Rok dwutysięczny
przyniósł znaczące zmiany w Azkabanie. Kingsley Shacklebolt co raz bardziej
wzorował się na mugolskim systemie penitencjarnym co prowadziło do kolejnych
reform. Pierwsza z nich sprawiła, że odseparowano więźniów osadzonych
dożywotnio od tych, którzy mieli krótsze wyroki. Oddzielono także kobiety od
mężczyzn po tym jak Alecto Carrow zaszła w ciążę. Nie wiadomo było w jaki
sposób to się stało, ani kto jest ojcem, ponieważ sama zainteresowana milczała
na ten temat, ale przypuszczano, że był to ktoś kto zamieszkał w Azkabanie na
dłużej.
Specjalny zespół
czarodziejów harował przez dwa miesiące, aby przy pomocy magii przeorganizować
i powiększyć więzienie. Cele zyskały dodatkowy metraż dzięki czemu w jednej
mogło mieszkać kilka osób. Azkaban dorobił się skrzydła szpitalnego, ponieważ
wcześniej należało przetransportować chorych do Kliniki Magicznych Chorób i
Urazów Świętego Munga. Kilku więźniów próbowało w tym czasie uciec, dlatego
postanowiono, że trzeba zorganizować pomieszczenia medyczne na miejscu.
Oprócz tego w
Azkabanie pojawiła się sala gimnastyczna, biblioteka oraz klasy, w których
skazani mogli szkolić się w wybranym zawodzie. Nikt przy zdrowych zmysłach nie
dałby przestępcom różdżek do ręki, dlatego Kingsley zdecydował o nauczaniu
mugolskich rzeczy. Pojawiły się takie kursy jak malowanie, garncarstwo, śpiew,
instrumenty muzyczne, gotowanie lub hodowla warzyw oraz owoców w szklarni na
dachu Azkabanu.
Zmieniono także
organizację więzienia. Każde piętro miało swoje przeznaczenie. Te, na których
mieszkali osadzeni zostały podzielone na oddziały, a każdy z nich miał swojego opiekuna.
Głównym kryterium doboru był czas wyroku. Severus aktualnie przebywał w takim,
w którym więźniom zostało kilka miesięcy do wyjścia na wolność. Mieli tam
najwięcej swobody. Cele były otwierane o siódmej rano, aby osadzeni przed
śniadaniem mogli udać się do łazienek ulokowanych na końcu korytarza. Do tego
dochodziło obowiązkowe pościelenie łóżek. Każdy z więźniów musiał dbać o
porządek, ponieważ było to sprawdzane przez służby porządkowe i odnotowywane.
Snape nie miał
najmniejszej ochoty budzić się tak wcześnie, ale nie miał wyboru. Mieszkańcy
innych cel zaczynali rozmawiać ze sobą, co sprawiało, że gruby mury wypełniały
się większym lub mniejszym gwarem. Do tych dźwięków dołączał pośpieszny tupot
stóp, kiedy grupki wyruszały ku łazience. Severus nadal nie rozumiał czemu
większość osób tłoczy się w kolejce skoro można było poczekać pół godziny w
celi. W tym czasie robiło się znacznie luźniej. Mężczyzna westchnął z politowaniem dziwiąc się
takiej głupocie i spojrzał w stronę kalendarza. Pod nazwą miesiąca widniał
obrazek przedstawiający kotka bawiącego się ze szczeniakiem wśród kwiatów. Był
to prezent Bożonarodzeniowy od Sary, która uważała za niezwykle zabawne
podarowanie mu czegoś takiego. Severus w żaden sposób nie podzielał jej zdania.
Najchętniej wydrapałby wszystkie obrazki przy pomocy łyżki. Nienawidził tych
puchatych kulek szczęścia, nawet jeśli jego kobieta uważała je za przesłodkie.
- Jeszcze tylko pół
roku odsiadki – oznajmił.
