poniedziałek, 16 stycznia 2017

Powojenne życie Hermiony G.: Rozdział 49 – Żenujący dowcip Dundy’ego


Kingsley Shacklebolt był zadowolony z wyniku posiedzenia rady. Projekt budowy oddziału Świętego Munga w Hogsmeade został przegłosowany prawie jednogłośnie, a to oznaczało, że nie musiał się użerać z przekonywaniem niektórych czarodziejów i czarownic do swojego pomysłu. Percy podążający za nim także miał dobry humor. Nie musiał modyfikować planów, co oznaczało kupę roboty. Wszystko szło gładko i tak jak powinno.
- Czemu masz taką dziwną minę? – Minister Magii zadał pytanie sekretarce, gdy wszedł do biura.

Dziewczyna wyglądała jakby zaraz miała się rozpłakać. Pociągnęła znacząco nosem i wskazała podbródkiem na mężczyznę w czerni, który stał po drugiej stronie pokoju. Kingsleya od razu naszła refleksja, że przybycie Severusa Snape’a sprawia, że atmosfera się zagęszcza i robi się taka jakaś bardziej złowieszcza. Możliwe, że spowodowane to było kombinacją nietoperzowego stylu oraz odpychającego wyrazu twarzy.
- Muszę z tobą porozmawiać – rzekł były mistrz eliksirów, a ton jego wypowiedzi wskazywał, że jest mocno zniecierpliwiony.

Czarnoskóry czarodziej westchnął widząc nieme błaganie w oczach sekretarki, które wyraźnie mówiło „niech on sobie stąd pójdzie”. Widocznie Snape wystarczająco uprzykrzył życie Daisy, w czasie kiedy odbywało się posiedzenie rady. W krótkim czasie dziewczyna zaczęła przypominać cień samej siebie.
- Masz szczęście, akurat mam wolną godzinę – oznajmił Kingsley. – Następnym razem jeśli chcesz się ze mną spotkać to się umów, a nie wyżywasz się na Daisy – oświadczył stanowczo.
- Ja tylko powiedziałem jej, co myślę o malowaniu paznokci w pracy.

Na te słowa Percy zrobił minę, która wskazywała, że ma podobne zdanie na ten temat. Kingsley obdarzył go karcącym spojrzeniem i kazał zająć się zaległą robotą.
- Wszystko zrobiłem! – rudzielec dumnie wypiął pierś. – Nie mam niczego do nadrobienia!
- To znajdź sobie jakieś zajęcie do czasu, aż nie skończę z Severusem – Minister Magii odparł zniecierpliwionym tonem.
Percy uśmiechnął się od ucha do ucha i prawie wybiegł z biura. Kingsley był pewien, że poleciał motywować innych do pracy, czyli zrzędzić urzędnikom, że za mało przykładają się do swoich obowiązków. Był to denerwujący zwyczaj, ale dopóki nie przesadzał to nie można było się do niczego przyczepić.
- Czego chcesz? – padło pytanie, gdy dwaj mężczyźni znaleźli się w gabinecie.
- Chcę znaleźć Sarę Jones – wyjaśnił Severus.
- Złożyła wypowiedzenie pod koniec stycznia, tylko tyle wiem – Kingsley dał odpowiedź. – Zatrudniłem nowego psychologa na jej miejsce. Jeśli masz jakieś problemy to możesz się do niego zgłosić.
- Nie. Muszę odnaleźć Sarę. Wyprowadziła się ze swojego mieszkania i schowała się gdzieś, ponieważ ma kłopoty.
- Naprawdę? Skąd wiesz?

Słowa Severusa zainteresowały czarnoskórego czarodzieja. Minęło sporo czasu odkąd rozwiązywał sprawy kryminalne. Czasem tęsknił za życiem aurora. Pamiętał ten dreszczyk emocji, który mu towarzyszył, gdy dowiadywał się o nowym zadaniu. Wspominał podniecenie przed walką z czarnoksiężnikami. Uprawianie polityki nie sprawiało mu takiej przyjemności.
- Myślałem, że coś słyszałeś - odparł Snape rozczarowanym tonem i zrobił ruch jakby chciał pójść w stronę drzwi.
- Zaraz, zaraz! – Kingsley go zatrzymał. – Może Gawain wie coś więcej na ten temat…
- Nie mam ochoty się z nim widzieć! – warknął były więzień.
- W takim razie powiedz skąd wiesz, że ona może mieć kłopoty, a ja uruchomię śledztwo. Dobrze by było, gdybyś miał jakiś dowód.

