Kingsley
Shacklebolt był zadowolony z wyniku posiedzenia rady. Projekt budowy oddziału
Świętego Munga w Hogsmeade został przegłosowany prawie jednogłośnie, a to
oznaczało, że nie musiał się użerać z przekonywaniem niektórych czarodziejów i
czarownic do swojego pomysłu. Percy podążający za nim także miał dobry
humor. Nie musiał modyfikować planów, co oznaczało kupę roboty. Wszystko szło
gładko i tak jak powinno.
- Czemu masz
taką dziwną minę? – Minister Magii zadał pytanie sekretarce, gdy wszedł do biura.
Dziewczyna
wyglądała jakby zaraz miała się rozpłakać. Pociągnęła znacząco nosem i wskazała
podbródkiem na mężczyznę w czerni, który stał po drugiej stronie pokoju.
Kingsleya od razu naszła refleksja, że przybycie Severusa Snape’a sprawia, że
atmosfera się zagęszcza i robi się taka jakaś bardziej złowieszcza. Możliwe, że
spowodowane to było kombinacją nietoperzowego stylu oraz odpychającego wyrazu
twarzy.
- Muszę z tobą
porozmawiać – rzekł były mistrz eliksirów, a ton jego wypowiedzi wskazywał, że
jest mocno zniecierpliwiony.
Czarnoskóry
czarodziej westchnął widząc nieme błaganie w oczach sekretarki, które wyraźnie
mówiło „niech on sobie stąd pójdzie”. Widocznie Snape wystarczająco uprzykrzył
życie Daisy, w czasie kiedy odbywało się posiedzenie rady. W krótkim czasie
dziewczyna zaczęła przypominać cień samej siebie.
- Masz
szczęście, akurat mam wolną godzinę – oznajmił Kingsley. – Następnym razem
jeśli chcesz się ze mną spotkać to się umów, a nie wyżywasz się na Daisy – oświadczył
stanowczo.
- Ja tylko
powiedziałem jej, co myślę o malowaniu paznokci w pracy.
Na te słowa
Percy zrobił minę, która wskazywała, że ma podobne zdanie na ten temat.
Kingsley obdarzył go karcącym spojrzeniem i kazał zająć się zaległą robotą.
- Wszystko
zrobiłem! – rudzielec dumnie wypiął pierś. – Nie mam niczego do nadrobienia!
- To znajdź
sobie jakieś zajęcie do czasu, aż nie skończę z Severusem – Minister Magii
odparł zniecierpliwionym tonem.
Percy uśmiechnął
się od ucha do ucha i prawie wybiegł z biura. Kingsley był pewien, że poleciał
motywować innych do pracy, czyli zrzędzić urzędnikom, że za mało przykładają
się do swoich obowiązków. Był to denerwujący zwyczaj, ale dopóki nie przesadzał
to nie można było się do niczego przyczepić.
- Czego chcesz?
– padło pytanie, gdy dwaj mężczyźni znaleźli się w gabinecie.
- Chcę znaleźć
Sarę Jones – wyjaśnił Severus.
- Złożyła
wypowiedzenie pod koniec stycznia, tylko tyle wiem – Kingsley dał odpowiedź. –
Zatrudniłem nowego psychologa na jej miejsce. Jeśli masz jakieś problemy to
możesz się do niego zgłosić.
- Nie. Muszę
odnaleźć Sarę. Wyprowadziła się ze swojego mieszkania i schowała się gdzieś,
ponieważ ma kłopoty.
- Naprawdę? Skąd
wiesz?
Słowa Severusa
zainteresowały czarnoskórego czarodzieja. Minęło sporo czasu odkąd rozwiązywał
sprawy kryminalne. Czasem tęsknił za życiem aurora. Pamiętał ten dreszczyk emocji, który mu towarzyszył, gdy dowiadywał się o nowym zadaniu. Wspominał podniecenie przed walką z czarnoksiężnikami. Uprawianie polityki nie sprawiało mu takiej przyjemności.
- Myślałem, że
coś słyszałeś - odparł Snape rozczarowanym tonem i zrobił ruch jakby chciał
pójść w stronę drzwi.
- Zaraz, zaraz! –
Kingsley go zatrzymał. – Może Gawain wie coś więcej na ten temat…
- Nie mam ochoty
się z nim widzieć! – warknął były więzień.
- W takim razie
powiedz skąd wiesz, że ona może mieć kłopoty, a ja uruchomię śledztwo. Dobrze
by było, gdybyś miał jakiś dowód.
