wtorek, 24 października 2017

Powojenne życie Hermiony G.: Rozdział 79 – Śmierciożercy nie wybaczają


- Musisz mi wybaczyć! Zrozum, po tym, czego się dowiedziałem, byłem wstrząśnięty. Miałem prawo czuć się źle i dlatego nie wytrzymałem. Nawet nie raczyłaś mnie poinformować, że coś jest na rzeczy. Przepraszam, że tak zareagowałem, ale spróbuj zrozumieć moją sytuację. Dowiedziałem się o rzeczach, które nie śniły się nikomu. Nawet gdybym komuś o tym powiedział, to i tak nikt by mi nie uwierzył bez żadnego dowodu, a sama wiesz, że go nie mam…
Hermiona wycelowała nos w sufit i wymownie milczała, co było jej jedyną reakcją na słowa mężczyzny. Jego przeprosiny niewiele ją obchodziły. Była obrażona, za to, jak ją potraktował. Na wybaczenie musiał sobie zasłużyć.
- Tak, wiem, że wziąłem ten kontrakt, ale chciałem was nastraszyć – tłumaczył Kingsley skruszonym tonem. – On tak naprawdę niczego nie dowodzi. Mogłaś razem z ojcem słuchać się Severusa z zupełnie innego powodu. Przecież niczego bym wam nie udowodnił.
- Trzeba było wyjść na dwór i wziąć kilka oddechów na uspokojenie. Teraz nie miałbyś problemów – rzuciła Hermiona z przekąsem.
Nie wzruszyła jej wiadomość, że Mafalda jest wściekła z powodu straty najlepszej asystentki, jaką dotychczas miała. Astoria Greengrass zajęła miejsce koleżanki i Hermiona nie zamierzała pozbawiać jej awansu. Miała teraz o wiele ważniejszy cel w życiu i to jemu poświeciła się w pełni. Thierry nie skontaktował się z nią od czasu feralnego wieczoru. Młoda kobieta przepłakała całą noc, aby rano zrozumieć, że religia i magia wykluczają się wzajemnie dla niektórych mugoli. Ona i jej rodzice nie mieli z tym problemu, ale najwidoczniej Thierry nie był w stanie tego faktu zaakceptować. Żałowała, że jej kolejny-już-były-narzeczony nie był w stanie pozbyć się uprzedzeń. Jego milczenie zinterpretowała jako koniec związku, ponieważ poprzednim razem dał znać, że żyje i pamięta o niej. Od dwóch tygodni nie wysłał pocztówki, nie napisał e-maila lub esemesa, a połączenia telefoniczne odrzucał. To utwierdziło Hermionę w przekonaniu, że powinna skupić się na odnalezieniu sposobu, aby ożywić Sylfion.
- Mam nadzieję, że pojawisz się na obchodach Dnia Zwycięstwa. Przecież impreza nie może się odbyć bez jednej z najważniejszych bohaterek – Kingsley uśmiechnął się do rozmówczyni.
- Niedoczekanie twoje! – pomyślała i powiedziała głośno, co o tym sądzi – po pierwsze, mam inne plany. Po drugie, nie zamierzam być twoją maskotką, po tym, jak mnie potraktowałeś. Kazałeś mi zniknąć ze świata czarodziejów, więc to robię.
- Ale zrozum…
- Nie! – warknęła czarownica. – Ty masz to zrozumieć! Nie pojawię się tam! Chociaż… - zamyśliła się na chwilę – nie, nie chcę pozować do zdjęć z Ronem.
- On nie przyjdzie – poinformował ją Kingsley.
- Harry ci wystarczy. Niech on robi za maskotkę – Hermiona wzruszyła ramionami. – Zamierzam w tym dniu pracować z Severusem. Tylko tyle mam ci do powiedzenia. Żegnam – oznajmiła ostro i wskazała palcem na drzwi.
- Coś jesteś dzisiaj przewrażliwiona, ale spróbuj pomyśleć logicznie. Gdybyś wróciła do Ministerstwa Magii, mogłabyś przeforsować ten swój projekt dotyczący skrzatów domowych, który przekazałaś mi pół roku temu… - kusił czarnoskóry czarodziej.
- Nie mam zamiaru być częścią tej patologii! – oburzyła się Hermiona. – Mam dość układów, układzików, trzymania na stanowiskach niekompetentnych jednostek, przekupstwa, szantaży i ukrywania prawdy! Jestem tym zmęczona! – oświadczyła z mocą.