Każdego dnia
obliczał ile mu zostało do wyjścia na wolność. Im bliżej końca, tym bardziej
nieznośne zdawało mu się miejsce, w którym przebywał. Wprawdzie Sara załatwiła
mu brak współlokatora powołując się na to, że przebywanie z Severusem w jednej
celi może grozić poważnym uszczerbkiem na zdrowiu psychicznym, ale to go nie
zadowalało. Chciał jeszcze wymigać się od obowiązkowego kursu zawodowego.
Przecież miał fach w ręku, a to oznaczało, że po wyjściu na wolność mógł wrócić do
tworzenia eliksirów. Snape uważał się za geniusza w tej dziedzinie i twierdził,
że inni mogą mu co najwyżej buty czyścić. To jednak nie przekonało Faxona
Newmana do zwolnienia go z nauki i przez to więzień trafił na kurs gotowania.
Na początku Severus
nie chciał się za bardzo przed sobą do tego przyznać, ale nawet spodobała mu
się ta opcja. Gotowanie przypominało mu warzenie eliksirów. I w jednym, i
drugim trzeba było przygotować składniki w określony sposób oraz je połączyć
według ustalonych zasad. Brakowało mu w
tym wszystkim magii, ale ostatecznie stwierdził, że na bezrybiu i druzgotek
ryba. To i tak było lepsze od siedzenia w celi albo szorowania korytarza. Każda
osoba idąca na zajęcia była danego dnia zwalniana z obowiązków, dlatego wielu
więźniów postanowiło się szkolić.
O godzinie ósmej
do uszu osadzonych dobiegł dobrze znany odgłos otwierania ciężkich drzwi prowadzących
do oddziału. Oznaczało to nic innego jak śniadanie, które wjeżdżało na wózku
popychane przez dyżurujących tego dnia więźniów. Zaraz za nimi pojawiała się
druga para osadzonych, która wiozła kawę oraz gazety, które otrzymywali dobrze sprawujący
się skazani.
- Masz
profesorku! – warknął Robin Poynter i rzucił w stronę Severusa owsiankę, która
malowniczo rozlała się na tacy. – Żryj bo zdechniesz z głodu i będzie na nas.
Czarnoskóry
chłopak dobrze pamiętał razy, które otrzymał od byłego nauczyciela. Z tego powodu
starał się utrudnić życie Snape’owi jak tylko się dało. Jak na razie z marnym
skutkiem, ponieważ byli dobrze pilnowani przez aurorów. Jedyne z czym się nie
krył to drwienie i rzucanie obelgami. Jako, że większość oddziału składał się z
młodych chłopaków, którzy również byli uczeni przez Severusa, szybko znalazł
sprzymierzeńców. Krukoni, Gryfoni i jeden Puchon dobrze pamiętali co się działo na lekcji eliksirów, dlatego szybko dołączyli do Robina.
- Jak miło, że
się o mnie troszczysz – odparł Snape
znudzonym tonem i ruszył, aby odebrać swój przydział kawy oraz gazetę.
Wiedział, że
byli uczniowie niewiele mogą mu zrobić. Po kilku latach spędzonych w Azkabanie
przestał przejmować się opinią konfidenta i od razu donosił o wszystkim
opiekunowi oddziału. Nie przysporzyło mu to zwolenników, ale zapewniło spokój.
Jego celi nikt nie odwiedzał, a on sam nie miał ochoty dołączyć do gry w karty.
Chłopaki grali głównie na pieniądze oraz dobra luksusowe, które mogli kupić za
własną gotówkę w sklepiku w zamian za dobre sprawowanie. Severusa nie kręciły
czekoladowe żaby czy gazety z gołymi babami. Miał swój mały sekret z Sarą i to
mu wystarczało.
- Co? Znowu nie
dasz się namówić na walkę? – dopytywał się Robin natarczywym szeptem. – Wtedy
mnie zaskoczyłeś, ale w ustawce nie masz ze mną szans!
