poniedziałek, 28 sierpnia 2017

Powojenne życie Hermiony G.: Rozdział 73 – Anioł Śmierci


Gdy wskazówki zegara wskazywały pięć minut po północy, lekarze i pielęgniarki przebywali w pokoju socjalnym lub swoich gabinetach. Większość pacjentów spała. Dzięki temu korytarze były niemal puste, co bardzo sprzyjało planom Severusa. Zanim wszedł na teren szpitala, rzucił na siebie Zaklęcie Niewidzialności. Stąpał ostrożnie, kierując się w stronę oddziału, gdzie przebywali pacjenci z białaczką, aby nikt nie usłyszał odgłosu jego kroków. Uzbrojony był w różdżkę i fiolki zawierające eliksir przygotowany według receptury Ekrizdisa. Tej nocy Severus zamierzał przeprowadzić eksperyment na dorosłych mugolach, a nie szczurach. Jego plan dotyczący Hermiony ostatnio mocno się skomplikował. Zrozumiał, że nie ma szans, aby w najbliższym czasie zawładnąć umysłem dziewczyny bez pomocy czarów i eliksirów. Od pięciu minut miał czterdzieści dwa lata. W jej oczach na pewno był stary i nieurodziwy, ponieważ młode dziewczyny nigdy nie pomyślą, że jest coś ważniejsze od wyglądu. Hermiona wolała wypachnionego kretyna, który olśniewał swoją nieskazitelną urodą oraz był niewiele od niej starszy. Godzinami szczebiotała z nim po francusku o podróżach i książkach, ale nigdy ich rozmowy nie dotyczyły świata czarodziejów. To pozwoliło Severusowi mieć pewność, że chłopak nie jest jednym z nich. Niedługo po tym odkrył, że nową miłością Hermiony, jest autor durnych opowieści o niej.
- Baby są głupie – pomyślał czarodziej z niesmakiem. – Gdyby ktoś o mnie coś takiego napisał, to na pewno bym go nie lubił. Najprawdopodobniej walnąłbym go klątwą. Ale nie… ona się w nim zakochała! – Zgrzytnął zębami ze złości tak głośno, że idący do toalety pacjent, rozejrzał się niespokojnie. – Kretynka! Pomógłbym jej dotrzeć do najdalszych zakątków magii, pokazałbym jej świat, o którym nawet nie śmie marzyć. Chcica sprawiła, że jej mózg przestał działać… Przecież ten Niby-Żabojad za dwadzieścia lat będzie wyglądał gorzej ode mnie. Zestarzeje się i umrze, gdy ona będzie w średnim wieku. Mugole żyją przeciętnie o połowę krócej niż my. Wszystko wskazuje, że nie powiedziała mu, że jest czarownicą, a to może sprawić, że od niej odejdzie. Mugole nie lubią magii – zauważył ze złośliwym uśmieszkiem.
Gdyby eliksir Ekrizdisa zadziałał, to Severus mógłby ujawnić się ze swoim odkryciem. Oczywiście zniszczyłby wcześniej księgę czarnoksiężnika, aby wszyscy myśleli, że to jego przepis. Mógłby oczyścić swoje imię. Społeczeństwo czarodziejów przestałoby go kojarzyć ze Śmierciożercami, a zaczęło z dobroczyńcą mugoli. Hermiona byłaby wdzięczna za uratowanie matki i to poprawiłoby jej relacje z nim, a wtedy… To była wielka szansa i zamierzał ją wykorzystać.
Plany planami, a życie życiem. Przepis na eliksir nie był bardzo skomplikowany, ale pozostawiał wiele do życzenia. Ilości składników nie były podane dokładnie. W niektórych miejscach brakowało opisu, jak przygotować niektóre z nich. Na szczęście autor zawarł takie informacje jak kolor eliksiru i opis jego działania. Dzięki temu Severus wiedział, do czego ma dążyć. Przygotował kilkadziesiąt różnych próbek, starannie je ponumerował i opisał. Jedna z nich powinna okazać się właściwa.
Przed wejściem na oddział pacjentów z białaczką, poczekał chwilę, aby upewnić się, że nikt nie zobaczy samo otwierających się drzwi. Był już tu wcześniej kilka razy. Przed ukończeniem eliksiru miał wiele czasu wolnego i przeznaczył go na znalezienie szpitali, a potem zbadanie terenu. Nie chciał, aby mugole domyślili się czegoś. Miał świadomość, że niektórzy z chorych mogą umrzeć. Zbyt wiele śmierci w ciągu jednej nocy mogło ściągnąć niepotrzebną uwagę.
- Witaj, dzisiaj rozstrzygnie się twój los – pomyślał, patrząc na mugola, który leżał w łóżku.
Chłopak był młody, ale to nie uchroniło go przed chorobą. Był podłączony do aparatury podtrzymującej życie. Severus podsłuchał wcześniej, że lekarze dają mu najwyżej kilka dni. Dlatego jego sumienie nie dało się we znaki. Uważał, że jest kimś w rodzaju Anioła Śmierci, który albo uratuje życie, albo skróci cierpienie. Jedno i drugie było wielką przysługą.
Zawartość pierwszej fiolki powędrowała w miejsce przeznaczenia. Według opisu Ekrizdisa, działanie eliksiru powinno rozpocząć się najpóźniej po dwóch minutach. Severus z rosnącym napięciem wpatrywał się we wskazówki ozdobnego, kieszonkowego zegarka, który kupił w mugolskim sklepie z antykami. Uważał, że z powodu urodzin, zasłużył na prezent. Zazwyczaj gardził wszystkim, co nie pochodziło od czarodziejów, ale odkąd zamieszkał z Hermioną i musiał wtopić się w tłum, zaczął naginać swoje zasady. Niechętnie musiał przyznać, że na niektórych polach mugole byli lepsi. Bez komputera i Internetu Severus niewiele mógłby zdziałać albo wiązałoby się to ze żmudnymi poszukiwaniami.
Minęły dwie minuty i dwadzieścia sekund, przez co czarodziej stracił nadzieję, że eliksir zadziała. Już wyciągał notatnik, aby zapisać spostrzeżenia, gdy chory się poruszył. Jego ciało drgnęło, otworzył oczy i wciągnął haust powietrza do płuc. Po chwili entuzjazm Severusa zgasł tak szybko, jak się pojawił. Pacjent nie żył, a to, co wyglądało jak poprawa, było tak naprawdę ostatnim odruchem. Na ekranie monitorującym pracę jego serca, pojawiła się linia, oznaczająca, że to koniec. Sygnał alarmowy, wydobywający się ze sprzętu, wezwał lekarzy i pielęgniarki, którzy po chwili pojawili się w sali. Stojący w kącie czarodziej przypatrywał się ich bezowocnym wysiłkom, gdy próbowali reanimować chłopaka.
- Powiadomcie rodzinę – zarządził jeden z lekarzy, gdy uznał, że nikt nie jest w stanie pomóc pacjentowi – a ja w tym czasie pójdę wypisać kartę zgonu.
- Spoczywaj w pokoju – szepnęła jedna z pielęgniarek i zasłoniła twarz zmarłemu.
Severus nie czekał na rozwój wydarzeń. Wykorzystał, że wychodzący lekarz zostawił otwarte drzwi. Martwy człowiek przestał go interesować. Był jednym z wielu, którzy odeszli. Nie on jeden i nie ostatni.