- Wspominałem, że wysyłam Amosa Diggory’ego na emeryturę? – zapytał Kingsley niby mimochodem, co doprowadziło czarownicę do jeszcze silniejszego wzburzenia.
- Nie, znaczy nie! – krzyknęła. – Wynoś się z mojego domu!
Pokazała ministrowi magii swoją różdżkę, aby go postraszyć, że jest gotowa jej użyć. Przez niego traciła cenny czas, który mogła spożytkować na badania.
- Dobrze. Jak chcesz być taka uparta, to sobie bądź! – zirytował się Kingsley. – Pamiętaj, że więcej nie ponowię mojej oferty!
- Mam to w dupie – Hermiona oświadczyła złośliwie, powtarzając jego słowa, które wypowiedział w jej salonie przed dwoma tygodniami.
- Nie sądziłem, że z takiej mądrej czarownicy może wyrosnąć taka idiotka! – Kingsleyowi zaczęły puszczać nerwy, gdy zrozumiał, że jego przeprosiny i próby przekupstwa nie przyniosą rezultatu.
- Przecież jestem tylko durną mugolaczką – skwitowała Hermiona, otwierając drzwi. – Mam nadzieję, że się więcej nie zobaczymy w najbliższym czasie.
- Ja też mam taką nadzieję! – prychnął minister magii i opuścił dom czarownicy.

***

Drugiego maja dwa tysiące drugiego roku przypadała czwarta rocznica śmierci Voldemorta, upadku śmierciożerców i końca wojny czarodziejów. Właśnie ten dzień został uznany za idealny do przeprowadzenia ataku. Zegar stojący w salonie wskazywał czwartą nad ranem, gdy zamaskowane postaci zbliżyły się do domu Hermiony i Severusa.
- Gotowy? – zapytała pierwsza z nich.
Odpowiedziało jej skinienie czarnego kaptura.
- W takim razie zaczynamy.
Uliczne lampy zgasły i jedna z postaci przeskoczyła płot, a następnie pobiegła na tył domu. Druga ustawiła się przed frontem i uniosła różdżkę w górę, celując w okno na piętrze.
- Trzy, dwa, jeden – odliczył głos i zaklęcie poleciało w stronę pokoju Hermiony.
Dźwięk stłuczonej szyby i odgłos płomieni gwałtownie obudziły czarownicę. Natychmiast wyskoczyła z łóżka, chwytając różdżkę, która leżała na małej szafce koło lampki nocnej i z instynktem godnym aurora, oceniła błyskawicznie sytuację. Firanki, biurko, szafa i dywan trawił zielony ogień, który zaczynał pełznąć w jej stronę. Z ulgą stwierdziła, że to nie Szatańska Pożoga, ponieważ już by nie żyła, ale nadal nie było jej do śmiechu. Musiała jakoś wydostać się z pomieszczenia, w którym zaczęło robić się gęsto od dymu. Hermiona padła na podłogę i na czworakach starała się posuwać w stronę drzwi.
- Aquamenti! – wydusiła z siebie z trudem, ponieważ gryzący dym dostał się do jej płuc.
Z różdżki wypłynął silny strumień wody i zaczął zalewać pokój, ale czarownica zrozumiała, że to było zbyt mało, aby zgasić płomienie. Jedynym wyjściem z niebezpiecznej sytuacji było utorowanie sobie drogi do drzwi i wzięcie nóg za pas. Pierwsza część planu poszła jej bardzo dobrze. Z ucieczką z domu był problem, ponieważ przedpokój również był pełen dymu. Hermiona padła na podłogę i zaczęła pełznąć w stronę schodów, starając się nie wciągać toksycznych wyziewów do płuc. Będąc prawie u celu, usłyszała, jak coś ciężkiego walnęło w drzwi do pokoju Severusa, które otworzyły się gwałtownie i ich właściciel padł nieprzytomny koło współlokatorki. Mimo panującego mroku i gryzącego dymu, który sprawiał, że oczy miała pełne łez, Hermiona zdołała złapać czarodzieja za ramiona i pociągnęła go w dół schodów, starając się jednocześnie robić to w miarę łagodnie. Była w połowie drogi, gdy jakiś mężczyzna wyważył drzwi wejściowe i krzyknął:
- Jest tu ktoś!?
- Jesteśmy… tutaj! – pisnęła Hermiona, czując, że ledwo może oddychać.
