Witam
wszystkich!
Dzisiaj
będzie doniośle i w ogóle. No bo jak inaczej miałoby być skoro dotarłem do
swojej rodziny? Zastanawiacie się pewnie o co mi chodzi? Myślicie sobie
„przecież jego rodzice nie żyją”. Ha! Macie rację! Ale zacznijmy od początku…
Złapałem taką
fajną amerykańską ciężarówkę. Jechałem nią przez tydzień razem z Eddem – spoko
koleś. Taki spasiony, zarośnięty, nie mył się przez ten czas ani razu, ale za
to, gdy odkrył moje towarzystwo to mnie karmił hamburgerami i colą. Bo jechałem
w swojej szczurzej postaci, rozumiecie.
W pewnym
momencie spadł śnieg, dużo śniegu. Pomyślałem sobie „w październiku? Ktoś robi
jakieś czary czy co?”. No i niestety to nie były czar… chlip… pomyliłem
ciężarówkę i wylądowałem na Alasce :(. Normalnie pizgało złem! Kląłem prawie
jak Madame Malkin przy naszym ostatnim spotkaniu. Tak swoją drogą ciekawe co u
niej i czy uszyła te zajebiste śpiochy dla Voldzia:
Ostatnio
obejrzał „Ojca Chrzestnego” i się zainspirował. Mam nadzieję, że nie obejrzy „Pięćdziesięciu Twarzy Greya”, bo jak wróci do
swojej normalnej postaci to będę miał prze… rąbane :(. Muszę przyznać, że
stęskniłem się za nim. Nawet Sycząca Parówa wydaje się sympatyczna… to pewnie
przez tą odległość. Ale ja nie o tym miałem pisać!
Edd wyrzucił
mnie gdzieś na rozdrożu stwierdzając, że sobie poradzę, a jak znajdą w jego
ciężarówce szczura to mu pojadą po wypłacie. Wiózł puszki z colą i innymi
gazowanymi napojami. Sprawdziłem o co ludziom chodzi z tym wszystkim i
patrzajcie co znalazłem:
To oczywista nieprawda, TUTAJ macie sprostowanie. Muszę dbać o dobre imię moich małych, szczurzych braci! My nie sikamy na puszki! My sikamy do nich!!! W fabryce, rzecz jasna :) Znowu zszedłem z tematu… na łapkę kulawego jeżozwierza… nie wiem co się ze mną dzieje… To stres, na pewno stres…
Błąkałem się
po Alasce aż złapałem stopa w drugą stronę. Dotarłem do Kanady, do małej wioski indiańskiej. Poczułem pieczone mięcho nad
ogniem i nie mogłem się powstrzymać! Głodny byłem, chciałem zwinąć trochę pod
szczurzą postacią. Biegnę na ile łapki mi pozwalają, patrzę po zgromadzonych
ludziach i… część wygląda jakoś znajomo. Stanąłem jak wryty. Zobaczyłem babkę,
która przypominała sekretarkę, z którą uciekł mój ojciec. Zbaraniałem i z tego
całego zamętu w głowie zamieniłem się w człowieka!
Mówię wam,
jaka była jazda! Prawie się pozabijali tak uciekali :D. Już wiem co czuje
Volduś, gdy wszyscy spierdzielają na jego widok. Skorzystałem z okazji i
najadłem się mięsem łosia, sądząc po skórze wiszącej nieopodal. Ciepło mi było
bo siedziałem przy samym ognisku. Indianie powoli podchodzili do mnie.
- Ty jesteś
synem Stepującego z Żółwiami? – spytał się taki jeden w pióropuszu.
- Że kogo? –
odparłem nic nie rozumiejąc.
- Wiele
księżyców temu przybył tutaj mężczyzna, który potrafił przemienić się w żółwia
i stepował – mówił Indianin.
Zamyśliłem
się, rzeczywiście mój stary potrafił zamieniać się w żółwia i stepować, hodował
nawet sporą gromadkę i w postaci zwierzęcia uczył je tańczyć. Jeździł z nimi po
różnych mugolskich centrach handlowych i zbijał majątek na pokazach. Ale to
mógł być tylko zbieg okoliczności – każdy przecież może się zajmować stepującymi żółwiami.
- Niedźwiedź
go zjadł podczas nauki stepowania – dodał. – Nosisz jego marynarkę, którą
wydarliśmy z paszczy zwierzęcia.
Wtedy byłem
pewny, że to on. Wstałem, wyprostowałem się dumnie i beknąłem przejmująco.
- Tak, to ja!
