy zobaczył, że zamiast
papki z pomidora mam swój normalny nos. Od tamtej pory miał zabawę, że mnie
szturchał nożem albo przypalał, a po kilku godzinach wszystko znikało…
- To… to…
niemożliwe – wykrztusił Paul.
- Bolało jak
skurwysyn, ale dzięki temu przeżyłem. Znudziło mu się po jakimś czasie – Ronald
wzruszył ramionami i wyciągnął ręce przed siebie. – Te blizny są po tym, jak
dopadły mnie zaczarowane mózgi w Ministerstwie Magii. Lekarzom powiedziałem, że
walczyłem z ośmiornicą, ale to nie prawda – wyjaśnił zszokowanemu psychologowi.
– Magicznych urazów nie da się cofnąć. Mój brat stracił ucho podczas bitwy i
chodzi z dziurą w głowie…
- Dobrze, ale co
się z tobą działo przed twoim uwolnieniem – ponaglił go psycholog.
- Dali mi jeść…
jakieś ochłapy… kazali pracować, czasem mnie skopali i w sumie tyle – twarz
chłopaka wykrzywił grymas. – Siedziałem w tej jaskini dniem i nocą, dlatego nie
miałem pojęcia, ile minęło czasu. Dopiero policjantka mi uświadomiła, że jest
koniec kwietnia… Jak ja tęsknię za domem… - westchnął boleśnie…
- Co w tym
czasie robił gang?
- Hiszpanie
dostarczali towar, najczęściej awionetką. Moim zadaniem było nasypywanie
proszku do torebek. Amerykanie i kilku Hiszpanów pakowali je do samochodów. Z
tego, co zrozumiałem, to rozdawali je potem dilerom.
- Narkotyzowałeś
się?
- Nigdy w życiu!
– obruszył się chłopak. – Gdybym wziął, chociaż odrobinkę to by mi obcięli
głowę! Musiałem siedzieć nago, w usta wkładali mi taką kulkę – zaczerwienił się
gwałtownie. – Pakowałem to całymi dniami. Wszystko mnie bolało. Na dodatek oni
często stwierdzali, że jestem za wolny i mnie kopali! To było straszne – wyznał
szeptem. – Wtedy modliłem się, aby umrzeć… Myślałem nad tym, aby rzucić się na
któregoś z nich, wtedy by mnie na pewno zastrzelili, albo coś w tym stylu… Nie
byłem tak odważny, jak sądziłem… - podniósł oczy na psychologa. – Może to i
lepiej. W końcu mnie odbito i żyję. Będę mógł wrócić do rodziny i przeproszę
Hermionę…
- Yhm – zakasłał
Paul. – Na razie nie możemy cię wypuścić. Potrzebujemy twoich zeznań w sprawie
gangu...
- Oraz nie
możecie potwierdzić, że istnieję – wszedł mu w słowo Ron. – Wiem. Podejrzewam,
że Harry już dawno usunął swoje dane z waszych urzędów. Myślę, że Hermiona tego
nie zrobiła, ona może potwierdzić, że jestem czarodziejem, skontaktujcie się z
nią!
- Nie chciałbym
ci odbierać nadziei Ronaldzie, ale muszę ci powiedzieć, że policja do niej
dzwoniła.
- I…?
- Powiedziała,
że cię nie zna – powiedział miękko Paul.
- Nie może mnie
nie znać! – obruszył się rudzielec. – Wiem, że byłem dla niej okropny, ale
Hermiona to Hermiona. Ona nigdy nie kłamie! Przecież ma ze mną dziecko!
- Z tego, co
wiem, to nie ma.
Chłopak usiadł
ciężko na łóżku, aż sprężyny z materaca głośno zaskrzypiały. Przez dłuższą
chwilę wpatrywał się w swoje stopy, próbując przyswoić wiadomości od
psychologa. W tym czasie nie mrugnął nawet razu. Dopiero po dłuższej chwili
wyprostował się i spojrzał na Paula z powagą.
- To ta Clara –
wyszeptał. – To ona mnie wrobiła. Na pewno wymazała z pamięci Hermiony moje
istnienie. Nie wiem, co zrobiła z dzieckiem, ale gdy odchodziłem, była w ciąży.
Pewnie Clara je zabrała… a przynajmniej ten ktoś, kto się pod nią podszywał…
- Ronaldzie,
spokojnie… - psycholog wstał.
