sobota, 9 stycznia 2016

Voldemort ubiera się u Madame Malkin: Rozdział prawie 11 – Ja i moja rodzinka

Witam wszystkich!

Dzisiaj będzie doniośle i w ogóle. No bo jak inaczej miałoby być skoro dotarłem do swojej rodziny? Zastanawiacie się pewnie o co mi chodzi? Myślicie sobie „przecież jego rodzice nie żyją”. Ha! Macie rację! Ale zacznijmy od początku…

Złapałem taką fajną amerykańską ciężarówkę. Jechałem nią przez tydzień razem z Eddem – spoko koleś. Taki spasiony, zarośnięty, nie mył się przez ten czas ani razu, ale za to, gdy odkrył moje towarzystwo to mnie karmił hamburgerami i colą. Bo jechałem w swojej szczurzej postaci, rozumiecie.

W pewnym momencie spadł śnieg, dużo śniegu. Pomyślałem sobie „w październiku? Ktoś robi jakieś czary czy co?”. No i niestety to nie były czar… chlip… pomyliłem ciężarówkę i wylądowałem na Alasce :(. Normalnie pizgało złem! Kląłem prawie jak Madame Malkin przy naszym ostatnim spotkaniu. Tak swoją drogą ciekawe co u niej i czy uszyła te zajebiste śpiochy dla Voldzia:


Ostatnio obejrzał „Ojca Chrzestnego” i się zainspirował. Mam nadzieję, że nie obejrzy  „Pięćdziesięciu Twarzy Greya”, bo jak wróci do swojej normalnej postaci to będę miał prze… rąbane :(. Muszę przyznać, że stęskniłem się za nim. Nawet Sycząca Parówa wydaje się sympatyczna… to pewnie przez tą odległość. Ale ja nie o tym miałem pisać!

Edd wyrzucił mnie gdzieś na rozdrożu stwierdzając, że sobie poradzę, a jak znajdą w jego ciężarówce szczura to mu pojadą po wypłacie. Wiózł puszki z colą i innymi gazowanymi napojami. Sprawdziłem o co ludziom chodzi z tym wszystkim i patrzajcie co znalazłem:


To oczywista nieprawda, TUTAJ macie sprostowanie. Muszę dbać o dobre imię moich małych, szczurzych braci! My nie sikamy na puszki! My sikamy do nich!!! W fabryce, rzecz jasna :) Znowu zszedłem z tematu… na łapkę kulawego jeżozwierza… nie wiem co się ze mną dzieje… To stres, na pewno stres…

Błąkałem się po Alasce aż złapałem stopa w drugą stronę. Dotarłem do Kanady, do małej wioski indiańskiej. Poczułem pieczone mięcho nad ogniem i nie mogłem się powstrzymać!  Głodny byłem, chciałem zwinąć trochę pod szczurzą postacią. Biegnę na ile łapki mi pozwalają, patrzę po zgromadzonych ludziach i… część wygląda jakoś znajomo. Stanąłem jak wryty. Zobaczyłem babkę, która przypominała sekretarkę, z którą uciekł mój ojciec. Zbaraniałem i z tego całego zamętu w głowie zamieniłem się w człowieka!
Mówię wam, jaka była jazda! Prawie się pozabijali tak uciekali :D. Już wiem co czuje Volduś, gdy wszyscy spierdzielają na jego widok. Skorzystałem z okazji i najadłem się mięsem łosia, sądząc po skórze wiszącej nieopodal. Ciepło mi było bo siedziałem przy samym ognisku. Indianie powoli podchodzili do mnie.
- Ty jesteś synem Stepującego z Żółwiami? – spytał się taki jeden w pióropuszu.
- Że kogo? – odparłem nic nie rozumiejąc.
- Wiele księżyców temu przybył tutaj mężczyzna, który potrafił przemienić się w żółwia i stepował – mówił Indianin.