Silne, męskie ręce złapały ją i wyniosły na ulicę przed domem, gdzie od razu zebrał się wokół niej tłum gapiów i osób chętnych do pomocy.
- Żyjesz kochanieńka? Nic ci nie jest? – dopytywała Kamini, która wyraźnie zapomniała, że ma uraz do niedoszłej dziewczyny Deva.
- Co z Severusem? – wychrypiała Hermiona, nie będąc w stanie myśleć o sobie.
- Dzwonił ktoś po karetkę!? – krzyknął jeden z sąsiadów, który brał udział w akcji ratunkowej. – On ledwo oddycha!
Jak na zawołanie rozległy się syreny i przed dom podjechały dwa wozy straży pożarnej. Wyskoczyli z nich strażacy, którzy rozpędzili tłum i przystąpili do gaszenia pożaru, który zaczął trawić także parter i dach sąsiadów.
- Czemu to się pali na zielono!? – Hermiona usłyszała zdumiony okrzyk.
Nawet gdyby ktoś się jej spytał o przyczynę, to i tak nic by nie odpowiedziała. Wykorzystała zamieszanie i podbiegła do Severusa, który leżał na trawniku w pozycji bocznej ustalonej. Nie zważając na protesty czuwających przy nim sąsiadów, padła przy nim na kolana i przejechała zdrową dłonią po jego długich włosach.
- Nie odchodź, proszę – szepnęła, gdy pochyliła się nad nim, a jej gorące łzy znalazły się na jego policzku. – Potrzebuję cię…
Poczuła, jakby żelazna dłoń zacisnęła się wokół jej serca, gdy patrzyła na jego trupiobladą twarz. Modliła się w duchu, aby przeżył. Dopiero gdy ktoś się odsunął, aby zrobić miejsce dla ratowników, którzy przyjechali na miejsce zdarzenia, Hermiona dostrzegła błysk światła, które odbiło się od czegoś, co Severus miał w kieszeni piżamy. Szybko wyjęła z niej fiolkę z Sylfionem i przycisnęła do swojej piersi, dziękując niebiosom, że pomyślał o nim.
- Proszę pójść z nami do karetki – Hermiona poczuła dłoń na swoim ramieniu, zanim usłyszała głos ratowniczki medycznej, która najwyraźniej dowiedziała się od kogoś, kogo ma przebadać.
- A on?
- Moi koledzy się nim zajmą – odparła kobieta, prowadząc czarownicę do żółto-zielonego samochodu.
Tam zrobiła standardowe badania, które wykonuje się w takich sytuacjach. Ku zdziwieniu ratowniczki, Hermiona nie wykazywała nawet najmniejszych oznak zatrucia dymem lub poparzenia dróg oddechowych. Czarownica zachowała dla siebie fakt, że magia w jej krwi sprawiła, że zdrowiała szybciej niż mugole, a niektóre choroby w ogóle się jej nie imały.
- Zostawcie mnie! Jeśli jeszcze raz poczuję, że któryś mnie dotknął, to przysięgam, że już nigdy więcej nie użyje tej ręki! – Hermiona prawie podskoczyła z radości, gdy usłyszała znajome warczenie, tak bardzo charakterystyczne dla Severusa.
Odwróciła się do niego i wyszczerzyła zęby.
- Ty żyjesz!
- A czemu niby miałbym nie żyć!? – Snape parsknął i wyskoczył z karetki, umykając ratownikom.
- Panie, tak nie można! – krzyknął z oburzeniem jeden z nich. – Przed chwilą umierałeś!
- Ale już mi przeszło – wycedził czarodziej, zapinając koszulę na piersi, która została rozpięta do badania.
- Jeśli nie zgadza się na leczenie, to musi pan podpisać odpowiednie oświadczenie…
- Podpiszę cokolwiek, tylko dajcie mi już spokój!
Hermiona poszła w ślady Severusa i także złożyła swój podpis, który świadczył, że nie chce pojechać do szpitala na badania. Tłum rozszedł się powoli do domów, gdy zobaczył, że pogorzelcom nic nie jest, a straż pożarna zgasiła płomienie.
- Chyba Ian nie będzie zadowolony – mruknął czarodziej, obserwując strażaków oraz policję wchodzących i wychodzących z domu.
- Jesteś pewien, że nie powinieneś jechać do szpitala? – zapytała czarownica, gdy Severus mocno zakaszlał.