***

- Prosiłam, abyś zapowiadał swoje przybycie! – Minerwa nie była zadowolona, gdy były mistrz eliksirów pojawił się w jej gabinecie.
- Hermiona potrzebuje twojej pomocy – odparł czarodziej, otrzepując popiół z peleryny.
Jego słowa sprawiły to, co zaplanował. Z twarzy McGonagall znikła zagniewana mina, a zamiast niej pojawił się wyraz troski. Miała słabość do niektórych ze swoich byłych uczniów i Severus wykorzystywał to bez najmniejszych wyrzutów sumienia. Ważny był efekt, a środki prowadzące do niego, nie musiały być kryształowo czyste, tak samo, jak intencje czarodzieja.
- Chodzi o jej matkę?
- Tak. Ona umiera – Snape wypowiedział te słowa grobowym tonem, aby wzmocnić efekt. – Hermiona ciągle przy niej czuwa, ale lekarze nie dają jej szans. Jest jeszcze jedna możliwość, ale ona nie może…
- Dlatego cię przysłała.
Czarodziej przytaknął. To, co powiedział Minerwie, było tylko częścią prawdy. Niezaprzeczalnie dni pani Granger były policzone i jej rodzina starała się być z nią w tych ostatnich chwilach. Hermiona wzięła nawet wolne z pracy i gdyby mogła, to zamieszkałaby w klinice. Niechętnie wracała do domu i wypłakiwała się swojemu chłopakowi w słuchawkę. W tym czasie Severus odwiedzał najróżniejsze szpitale i przyśpieszał śmierć pacjentów. Ani jedna z próbek eliksiru nie okazała się właściwa, co coraz bardziej go frustrowało. Poświecił życie sześćdziesięciu czterech osób, odwiedził ponad dwadzieścia szpitali, w tym pięć we Francji i wszystko na nic. Spędził długie godziny na analizowaniu wytycznych Ekrizdisa, ale nie odnalazł niczego, co sugerowałoby, że coś źle zrozumiał lub dodał zły składnik. Nie chciał się przyznać przed samym sobą, że potrzebuje pomocy, dlatego dopiero po miesiącu się poddał i uznał, że lepiej będzie, jeśli inni rzucą okiem na przepis. Najbardziej zależało mu na opinii Pomony Sprout i Horacego Slughorna, którzy mogli mieć wiedzę, do której on nie dotarł.
- Co to jest? – zapytała Minerwa, gdy Severus podał jej pergamin.
- Eliksir z piętnastego wieku, który powinien wzmacniać organizm mugoli – wyjaśnił. – Jest niekompletny, dlatego zrobiłem sześćdziesiąt cztery wersje. Żadna nie podziałała – mruknął, patrząc ze złością na swoje dłonie.
Pokrótce streścił przebieg badań i pokazał swoje notatki. Nie przyznał się do zabijania chorych. Wolał mówić, że wykazywali oznaki zatrucia pokarmowego. Był pewny, że Minerwa nie podejdzie do całej sprawy tak jak on. Dla niej litościwe dobicie chorego na pewno jawiło się jako zło. Dlatego ludzie z zasadami tak często stali w miejscu. Bali się zaryzykować i poświęcić kilka bezużytecznych jednostek dla większego dobra.
- Rozumiem – oznajmiła czarownica, wpatrując się w przepis i marszcząc brwi. – Jesteś pewien, że on działał?
- Tak. To ostatnia szansa, aby matka Hermiony dożyła do czasu, aż nie stworzę dla niej lekarstwa.
Dyrektorka przeniosła wzrok z pergaminu na Severusa. To było badawcze spojrzenie, które przeszywało na wylot. Było jasne, że nie wierzy we wszystko, co usłyszała. Nie była Albusem, który mu ufał i wiedział, że czasem trzeba nagiąć swoje zasady, aby wygrać ze złem. Ten jej brak elastyczności myślenia utrudniał Severusowi życie.
- Czemu jej pomagasz? Wiem, że gdy chcesz, to potrafisz okazać ludzkie oblicze, ale mam wrażenie, że nie robisz tego z powodu dobrego serca.
- Mam u niej dług wdzięczności.
Minerwa nie ruszyła się z miejsca. Słowa Severusa nie przekonały jej. To było aż nadto widoczne. Oczekiwała szczerości, ale on nie mógł jej powiedzieć, o co mu chodzi. Nie zechciałaby mu pomóc, gdyby wiedziała, jaki przyświeca mu cel. To zirytowało czarodzieja. Czy naprawdę Minerwa, pomimo swojej inteligencji i doświadczenia życiowego, uważa, że powie jej całą prawdę? To był przejaw wyjątkowej naiwności, jaki nie przystoi czarownicy w jej wieku.
- Dzięki Hermionie odnalazłem cel w życiu. Jestem w stanie zrobić dla niej naprawdę wiele. Ona jest tego warta – wyszeptał, wiedząc, że te słowa zmiękczą dyrektorkę.
Nawet obrazy przedstawiające dyrektorów zamilkły po tym wyznaniu. Słychać było tylko odgłos polan trzaskających w kominku. McGonagall w tym momencie przypominała posąg, a jej twarz maskę. Severus dałby sobie różdżkę złamać, że ją zaskoczył i teraz czarownica intensywnie myśli, czy powiedział jej prawdę. Znali się tyle lat i nigdy nie był aż tak wylewny, jeśli chodziło o uczucia. No może trochę łatwo się denerwował w towarzystwie Pottera, ale to było coś, nad czym nie do końca potrafił zapanować.
- No dobrze. Zobaczymy, co się da zrobić – odparła po kilkunastu, pełnych napięcia sekund.
Mimo że nadal wydawała się nie do końca przekonana to podeszła do kominka i wrzuciła do niego proszek Fiuu. Następnie poprosiła o przybycie Horacego i Neville’a.
- Pomona odeszła na emeryturę – dyrektorka wyjaśniła na widok zaskoczonej miny Severusa – wojna odcisnęła na niej swoje piętno. Nie mogła wytrzymać w murach zamku, dlatego przygotowała zastępcę, który przejął jej stanowisko w tym roku szkolnym.
Czarodziej skrzywił się z niechęcią i już miał powiedzieć, co sądzi o tej zmianie, gdy z płomieni wyskoczył Slughorn.
- Co jest takiego pilnego, że musiałem przerwać spotkanie Klubu Ślimaka? – zapytał i nagle stanął w miejscu, patrząc na ostatnią osobę, którą myślał, że spotka. – Minerwo, co on tutaj robi!?
- Potrzebuje twojej pomocy… twojej też, panie Longbottom – wyjaśniła dyrektorka osłupiałemu ze zdziwienia Neville’owi, który wyskoczył z kominka zaraz za Horacym.
Severus westchnął ostentacyjnie, patrząc z wyższością na dawnego ucznia. Nadal miał o nim bardzo niskie mniemanie. Jedynym plusem tej całej sytuacji było to, że Longbottom nadal się go bał. Starał się to ukryć, ale jego umiejętności z zakresu oklumencji były jeszcze gorsze niż u Pottera. Nawet nie wyciągnął ręki po pergamin z eliksirem. Stał za Slughornem i wpatrywał się w spis składników znad jego ramienia. Było to nawet na swój sposób zabawne.
- Nie potrafię znaleźć błędu ani w przepisie, ani w twoich notatkach – wyznał Horacy, po gruntownym zapoznaniu się z całą sprawą. – Składniki wydają się dobre… ruchy różdżką takie same, jakie i my stosujemy… inkantacja trochę przestarzała, ale to zrozumiałe skoro pochodzi z piętnastego wieku…
- W takim razie muszę szukać dalej – mruknął Severus ze złością.
Gorzkie rozczarowanie ogarnęło jego duszę, sprawiając, że stracił resztki nadziei. Przyznał się nauczycielom z Hogwartu do swojej słabości, co kosztowało go bardzo wiele i okazało się, że na próżno. To był początek końca jego planów. Nie pozostało mu nic innego, jak wyjazd z Anglii, z dala od Hermiony i społeczeństwa, które go nienawidziło.
- Ja chyba wiem, czemu ten eliksir nie działa… - odezwał się nieoczekiwanie Neville.
- Tak? – Oczy Minerwy zaświeciły radosnym blaskiem.
- To chyba… wcale nie jestem pewien… mam taką teorię…
- Streszczaj się Longbottom – warknął Snape – nie będę tutaj stał przez całą noc, czekając, aż się w końcu wysłowisz!
Po tej wypowiedzi, wbrew przewidywaniom Severusa, chłopak wyprostował się i zmierzył go wyzywającym spojrzeniem. Wyglądało na to, że słowa byłego mistrza eliksirów podziałały na niego jak obelga na hipogryfa. Zamiast przestraszonego chłopca, w gabinecie pojawił się przywódca ruchu oporu przeciwko Śmierciożercom, zabójca Nagini oraz uczestnik wojny. Neville odebrał pergamin z rąk Horacego, podszedł bez lęku do Severusa i wskazał palcem na przepis.
- Sądzę, że Silphium, które tutaj występuje to Sylfion, a nie Rożnik Przerośnięty – oświadczył z mocą, która zadziwiła Snape’a i jeszcze bardziej ucieszyła Minerwę.
- Coś ci się pomyliło, chłopcze – rzekł Horacy miękko – przecież Sylfion wyginął na początku dwunastego wieku, a ten przepis...
- … może go zawierać – wszedł mu w słowo Neville. – To wyjaśniałoby, dlaczego eliksir leczył, a teraz szkodzi.
- To może mi wytłumaczysz jakim cudem jego wynalazca wszedł w posiadanie rośliny, która nie istniała od trzystu lat? – zakpił Severus.
- Możliwe, że Sylfion wcale nie wyginął, tak jak myśleliśmy! – upierał się chłopak. – Kiedyś, kiedy pojechałem z babcią na wakacje…
- Tak, tak, fascynujące… – oznajmił Snape znudzonym tonem i wyrwał pergamin z rąk chłopaka. – Dziękuję za nic! – prychnął, wchodząc w szmaragdowe płomienie.
W myślach przeklinał siebie, Minerwę, Horacego i Longbottoma. Uważał, że decyzja o konsultacji była jedna z najgłupszych, jakie podjął. Nic nie zyskał, poza pewnością, że nie uratuje mugoli i nie zostanie uznany przez społeczność czarodziejów. Nie pozostało mu nic innego, jak spakować kufer i wynieść się z tej przeklętej dziury, jaką jest Wielka Brytania.