Severus
popatrzył się na niego jak na chorego umysłowo i minął bez słowa. Co jak co,
ale Azkaban nauczył go jak być cierpliwym w stosunku do debili. Kiedyś pewnie
zdenerwowałby się, wdałby się w pyskówkę i może nawet naprawdę zaczął się bić,
ale teraz wiedział, że jest to bez sensu. Taki robak jak Robin nie był wart
przedłużenia wyroku.
- Pewnie się
boisz, profesorku. Trzęsiesz portkami na mój widok! – czarnoskóry chłopak
próbował podjudzić byłego nauczyciela.
Severus odwrócił
się powoli, westchnął ostentacyjnie, tak aby każdy wiedział co sądzi o stanie
umysłowym Poyntera, pokazał mu wulgarny gest palcem i zamknął z hukiem drzwi do
celi.
***
- Patrz! Są
kobitki! – oznajmił Dundy zachwyconym tonem wyglądając na dziedziniec przez
okno w celi Snape’a. – Zupełnie nie rozumiem czemu się nie przyłączysz. Po tylu
latach siedzenia tutaj powinieneś obśliniać okiennicę!
Severus uniósł
ostentacyjnie gazetę i zasłonił się nią czytając o oszustwach finansowych w
Banku Gringotta. Dundy był jeszcze jednym powodem dla którego życie w Azkabanie
stało się nieznośne. Amerykanin niedawno dostał wyrok miesiąca odsiadki za niewłaściwe
używanie czarów. Mimo, że mieszkał w Anglii od roku to nadal nie załapał, że
nie powinno się transmutować ludzi w kaczki, a zwłaszcza swojej teściowej. W
Ministerstwie Magii patrzono przez palce na jego wybryki, ponieważ
odpowiadał za kontakty z Magicznym Kongresem Stanów Zjednoczonych Ameryki, ale
gdy zmienił w ptaka swojego szefa to Kingsleyowi puściły nerwy.
Dundy był
głośny, nie myślał o konsekwencjach i nie do końca łapał kto jest kim. Zupełnie
nie przeszkadzał mu fakt, że Severus się do niego nie odzywa. Przychodził do
jego celi aby popaplać oraz z tego powodu, że w swojej miał okno skierowane w
stronę morza, a w innych tłoczyli się więźniowie, aby chociaż przez chwilkę
zerknąć na płeć piękną, która grała w siatkówkę. Dundy miał w nosie, że Snape
był mordercą. Ważne było dla niego, że miał całe okno dla siebie. Poza tym
uznał, że skoro są jedynymi facetami koło czterdziestki na oddziale to powinni
się trzymać razem.
- Szkoda, że nie
mogę widywać się z żoną na małe co nieco – oznajmił z żalem. – Mówię ci,
młodsza kobitka to jest to! Takie w naszym wieku to już nie chcą iść do łóżka…
Moja teściowa jest zimna niczym lodowiec. Nic dziwnego, że nie ma faceta.
Straszna baba – stwierdził wpatrując się w podskakujący biust jednej z
młodszych więźniarek. – Ta blondyna po lewej ma fajne kształty, zerknij!
- Idź stąd –
wycedził Severus przez zęby.
- Zaraz, zaraz,
profesorku – Amerykanin pokazał swoje lśniące zęby. – Niech tylko się napatrzę.
Zaraz mamy gotowanie z Meduzą, więc wolę mieć dobry humor, bo ona na pewno nam go
zepsuje!