Severus popatrzył
się na Ministra Magii nieufnie. Widać było, że myśli co uczynić. Po chwili
skrzywił się jakby zjadł cytrynę.
- Powiem ci
wszystko jeśli przysięgniesz, że nie powiesz nikomu skąd to wiesz – oznajmił
poważnym tonem.
- To jak mam ją
odszukać, skoro nie będę mógł dać wskazówek ekipie śledczej?
- Hmm,
zastanówmy się… - Severus udał zadumę – jesteś najważniejszą osobą w magicznym
społeczeństwie… masz na każde skinienie aurorów… mnóstwo urzędników, a każdy
może coś wiedzieć…
- Dobra, daruj
sobie! – warknął Kingsley. – Przysięgam!
Snape sięgnął za
pazuchę płaszcza i wyciągnął z niego złożony kawałek papieru. Rozprostował go i
podał byłemu członkowi Zakonu Feniksa. Kingsley od razu pogrążył się w
lekturze.
- Czy wy
mieliście romans!? – zagrzmiał, a ton jego głosu zdradził oburzenie. – Nie mów,
że zaczęliście jeszcze w Azkabanie!
- Tak wyszło –
powiedział Severus z lekkim uśmiechem. – Byliśmy ze sobą przez półtora roku.
Kingsley jeszcze
raz przeczytał list. Nawet jeden mięsień twarzy mu nie drgnął, chociaż wewnętrznie
kipiał ze złości. Tego się po Sarze nie spodziewał. To było jawne pogwałcenie
etyki pracy. Jak ona śmiała? Poczuł, że nie ma najmniejszej ochoty pomagać
Severusowi, ani nie chce wiedzieć co się stało z Sarą. Ani jedno, ani drugie
nie było tego warte.
- Nie pomogę ci.
Musisz sam ją znaleźć – oznajmił chłodno. – Nie mogę wysyłać aurorów w teren z
takiego powodu. Moim priorytetem są czarodzieje, a nie mugolki.
- Nie obchodzi
cię jej los!?
- Obchodzi.
Jednak wiesz, że dla mnie nasze społeczeństwo jest ważniejsze. Wyślij jej sowę,
jeśli nie jest w miejscu, które ma na sobie zaklęcie maskujące, to ptak ją
odnajdzie – wyjaśnił Kingsley siląc się na spokój. - Zrób to co napisała w
liście, czyli znajdź pracę i czekaj na wiadomość. Do kwietnia zostało półtora
miesiąca, jeśli się nie odezwie to skontaktuj się z mugolską policją -
poradził.
- A niech cię
avada trafi! – krzyknął rozzłoszczony Severus i wyszedł z komnaty, powiewając
swoją czarną peleryną.
Minister Magii
nie przejął się jego wybuchem złości. Skrzyżował wzrok z Daisy.
- Gawain ma być
w moim gabinecie za pięć minut! – oznajmił donośnym głosem.
Sekretarka od
razu zrozumiała, że jej szef nie żartuje i rzuciła się do pisania wiadomości.
Zrobiła w niej dwa kleksy, ale nie przejęła się tym. Chciała jak najszybciej
puścić samolocik do biura aurorów. Po tym jak to zrobiła, Gawain Robards
przybył w przeciągu dwóch minut. Bez pukania wszedł do gabinetu Kingsleya i
wysłuchał co ten ma do powiedzenia.
- Dobrze
zrobiłeś – poparł jego decyzję. – Nie ma sensu pomagać Snape’owi.
- Ale ona może
mieć naprawdę kłopoty – Kingsley zrobił zatroskaną minę. – Zdenerwowałem się i
działałem impulsywnie. Widocznie mój instynkt aurora przytępił się.
- Sara napisała
w liście, że go kocha?
- Nie. Wysyłała
buziaki i stwierdziła, że gdy Severus załatwi jej kasę to wtedy z nim pojedzie
gdzie on chce.
Twarz Gawaina
rozjaśniła się, a na ustach pojawił się wredny uśmieszek.
- To proste –
oznajmił tonem, który wyrażał pewność siebie. – Snape zakochał się w niej, a ta
nie wiedziała jak z tego wybrnąć. W Azkabanie trzymała go na dystans, karmiąc
złudzeniami, że z nim będzie, ale gdy wyszedł na wolność to zaczęła mieć
problem. Z tego powodu wymyśliła bajeczkę o długach i uciekła. Sądzę, że nic
jej nie jest.