Severus popatrzył się na Ministra Magii nieufnie. Widać było, że myśli co uczynić. Po chwili skrzywił się jakby zjadł cytrynę.
- Powiem ci wszystko jeśli przysięgniesz, że nie powiesz nikomu skąd to wiesz – oznajmił poważnym tonem.
- To jak mam ją odszukać, skoro nie będę mógł dać wskazówek ekipie śledczej?
- Hmm, zastanówmy się… - Severus udał zadumę – jesteś najważniejszą osobą w magicznym społeczeństwie… masz na każde skinienie aurorów… mnóstwo urzędników, a każdy może coś wiedzieć…
- Dobra, daruj sobie! – warknął Kingsley. – Przysięgam!
Snape sięgnął za pazuchę płaszcza i wyciągnął z niego złożony kawałek papieru. Rozprostował go i podał byłemu członkowi Zakonu Feniksa. Kingsley od razu pogrążył się w lekturze.
- Czy wy mieliście romans!? – zagrzmiał, a ton jego głosu zdradził oburzenie. – Nie mów, że zaczęliście jeszcze w Azkabanie!
- Tak wyszło – powiedział Severus z lekkim uśmiechem. – Byliśmy ze sobą przez półtora roku.

Kingsley jeszcze raz przeczytał list. Nawet jeden mięsień twarzy mu nie drgnął, chociaż wewnętrznie kipiał ze złości. Tego się po Sarze nie spodziewał. To było jawne pogwałcenie etyki pracy. Jak ona śmiała? Poczuł, że nie ma najmniejszej ochoty pomagać Severusowi, ani nie chce wiedzieć co się stało z Sarą. Ani jedno, ani drugie nie było tego warte.
- Nie pomogę ci. Musisz sam ją znaleźć – oznajmił chłodno. – Nie mogę wysyłać aurorów w teren z takiego powodu. Moim priorytetem są czarodzieje, a nie mugolki.
- Nie obchodzi cię jej los!?
- Obchodzi. Jednak wiesz, że dla mnie nasze społeczeństwo jest ważniejsze. Wyślij jej sowę, jeśli nie jest w miejscu, które ma na sobie zaklęcie maskujące, to ptak ją odnajdzie – wyjaśnił Kingsley siląc się na spokój. - Zrób to co napisała w liście, czyli znajdź pracę i czekaj na wiadomość. Do kwietnia zostało półtora miesiąca, jeśli się nie odezwie to skontaktuj się z mugolską policją - poradził.
- A niech cię avada trafi! – krzyknął rozzłoszczony Severus i wyszedł z komnaty, powiewając swoją czarną peleryną.

Minister Magii nie przejął się jego wybuchem złości. Skrzyżował wzrok z Daisy.
- Gawain ma być w moim gabinecie za pięć minut! – oznajmił donośnym głosem.
Sekretarka od razu zrozumiała, że jej szef nie żartuje i rzuciła się do pisania wiadomości. Zrobiła w niej dwa kleksy, ale nie przejęła się tym. Chciała jak najszybciej puścić samolocik do biura aurorów. Po tym jak to zrobiła, Gawain Robards przybył w przeciągu dwóch minut. Bez pukania wszedł do gabinetu Kingsleya i wysłuchał co ten ma do powiedzenia.
- Dobrze zrobiłeś – poparł jego decyzję. – Nie ma sensu pomagać Snape’owi.
- Ale ona może mieć naprawdę kłopoty – Kingsley zrobił zatroskaną minę. – Zdenerwowałem się i działałem impulsywnie. Widocznie mój instynkt aurora przytępił się.
- Sara napisała w liście, że go kocha?
- Nie. Wysyłała buziaki i stwierdziła, że gdy Severus załatwi jej kasę to wtedy z nim pojedzie gdzie on chce.