- Nie przesadzaj! Wiesz, że zaraz mi przejdzie – odparł ochrypłym głosem.
Dziewczyna nic nie powiedziała. Zrozumiała, że właśnie straciła dorobek swojego życia. Różdżka musiała jej wypaść, gdy ciągnęła Severusa po schodach. Koralikowa torebka wisiała na oparciu krzesła, które stało przy biurku. W niej miała swoje dokumenty, klucze do samochodu i domu, komórkę oraz portfel. Skoro płomienie wyszły na dach, to oznaczało, że ogień strawił także szafę z ubraniami, łazienkę z kosmetykami i pokój Suzanne z zabawkami oraz biblioteczką.
- Twój pokój też ktoś podpalił? – zapytała szeptem Hermiona, gdy wspięła się na palce, aby być jak najbliżej ucha Severusa.
- Tak – odparł cicho, pochylając się do niej i muskając jej twarz swoimi włosami. – Wszystko przepadło. Dobrze, że Felixa nie było…
- Na szczęście mamy to – Hermiona ostrożnie otworzyła dłoń, w której trzymała fiolkę.
- No, no, no! – rozległ się za ich plecami podniecony okrzyk Rity Skeeter. – Miałam nosa, aby tutaj zajrzeć!
Hermiona szybko schowała fiolkę w dłoni. Właśnie wtedy błysnął flesz z aparatu pomagiera dziennikarki. Dziewczyna zaczerwieniła się, gdy oświeciło ją, że ma na sobie spraną piżamę w tęczowe jednorożce, którą dostała od mamy w zeszłe święta.
- Pamiętaj, że miałaś nic nie pisać na… - zaczęła mówić, ale została uciszona.
- Tak, tak, wiem – oznajmiła Rita z miną wyrażającą znudzenie. – Zapewniam cię, że mój artykuł nie dotyczy was, tylko tego, co się stało w ciągu ostatniej godziny.
- Czyli co? – zainteresował się Severus.
- To – dziennikarka wskazała na dom, z którego ciągle wydobywał się dym. – Ktoś postanowił uświetnić Dzień Zwycięstwa i zaatakował wszystkich waszych znajomych z Zakonu Feniksa oraz Gwardii świętej pamięci Albusa.
Hermiona jęknęła ze zgrozy, czując nieprzyjemny dreszcz, który przebiegł po jej kręgosłupie. Co z innymi? Czy ktoś zginął? Jaki jest bilans strat? Nie zdążyła dowiedzieć się nic na ten temat, ponieważ podszedł do niej policjant, pytając, czy to jej dom się spalił. Była zmuszona wyjaśnić mu parę kwestii, a potem pożyczyła od niego telefon komórkowy.
- Ian? Mamy problem. Dom się spalił. Musisz koniecznie tutaj przyjechać – oznajmiła zaspanemu mężczyźnie, gdy odebrał połączenie.
Rita była zła, ponieważ policjanci kazali jej się niezwłocznie oddalić, gdy perfidnie podsłuchiwała, co Hermiona z Severusem mówili na temat pożaru. Ani jedno, ani drugie nie zdradziło jego magicznej przyczyny i twierdzili, że nie mają pojęcia, skąd się wziął zielony płomień. Ian szybko przyjechał na miejsce i załamał się pod wpływem tego, co zobaczył. Karetka zabrała go do szpitala, ponieważ padł na kolana i przestał kontaktować się z otoczeniem. W tym czasie Hermiona powiadomiła swojego ojca, a ten przyjechał po nią oraz Severusa i zabrał ich do siebie do domu.