Snape wykrzywił
się jakby zjadł coś nieświeżego i popatrzył się tępo na ścianę. Kurs gotowania
byłby o wiele przyjemniejszy gdyby nie prowadziła go stara, zwariowana
mugolka. Severus twierdził, że brakowało jej piątej klepki, a Dundy upierał
się, że „baba bez bolca dostaje pierdolca”. Maddie Weiss lubiła rzucać mięsem i
garnkami kiedy się wkurzyła. Mieszała z błotem każdego i nigdy nie widziała
swojej winy. Zachowywała się jakby zjadła wszystkie rozumy. Severus raz był
bliski oskalpowania jej przy pomocy obieraczki do warzyw. Wszystko przez to, że
nie chciała przyjąć do wiadomości, że długi, kręcony, blond włos, który
znalazła w jego zupie nie mógł należeć do niego. Według niej jego proste,
czarne włosy jednoznacznie wskazywały na jego winę.
Na to
wspomnienie Snape’owi zadrgała brew. W duszy rzucał najgorszymi przekleństwami.
Nie rozumiał jak ktoś taki mógł zostać nauczycielem. Może i Meduza miała wiedzę,
ale jej podejście sprawiało, że odechciewało się wszystkiego. Osobiście
twierdził, że on nie był aż tak złym nauczycielem. Owszem, czasem musiał
podnieść głos, ale to tylko dlatego, że za uczniów miał totalnych kretynów.
- Snape, Dundy,
czas na was! – zakomunikował auror podczas otwierania drzwi.
Więźniowie
westchnęli znacząco i z niechęcią wyszli z celi.
***
Klasa gotowania
składała się z dwudziestu skazanych. Severus, Dundy i dwóch chłopaków z ich
oddziału byli jedynymi, którzy niedługo mieli wyjść na wolność. Reszta była
skazana na kilka lat. Wszyscy byli pilnowani przez czterech aurorów, którzy
siedzieli w każdym z kątów sali. Tylko ta grupa wymagała takiej ilości
strażników, ponieważ dostępność ostrych narzędzi sprawiała, że ryzyko wzrastało
kilkukrotnie.
- Dzień dobry! –
ryknął męski chórek, gdy Maddie Weiss weszła do pomieszczenia.
- Jaki dobry
skoro mam z wami zajęcia! – warknęła kobieta.
Była osobą
korpulentną, ubraną w biały uniform kucharza. Mimo sześćdziesiątki na karku
trzymała się nieźle. Swój pseudonim „Meduza” zawdzięczała burzy blond loków,
których prawie nigdy nie związywała podczas gotowania mimo, że zdawały się żyć
własnym życiem.
- Dzisiaj robimy
tiramisu! – oznajmiła i przystąpiła do wykładu.
Severus
zanotował wszystko w swoim zeszycie i stwierdził z zadowoleniem, że nie
powinien mieć problemu z wykonaniem deseru. Wszystko wydawało mu się proste.
Tym razem Meduza nie będzie miała do czego się przyczepić!
- Macie porządnie
umyć jajka – rozkazała Maddie. – Wiem, że jako faceci macie z tym problem, ale
w kuchni panują babskie zasady!
- Jak mamy
często myć jajka skoro wolno korzystać nam z łaźni tylko raz w tygodniu? –
wypalił Dundy.
- Jeszcze jedno
słowo, a pokażę na twoich ustach jak się zaszywa kurczaka! – rzuciła
nauczycielka w jego kierunku.
- Ja tylko
stwierdziłem fakt… - jęknął Amerykanin i zajął się myciem swoich jajek.
Minuty mijały, a
Severus ignorował otaczający go świat zajmując się tylko deserem. Żółtka należało
połączyć z cukrem, a ponieważ czarodzieje nie znali mikserów to wszystko trzeba
było robić ręcznie. Byłemu profesorowi wcale to nie przeszkadzało. Nie raz nie
korzystał z czarów podczas robienia eliksirów. Lubił patrzeć jak składniki
zmieniają konsystencję i łączą się. Ucieranie nie było dla niego czymś męczącym,
wręcz przeciwnie, uspakajało go i relaksowało.
- Ruszaj tą łapą
Kenny! Pomyślałby kto, że nie ćwiczysz ręki nocami! – Maddie zadrwiła głośno z jednego
z więźniów i rozejrzała się po sali, aby zobaczyć efekt swoich słów.