***

- No nie! On jest po prostu bezczelny! – zawołał Horacy z oburzeniem, szukając wzrokiem poparcia u Neville’a i Minerwy. – Nigdy więcej mu nie pomogę! Choćby błagał… choćby płakał…
- Panie Longbottom, niech pan dokończy swoją opowieść – rozkazujący ton głosu Dumbledore’a sprawił, że Slughorn przestał kontynuować wyliczankę.
Neville zwrócił się w stronę portretu byłego dyrektora Hogwartu i uśmiechnął się do namalowanej postaci.
- Pojechałem z babcią na wakacje do Grecji. Miałem wtedy dwanaście lub trzynaście lat, więc wiedziałem co nieco o magicznych roślinach. Lubiłem o nich czytać i wiedza jakoś sama mi wchodziła do głowy. Dlatego bez problemu rozpoznałem Sylfion w tle obrazu, który wisiał w domu czarodzieja, u którego się zatrzymaliśmy. Pokazałam to babci, ale mi nie uwierzyła, twierdziła, że się pomyliłem – chłopak westchnął, gdy przypomniał sobie tę chwilę. – Pan Nikiforos był dla mnie miły i powiedział mi, że obraz przedstawia jego prapradziadka, który zmarł… hmm… około roku 1780… tak, coś koło tego. Dowiedziałem się, że prowadził on ogród, który nie dotrwał do naszych czasów. Nie zajmował się tym dla zysku. Po prostu lubił grzebać w ziemi, jak to określił pan Nikiforos. Dlatego kazał sportretować się ze swoimi zbiorami.
- Neville, jesteś całkowicie pewny, że to był Sylfion? – zapytała poważnym tonem McGonagall. – Jeśli masz rację, to może okazać się, że on nadal gdzieś rośnie w Grecji!
Horacy i Albus z obrazu wpatrywali się w chłopaka z napięciem. Odwaga, która wstąpiła w niego w czasie konfrontacji ze Snape’em, opuściła go. Wielkie pokłady szacunku do kadry nauczycielskiej sprawiły, że nie chciał ich zawieść lub dać fałszywej nadziei.
- Tak naprawdę, to nie jestem pewien – wyjaśnił, robiąc grymas niepewności. – Babcia mi mówiła, że to pewnie wymysł artysty. Taki zabieg, aby tło ładnie się prezentowało. Pan Nikiforos porozmawiał z obrazem w swoim języku i twierdził, że jego przodek nie zna czegoś takiego jak Sylfion. Buszowałem później po okolicy, starając się znaleźć jakiś ślad tej rośliny, ale nigdzie jej nie było widać. Dlatego byłem przekonany, że się pomyliłem, a teraz już nie jestem tego pewien… - Neville zamyślił się głęboko. – Może ten eliksir naprawdę zawierał Sylfion i jest potwierdzeniem, że…
- Dziękuję panie Longbottom – Dumbledore uśmiechnął się do niego ze swojego obrazu. – Bardziej sprzyjam wersji, że ze względu na młody wiek i małe doświadczenie, pomyliłeś się. Myślę, że ty i Horacy możecie już pójść do siebie. Jest już późno… a z tobą Minerwo chciałbym porozmawiać o Severusie…
Obydwaj mężczyźni rzucili w stronę dyrektorki współczujące spojrzenie, życzyli jej miłych snów i opuścili gabinet. Czarownica w tym czasie zastanawiała się, czego chce od niej Albus. Mimo że był namalowany, to lubił wtrącać się w różne sprawy. Naprawdę zachowywał się, jak nieżyjący już od dawna czarodziej, który był bliski jej sercu. Dlatego nie zawsze potrafiła odmówić jego zachciankom.
- Musisz koniecznie zrobić to, co ci powiem – oznajmił Dumbledore, gdy Minerwa spojrzała pytająco w jego stronę. – Przed chwilą wyjaśniła się zagadka, której nie byłem w stanie rozwiązać nawet wtedy, gdy jeszcze żyłem.
- To coś pilnego? – zapytała dyrektorka.
- Bardzo – przytaknęła namalowana postać. – Musisz wybrać się do Zakazanego Lasu. Nie sama. Koniecznie weź ze sobą Hagrida, niech ci pokaże, gdzie Harry Potter spotkał się z Voldemortem. To, co masz znaleźć, nie da się przywołać zaklęciem. Dlatego rozkaż skrzatom, aby podążyły za tobą. Razem z Hagridem musicie roztopić śnieg, ponieważ to leży gdzieś na ziemi.
- Czego mam szukać?
- Pamiętasz mój pierścień?
- Ten z czarnym kamieniem?
- Tak. Odnajdź ten kamień i przynieś go tutaj. Zakaż skrzatom mówienia o tym i wyczyść Hagridowi pamięć.
- Albusie, ty chyba nie… - Minerwa ucichła, bojąc się własnych myśli.
- Niech nikt o tym nie wie. Musimy pomóc pani Granger… a przy okazji Severusowi. Zrobił ogromny krok naprzód, choć on sam sobie tego nie uświadamia. Dlatego nie może wiedzieć o tym, że ten kamień pozwala przyzywać umarłych. – McGonagall słysząc to, otworzyła szeroko oczy ze zdumienia i zakryła usta dłonią. – To sprawiłoby, że znowu zacząłby żyć przeszłością.
- A co z Hermioną!? - dyrektorka się oburzyła.
- Poradzi sobie z nim. Panna Granger zawsze była twardą czarownicą – odparł spokojnie Dumbledore. – Jeśli to, co mówił pan Longbottom, jest prawdą, to bardzo możliwe, że odkryliśmy ostatni kawałek układanki.
- Jakiej?
- Od lat próbowałem poznać skład eliksiru, który wskrzesił Voldemorta. Teraz jestem pewny, że jakoś dotarł do Sylfionu. Może dowiemy się, czy coś z jego zbioru przetrwało.
- Chyba nie chcesz go przywołać!
- Nie, chodzi mi o kogoś innego – oznajmił obraz. – Ale zanim z nim porozmawiamy, musisz odnaleźć kamień.
Dyrektorka Hogwartu nic nie odpowiedziała. Wyszła z gabinetu i skierowała swoje kroki ku kwaterom skrzatów. Po drodze myślała intensywnie o planie Albusa. Ufała mu, dlatego zdecydowała się na spełnienie jego żądań. Pocieszała ją myśl, że on też zauważył, to co ona. Myślała, że zwariowała, ale TO rzeczywiście było możliwe. Kto by się tego spodziewał…