Zamyśliłem się, rzeczywiście mój stary potrafił zamieniać się w żółwia i stepować, hodował nawet sporą gromadkę i w postaci zwierzęcia uczył je tańczyć. Jeździł z nimi po różnych mugolskich centrach handlowych i zbijał majątek na pokazach. Ale to mógł być tylko zbieg okoliczności – każdy przecież może się zajmować stepującymi żółwiami.
- Niedźwiedź go zjadł podczas nauki stepowania – dodał. – Nosisz jego marynarkę, którą wydarliśmy z paszczy zwierzęcia.
Wtedy byłem pewny, że to on. Wstałem, wyprostowałem się dumnie i beknąłem przejmująco.
- Tak, to ja!
Wszyscy wstrzymali oddech na kilka sekund wpatrując się we mnie z szeroko otwartymi oczami. Po czym nagle zostałem wyściskany przez całe plemię. Po dłuższym powitaniu okazało się, że ojciec z sekretarką rozbili się niedaleko, gdy jechali na kolejny występ. Obydwoje byli niezdolni do dalszej jazdy, a z drugiej strony i tak nie mieli po co wracać do miasta bo żółwie im pouciekały. Tak więc plemię przygarnęło ich i tatuś dostał dwie córki wodza do ożenku. Ponoć nikt ich nie chciał bo były takie brzydkie, ale mój tatuś stwierdził, że jak dają to trzeba brać. W ten sposób dorobił mi piętnastkę przyrodnich braci i sióstr! Mówię wam, to jest super, widzieć swoją twarz gdziekolwiek się nie spojrzy! Yay ^^ Patrzajcie na zdjęcie rodzinne:



Od lewej z góry: sekretarka ojca – Wąsata Brzoza, pierwsza żona mojego tatuśka – Zimna Wódka, żona mojego brata – Skacząca z Kangurami, brat – Stanisław, mąż siostry – Zręczny w Łapie, siostra – Łaskoczące Piórko, mąż siostry – Okrągłe Uszy, druga żona tatuśka – Pęknięta Gumka.

Od lewej niżej: Wódz – Pędząca Strzała, siostra – Britney, ja w pióropuszu pożyczonym od wodza, kolejna siostra – Skacząca Żaba, jej mąż – Poważny Niedźwiedź, następna siostra – Smukła Palemka, kolejny brat – Richard.

Jeszcze niżej, od lewej: mąż Britney – Słodki Lolo, jego brat – Słony Pretzel, siostra ma – Adelajda, moja najstarsza siostra – Kalina, jej mąż – Fantazyjny Gęgacz, siostra bliźniaczka Kaliny – Malina, jej mąż – Pędzący Struś.

Tutaj rzędy się rozjechały więc tak od lewej, krzywo ku górze: córka Kaliny – Pocahontas , pod nią najstarszy brat – Zenon, siostra – Rącza Gazela, córka Skaczącej Żaby – Powolna Langusta, któraś tam z kolei siostra – Błyszczący Klejnot, brat w kapeluszu – Ślepy Sokół, z chustką siostra – Akwamaryna, po jej prawej… tak siostra (Merlinie, abym był tak samo jurny jak tatuś!) – Żółwiowa Skorupka.

Na samym dole od prawej do lewej: syn Zenona – Wykopyrtnięty Byk, syn Maliny – Boksujący Niedźwiedź oraz syn Stanisława – Mieszko.

Trochę się tatuś narobił, ale efekt jest tego wart! Najmłodszych dzieciaków nie dało rady sfotografować ponieważ rozbiegły się po lesie i nie chciały wrócić bo się przestraszyły komórki. Wiecie, jak Voldemort dzwoni to mi leci Behemoth „Decade of Therion” – wersja alternatywna:


Mimo, że utwór jest zły i posępny to wersja alternatywna sprawia, że mam dobry humor mimo, że to Voldek dzwoni. No bo jak nie lubić tekstu:

„Siedzi hydraulik,
nie może wyruszyć
-bo się śmieje (LOL )”

albo

„Golonke masz Pan?
Jak Hitler nasz kraj
Lawl - a, Tato - Biorę wam to samo!
Mentos Kako Demon ass!
Wyzwał mnie dałn!
i mjutujki(?) Delmy!
Chciałbym Lego, bardzo chcę!”

Sikam po nogach ze śmiechu! Niestety, Indianie nie za dobrze go przyjęli…

Pobyłem u rodzinki przez tydzień i stwierdziłem, że muszę jechać do Meksyku, co też uczyniłem łapiąc kolejnego trucka. Obecnie kierowca śpi, a ja korzystam z jego laptopa :D. Jutro powinniśmy przejechać przez granicę USA. Jestem dobrej myśli. Dostałem zapas suszonego mięsa łosia na drogę oraz ręcznie dziergane papucie!

Kończę ponieważ za 10 minut zadzwoni budzik Teda.
Kocham was tak samo jak swoją rodzinkę!

Wasz Wyleniały Szczur (tak mnie nazwali) :***
Pa,pa, pa, całuski 102!

P.s. – prawie bym zapomniał! Mój ałtfit w wiosce:


Bo nawet tam trzeba mieć stylówkę!