Większość
mężczyzn zachichotało, a ofiara docinka spłonęła czerwienią. W tym czasie Meduza
szukała kolejnej osoby, na której mogłaby się wyżyć i od razu zauważyła kto się
nawet nie uśmiechnął.
- Snape, te
żółtka coś ci zrobiły? – zagaiła słodkim tonem. – Trzesz je jakbyś chciał się
zemścić za doznane krzywdy…
Severus nawet nie podniósł głowy. Uznał, że
ignorowanie baby będzie lepszym rozwiązaniem niż oznajmienie jej, że wyobraża
sobie, że to jej twarz.
- To nie wie
pani, że facet bez dziury jest bardzo ponury? Brakuje mu kobiecego towarzystwa…
- Dundy próbował podbić serce nauczycielki śnieżnobiałym uśmiechem.
- Myślałam,
że pomagacie sobie w tych sprawach – zakpiła Meduza i poszła dręczyć kolejną ofiarę.
Dundy przysunął
się do Severusa i zachichotał.
- Widzisz jak
się jej szybko pozbyłem? – wyszeptał z dumą.
Snape, jak to
miał w zwyczaju, nie odezwał się ani słowem. Za to stwierdził w duchu, że
chętnie poćwiczyłby zszywanie kurczaka na ustach Dundy’ego.
***
Tiramisu wyszło bardzo
dobre. Severus dostał kawałek swojego deseru po obiedzie dzięki czemu mógł
ocenić swój wysiłek. Meduza jak zwykle nie doceniła jego talentu i wystawiła mu
średnią ocenę. Więzień był pewny, że Maddie jak większość kobiet w jego życiu
go nie lubi. Nie było to nic nowego więc nie przejmował się za bardzo.
Postanowił jednak, że któregoś dnia odnajdzie ją w mugolskim świecie i zemści
się za wszystkie przytyki. Miał wystarczające umiejętności magiczne, aby
przekonać kobietę, że wszystkie artykuły spożywcze do niej mówią. To była bardzo
kusząca wizja.
- Moje
tirandmisiu smakuje jak guano – zaskomlił Dundy wchodząc do celi Severusa. – Jest
tak słone, że nie da się tego zjeść. Meduza napisała mi, że dostałem zero z
dwoma minusami, ponieważ nie mieszczę się w standardowym systemie oceniania…
Severus nie
skomentował. Nie rozumiał jak można było pomylić sól z cukrem. Nawet średnio rozgarnięty
olbrzym zauważyłby różnicę, ale najwidoczniej było to powyżej możliwości Dundy’ego.
- Grasz dzisiaj
w nogę? – Amerykanin spytał się z nadzieją w głosie.
Snape popatrzył
się na niego spode łba. On i sport, a to dobre! Zamiast iść na dziedziniec,
Severus wolałby sto razy bardziej siedzieć w celi i czytać książki wypożyczone z
więziennej biblioteki. Ostatecznie mógłby mieć w niej codziennie dyżur. Niestety,
regulamin zabraniał takich rzeczy.
- Ech, nie bez
powodu nazywają cię profesorkiem – westchnął Dundy. – Ile można czytać?
Przecież to strasznie nudne! – wyznał.
- Ja tak nie
uważam – odrzekł Severus lodowatym tonem i zrobił minę, która wyraźnie mówiła „idź
stąd albo cię zamorduję”.
To jednak nie
zrobiło nawet najmniejszego wrażenia na gościu. Uśmiechnął się szeroko i
stwierdził, że skoro Snape nie gra to on chętnie dotrzyma mu towarzystwa.
Severus jęknął w duchu, ale wiedział, że protesty nie działają na Amerykanina.