***

Hermiona już nie płakała. Z Thierrym u boku łatwiej było się jej pogodzić z tym, co nieuniknione. Była mu naprawdę wdzięczna, że wsiadł w samolot i przyleciał do Londynu, przerywając swoją podróż po Europie. Musiał promować swoją książkę, ale gdy czarownica powiedziała mu, że jej mama pragnie go poznać, to nie wahał się ani chwili. Wiedział, co jest ważne i ważniejsze, a na dodatek potrafił działać. Jego spontaniczność i szalone pomysły dopełniały Hermionę, która z natury była przywiązana do zasad. Byli przeciwieństwami i to ich do siebie przyciągało.
- Razem wyglądacie cudownie – szepnęła słabym głosem pani Granger.
Jej stan od stycznia tylko się pogarszał. Nie dość, że zmagała się z białaczką, to jeszcze wyniszczony organizm został zaatakowany przez bakterie, które zajęły płuca. Lekarze ledwo odratowali swoją pacjentkę. Ostatnio zaś, przestali ukrywać przed rodziną Grangerów, że to ich ostatnie wspólne chwile. Hermiona przy mamie i Suzanne starała się zachować pogodny nastrój, ale przy ojcu i podczas rozmowy z Thierrym, rozklejała się kompletnie. Zwłaszcza nieobecność ukochanego sprawiała, że było jej ciężko. Po Sylwestrze spędzili ze sobą tylko trzy dni. Resztę miesiąca pisarz spędził, jeżdżąc po różnych miastach, gdzie rozdawał autografy i udzielał wywiadów.
- Dziękuję. To dla mnie zaszczyt, że panią poznałem – powiedział Thierry z takim entuzjazmem, jakby był na herbatce, a nie w szpitalu przy umierającej kobiecie.
- Jesteś takim miłym i kochanym chłopcem. Na pewno będziecie razem szczęśliwi – oznajmiła Jean i spojrzała znacząco na córkę.
Hermiona udała, że tego nie widzi. Nagle zainteresowała się kawałkiem nitki, który przyczepił się jej do spodni. Sporo myślała, o tym, że mama przed śmiercią chce zobaczyć jej ślub i wnuki. Nawet przez krótką chwilę czarownica rozważała, czy rozmyślnie nie zajść w ciążę, ale szybko zrezygnowała z tego pomysłu. Po pierwsze: nie chciała oszukiwać Thierry’ego. Po drugie: nawet gdyby chciała, to nie miałaby jak to zrobić bez użycia magii. Jej mężczyzny nie było w pobliżu przez kilka tygodni, a poza tym okazało się, że wyszedł z nałogu dzięki grupie chrześcijańskiej. W podzięce za uzdrowienie przyrzekł, że będzie żył według dziesięciu przykazań. Jego gorliwość religijna niepokoiła Hermionę, ale stwierdziła, że da sobie z nią radę.
- Mów, o co jej chodziło – Thierry dopadł swoją ukochaną na korytarzu, gdy wracała z toalety. – Nie udawaj, że nie wiesz. Widziałem to w jej oczach – oznajmił tonem, który wskazywał, że nie podda się, dopóki nie otrzyma odpowiedzi.
- Mama chce być na moim ślubie – burknęła czarownica, niezbyt zadowolona z faktu, że chłopak zauważył, że coś się dzieje.
- Tylko tyle? – zdziwił się pisarz.
- No, tak. Czego się spodziewałeś?
- Jakiejś fascynującej tajemnicy rodzinnej. Wyznania na łożu śmierci, które wstrząśnie twoim życiem i sprawi, że runą wszelkie podstawy twojego jestestwa.
Hermiona spojrzała na niego karcąco. Był uroczy, gdy zaczynał wpadać w marzenia i tym samym wymyślał kolejne wydarzenia do swoich książek, ale nie bawiło jej to, gdy chodziło o nią samą. Odchrząknęła znacząco, gdy zobaczyła, że on wcale nie zwrócił uwagi na to, co próbuje przekazać mu oczami.
- Pobierzemy się. Dzisiaj! – zakomunikował Thierry z radosnym uśmiechem. – Wyjdź za mnie!
- Jesteś szalony – Hermiona zachichotała nerwowo. – Chodź, nie zostawiajmy mamy samej…
Odwróciła się, aby pójść w kierunku sali dla chorych, ale poczuła, że Thierry złapał ją za rękę.
- Ja nie żartowałem – oświadczył poważnym tonem. – Jeśli mamy być razem to, tak czy siak, kiedyś się pobierzemy. Wiesz, jaka będzie różnica czy zrobimy to dzisiaj, czy za pięć lat?
Czarownica spojrzała na niego i pokręciła przecząco głową.
- Za pięć lat będziesz żałować, że nie spełniłaś jej ostatniego życzenia.
- Ale… ale co jeśli do siebie nie pasujemy? – pisnęła Hermiona. – Jesteśmy ze sobą od pięciu tygodni!
- Istnieją rozwody. Wprawdzie to będzie musiało wyjść od ciebie, ponieważ ja nie zamierzam bawić się w takie rzeczy. Ślub to ślub, jest na całe życie – westchnął teatralnie. – Ale nie będę cię zatrzymywał… zostanę wierny… Kupię samotną chatkę na brzegu jeziora na północy, gdzie śnieg pada przez dziewięć miesięcy w roku i będę polował na niedźwiedzie, a w mroczne wieczory, które rozświetlać będzie tylko ogień w kominku, będę opowiadał historie małym Innuitom…
- Przesadzasz – młoda kobieta prychnęła z niesmakiem. – Bardziej myślałam o tym, jak masz zamiar zorganizować ten ślub. Przecież to niewykonalne! Jesteś Kanadyjczykiem i przez to sprawy będą ciągnąć się tygodniami jak nie miesiącami!
- Zdziwiłabyś się, kogo zna mój agent – Thierry mrugnął do niej łobuzersko. – Jest luty, nie ma sezonu ślubnego, czyli bez problemu dostaniesz sukienkę i wszystko szybciej załatwimy. Myślę, że pomoże zaświadczenie, że twoja mama umiera…
- Posłuchaj mnie! To czyste SZA-LEŃ-STWO!
Thierry kompletnie nie przejął się protestami Hermiony. Uśmiechnął się łobuzersko i wyjął telefon komórkowy.
- Daj mi kilka godzin, a przekonasz się, że nie ma rzeczy niemożliwych!