Twarz Gawaina rozjaśniła się, a na ustach pojawił się wredny uśmieszek.
- To proste – oznajmił tonem, który wyrażał pewność siebie. – Snape zakochał się w niej, a ta nie wiedziała jak z tego wybrnąć. W Azkabanie trzymała go na dystans, karmiąc złudzeniami, że z nim będzie, ale gdy wyszedł na wolność to zaczęła mieć problem. Z tego powodu wymyśliła bajeczkę o długach i uciekła. Sądzę, że nic jej nie jest.
- Severus nie jest osobą, którą da się łatwo wodzić za nos – stwierdził Kingsley. – Sądzę, że mógł mówić prawdę.
- Chyba nie myślisz, że jakakolwiek kobieta poleciałaby na tego zafajdanego nietoperza – Gawain pozwolił sobie na złośliwość. – Specjalnie kazała mu znaleźć pracę, aby czymś go zająć. Przecież wtedy nie może jej szukać, prawda?
- Coś w tym jest… – czarnoskóry czarodziej zgodził się z wahaniem. – Czyli jesteś pewny, że nie ma co wysyłać kogoś, aby się tym zajął?
- Mam stuprocentową pewność. Jak znowu tu przyjdzie Snape to przyślij go do mnie!

Uspokojony Kingsley usiadł za biurkiem i odetchnął. Podziękował Gawainowi i odesłał go do przerwanych obowiązków. Wprawdzie nie był do końca pewien, czy robi dobrze, ale wiedział, że ten list powinien trafić do mugolskiej policji, a nie do niego. Widocznie Sara była sprytną kobietą i postanowiła w ten sposób spławić niechcianego adoratora.

***

Zdenerwowany Severus wypadł z gabinetu Kingsleya jak burza i teleportował się na ulicę Pokątną. Zasłonięty szczelnie kapturem, ledwo widząc gdzie idzie, dotarł do Centrum Handlowego Eeylopa. Nigdy nie posiadał sowy i nie czuł potrzeby, aby ją mieć. Teraz jednak sytuacja uległa zmianie. Nieprzyjazne i pogardliwe spojrzenia czarownic oraz czarodziejów, których doświadczył po wyjściu z Azkabanu utwierdziło go w przekonaniu, że nie powinien za często pokazywać się publicznie. Dlatego nie chciał korzystać z sowiej poczty. Wolał mieć jednego ptaka na własność.

Przejrzawszy dokładnie ofertę, na którą składały się płomykówki, brązowe i śnieżne sowy, włochatki oraz syczonie, wybrał samca tego ostatniego gatunku. Ptak był szaro – brązowy i patrzył ufnie na Severusa swoimi wielkimi, złotymi oczami. Czarodziej w czasie drogi do domu wybrał dla niego imię Felix, ponieważ nawiązywało do nazwy eliksiru szczęścia. Miał nadzieję, że dzięki temu sprawy przyjmą korzystny obrót.

List do Sary był krótki i treściwy. Mimo, że Severus miał ochotę wygarnąć co o niej myśli za zatajenie prawdy, to nie zrobił tego. Nie chciał przeciągnąć struny. Zależało mu na niej pomimo braku miłości pomiędzy nimi. W świecie czarodziejów nie jedna para żeniła się z rozsądku. Severus nawet pomyślał o takiej opcji. W końcu byli przyjaciółmi i kochankami. Nic nie stało im na przeszkodzie. Z tego powodu zapewnił Sarę w liście, że pomoże jej się ukryć. Przypomniał, że jest czarodziejem, który nieźle zna się na magii. Zamienienie jej wrogów w żaby nie było problemem.

Felix był dobrze wytresowaną sową. Grzecznie wystawił nóżkę i pozwolił sobie przywiązać wiadomość. Zahukał cicho, na znak, że rozumie powagę zadania i wyleciał przez otwarte okno. Snape śledził jego lot do czasu, aż ptak zniknął mu z oczu. Dopiero wtedy podszedł do kominka, wrzucił do niego proszek Fiuu i wyruszył do Hogwartu.
- Severus! – zdumiony okrzyk Minerwy McGonagall zabrzmiał w gabinecie dyrektora.
Siedziała za biurkiem i pisała coś na pergaminie. W wyniku zaskoczenia jej dłoń trzymająca pióro zatrzymała się w powietrzu, a atrament zaczął kapać z jego końca. Postacie z obrazów zaczęły szeptać gorączkowo i przez to w pomieszczeniu zrobiło się głośno.
- Chciałem… - zaczął mówić Severus, gdy zbliżył się do byłej nauczycielki transmutacji.
- Moja odpowiedź brzmi nie – przerwała mu błyskawicznie.
- Nawet nie wiesz czego chcę!
- Szukasz pracy – odparła poważnym tonem. – Horacy stwierdził, że nudziło mu się na emeryturze i dlatego zostanie mistrzem eliksirów aż do śmierci. Chyba chce iść w ślady Binnsa…
- A obrona przed czarną magią? – spytał Severus z nadzieją w głosie.