***

Gawain Robards potarł ręką zmęczone oczy. Nie spał od prawie dwudziestu sześciu godzin i zaczynał mieć tego dość. Tegoroczny Dzień Zwycięstwa okazał się naprawdę niezapomniany. Śmierciożercy pokazali, że istnieją i potrafią terroryzować społeczeństwo, jeśli zechcą. Gawaina zwłaszcza niepokoił fakt, że zaczęli wpływać na młodsze pokolenie. W Hogwarcie ukazały się napisy na ścianie: „śmierciorzercy żondzą” oraz „śmierć wrogom czystokrwistych”, a także dokonano kilka drobnych aktów wandalizmu, jak wpuszczenie powiększonych ślimaków do ogródka Hagrida. Szkoła była bezpiecznym miejscem dla osób, które otwarcie sprzeciwiły się Voldemortowi. Reszta nie miała tyle szczęścia. Ucierpiała właściwie cała rodzina Weasleyów, którym spalono domy, oprócz Muszelki Billa, który nigdy nie zdjął z niej Zaklęcia Fideliusa. George dodatkowo stracił towar w sklepie na ulicy Pokątnej. Augusta Longbottom złamała nogę, gdy zmuszona była skakać z okna z pierwszego piętra, Gospoda pod Świńskim Łbem została zrujnowana, Lovegood stracił maszyny do drukowania „Żonglera”, Harry był akurat na służbie, a Ginny na wyjeździe, więc tylko ich skrzat uległ poparzeniom, a Kingsley sam opanował pożar. Wszystko było zorganizowaną akcją, która miała na celu pokazać, że śmierciożercy nie zapominają i nie wybaczają. To był bardzo zły znak i Gawain o tym wiedział.
- Gdzie raport? – Kingsley wpadł do jego gabinetu bez pukania. – Miał być na moim biurku pół godziny temu! – warknął.
- Robię, co mogę! – Robards odpowiedział mu takim samym tonem.
- Czy policja, straż i pogotowie, które przyjechało do Hermiony, ma wymazaną pamięć?
- Tak, grupa amnezjatorów dopiero przed chwilą wróciła – rzucił gniewnie szef aurorów.
- Ty się tak nie denerwuj – ostrzegł minister magii. – Wiem, jak to jest, ale po wszystkim dostaniecie wolne i dodatkowy zastrzyk galeonów.
- Na razie to marzę o wyspaniu się.
- A ja marzę o społeczeństwie, w którym śmierciożercy nie grasują po nocy, paląc domy bohaterów wojennych, w tym mój. Złapaliście kogoś?
- Nie, ale umieściliśmy w Azkabanie wszystkich, których podejrzewaliśmy o związek z atakami. Czekają na przesłuchanie – mruknął Gawain. – Szkoda, że nie pozwalasz mi przymknąć Snape’a – dodał ze złością.
- Nie, jego musimy tylko obserwować – oświadczył Kingsley z powagą.
- Co ci na nim tak zależy? Myślałem, że masz go dość po aferze z Sarą Jones – zauważył Robards.
- Nie możemy ignorować dłużej faktu, że jest jednym z najbardziej utalentowanych czarodziejów. Ostatnio popełniłem błąd i muszę to naprawić…
- Chyba nie wierzysz, że to on uratował matkę Hermiony? To śmieszne!
- Mógłbyś się zdziwić, gdybyś wiedział, w co wierzę – odparł Kingsley. – On ma wielkie możliwości i to byłby błąd, gdybyśmy zaprzepaścili szansę na to, aby się do nas przyłączył. Trzeba się wkupić w jego łaski.
- Gadasz jakby trwała wojna – Gawain skrzywił się z niesmakiem.
- Kto wie… - odparł czarnoskóry czarodziej i zamyśliwszy się, wyszedł z gabinetu kolegi.

***

Severus myślał, że mieszkanie u państwa Granger sprawi, że w ciągu kilku dni będzie miał dość i przeniesie się na zaplecze swojego zakładu. Miał w planach kupno materaca i spędzenie kilku samotnych tygodni, zanim ekipa budowlana upora się z remontem domu, ale jego plany kompletnie nie wypaliły. Najpierw ze zdumieniem stwierdził, że całkiem nieźle mu się mieszka w starym pokoju Hermiony, który teraz był przerobiony na pokój dla gości. Okazało się, że pożar nie uszkodził mocno jego zaczarowanego kufra i większość rzeczy ocalała. Dlatego od razu mógł się wprowadzić do nowego miejsca. Gorzej było z Hermioną, która musiała zamieszkać z Suzanne. Jej rzeczy akurat przepadły i jej nowym hobby było narzekanie, że jej starannie wybrana garderoba, kosztująca majątek, znalazła się w niebycie. Stopniowo to nadrabiała, racząc Severusa monologami na temat stosunku ceny do jakości oraz dlaczego warto inwestować w znaną markę. Czarodziej szybko zdał sobie sprawę, że wcale nie przeszkadza mu jej paplanina. Może nie słuchał jej wyjątkowo uważnie, ale często przyznawał jej w duchu rację. Podchodziła do zakupów, jak do elementów układanki, które zostały porozrzucane w różnych miejscach. Miała cel i strategię, a to stanowczo odstawało od informacji, które posiadał Severus. Został nauczony, że baby kupują byle co i działają impulsywnie. Sam sobie się dziwił, że temat zakupów go zainteresował. Tłumaczył to tym, że wolał jej słuchać i być z nią w dobrych stosunkach, niż wrócić do wielotygodniowego milczenia i ignorowania się wzajemnie. Przyzwyczaił się do jej obecności i nie w smak by mu było, gdyby to się skończyło.