- Jak mam być
spokojny, jeśli ktoś postanowił zniszczyć mi życie! – wrzasnął, cały czerwony z
gniewu. – Jak dorwę sukę, to ją rozszarpię! Zabiję…
Paul nie czekał
na dalszą część wypowiedzi chłopaka. Bez wahania wezwał pielęgniarzy, którzy
złapali pacjenta i podali mu środek uspakajający. Ciało rudzielca zwiotczało, oczy
zaszły mgłą, a on sam zaczął się ślinić. Psycholog w tym czasie zabrał swoje
notatki i dyktafon. Idąc do swojego gabinetu, pomyślał, że w ciągu trzydziestu
lat pracy nie miał podobnego przypadku. Ronald Weasley był wyjątkowym
pacjentem. Żył w świecie fantazji, który był spójny i logiczny, za to
kompletnie nie umiał odnaleźć się w rzeczywistości, która według niego była
chaotyczna i niezrozumiała. Psycholog dałby sobie rękę uciąć, że rudzielec mówi
prawdę, gdyby nie to, że świat czarodziejów nie istniał. Otwierając drzwi do
swojego gabinetu, naszła go refleksja, że zamiast agentki CIA, rząd powinien tu przysłać Muldera Foxa i Danę Scully.
***
Thierry ledwo
mógł ukryć podniecenie. Nie wiedział dokładnie, czego chce od niego CIA, ale
uważał, że to coś cudownego. Coś, co da mu natchnienie. Od jakiegoś czasu
marzył o napisaniu powieści detektywistycznej. Wiadomość od Natalie Martinez
było spełnieniem jego marzeń. Od razu zaczął wyobrażać sobie, jak ta kobieta
wygląda. Chciał, aby była młodą latynoską o bujnych kształtach i oczach, w
których mężczyzna może się utopić. Prawdziwą seksbombą, która sprawiała, że
każdy obcokrajowiec wyjawiał jej swoje tajemnice bez zająknięcia…
- Pan Bouchard?
– do uszu Thierry’ego doszedł miły głos.
Autor otworzył
powoli oczy i przekonał się, że wymagał od życia zbyt wiele. Natalie nie była
ani młoda, ani stara. Na pewno miała latynoskie korzenie, ale do seksbomby było
jej daleko. Chłopak westchnął z żalem. Dawno nie czuł się tak rozczarowany.
- Tak, to ja –
odparł sucho.
Agentka CIA
uznała to za zaproszenie. Usiadła przy stoliku i zawołała kelnera, nie
przeglądając karty dań. Poprosiła o wodę i hamburgera. Zniesmaczyło to
Thierry’ego, który specjalnie wybrał lepszy lokal, aby nie jeść czegoś
standardowego.
- Jak pan wie,
nazywam się Natalie Martinez i prowadzę śledztwo w sprawie Ronalda Weasleya,
zna go pan?
Thierry’ego
zatkało. Czyżby chodziło o byłego narzeczonego Hermiony? Tego parszywego
zdrajcę, który doprowadził biedną dziewczynę do czarnej rozpaczy i poronienia?
Pisarz wiedział wszystko, ponieważ minimum raz na miesiąc wymieniał z Hermioną
wiadomości przez Internet.
- Nazwisko obiło
mi się o uszy – przyznał Kanadyjczyk. – Coś zmalował?
- Znaleźliśmy go
na pustyni. Bez dokumentów. Wygląda na to, że z jego głową nie wszystko jest w
porządku. Wskazał pana, jako osobę, która może potwierdzić jego tożsamość – wyjawiła
agentka z nadzieją w głosie.
- Co jest nie
tak z jego głową? – zdziwił się Thierry.
- Mówi dziwne
rzeczy. Zna go pan, czy nie?
- Co mówił?
Amerykanka
rzuciła badawcze spojrzenie na Kanadyjczyka znad swojego hamburgera. Od razu
zrozumiał, że pyta o zbyt wiele.
- Hmm… - zaczął
udawać, że się zastanawia. – Jak on wygląda? Spotkałem w swoim życiu wielu
świrów.
- Rudy, wysoki,
szczupły chłopak. Dwadzieścia lat. Twierdzi, że pochodzi z Wielkiej Brytanii.
- Czy mówił coś
o magii? – Thierry postanowił zaryzykować. – Czarodziejach?
- Tak.
- Czy wspominał
coś o dziewczynie o imieniu Hermiona?
- Zna go pan! –
oznajmiła Natalie z błyskiem w oku. – Kim on jest? Gdzie się poznaliście? –
zaczęła zadawać pytania.
Kanadyjczyk miał
ochotę się uśmiechnąć, ale nie zrobił tego. Nie uważał siebie za złego
człowieka, ale wyszedł z założenia, że niektórzy zasługują na karę. Na przykład
Ron za to co zrobił Hermionie.
- Chodzi o
niego? – Thierry wyjął z plecaka drugi tom swojej powieści.