Minerwa obdarzyła go przeszywającym spojrzeniem i pokręciła przecząco głową. Gwar dochodzący z obrazów nawet na chwilę nie ucichł.
- Klątwa Voldemorta przestała działać, dlatego  Oscar Williamson ciągle piastuje to stanowisko.
- Nic dla mnie nie masz? Może mógłbym…
- Nie – oznajmiła twardo Minerwa. – Nawet gdybym chciała to nie mogę cię przyjąć. Rada nadzorcza zjadłaby mnie żywcem. Musisz zrozumieć moją sytuację, przykro mi – dodała ze skruchą.
- Rozumiem – odparł Severus lodowatym tonem. – Ktoś taki jak ja nigdy nie będzie mile widziany. Dzięki mnie Potter pokonał Voldemorta, ale wszyscy mają to w dupie – stwierdził rozżalonym tonem.

Minerwa nic nie odpowiedziała. Snape wiedział, że go nie lubi. Żaden z nauczycieli Hogwartu nigdy go nie lubił. Nawet Albus przekonał się do niego po dłuższym czasie. Uczniowie w zdecydowanej większości go nienawidzili, nawet ci, którzy byli przydzieleni do jego domu. Było parę wyjątków, ale cóż… były to wyjątki.
- Czemu nie zajmiesz się produkcją eliksirów na zamówienie? – dobiegł głos ze ściany. – Jesteś w tym naprawdę dobry.
- Jeszcze ktoś pomyśli, że go otruję – powiedział Severus do portretu Albusa. – Przecież jestem mordercą, zapomniałeś kto cię zabił? – zakpił.
- Przecież nie muszą wiedzieć, że ty to ty – dodała Minerwa z niesmakiem. – Daj ogłoszenie do Proroka, nie podając swojego imienia i nazwiska. Na pewno ktoś zaryzykuje i coś od ciebie zamówi. Jeśli eliksir będzie dobry, to zacznie cię polecać znajomym i wtedy rozkręcisz biznes.

Severus miał ochotę zwyzywać siebie samego. Że też nie pomyślał o czymś tak oczywistym! To jeden z takich planów, który jest genialny w swojej prostocie. Dzięki temu będzie mógł siedzieć w domu i czekać na wiadomość od Sary. Nikt nie będzie go niepokoił oraz nie będzie musiał chodzić do pracy, aby użerać się z ludźmi, którzy go nienawidzą.
- Tak zrobię – oświadczył i kiwnął głową w stronę Minerwy, co miało oznaczać uznanie. – Mogę pożyczyć szkolną sowę?
- Możesz – zgodziła się dyrektorka. – A! I jeszcze jedno… - zwróciła się do wychodzącego Severusa.
- Tak?
- Następnym razem przybądź do Hogwartu inną drogą. Wolę zapowiedzianych gości.
Snape zrobił nieokreślony gest ręką, który równie dobrze mógł oznaczać „dobrze”, jak i „mam to gdzieś”. Jego głowę zaprzątała teraz myśl jak sformułować ogłoszenie, tak aby czarodzieje zaufali anonimowemu wytwórcy eliksirów, ale nie powiązali go z jego osobą.

***

- Słyszałeś ten nowy dowcip z kaczuszką i skunksikiem?
- Czy jeśli się zgodzę abyś go opowiedział to wyjdziesz stąd i dasz mi święty spokój?
Usta Dundy’ego rozciągnęły się w szerokim uśmiechu. Severus był bliski użycia różdżki na byłym współlokatorze, ale nawet nie wyciągnął jej z kieszeni. Sam nie wiedział czemu się przed tym powstrzymał. Kiedyś wywaliłby Dundy’ego na zbity pysk i nie czułby nawet odrobiny wyrzutów sumienia. Teraz coś go blokowało. Widocznie przeszedł w Azkabanie takie pranie mózgu, że się zmienił. Albo, co bardziej prawdopodobne, podświadomie bał się, że w jakiś pokrętny sposób Robards wsadzi go tam ponownie pod byle jakim pretekstem. Na przykład za to, że trochę sponiewierał Dundy’ego podczas wyrzucania ze swojego domu.