***
- … wtedy
wpadliśmy, rozumiesz. Uczyliśmy się do egzaminów i chyba za bardzo skupiliśmy
się nie na tym co trzeba. Wiesz jakie tyłeczki mają murzynki. Nie mogłem się
opanować… - Dundy opowiadał z zapałem o swojej byłej żonie. – Ożeniłem się z nią,
bo matka mi kazała. Mieliśmy wtedy niecałe osiemnaście lat, to było stanowczo
za wcześnie. Siano w głowie, sam z resztą wiesz jak to jest…
Severus ledwo
zwracał uwagę o czym Amerykanin papla. Siedzieli w zacienionym miejscu pod
murem i obserwowali toczący się mecz piłki nożnej. Severus miał szczególny
powód, aby zwracać uwagę na otoczenie. Robin z kumplami lubili kopnąć piłkę w
jego stronę licząc, że złamie mu nos. Jak na razie mieli kiepskiego cela i
chybiali o całe stopy. Więzień podejrzewał, że nie starali się zbytnio, aby w
razie czego kłócić się z aurorem, że był to wypadek.
- … sąd
zadecydował, że syn ma zostać u niej. Trochę było mi przykro, ale okazało się,
że tak jest lepiej. Matka to matka, ja się nie nadawałem do takiej roli.
Jeremiah wyrósł na dobrego czarodzieja, teraz pracuje w Waszyngtonie jako
auror. Ma się te geny – Dundy nie krył dumy z syna. – Drugą żonę poznałem w
Nowym Jorku, gdy pracowałem w MACUSie. Była kierownikiem w archiwum. Taka szara
myszka. Na początku ją olałem, ale później mnie zainteresowała. Szybko mnie zaciągnęła
przed ołtarz, przez cały czas grała cnotkę niewydymkę. Wniosłem pozew o rozwód
po tym jak przywiązała mnie do łóżka i wychłostała. To zła kobieta była –
mężczyzna wzdrygnął się. – Do dzisiaj mam blizny na tyłku, chcesz zobaczyć?
Snape zmrużył
oczy i posłał mu spojrzenie mówiące: „spróbuj tylko, a aurorzy będą cię
zdrapywać ze ściany”.
- He, he, he –
zarechotał Amerykanin. – Spokojnie profesorku, ja tylko żartowałem! Przecież
nie rozebrałbym się przed tobą. Może przed jakąś gorącą laską to tak, ale ty
nie jesteś w moim guście – zapewnił. – Opowiadałem ci o mojej trzeciej żonie?
Pewnie nie. Więc posłuchaj…
Piłka posłana
przez rudego współlokatora Robina odbiła się od ściany o stopę od głowy
Severusa. Z boiska doleciał jęk zawodu. Snape uśmiechnął się paskudnie i pokazał
gestem co o nich sądzi. Posypały się obelgi, ale nie trwały długo, ponieważ
towarzystwo szybko zostało zagonione do dalszej gry przez pilnującego więźniów aurora.
- … mówiła, że
mnie kocha, ale to nie była prawda. Dość późno odkryłem, że moje pieniądze
utrzymują jej rodzinną wioskę. Miała czternaścioro rodzeństwa, a jej rodzice
też nie byli jedynakami. Policz sobie ile mi wyprowadziła mamony przez te pięć
lat! To była mała fortuna. Dobrze, że nie miałem z nią dzieci. Chciała, ale
okazało się, że jest bezpłodna, a eliksiry nie działają na mugolki…
Tym razem
Severus nie zwracał uwagi na przebieg gry. Patrzył się na mężczyznę, który
wszedł na dziedziniec w towarzystwie Faxona i wyżej postawionych aurorów. Krew
w żyłach zaczęła mu szybciej krążyć, gdy zdał sobie sprawę, że to Gawain
Robards we własnej osobie.