Agentka
wpatrywała się w okładkę książki bez większych emocji. Po chwili przeniosła
wzrok na twarz rozmówcy.
- Wygląda trochę
jak on – przyznała niechętnie.
- To Lord Regan,
a ta dziewczyna to Hermiona White – wyjaśnił Thierry. – Bohaterowie mojej
książki. Obydwoje są czarodziejami.
- Co to ma do
waszej znajomości? – zapytała Natalie, jednocześnie próbując ukryć
zniecierpliwienie.
- Co mówił o
Hermionie? To ważne – oświadczył Kanadyjczyk bardzo poważnym tonem i spojrzał
znacząco na swoją rozmówczynię.
- Twierdzi, że
to jego narzeczona, z którą ma dziecko – wyznała niechętnie latynoska, która zrozumiała ostrzeżenie. – Ona
twierdzi, że go nie zna.
- W takim razie
kojarzę gościa – oznajmił pisarz, który od razu pojął, czemu Hermiona
skłamała.
- Tak!?
- Spotkałem go w
Londynie, chyba w październiku – Thierry kłamał jak z nut. Potrafił wymyślać
wszystko na bieżąco, co niejednokrotnie wykorzystywał w życiu. – Chłopak uważa,
że to on jest na okładce. Zobaczył kiedyś mnie i Hermionę w kawiarni.
Uprzedzając pani pytania – dodał, gdy zobaczył, że Natalie już otwiera usta,
aby coś powiedzieć – znam ją. To moja przyjaciółka i to od niej wziąłem imię
oraz twarz mojej bohaterki. Ten chłopak zobaczył nas razem i ubzdurał
sobie, że jest jej narzeczonym – pisarz udał, że się wzdryga. – Wariat,
prawdziwy wariat.
- Jakim cudem
ona go nie pamięta?
- Nie miał
śmiałości do niej zagadać. On żyje swoją wyobraźnią – wyjaśnił Thierry. –
Przynajmniej takie odniosłem wrażenie, gdy mi o tym opowiadał na spotkaniu z
fanami – dodał szybko, aby nadać swoim słowom pozory prawdy.
- Może wie pan
coś o nim więcej… gdzie mieszka… pracuje… cokolwiek…
- Nie, nic nie
wiem.
- No dobrze… -
Amerykanka wytarła usta po posiłku. – Ostatnie pytanie. Skąd wiedział, że
spotkał się pan z Hermioną w Australii?
Thierry parsknął
śmiechem. Nie był rozbawiony, ale stwierdził, że to będzie dobrze wyglądać.
Jednym z jego niespełnionych marzeń był występ na Broadwayu.
- Na pewno
wyczytał to w wywiadzie ze mną – oznajmił z szerokim uśmiechem. – Nie
zdziwiłbym się, gdyby miał cały pokój wypełniony różnymi gazetami…
Jeden rzut oka
na minę Natalie wystarczył, aby wiedział, że złapała przynętę. Widocznie jej to
wystarczyło, ponieważ poprosiła kelnera o rachunek. Thierry wziął kieliszek z
winem i zamoczył w nim usta.
- Dziękuję za
spotkanie i pomoc, panie Bouchard – agentka potrząsnęła jego dłonią. – Dzięki
panu jestem bliżej rozwiązania tej sprawy.
- Cała
przyjemność po mojej stronie – odparł Thierry.
Wodził wzrokiem
za oddalającą się Natalie, a gdy zamknęły się za nią drzwi windy, pisarz
pozwolił sobie na wredny uśmieszek. Nie czuł nawet najmniejszych wyrzutów
sumienia, że skłamał. Wiedział, że prędzej czy później prawda wyjdzie na jaw,
ale do tego czasu Ron posiedzi sobie trochę w wariatkowie albo w więzieniu.
Thierry’emu było obojętne, gdzie rudzielec się znajdował. Miał nadzieję, że
trochę pocierpi, tak samo, jak Hermiona cierpiała. To było warte ewentualnych
konsekwencji, które mógłby go spotkać za okłamanie agentki CIA. Pisarz jednak
wątpił, aby go to spotkało. W końcu był Kanadyjczykiem, a nie Amerykaninem,
więc nie miał obowiązku mówienia prawdy.
- No dobrze,
teraz czas wysłać wiadomość do Hermiony – powiedział sobie w myślach, gdy dopił
wino.
Stwierdził, że
tak czy siak, lepiej, aby wiedziała, jak się sprawy mają. Niewątpliwym był
fakt, że nadal nienawidziła swojego byłego narzeczonego, ale jednocześnie była
na tyle dobrą osobą, że mogła przekazać rodzinie rudzielca, co się z nim stało.
Thierry miał tylko nadzieję, że nie zrobi tego szybko.