- Severus nie
jest osobą, którą da się łatwo wodzić za nos – stwierdził Kingsley. – Sądzę, że
mógł mówić prawdę.
- Chyba nie
myślisz, że jakakolwiek kobieta poleciałaby na tego zafajdanego nietoperza –
Gawain pozwolił sobie na złośliwość. – Specjalnie kazała mu znaleźć pracę, aby
czymś go zająć. Przecież wtedy nie może jej szukać, prawda?
- Coś w tym
jest… – czarnoskóry czarodziej zgodził się z wahaniem. – Czyli jesteś pewny, że
nie ma co wysyłać kogoś, aby się tym zajął?
- Mam stuprocentową
pewność. Jak znowu tu przyjdzie Snape to przyślij go do mnie!
Uspokojony
Kingsley usiadł za biurkiem i odetchnął. Podziękował Gawainowi i odesłał go do
przerwanych obowiązków. Wprawdzie nie był do końca pewien, czy robi dobrze, ale
wiedział, że ten list powinien trafić do mugolskiej policji, a nie do niego.
Widocznie Sara była sprytną kobietą i postanowiła w ten sposób spławić
niechcianego adoratora.
***
Zdenerwowany
Severus wypadł z gabinetu Kingsleya jak burza i teleportował się na ulicę Pokątną.
Zasłonięty szczelnie kapturem, ledwo widząc gdzie idzie, dotarł do Centrum
Handlowego Eeylopa. Nigdy nie posiadał sowy i nie czuł potrzeby, aby ją mieć.
Teraz jednak sytuacja uległa zmianie. Nieprzyjazne i pogardliwe spojrzenia
czarownic oraz czarodziejów, których doświadczył po wyjściu z Azkabanu
utwierdziło go w przekonaniu, że nie powinien za często pokazywać się
publicznie. Dlatego nie chciał korzystać z sowiej poczty. Wolał mieć jednego
ptaka na własność.
Przejrzawszy
dokładnie ofertę, na którą składały się płomykówki, brązowe i śnieżne sowy,
włochatki oraz syczonie, wybrał samca tego ostatniego gatunku. Ptak był szaro –
brązowy i patrzył ufnie na Severusa swoimi wielkimi, złotymi oczami. Czarodziej
w czasie drogi do domu wybrał dla niego imię Felix, ponieważ nawiązywało do
nazwy eliksiru szczęścia. Miał nadzieję, że dzięki temu sprawy przyjmą
korzystny obrót.
List do Sary był
krótki i treściwy. Mimo, że Severus miał ochotę wygarnąć co o niej myśli za
zatajenie prawdy, to nie zrobił tego. Nie chciał przeciągnąć struny. Zależało
mu na niej pomimo braku miłości pomiędzy nimi. W świecie czarodziejów nie jedna
para żeniła się z rozsądku. Severus nawet pomyślał o takiej opcji. W końcu byli
przyjaciółmi i kochankami. Nic nie stało im na przeszkodzie. Z tego powodu zapewnił
Sarę w liście, że pomoże jej się ukryć. Przypomniał, że jest czarodziejem,
który nieźle zna się na magii. Zamienienie jej wrogów w żaby nie było
problemem.
Felix był dobrze
wytresowaną sową. Grzecznie wystawił nóżkę i pozwolił sobie przywiązać
wiadomość. Zahukał cicho, na znak, że rozumie powagę zadania i wyleciał przez
otwarte okno. Snape śledził jego lot do czasu, aż ptak zniknął mu z oczu.
Dopiero wtedy podszedł do kominka, wrzucił do niego proszek Fiuu i wyruszył do
Hogwartu.
- Severus! –
zdumiony okrzyk Minerwy McGonagall zabrzmiał w gabinecie dyrektora.
Siedziała za
biurkiem i pisała coś na pergaminie. W wyniku zaskoczenia jej dłoń trzymająca
pióro zatrzymała się w powietrzu, a atrament zaczął kapać z jego końca.
Postacie z obrazów zaczęły szeptać gorączkowo i przez to w pomieszczeniu
zrobiło się głośno.
- Chciałem… - zaczął
mówić Severus, gdy zbliżył się do byłej nauczycielki transmutacji.
- Moja odpowiedź
brzmi nie – przerwała mu błyskawicznie.
- Nawet nie
wiesz czego chcę!