- … przyleciałem
za nią aż do Anglii. Myślałem sobie: Dundy, robisz źle, ona mogłaby być twoją
córką! To na nic. Zakochałem się jak głupi. Wprawdzie gryzę się z jej matką,
ale warto było. Jej rodzina ma kasę, więc byłem pewny, że mnie nie naciąga… -
Dundy uniósł głowę i ujrzał szefa biura aurorów. – Hej, Gawain! – wrzasnął
zanim Severus zdążył go powstrzymać. – Co u ciebie słychać!?
- Błagam, nie
podchodź tutaj – pomyślał Snape w duchu.
Nie był pewny
czy opanuje się w obecności gumochłona. Znokautowanie Robardsa byłoby przyjemną
rzeczą, ale groziło za to wydłużenie wyroku, a wcześniej niezły wycisk z
różdżek aurorów.
- Dundy… ty
naprawdę nie masz z kim się zadawać? – Gawain zwrócił się Amerykanina. – Jako,
że nie jesteś orłem intelektu to zdradzę ci, że to… - zrobił znaczącą pauzę,
aby zlustrować Snape’a wzrokiem – coś…
nie zasługuje na twoją uwagę.
- Wy Anglicy
macie dziwne zwyczaje – odparł więzień. – Bawicie się w jakieś dziwne
uprzedzenia. Severus to mój kumpel, świetnie mi się z nim rozmawia!
Robards ze
Snapem pierwszy raz w życiu popatrzyli na siebie bez śladu wzajemnej
nienawiści. Ich wzrok mówił wyraźnie, że obydwaj stracili nadzieję na to, że Dundy
posiada chociaż kawałek mózgu w czaszce.
- W takim razie
sądzę, że nie będziecie mili nic przeciwko temu, że razem zamieszkacie w celi –
oznajmił Gawain z wrednym uśmiechem. – Sądzę, że pani psycholog zgodzi się, że
skoro nawiązali nić przyjaźni to nie wolno nam ich rozdzielać – dodał do Faxona,
który od razu kiwnął głową na znak zgody.
Severus miał
ochotę udusić zarówno Dundy’ego jak i Robardsa gołymi rękami.
***
Auror bez
większego problemu wyczarował drugie łóżko. Dundy w ciągu kilku chwil przeniósł
cały swój dobytek do celi Severusa.
- Świetnie!
Naprawdę się cieszę, że z tobą zamieszkam! – zakomunikował z radością. – Lepiej
być z kimś, kto cię rozumie. Ten młody z którym wcześniej mieszkałem niczego
nie czaił. Nie ten wiek… Młodsze dziewczyny są świetne, ale faceci w ich wieku,
daj spokój – machnął lekceważąco ręką.
W czasie gdy
Dundy paplał, Severus leżał na swoim łóżku zwrócony twarzą do ściany i gryzł
język, aby nie wybuchnąć ze złości. Na usta cisnęły mu się wszystkie
przekleństwa, które znał i kilka nowych, które wymyślił w międzyczasie. Robards
nieźle go załatwił! To była kolejna osoba, która zasługiwała na zemstę po jego
wyjściu na wolność. Ten przypadek był jednak trudniejszy niż Meduza. Mugolkę
łatwo załatwić, ale aurora z dużym doświadczeniem nie. Severus był pewny, że
prędzej czy później coś wymyśli, aby dać mu popalić i nie ściągnąć na siebie
podejrzeń.
- … doceniam
twój sposób bycia. Czasem mniej znaczy więcej i ty jesteś tego idealnym
przykładem – Dundy produkował się nie zwracając uwagi na reakcję współlokatora.
- Dobrze, że on
wyjdzie na wolność za trzy tygodnie – stwierdził Severus w duchu i przycisnął
mocniej poduszkę do uszu.
Na wszelki wypadek narzucił jeszcze na siebie złożoną
kołdrę. To wyciszyło monolog Dundy’ego na tyle, że mógł zacząć knuć swoją
zemstę bez żadnych przeszkód. A przynajmniej mógł dotrwać do kolacji bez
uszczerbku na zdrowiu psychicznym.