Kolejną rzeczą, która zaskoczyła Severusa, były jego stosunki z rodziną Hermiony. Fakt, że Suzanne go uwielbiała, już dawno zaakceptował i był dla niego tak oczywisty, jak to, że słońce świeci. Nadal uważał dzieci za przebrzydłe bachory, które powinny zniknąć z powierzchni ziemi, ale tę jedną trzylatkę mógłby adoptować, gdyby okazała się czarownicą. Dziewczynka miała potencjał. Słuchała się go i była całkowitym przeciwieństwem rozwydrzonej dzieciarni, która działała mu na nerwy. Jako że jej rodzice żyli, to na razie nie było szansy, aby Suzanne potrzebowała opieki. Pani Granger była wyjątkowo miła dla swojego gościa i robiła wszystko, aby uprzyjemnić mu pobyt. Gotowała, sprzątała i starała się zabawiać go rozmową. Zawsze miała dla niego jakieś miłe słowo, a ostatnio nawet kupiła mu bambosze, twierdząc, że nie chce, aby zmarzły mu nogi. Severus uważał, że taki prezent w maju jest bezsensowny, ale zmusił się do uśmiechu i wymamrotania podziękowania. Pan Granger siedział zazwyczaj w pracy, ale starał się dorównać żonie. Nigdy nie zapomniał zapytać gościa o to, jak mu dzień minął, zapraszał na piwko, czy oglądanie meczu. Severus wprawdzie miał uraz do wszystkiego, co mugolskie, ale po jakimś czasie stwierdził, że niektóre rzeczy wcale nie są takie złe.
U niego w domu nigdy nie panowała atmosfera życzliwości i wzajemnego zrozumienia. Grangerowie bez wątpienia kochali się i wspierali. Nie mieli oporów, aby śmiać się i wygłupiać w swoim towarzystwie. Tego Snape nigdy nie doświadczył. Ze swojego mugolskiego życia pamiętał tylko gniew, ból i upokorzenie. Dlatego początkowo trudno było zaakceptować fakt, że wszyscy go lubią i szanują. Podświadomość szeptała mu, że ich zachowanie jest tylko na pokaz, że tak naprawdę nim gardzą. Wiedział, co zrobił i jak wiele mu zawdzięczają, ale jednocześnie nie rozumiał, dlaczego go za to po prostu lubią, zamiast wielbić i podlizywać się mu na każdym kroku, skrycie zazdroszcząc umiejętności. Z tego powodu chwilę trwało, zanim uświadomił sobie, że inni mogą go akceptować takim, jakim jest.
- Chcesz coś mocniejszego do kolacji, Severusie? – pan Granger mrugnął do niego łobuzersko, gdy szedł do barku z alkoholami.
- Miałeś rację, ta mieszanka przypraw jest świetna! Dobrze, że posypałam nią kurczaka – chwaliła czarodzieja Jean, podczas krojenia mięsa.
- Jeśli chcesz Suzanne, to mogę ci opowiedzieć po kolacji historię o smokach, które widziałam – Hermiona rozbudzała wyobraźnię siostry.
- Super! – ucieszyła się dziewczynka. – Sev! Ty też je widziałeś?

- Tak, widziałem. Miałem nadzieję, że zjedzą kilkoro uczniów, ale nie udało się – oznajmił, siląc się na obojętność.

Hermiona z rodzicami parsknęła śmiechem w reakcji na to wyznanie i usiedli do stołu, gdzie zajęli się wesołą rozmową. Wszyscy się do siebie uśmiechali i dawali rady, gdy wychodziły na jaw jakieś problemy. Był to kolejny wieczór, podczas którego Severus obserwował uważnie tę cząstkę ich świata. Tylko że tym razem do jego głowy wpadła nowa, niespodziewana myśl. Poczuł, że od tej pory nie musi już nigdy wątpić. Zrozumiał, że w jakiś magiczny sposób, stał się częścią rodziny, o jakiej marzył, gdy był dzieckiem.