- Szukasz pracy
– odparła poważnym tonem. – Horacy stwierdził, że nudziło mu się na emeryturze
i dlatego zostanie mistrzem eliksirów aż do śmierci. Chyba chce iść w ślady
Binnsa…
- A obrona przed
czarną magią? – spytał Severus z nadzieją w głosie.
Minerwa obdarzyła
go przeszywającym spojrzeniem i pokręciła przecząco głową. Gwar dochodzący z
obrazów nawet na chwilę nie ucichł.
- Klątwa
Voldemorta przestała działać, dlatego Oscar
Williamson ciągle piastuje to stanowisko.
- Nic dla mnie
nie masz? Może mógłbym…
- Nie –
oznajmiła twardo Minerwa. – Nawet gdybym chciała to nie mogę cię przyjąć. Rada
nadzorcza zjadłaby mnie żywcem. Musisz zrozumieć moją sytuację, przykro mi –
dodała ze skruchą.
- Rozumiem –
odparł Severus lodowatym tonem. – Ktoś taki jak ja nigdy nie będzie mile
widziany. Dzięki mnie Potter pokonał Voldemorta, ale wszyscy mają to w dupie –
stwierdził rozżalonym tonem.
Minerwa nic nie
odpowiedziała. Snape wiedział, że go nie lubi. Żaden z nauczycieli Hogwartu
nigdy go nie lubił. Nawet Albus przekonał się do niego po dłuższym czasie. Uczniowie
w zdecydowanej większości go nienawidzili, nawet ci, którzy byli przydzieleni
do jego domu. Było parę wyjątków, ale cóż… były to wyjątki.
- Czemu nie
zajmiesz się produkcją eliksirów na zamówienie? – dobiegł głos ze ściany. –
Jesteś w tym naprawdę dobry.
- Jeszcze ktoś
pomyśli, że go otruję – powiedział Severus do portretu Albusa. – Przecież
jestem mordercą, zapomniałeś kto cię zabił? – zakpił.
- Przecież nie
muszą wiedzieć, że ty to ty – dodała Minerwa z niesmakiem. – Daj ogłoszenie do
Proroka, nie podając swojego imienia i nazwiska. Na pewno ktoś zaryzykuje i coś
od ciebie zamówi. Jeśli eliksir będzie dobry, to zacznie cię polecać znajomym i
wtedy rozkręcisz biznes.
Severus miał
ochotę zwyzywać siebie samego. Że też nie pomyślał o czymś tak oczywistym! To
jeden z takich planów, który jest genialny w swojej prostocie. Dzięki temu
będzie mógł siedzieć w domu i czekać na wiadomość od Sary. Nikt nie będzie go
niepokoił oraz nie będzie musiał chodzić do pracy, aby użerać się z ludźmi,
którzy go nienawidzą.
- Tak zrobię –
oświadczył i kiwnął głową w stronę Minerwy, co miało oznaczać uznanie. – Mogę
pożyczyć szkolną sowę?
- Możesz –
zgodziła się dyrektorka. – A! I jeszcze jedno… - zwróciła się do wychodzącego
Severusa.
- Tak?
- Następnym
razem przybądź do Hogwartu inną drogą. Wolę zapowiedzianych gości.
Snape zrobił
nieokreślony gest ręką, który równie dobrze mógł oznaczać „dobrze”, jak i „mam
to gdzieś”. Jego głowę zaprzątała teraz myśl jak sformułować ogłoszenie, tak
aby czarodzieje zaufali anonimowemu wytwórcy eliksirów, ale nie powiązali go z
jego osobą.
***
- Słyszałeś ten
nowy dowcip z kaczuszką i skunksikiem?
- Czy jeśli się
zgodzę abyś go opowiedział to wyjdziesz stąd i dasz mi święty spokój?
Usta Dundy’ego
rozciągnęły się w szerokim uśmiechu. Severus był bliski użycia różdżki na byłym
współlokatorze, ale nawet nie wyciągnął jej z kieszeni. Sam nie wiedział czemu
się przed tym powstrzymał. Kiedyś wywaliłby Dundy’ego na zbity pysk i nie
czułby nawet odrobiny wyrzutów sumienia. Teraz coś go blokowało. Widocznie
przeszedł w Azkabanie takie pranie mózgu, że się zmienił. Albo, co bardziej
prawdopodobne, podświadomie bał się, że w jakiś pokrętny sposób Robards wsadzi
go tam ponownie pod byle jakim pretekstem. Na przykład za to, że trochę
sponiewierał Dundy’ego podczas wyrzucania ze swojego domu.