Ogłoszenie w Proroku Codziennym zdało egzamin. Kilka osób zamówiło niezbyt skomplikowane, a zarazem niedrogie, eliksiry. To ucieszyło Severusa i od razu zajął się pracą. Jednocześnie sprawy nie szły tak dobrze jakby tego sobie życzył. Niektórzy domyślili się kto stoi za ogłoszeniem i przysłały sowy z radami, które miały go zachęcić do usunięcia swojej osoby ze świata żywych. Nie zrobiło to zbytniego wrażenia na twórcy eliksirów. Odpisywał krótko, że to pomyłka, mając nadzieję, że twórcy listów nie zorientują się, że to kłamstwo. Nie chciał mieć na głowie niezapowiedzianych gości.

W ciągu półtora miesiąca wolności Severusa, tylko jedna osoba odwiedziła dom przy Spinner’s End i ku niezbyt dużemu zaskoczeniu gospodarza był to Dundy. Pojawił się z butelką wina i oświadczył, mrugając zawadiacko jednym okiem, że muszą koniecznie pogadać o życiu i śmierci. Okazało się, że szukanie adresu Snape’a powierzył swojej żonie, która pracowała w sieci Fiuu. Ta nie miała najmniejszego problemu ze znalezieniem odpowiednich informacji, mimo że były zastrzeżone przez właściciela kominka zaraz po wyjściu z Azkabanu. Na Spinner’s End można było dostać się tylko wybranym osobom. Pozostali musieli teleportować się w pobliżu i zapukać do drzwi. Właśnie w ten sposób Amerykanin pojawił się u Severusa późnym wieczorem. Siedząc w salonie i słuchając głupot wygadywanych przez gościa, były mistrz eliksirów stwierdził, że brakowało mu tego. 

Odkrycie było tak szokujące, że trzymany przez niego kielich z winem prawie poszybował na spotkanie z dywanem. Tego się po sobie kompletnie nie spodziewał! Zawsze uważał, że jest całkowicie samowystarczalny i nie potrzebuje nikogo, a tu nagle okazuje się, że bez kontaktu z drugim człowiekiem zaczyna czuć się źle. Severus spojrzał na Dundy’ego. Czarodziej tak był zajęty gadaniem, że kompletnie nie zauważył zmiany na twarzy osoby, którą uważał za przyjaciela. Ich związek opierał się na olewaniu siebie nawzajem. Amerykanin musiał się komuś wygadać, a Severus potrzebował, aby ktoś wyraził chęć przebywania w jego towarzystwie. Nie potrzebowali robić czegoś razem, woleli być obok siebie.
– Czasem ciebie kompletnie nie rozumiem. Co jest fajnego w samotności? Przecież lepiej się wygadać niż trzymać wszystko na wątrobie. Nie wiesz, że to jest niezdrowe? – Dundy zasypywał Severusa pytaniami.
- Opowiedz ten dowcip i spadaj - gospodarz wycedził powoli przez zęby.

Wiedział, że brakowało mu kontaktu z drugim człowiekiem, ale uznał, że co za dużo to nie zdrowo. Paplanina Amerykanina mogła zmęczyć nawet świętego. Severus nie mógł pochwalić się sporą cierpliwością. Dlatego bez ogródek dał znać, że chciałby zostać sam.
- No dobrze! – zgodził się Dundy i wyprostował się jak struna. – Widzę, że nie jesteś w humorze.
- Niesamowite. Ty w końcu coś załapałeś! – padła kąśliwa uwaga.
- Widzisz? – twarz Dundy’ego rozpromieniła się jeszcze bardziej. – Jestem bardzo bystry!
- Jak woda w klozecie – Severus zakpił w myślach.
- Yhm, yhm – zakasłał Amerykanin, szykując się do opowiedzenia dowcipu. – Szedł sobie skunksik przez leśną polanę, gdy nagle usłyszał płacz. Wszedł w krzaki i zobaczył małą kaczuszkę, której łzy skapywały z dzióbka – wszystko to mówił wyjątkowo słodkim głosikiem przywodzącym na myśl babcie cackające się z niemowlakiem. – Spytał się jej czemu płacze. Ta odpowiedziała, że nie wie kim jest. Wtedy skunksik objął delikatnie kaczuszkę i powiedział, że jej pomoże. „Zobacz kaczuszko, masz takie żółte piórka”, „tak, mam” odparła kaczuszka. „Masz taki śliczny, czerwony dzióbek kaczuszko” powiedział skunksik. Kaczuszka się z nim zgodziła. „Masz czerwone nóżki zakończone maleńkimi, słodkimi płetwami kaczuszko” dodał skunksik. Kaczuszka przestała płakać. „Dzięki temu wiem, że jesteś kaczuszką kaczuszko” wyjaśnił skunksik. Kaczuszka wyjątkowo się ucieszyła, z radości zaczęła skakać. Nagle skunksik zaczął płakać. „Czemu płaczesz?” spytała się go kaczuszka. „Bo ja teraz nie wiem kim jestem” padła odpowiedź. Kaczuszka objęła skunksika i powiedziała, że teraz ona mu pomoże. „Masz czarne, gęste futerko skunksiku, prawda?” spytała, a skunksik przytaknął. „Masz pręgę na grzbiecie skunksiku?”, „tak, mam” powiedział skunksik. „Śmierdzisz?” zadała pytanie kaczuszka, „ O, tak!” przytaknął skunksik i otarł łapką oczka. „To ja wiem kim jesteś!” wykrzyknęła kaczuszka. „Kim?” spytał uradowany skunksik. Kaczuszka poklepała skunksika po łapce i mówi: „z ciebie jest stara cipa!”. Ha, ha, ha! – tubalny rechot Dundy’ego wypełnił salon Severusa.