poniedziałek, 21 sierpnia 2017

Powojenne życie Hermiony G.: Rozdział 72 – W pogoni za białym królikiem


Uważała, że jej życie jest jednym nieprzerwanym pasmem cierpienia. Każda, nawet najmniejsza chwila radości, po chwili zdawała się kończyć pod wpływem złych wiadomości i zdarzeń. Hermiona coraz bardziej pogrążała się w ponurych myślach, patrząc, jak Astoria migdali się z Draco podczas przerwy obiadowej. Nie mogąc znieść ich zakochanych min, skupiła się na rysowaniu esów-floresów na swojej porcji ziemniaków. Od czasu upokorzenia, jakie zaznała od Thierry’ego, nie czuła głodu. Zamiast tego męczyły ją mdłości na myśl o nim. Twarz Kanadyjczyka pojawiała się w jej umyśle wystarczająco często, aby doprowadzić ją do śmierci głodowej. Miała tego serdecznie dość, dlatego postanowiła, że znowu rzuci się w wir pracy. Nie chciała na razie odwiedzać mamy, ponieważ mówienie o tym, co się działo w Sylwestra, sprawiało jej niemal fizyczny ból. Harry’emu i Astorii skłamała, że była na przyjęciu ze swoim ojcem i Suzanne. Severusowi nic nie mówiła, po prostu ignorując fakt jego istnienia i udając, że nie widzi jego złośliwych uśmieszków, które świadczyły o tym, że domyślił się, czemu jego współlokatorka ma zły humor.
Był wieczór, gdy Hermiona wysłała ostatnią wiadomość w imieniu Mafaldy Hopkirk. Sylwester był czasem szaleństw i wielu niepełnoletnich czarodziejów „zapomniało”, że nie powinni używać czarów podczas przerwy świątecznej. Tak naprawdę niewielu brało na serio ostrzeżenia Ministerstwa Magii. Panowała niepisana zasada, że na ferie patrzono z przymrużeniem oka. Dopóki nie było to coś poważnego, na przykład zaklęcia niewybaczalne lub skierowane przeciwko mugolom, to nikt nie zostawał wyrzucony ze szkoły albo postawiony przed Wizengamotem. Urzędnicy mieli lepsze rzeczy do roboty niż uganiać się za nastolatkami, którzy w połowie przypadków działali nieświadomie, a w drugiej były to niewinne psikusy. Hermiona uważała, że takie podejście jest rażącym naruszeniem obowiązków, ale nic nie mogła poradzić. Kingsley dał jej do zrozumienia, aby odpuściła, a Mafalda wolała opowiadać o swojej dopiero co założonej hodowli plumpek, jakby była ósmym cudem świata.
- Gdy awansuję na szefową wydziału, to zrobię porządek z tym lekceważącym stosunkiem do przestrzegania prawa – postanowiła Hermiona podczas wychodzenia z publicznej toalety przy Whitehall Street.
Mroźne powietrze wymieszane ze spalinami dotarło do jej płuc i sprawiło, że zaczęła myśleć o mugolach, a dokładniej o jednym, pochodzącym z innego kraju. Zdusiła przekleństwo, które cisnęło się na jej usta, gdy wyobraźnia podsuwała jej obrazy, na których całowała się z Thierrym. Wiązało się to z rumieńcami i szybszym biciem serca. Choćby starała się z całych sił wyrzucić go z pamięci, to nie była w stanie tego zrobić. Zakochała się w nim i pomimo zawodu, jej mózg pracował na pełnych obrotach.
Hermiona zatrzymała się, gdy z jej torebki zaczęły wydobywać się dźwięki typowe dla melodyjek ustawianych jako dzwonki w telefonach komórkowych. Może to ojciec dzwonił, aby powiedzieć jej coś ważnego? Czyżby mama czegoś chciała? Czarownica popatrzyła na wyświetlacz i zobaczyła numer, którego nie znała. Postanowiła odebrać.
- Halo?
- Cześć, Hermiono! To ja, Thierry…
Reszta wypowiedzi nie dotarła do dziewczyny. Błyskawicznie wcisnęła przycisk powodujący zakończenie rozmowy. Oddychała z trudem, wpatrując się w ekran, jakby zobaczyła ducha. Po chwili telefon zawibrował i ponownie wyświetlił numer Thierry’ego.
- Nie będę z tobą rozmawiać. Nie ma mowy – Hermiona ostro oświadczyła urządzeniu i odrzuciła połączenie.
Musiała to robić co chwilę. W końcu wyłączyła dzwonek oraz wibracje i wrzuciła telefon do torebki. W czasie tej czynności intensywnie myślała, skąd Thierry ma jej numer. Wiedzieli o nim naprawdę nieliczni, czyli jej rodzice, Ian, wychowawczyni z przedszkola Suzanne i na pewno podawała go w kilku formularzach kontaktowych, gdy było to niezbędne. Kto dałby nieznajomemu Kanadyjczykowi namiar na nią? Te myśli zaprzątały jej głowę przez całą podróż metrem. W pewnym momencie była tak skołowana, że każdy wydawał się jej podejrzany.
Wysiadając z wagonu, Hermiona poczuła, że jest zmęczona zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Aby rozwiązać zagadkę, wystarczyło porozmawiać z Thierrym, ale nie miała na to najmniejszej ochoty. Przysięgła sama sobie, że nigdy więcej się do niego nie odezwie. Z tego powodu zaznaczyła e-maile od niego jako SPAM i bezlitośnie opróżniała skrzynkę, bez wcześniejszego zaglądania do wiadomości. Było to dziwnie satysfakcjonujące uczucie i miała wrażenie, że mści się na nim, za to, że ją oszukał.
- Już straciłem nadzieję, że się tutaj zjawisz! – wesoły głos zabrzmiał po lewej stronie Hermiony.
Instynkt zadziałał, zanim czarownica zdążyła zastanowić się, skąd Thierry wiedział, że może ją spotkać na tej stacji metra. Wskoczyła w ostatniej chwili do wagonu. Drzwi przycięły jej płaszcz, ale wyszarpała go gwałtownie z pułapki, obserwując, jak Kanadyjczyk biegnie za odjeżdżającym pociągiem, krzycząc coś i machając rękami. Hermiona patrzyła na jego wargi, ale nie była w stanie niczego zrozumieć. Po chwili za oknem pojawiła się czerń, która jednoznacznie wskazywała na to, że podróżni znaleźli się w tunelu. Dopiero wtedy czarownica zaczęła analizować sytuację. Usiadła na wolnym siedzeniu i uspokoiła oddech. Płaszcz miała brudny w miejscu, gdzie zetknęły się z nim drzwi, ale przestała zwracać na to uwagę. Wyjęła komórkę i spojrzała na dwadzieścia sześć nieodebranych połączeń. Wszystkie były od Thierry’ego.
- Kto mu pomaga? – zastanowiła się, marszcząc czoło. – Czy wie, gdzie mieszkam? Jeśli tak to… - zamarła, a jej umysł oczyścił się z wszelkich myśli. – Severus… – wyszeptała.
Ten reset był jej bardzo potrzebny. Trwał tylko kilka sekund, ale gdy wróciła do siebie, to czuła, jakby odpoczywała przez cały dzień. Znowu mogła logicznie myśleć. Wysiadła na najbliższej stacji, wyszła na powierzchnię, podniosła komórkę bliżej twarzy i wybrała numer telefonu domowego.
- Czy przyszedł do mnie czarnowłosy chłopak w czerwonym płaszczu? – zapytała bezceremonialnie, gdy Severus odezwał się po drugiej stronie linii.
Hermiona prawie widziała, jak jej współlokator intensywnie myśli, czy jej odpowiedzieć. Istniała możliwość, że skłamie, ale liczyła, że zaskoczenie wydobędzie z niego prawdę.
- Był – Severus wyjawił sucho. – Czy mogłabyś łaskawie…
- Kiedy? – Hermiona nie bawiła się w uprzejmości.
- Pół godziny temu. O co chodzi? – pytanie zostało zadane chłodnym tonem. – To twój…
- Dziękuję.
Rozłączyła się, nic mu nie wyjaśniając. Sytuacja wydała się Hermionie wyjątkowo kłopotliwa. Mogła wrócić do domu przy pomocy czarów, ale wiedziała, że Severus nie spocznie, dopóki nie dowie się, o co chodziło. To będzie gorsze niż przesłuchanie przed Wizengamotem. Potem, nawet jeśli nie powie mu zbyt wiele, będzie się z niej nabijał i kpił. Pewnie rzuci na Thierry’ego czar, tak samo, jak na Deva. Tego wszystkiego Hermiona nie byłaby w stanie znieść. Gdy ponownie usłyszała głos swojego niedoszłego mężczyzny i ujrzała jego twarz, to serce znowu zaczęło się do niego wyrywać. Dlaczego miłość tak bardzo komplikowała życie i sprawiała, że było tak samo słodkie, jak i nieznośne?
Wyświetlacz komórki rozbłysnął światłem w mroku i to przyciągnęło uwagę czarownicy. Już miała przerwać połączenie, gdy okazało się, że to jej ojciec.
- Cześć, Kruszynko. Co u ciebie słychać? – zapytał radosnym tonem.
- Tak sobie, tato. Mogłoby być lepiej – Hermiona uśmiechnęła się sztucznie do słuchawki. Nie miała ochotę na zwierzenia, gdy stała na chłodzie i mijali ją przechodnie wchodzący i wychodzący ze stacji metra.
- Słyszę, że nie masz najlepszego humoru – oznajmił pan Granger – w takim razie proponuję kubek gorącego kakao z piankami wypitego ze mną i Suzanne. Co ty na to?
- Świetny pomysł, zaraz u was będę! – ucieszyła się czarownica.
Zakończyła połączenie i od razu zabrała się za poszukiwanie dogodnego miejsca do teleportacji. Wstąpiła w nią nowa energia, gdy doszła do wniosku, że ojciec tak ją kocha, że potrafi czytać w jej myślach. Potrzebowała odpoczynku oraz opieki, a on od razu zadzwonił. Odkąd Hermiona poznała magię, przestała wierzyć w takie zbiegi okoliczności. Takie połączenia istniały i były dostępne tylko dla wyjątkowo bliskich osób.
- Dom rodziców… - wyszeptała czarownica z uczuciem i przywołała w myślach odpowiedni budynek.
Trzask, który doszedł do uszu nielicznych przechodniów, nie sprawił, że przestali zajmować się swoimi sprawami. Nie zauważyli znikającej, młodej kobiety i postanowili uznać, że hałas spowodował jakiś nastolatek, który odpalał petardy, które zostały mu po zabawie Sylwestrowej.