Ogłoszenie w
Proroku Codziennym zdało egzamin. Kilka osób zamówiło niezbyt skomplikowane, a
zarazem niedrogie, eliksiry. To ucieszyło Severusa i od razu zajął się pracą.
Jednocześnie sprawy nie szły tak dobrze jakby tego sobie życzył. Niektórzy
domyślili się kto stoi za ogłoszeniem i przysłały sowy z radami, które miały go
zachęcić do usunięcia swojej osoby ze świata żywych. Nie zrobiło to zbytniego
wrażenia na twórcy eliksirów. Odpisywał krótko, że to pomyłka, mając nadzieję,
że twórcy listów nie zorientują się, że to kłamstwo. Nie chciał mieć na głowie
niezapowiedzianych gości.
W ciągu półtora
miesiąca wolności Severusa, tylko jedna osoba odwiedziła dom przy Spinner’s End
i ku niezbyt dużemu zaskoczeniu gospodarza był to Dundy. Pojawił się z butelką wina
i oświadczył, mrugając zawadiacko jednym okiem, że muszą koniecznie pogadać o
życiu i śmierci. Okazało się, że szukanie adresu Snape’a powierzył swojej
żonie, która pracowała w sieci Fiuu. Ta nie miała najmniejszego problemu ze
znalezieniem odpowiednich informacji, mimo że były zastrzeżone przez
właściciela kominka zaraz po wyjściu z Azkabanu. Na Spinner’s End można było
dostać się tylko wybranym osobom. Pozostali musieli teleportować się w pobliżu
i zapukać do drzwi. Właśnie w ten sposób Amerykanin pojawił się u Severusa
późnym wieczorem. Siedząc w salonie i słuchając głupot wygadywanych przez
gościa, były mistrz eliksirów stwierdził, że brakowało mu tego.
Odkrycie było tak szokujące, że trzymany
przez niego kielich z winem prawie poszybował na spotkanie z dywanem. Tego się
po sobie kompletnie nie spodziewał! Zawsze uważał, że jest całkowicie
samowystarczalny i nie potrzebuje nikogo, a tu nagle okazuje się, że bez
kontaktu z drugim człowiekiem zaczyna czuć się źle. Severus spojrzał na
Dundy’ego. Czarodziej tak był zajęty gadaniem, że kompletnie nie zauważył
zmiany na twarzy osoby, którą uważał za przyjaciela. Ich związek opierał się na
olewaniu siebie nawzajem. Amerykanin musiał się komuś wygadać, a Severus
potrzebował, aby ktoś wyraził chęć przebywania w jego towarzystwie. Nie
potrzebowali robić czegoś razem, woleli być obok siebie.
– Czasem ciebie
kompletnie nie rozumiem. Co jest fajnego w samotności? Przecież lepiej się
wygadać niż trzymać wszystko na wątrobie. Nie wiesz, że to jest niezdrowe? –
Dundy zasypywał Severusa pytaniami.
- Opowiedz ten
dowcip i spadaj - gospodarz wycedził powoli przez zęby.
Wiedział, że
brakowało mu kontaktu z drugim człowiekiem, ale uznał, że co za dużo to nie
zdrowo. Paplanina Amerykanina mogła zmęczyć nawet świętego. Severus nie mógł
pochwalić się sporą cierpliwością. Dlatego bez ogródek dał znać, że chciałby
zostać sam.
- No dobrze! –
zgodził się Dundy i wyprostował się jak struna. – Widzę, że nie jesteś w
humorze.
- Niesamowite.
Ty w końcu coś załapałeś! – padła kąśliwa uwaga.
- Widzisz? –
twarz Dundy’ego rozpromieniła się jeszcze bardziej. – Jestem bardzo bystry!
- Jak woda w
klozecie – Severus zakpił w myślach.
- Yhm, yhm –
zakasłał Amerykanin, szykując się do opowiedzenia dowcipu. – Szedł sobie
skunksik przez leśną polanę, gdy nagle usłyszał płacz. Wszedł w krzaki i
zobaczył małą kaczuszkę, której łzy skapywały z dzióbka – wszystko to mówił
wyjątkowo słodkim głosikiem przywodzącym na myśl babcie cackające się z
niemowlakiem. – Spytał się jej czemu płacze. Ta odpowiedziała, że nie wie kim
jest. Wtedy skunksik objął delikatnie kaczuszkę i powiedział, że jej pomoże.
„Zobacz kaczuszko, masz takie żółte piórka”, „tak, mam” odparła kaczuszka.