Wszyscy
wstrzymali oddech na kilka sekund wpatrując się we mnie z szeroko otwartymi
oczami. Po czym nagle zostałem wyściskany przez całe plemię. Po dłuższym
powitaniu okazało się, że ojciec z sekretarką rozbili się niedaleko, gdy
jechali na kolejny występ. Obydwoje byli niezdolni do dalszej jazdy, a z
drugiej strony i tak nie mieli po co wracać do miasta bo żółwie im pouciekały.
Tak więc plemię przygarnęło ich i tatuś dostał dwie córki wodza do ożenku. Ponoć
nikt ich nie chciał bo były takie brzydkie, ale mój tatuś stwierdził, że jak
dają to trzeba brać. W ten sposób dorobił mi piętnastkę przyrodnich braci i
sióstr! Mówię wam, to jest super, widzieć swoją twarz gdziekolwiek się nie
spojrzy! Yay ^^ Patrzajcie na zdjęcie rodzinne:
Od lewej z góry:
sekretarka ojca – Wąsata Brzoza, pierwsza żona mojego tatuśka – Zimna Wódka, żona
mojego brata – Skacząca z Kangurami, brat – Stanisław, mąż siostry – Zręczny w
Łapie, siostra – Łaskoczące Piórko, mąż siostry – Okrągłe Uszy, druga żona
tatuśka – Pęknięta Gumka.
Od lewej
niżej: Wódz – Pędząca Strzała, siostra – Britney, ja w pióropuszu pożyczonym od
wodza, kolejna siostra – Skacząca Żaba, jej mąż – Poważny Niedźwiedź, następna siostra
– Smukła Palemka, kolejny brat – Richard.
Jeszcze
niżej, od lewej: mąż Britney – Słodki Lolo, jego brat – Słony Pretzel, siostra
ma – Adelajda, moja najstarsza siostra –
Kalina, jej mąż – Fantazyjny Gęgacz, siostra bliźniaczka Kaliny – Malina, jej
mąż – Pędzący Struś.
Tutaj rzędy
się rozjechały więc tak od lewej, krzywo ku górze: córka Kaliny – Pocahontas ,
pod nią najstarszy brat – Zenon, siostra – Rącza Gazela, córka Skaczącej Żaby –
Powolna Langusta, któraś tam z kolei siostra – Błyszczący Klejnot, brat w
kapeluszu – Ślepy Sokół, z chustką siostra – Akwamaryna, po jej prawej… tak
siostra (Merlinie, abym był tak samo jurny jak tatuś!) – Żółwiowa Skorupka.
Na samym dole
od prawej do lewej: syn Zenona – Wykopyrtnięty Byk, syn Maliny – Boksujący Niedźwiedź
oraz syn Stanisława – Mieszko.
Trochę się
tatuś narobił, ale efekt jest tego wart! Najmłodszych dzieciaków nie dało rady
sfotografować ponieważ rozbiegły się po lesie i nie chciały wrócić bo się
przestraszyły komórki. Wiecie, jak Voldemort dzwoni to mi leci Behemoth „Decade
of Therion” – wersja alternatywna:
Mimo, że
utwór jest zły i posępny to wersja alternatywna sprawia, że mam dobry humor
mimo, że to Voldek dzwoni. No bo jak nie lubić tekstu:
„Siedzi
hydraulik,
nie może
wyruszyć
-bo się
śmieje (LOL )”
albo
„Golonke masz
Pan?
Jak Hitler
nasz kraj
Lawl - a,
Tato - Biorę wam to samo!
Mentos Kako
Demon ass!
Wyzwał mnie
dałn!
i mjutujki(?)
Delmy!
Chciałbym
Lego, bardzo chcę!”
Sikam po
nogach ze śmiechu! Niestety, Indianie nie za dobrze go przyjęli…
Pobyłem u
rodzinki przez tydzień i stwierdziłem, że muszę jechać do Meksyku, co też
uczyniłem łapiąc kolejnego trucka. Obecnie kierowca śpi, a ja korzystam z jego
laptopa :D. Jutro powinniśmy przejechać przez granicę USA. Jestem dobrej myśli.
Dostałem zapas suszonego mięsa łosia na drogę oraz ręcznie dziergane papucie!
Kończę
ponieważ za 10 minut zadzwoni budzik Teda.
Kocham was
tak samo jak swoją rodzinkę!
Wasz
Wyleniały Szczur (tak mnie nazwali) :***
Pa,pa, pa,
całuski 102!
P.s. – prawie
bym zapomniał! Mój ałtfit w wiosce:
Bo nawet tam
trzeba mieć stylówkę!