***

- Ja się bawię z Abby, bo Sarah woli bawić się z Celine – paplała Suzanne, gdy wypiła kakao. – Bawimy się w lekarza albo w sklep. Sprzedajemy owoce, mamy takie drewniane. W innej sali są inne, niedrewniane. Tam są starsze dzieci. Mają inne zabawki. Czasem do nich chodzimy…
Hermiona z czułością patrzyła na siostrę, która z entuzjazmem opisywała, co się dzieje w przedszkolu. Była gadatliwa i potrafiła streścić własnymi słowami wszystko, co ją interesowało. Skakała przy tym z tematu do tematu, ale to nie przeszkadzało czarownicy. Chciała porozmawiać z ojcem, ale dopóki dziewczynka nie spała, to mogło poczekać. Suzanne była jej małą iskierką radości, która potrafiła rozpalić ogień w jej sercu. Żaden mężczyzna nie miał z nią szans. Hermiona wiedziała, że będzie ją kochać bezgranicznie aż do swojej śmierci i nigdy nie pozwoli jej skrzywdzić. Jeśli ich matka umrze, to zrobi wszystko, aby ją zastąpić. Wychowa siostrę na mądrą i odważną kobietę, która wiele osiągnie w życiu. Tego była pewna.
Dzwonek do drzwi przerwał miłą, rodzinną atmosferę. Hermiona zerknęła niespokojnie na ojca. Czy to możliwe, aby…?
- Kofi miał mi podrzucić pantomogram pacjentki. Wyjątkowo trudny przypadek… – wyjaśnił pan Granger przepraszającym tonem. – Może poszłabyś na chwilę do salonu? Pogadam z nim i zaraz przyjdę.
- Ok – zgodziła się czarownica.
Suzanne nie podążyła za nią. Wiedziona dziecięcą ciekawością, przemknęła pod ramieniem ojca i pierwsza dopadła drzwi. Z tego powodu Hermiona przebywała sama w salonie. Usiadła na kanapie i starała się odsunąć od siebie natrętne myśli o Thierrym, które błyskawicznie wróciły i nie dawały jej spokoju. Miała nawet wrażenie, że słyszy jego głos.
- Ciężko ciebie złapać. Ganiamy za tobą, jakbyś była białym królikiem.
Hermiona poderwała się z kanapy niczym oparzona. Zbladła i wciągnęła głęboko powietrze, ale nie wydobyła z siebie głosu. Wszystko z powodu Thierry’ego, który razem z nieznajomą dziewczyną wszedł do salonu. Za ich plecami przeszedł chyłkiem pan Granger, trzymając w objęciach Suzanne. Wtedy Hermiona zrozumiała, że to jej ojciec jest osobnikiem, który pomógł Kanadyjczykowi w kontakcie z nią. Poczuła, że jest zła. To uczucie paliło ją od wewnątrz i sprawiło, że miała ochotę wyrzucić Thierry’ego z pokoju. Spojrzała w stronę przybysza, nadając twarzy wyjątkowo gniewny wyraz, mając nadzieję, że sam się wycofa. Jednak na pisarzu nie zrobiło to większego wrażenia. Jego oczy rzucały wesołe iskry, a postawa zdradzała, że cieszy się na widok czarownicy. Jego towarzyszka zdjęła czapkę i na jej twarz oraz ramiona spadła kaskada marchewkowych loków. Potrząsnęła głową i Hermiona mogła zauważyć, że pod wyprostowaną prostownicą grzywką, kryją się ciemnobrązowe oczy o migdałowym kształcie. Dziewczyna była naprawdę ładna i niewiele od niej młodsza.
- Ona chce ci coś powiedzieć – Thierry brutalnie popchnął towarzyszkę w stronę środka salonu, a ta obrzuciła go nienawistnym spojrzeniem.
- Cześć… - zaczęła niepewnym tonem – jestem Alice Lewis… - nabrała powietrza – chcę cię przeprosić.
Hermiona nie wiedziała jak się zachować. Obca dziewczyna przepraszała ją, a ona nie rozumiała czemu. Czy to jest dziewczyna Thierry’ego? Nie mogła być jego siostrą. Miała inne nazwisko i w ogóle nie była do niego podobna. Może jakaś kuzynka? Tylko od kiedy do żeńskiej części rodziny mówi się „kochanie”, „skarbulku” czy „dziecinko”?
- To przeze mnie wam nie wyszło – wyjaśniła Alice i zrobiła cierpiętniczą minę. – Przez moją… głupotę, bo ja zrobiłam głupi żart, uciekłaś od niego i przestałaś się odzywać. – Widać było, że rozpaczliwie pragnie być w innym miejscu.
- Dalej – rozkazał Thierry groźnym tonem.
- Oj, sam jej powiedz! – dziewczyna krzyknęła i założyła ręce na piersi. – Zrobiłam z siebie wystarczającą idiotkę! To ty lubisz urządzać teatr, nie ja! – warknęła i odwróciła się tyłem do Hermiony.
Pisarz spojrzał na nią, jakby była czymś obrzydliwym, co przykleiło się mu do buta i walnął ją w głowę otwartą dłonią.
- Ała! Debilu! – Alice zamachnęła się nogą, ale nie trafiła Thierry’ego w łydkę, tak jak planowała, ponieważ odskoczył. – Idę sobie! Znajdziesz mnie u babci! Nara! – krzyknęła i szybkim krokiem opuściła dom Grangerów.
- Ta skretyniała idiotka to moja siostra – wyjaśnił Kanadyjczyk z ciężkim westchnieniem.
- Żarty sobie robisz? Nawet nie jesteście do siebie podobni! – Hermiona oburzyła się tak jawnym oszustwem. – Wynająłeś ją!? To aktorka!?
- Przyrodnia siostra – sprostował Thierry bez cienia wstydu. – Siądziemy na kanapie? – Wskazał na mebel.
- Nie! – warknęła czarownica w odpowiedzi.
- Nogi ci się zmęczą i nabawisz się żylaków, ale to twoja decyzja – oznajmił młody mężczyzna i usiadł. – To naprawdę moja przyrodnia siostra – wrócił do kontynuowania przerwanej rozmowy. – Mój ojciec zginął w wypadku drogowym, gdy miałem trzy lata. Dopadła go klątwa Kanady – uśmiechnął się blado.
- Czyli?
- Walnął w łosia.
- To nie jest śmieszne – Hermiona zrobiła zniesmaczoną minę.
- Cóż poradzić – Thierry bezradnie rozłożył ręce. – Mamy z nimi niemałe problemy. Wchodzą do ogródków, wyskakują z krzaków na drogę, liżą samochody…
Sytuacja stawała się coraz bardziej absurdalna. Czarownica poczuła, że jej cierpliwość się kończy. Gadała z Thierrym o łosiach, a miała ochotę wyrzucić go z domu i rozprawić się z ojcem. Odchrząknęła znacząco.
- Rzeczywiście, zszedłem z tematu… - pisarz nerwowo poprawił włosy. – Po śmierci taty, mama związała się z Anglikiem. Stąd wzięła się Alice. Nie jesteśmy do siebie podobni, ponieważ ja się wdałem w mojego ojca, a ona w ojczyma. Stąd znam tak dobrze angielski…
- Przecież Kanada jest dwujęzyczna – zauważyła Hermiona.
- Quebec nie jest. Tylko połowa osób mówi tam po angielsku. Osobiście wolę francuski – wyjaśnił Thierry, uśmiechając się zniewalająco. – Gdy się zdenerwuję, to automatycznie gadam w tym języku. Alice zrobiła mi głupi kawał i…
- Nie wierzę ci! – fuknęła Hermiona. – Całą ta historia nie trzyma się kupy!
- Daj mi skończyć, to dowiesz się wszystkiego.
- Masz pięć minut.