Były mistrz eliksirów poczuł, że jego ręce opadają pod wpływem głupoty Amerykanina. Dowcip był tak samo żenujący jak jego usposobienie. Chyba to był kolejny powód dla którego Severus jeszcze nie wypatroszył go za pomocą czarów. Tak żałosna forma życia nie zasługiwała na większą uwagę. Dundy był jak mucha, która irytuje, ale czasem można się jej było bezmyślnie przyglądać w czasie nudy. Jego mózg był jedną, wielką czarną dziurą i było dziwne, że jest w stanie samodzielnie egzystować oraz zdobywać kolejne kobiety. Jakie to musiały być idiotki skoro się z nim związały?

Ta myśl, w połączeniu z żenującą puentą dowcipu, zrodziła kolejną. Severus przypomniał sobie o planowanej zemście na Meduzie. A gdyby tak odpłacić się jej za docinki, które rzucała w czasie lekcji gotowania? To nie był głupi pomysł. Wąskie wargi Severusa rozciągnęły się w niewyraźnym uśmiechu.
- Dobry dowcip, nie? – zapytał Dundy. – Nawet taki ponurak jak ty się uśmiał!
- Ha, ha – mruknął Snape półgłosem. – Bardzo dobry. Masz talent do opowiadania dowcipów.
- Naprawdę?
- Naprawdę – przytaknął nieszczerze Severus. – Wiesz kto był tak samo zabawny jak ty?
- Kto?
- Meduza. Czasem pękałem ze śmiechu, gdy jeździła po chłopakach w Azkabanie…

Dundy zamilkł, wyraźnie próbując przypomnieć sobie śmiejącego w głos Severusa. Zmarszczył czoło i zrobił dziwny grymas. Snape przyglądając się temu wysiłkowi mógłby przysiąc, że spod gęstych włosów czarodzieja zaczęła wydobywać się para.
- No tak, przecież ty nie pokazujesz, że jesteś rozbawiony – Dundy walnął się w czoło pod wpływem odkrycia. – Zapomniałem! – zarechotał z głupią miną.
- Miałbym do ciebie prośbę…
- Dla mojego przyjaciela zrobię wszystko! – zareagował żywo Amerykanin.
- Czy mógłbyś zdobyć adres gdzie mieszka Meduza?
- Jasne! Nie ma problemu!
- Super – tym razem Severus naprawdę się ucieszył. – A teraz spadaj. Muszę zająć się eliksirami!


Pożegnał się z Dundym wyjątkowo wylewnie, czyli nie warczał na niego jak to miał w zwyczaju, po czym zamknął za nim drzwi. W jego głowie kłębiło się co najmniej tuzin pomysłów jak dopiec Meduzie. Każdy z nich związany był ze skunksem. Severus uśmiechnął się sam do siebie. Był to szczery, pełny uśmiech zadowolenia. Czekając na Felixa z wiadomością od Sary będzie tworzył eliksiry i mścił się na ludziach – czyli będzie robił to, co naprawdę kocha.