„Masz taki śliczny, czerwony dzióbek kaczuszko” powiedział skunksik. Kaczuszka
się z nim zgodziła. „Masz czerwone nóżki zakończone maleńkimi, słodkimi
płetwami kaczuszko” dodał skunksik. Kaczuszka przestała płakać. „Dzięki temu
wiem, że jesteś kaczuszką kaczuszko” wyjaśnił skunksik. Kaczuszka wyjątkowo się
ucieszyła, z radości zaczęła skakać. Nagle skunksik zaczął płakać. „Czemu
płaczesz?” spytała się go kaczuszka. „Bo ja teraz nie wiem kim jestem” padła
odpowiedź. Kaczuszka objęła skunksika i powiedziała, że teraz ona mu pomoże.
„Masz czarne, gęste futerko skunksiku, prawda?” spytała, a skunksik przytaknął.
„Masz pręgę na grzbiecie skunksiku?”, „tak, mam” powiedział skunksik.
„Śmierdzisz?” zadała pytanie kaczuszka, „ O, tak!” przytaknął skunksik i otarł
łapką oczka. „To ja wiem kim jesteś!” wykrzyknęła kaczuszka. „Kim?” spytał
uradowany skunksik. Kaczuszka poklepała skunksika po łapce i mówi: „z ciebie
jest stara cipa!”. Ha, ha, ha! – tubalny rechot Dundy’ego wypełnił salon
Severusa.
Były mistrz
eliksirów poczuł, że jego ręce opadają pod wpływem głupoty Amerykanina. Dowcip
był tak samo żenujący jak jego usposobienie. Chyba to był kolejny powód dla
którego Severus jeszcze nie wypatroszył go za pomocą czarów. Tak żałosna forma
życia nie zasługiwała na większą uwagę. Dundy był jak mucha, która irytuje, ale
czasem można się jej było bezmyślnie przyglądać w czasie nudy. Jego mózg był jedną,
wielką czarną dziurą i było dziwne, że jest w stanie samodzielnie egzystować
oraz zdobywać kolejne kobiety. Jakie to musiały być idiotki skoro się z nim
związały?
Ta myśl, w
połączeniu z żenującą puentą dowcipu, zrodziła kolejną. Severus przypomniał
sobie o planowanej zemście na Meduzie. A gdyby tak odpłacić się jej za docinki, które rzucała w czasie lekcji gotowania? To nie był głupi pomysł. Wąskie wargi Severusa
rozciągnęły się w niewyraźnym uśmiechu.
- Dobry dowcip,
nie? – zapytał Dundy. – Nawet taki ponurak jak ty się uśmiał!
- Ha, ha –
mruknął Snape półgłosem. – Bardzo dobry. Masz talent do opowiadania dowcipów.
- Naprawdę?
- Naprawdę –
przytaknął nieszczerze Severus. – Wiesz kto był tak samo zabawny jak ty?
- Kto?
- Meduza. Czasem
pękałem ze śmiechu, gdy jeździła po chłopakach w Azkabanie…
Dundy zamilkł, wyraźnie próbując przypomnieć sobie śmiejącego w głos Severusa. Zmarszczył
czoło i zrobił dziwny grymas. Snape przyglądając się temu wysiłkowi mógłby
przysiąc, że spod gęstych włosów czarodzieja zaczęła wydobywać się para.
- No tak,
przecież ty nie pokazujesz, że jesteś rozbawiony – Dundy walnął się w czoło pod
wpływem odkrycia. – Zapomniałem! – zarechotał z głupią miną.
- Miałbym do
ciebie prośbę…
- Dla mojego
przyjaciela zrobię wszystko! – zareagował żywo Amerykanin.
- Czy mógłbyś
zdobyć adres gdzie mieszka Meduza?
- Jasne! Nie ma
problemu!
- Super – tym
razem Severus naprawdę się ucieszył. – A teraz spadaj. Muszę zająć się
eliksirami!
Pożegnał się z
Dundym wyjątkowo wylewnie, czyli nie warczał na niego jak to miał w zwyczaju, po czym zamknął za nim
drzwi. W jego głowie kłębiło się co najmniej tuzin pomysłów jak dopiec Meduzie.
Każdy z nich związany był ze skunksem. Severus uśmiechnął się sam do siebie.
Był to szczery, pełny uśmiech zadowolenia. Czekając na Felixa z wiadomością od
Sary będzie tworzył eliksiry i mścił się na ludziach – czyli będzie robił to,
co naprawdę kocha.