Thierry wyraźnie ucieszył się z danego mu czasu. Jego oczy nadal wysyłały do niej wesołe iskierki. Hermiona musiała ze wszystkich sił powstrzymywać się, aby nie usiąść koło niego na kanapie. Była zła, ale jego bliskość sprawiała, że z każdą minutą odpuszczała mu coraz bardziej.
- Przyjechałem tutaj z Alice, aby mogła spędzić święta ze swoją babcią. Mama z ojczymem zostali z moją rodziną w Kanadzie. Obiecałem, że będę zajmował się gówniarą – Thierry westchnął teatralnie, aby pokazać jakie cierpienie go spotkało. – Ma siedemnaście lat, ale dałbym sobie rękę uciąć, że jej umysł zatrzymał się na dwunastu. Takie to głupie i niedorobione… – mruknął. – Chciała spędzić Sylwestra z koleżankami w Edynburgu, ale jej babcia nie pozwoliła. Nasza matka miała identyczne zdanie. Alice błagała mnie, abym jej pomógł. Wiesz, starszy brat czasem musi pomóc swojej małej siostrzyczce – mrugnął łobuzersko. – Wmówiłem rodzinie, że Alice spędzi Sylwestra ze mną w księgarni. Obiecała mi, że będzie grzeczna. Zanim pojechała ze znajomymi, umówiliśmy się, że jeśli będzie dzwoniła to tylko w naprawdę ważnej sprawie. Na przykład, gdyby połamała wszystkie kończyny, porwano by ją albo topiłaby się w Morzu Północnym. Wiedziała, że mam masę roboty.
- Zadzwoniła wtedy do ciebie, twierdząc, że coś jej się stało? – Do Hermiony zaczęło docierać, że może Thierry mówi prawdę.
- Bingo, kochanie! – pisarz się ucieszył. – Ta kretynka spiła się ze znajomymi i zadzwoniła, twierdząc, że petarda urwała jej palce!
- To przejaw kompletnego braku odpowiedzialności, zarówno z twojej, jak i z jej strony! – oburzyła się czarownica. – To jednak nie wyjaśnia, czemu mówiłeś do niej takimi pieszczotliwymi określeniami! – zmierzyła rozmówcę złym spojrzeniem.
- Mimo że jest totalną idiotką, to jednak jest moją siostrą. Naprawdę się o nią bałem, a ona jak chce, potrafi być przekonująca. Płakała w słuchawkę, byłem pewien, że cierpi… - na twarzy pisarza pojawił się rumieniec wstydu.
Hermiona przygryzła wargę. Chciała mu nie wierzyć, ale nie była w stanie. Wmawiała sobie, że przecież Thierry potrafi udawać, jeśli chce. Jednak głos w jej głowie szeptał jej, że takie historie często się zdarzają. Rodzeństwo bywa nieobliczalne, robi sobie żarty, dowcipy, kłamie, ale w głębi serca, gdy przychodzi co do czego, to potrafi bronić się wzajemnie. Tyle lat spędziła w towarzystwie Weasleyów, że miała spore doświadczenie. Suzanne w przyszłości też może być postrzeloną nastolatką, której hormony poprzestawiają w głowie. Niewykluczone, że wywinie Hermionie brzydki numer, a ta mimo to będzie ją ratować.
- To… jak mnie znalazłeś? – zapytała, aby zmienić temat.
- Mój agent potrafi wszystko – Thierry wyszczerzył białe zęby. – Powiedziałem, że boli mnie ząb, a babcia Alice zgubiła numer do doktora Grangera. Upierałem się, że to najlepszy lekarz i do żadnego innego nie pójdę. W ten sposób wylądowałem u niego w klinice. Wyjaśniłem wszystko…
- Tato! – krzyknęła Hermiona.
- To bardzo miły chłopak. – Pan Granger zajrzał do salonu, nawet nie ukrywając specjalnie, że stał za drzwiami i podsłuchiwał. – Powiedział, że najpierw sam z tobą porozmawia, ponieważ chce to załatwić jak prawdziwy mężczyzna. – Widać było, że ma nadzieję, że jego córka w końcu znalazła miłość.
- Nie odbierałaś, więc poszedłem z Alice do ciebie do domu, ale twój współlokator poradził mi, abym znikał, bo nie ręczy za siebie. Ten gość jest fascynujący! – dodał Thierry, nie zwracając uwagi na konsternację wypisaną na twarzy Grangerów. – Z taką urodą i charyzmą byłby idealnym czarnym charakterem. Musisz mi o nim koniecznie opowiedzieć!
- Ykhm – zakasłała Hermiona potępiająco.
- No dobrze, dobrze, już nie będę schodził z tematu… – mruknął pisarz rozbawionym tonem. – Czekaliśmy na ciebie w metrze, bo twój tata powiedział, że tam wysiadasz, ale nam uciekłaś. No to zadzwoniłem do niego i on obiecał, że zaprosi cię do siebie. Złapałem taksówkę i pojawiliśmy się tutaj.
Gdy opowieść Thierry’ego zakończyła się, Hermiona zrozumiała jakie głupstwo zrobiła. Nie czekała na wyjaśnienia, tylko od razu wybiegła z hotelu. Nie czytała wiadomości, ale od razu je kasowała. Była dorosłą kobietą, a zachowała się wcale nie lepiej niż Alice.
Thierry musiał zauważyć mieszaninę uczuć wypisaną na jej twarzy, ponieważ uśmiechnął się przyjaźnie i wstał z kanapy.
- Mówiłem, abyś nie piła czwartego kieliszka szampana. Nie posłuchałaś mnie i wyszło… zabawnie – zachichotał, przyciągając ją do siebie.
Hermiona objęła go ramionami i przytuliła policzek do jego płaszcza. Pachniał mrozem i męskimi perfumami.
- To co? Zgoda?
- Tak – wymruczała, zarumieniona z powodu emocji.
- Czyli dobrze, że dałem mu namiary na ciebie? – zapytał pan Granger.
- Kiedyś się za to policzymy – odparła Hermiona z uśmiechem.
- Daj spokój tacie – Thierry puścił ją i położył swoje dłonie na jej policzkach. – Powiedzmy, że dzięki niemu masz chłopaka… chcesz tego, prawda?
- Chcę – wyszeptała czarownica, patrząc głęboko w jego zielone oczy.
- Uff, spadł mi kamień z serca! – Pan Granger ostentacyjnie starł wyimaginowany pot z czoła. – Chociaż jedna córka ma jakieś szanse na wyjście za mąż…
- To nieprawda!
Suzanne wkroczyła do salonu, ubrana w piżamkę. Pod pachą miała pluszową Smoczycę, swoją nową, ukochaną przytulankę. Przeszyła krytycznym spojrzeniem dorosłych, trzymając ręce pod bokami niczym Molly Weasley.
- Ja byłam pierwsza! – oświadczyła, prostując się z dumą. – Mam chłopaka w przedszkolu!
- Nigdy o nim nie mówiłaś – zdziwiła się Hermiona.
- Adam Kowalski z mojej grupy – wyjaśniła trzylatka. – Tylko mi pozwala bawić się swoimi autkami.
- To rzeczywiście musi być wielka miłość – oświadczył Thierry z powagą. – Gdybym był w przedszkolu, to tylko Hermionie dałbym pobawić się moimi zabawkami.
Czarownica z ojcem ledwo stłumili parsknięcie śmiechem.
- Hermi musiała go sobie znaleźć, a ja nie muszę. Ożenię się z Adamem, gdy będę duża i będziemy mieli prawdziwe dzidzie, a nie lalki.
Po tym oświadczeniu dorośli nie wytrzymali. W salonie rozbrzmiał śmiech z trzech gardeł i oburzone krzyki małej dziewczynki, która nie rozumiała, o co chodzi. W ramach przeprosin Suzanne została wycałowana przez Hermionę i utulona do snu.

***

- Wyjaśnisz, o co chodziło? – Severus od razu dopadł Hermionę, gdy wróciła do domu.
- Och, o nic… - mruknęła czarownica, gdy zdejmowała płaszcz.
- Najpierw przychodzi do ciebie ten… fircyk, a potem dzwonisz i wypytujesz mnie o niego, nie racząc odpowiedzieć na moje pytania! – warknął mężczyzna, wpatrując się w nią wściekłym wzrokiem.
- Pokłóciłam się z chłopakiem. Szukał mnie, a ja mu uciekałam. Już jest wszystko w porządku – oświadczyła Hermiona rozmarzonym tonem.
- Słucham!? – zdziwił się Severus.
- Mam chłopaka! – zawołała z ekstazą.
Chichot wyrwał się z gardła czarownicy, gdy ujrzała minę współlokatora. Zdjęła buty i rzuciła je niedbale w kąt. Przestała przejmować się takimi drobiazgami. W końcu na świecie są ważniejsze rzeczy niż porządek. Tanecznym krokiem minęła Severusa, posyłając w jego stronę przepiękny uśmiech. Zanim dotarła do schodów, zaczęła głośno nucić „All you need is love”, a gdy była na piętrze, śpiewała piosenkę na cały głos.
W tym czasie mina Severusa z bezbrzeżnego zdumienia zmieniła się na wyraz czystej nienawiści, ale Hermiona tego nie widziała. Była całkowicie pochłonięta nowym związkiem i uczuciami, które wzięły nad nią górę. Nie pamiętała, kiedy ostatnim razem czuła to, co teraz. Nawet przy Ronie i Gawainie nie miało to takiej intensywności. Miała wrażenie, że nie ma dla niej rzeczy niemożliwych. Z Thierrym u boku nic nie było w stanie się zepsuć, a choroba jej mamy na pewno minie.
Rzucona torebka poszybowała w stronę łóżka, gdzie wylądowała, gubiąc po drodze swoją zawartość. Hermiona wyjęła z niej komórkę, nie przejmując się pozostałymi rzeczami i podeszła do biurka. Thierry obiecał, że będą ze sobą esemesować i dotrzymał słowa. Już zdążył wysłać do niej dwie wiadomości. Czarownica prawie pisnęła z zachwytu, gdy w jednej z nich przeczytała, że ten młody, przystojny mężczyzna ją kocha. Chociaż pomyślała, że tak szybkie wyjawienie uczuć jest przejawem szaleństwa, to odpowiedziała mu tym samym. Usiadła na krześle i zaczęła wpatrywać się w niebo nad Londynem. Po raz pierwszy od dawna poczuła, że jej życie nie jest pasmem nieprzerwanego cierpienia.