poniedziałek, 28 listopada 2016

Powojenne życie Hermiony G.: Rozdział 44 – Wypadek


- Na Stana Lee! Udało się! – wrzasnął Dev, gdy wpadł do domu Hermiony. – Pokonałem Regana!
Skakał po pokoju niczym królik po amfetaminie i wznosił wiwaty. Czarownica nie wiedziała czy ma się śmiać, czy płakać. Stwierdziła, że na pewno musi iść po różdżkę do kuchni, aby zmodyfikować nastolatkowi pamięć. Następnie zaczaruje okna w ten sposób, aby nie można było zobaczyć niczego, co dzieje się w środku. Gdy zamieszkała z Ronem myślała, że wystarczy jeśli będą się pilnować albo zaciągać zasłony, ale życie pokazało, że to nie jest takie proste.
- Mój genialny plan zadziałał!  -  Hindus podskoczył do Hermiony i złapał ją za dłonie. – Wystarczyło, że nagadałem głupot, a on uwierzył!
- Dev…
- Możemy się pobrać! – uśmiechnął się ukazując pełne uzębienie. – Mama na pewno będzie zadowolona, bo nie raz słyszałem jak mówi o tobie dobre rzeczy!

Hermiona pomyślała, że musi koniecznie jakoś wybrnąć z tej sytuacji. Najpierw powinna zaprowadzić go do kuchni, a aby to zrobić wystarczy odrobina odpowiedniej perswazji.
- Wiesz, że jesteś moim bohaterem? – spytała i zamrugała zalotnie rzęsami.
- Wiem – oznajmił z dumą.
- Teraz, gdy dowiedziałeś się, że jesteśmy naprawdę czarodziejami…
- Och, to było super! – podniecał się nastolatek. – Nie lubię Regana, ale to jak zniknął w płomieniach było zajebiste!
- To ja też pokażę ci kilka sztuczek – oznajmiła Hermiona tajemniczo i uśmiechnęła się promiennie. – Skoro mamy się pobrać to musisz wiedzieć co potrafię.

Pociągnęła chłopaka w stronę kuchni, a ten posłusznie poszedł za nią. Po drodze wpadła na jeszcze jeden pomysł. Złapała różdżkę i odwróciła się do Deva z uśmiechem.
- Drętwota!
Nieprzytomny nastolatek runął na ziemię jak worek ziemniaków. Hermiona podeszła do drzwi na tyłach domu i otworzyła je.
- Accio książki Thierry’ego – wyszeptała.
W ciągu kilku sekund tomy posłusznie przyleciały do niej. Czarownica wzięła książki do ręki i szybko schowała je w kuchni. Następnie przeniosła wzrok na Deva. Ron proponował jej to dawno, ale ona uważała, że to zdecydowanie nie w porządku wobec Hindusa. Teraz zrozumiała, że nie ma wyboru. Musiała usunąć z jego pamięci przeczytane książki i miłość do niej. To było dobre zarówno dla jednej jak i drugiej strony. Wypuściła powoli powietrze z płuc i pogodziła się z myślą, że musi to zrobić.
- Obliviate!

***

Mimo sporej ilości pracy oraz obecności Draco Malfoya, Hermiona nie mogła przestać myśleć o tym, co wydarzyło się poprzedniego dnia. Zerwała z Ronem. Kazała mu się wyprowadzić. Nie poczuła nic gdy patrzył się na nią z miną zbitego psa. Fakt, że była zimna jak lód niepokoił ją samą. Kiedy się tak zmieniła? Czy sprawiła to wojna i całe zło, którego była świadkiem? Zawsze twierdziła, że jest osobą o wysokiej moralności, ale jej relacje z Gawainem dowodziły, że wcale tak nie jest.

Hermiona jeszcze nikomu nie powiedziała o zakończeniu związku. Na biurku rozłożyła papier, który służył do wysyłania wiadomości wewnętrznych, ale nie napisała ani słowa. Rozważała czy powiadomić Gawaina teraz, czy później. Powiedziała mu, że zerwie z Ronem za miesiąc, ale sytuacja rozwiązała się szybciej niż Hermiona chciałaby. To oznaczało, że będzie mogła wcześniej przyznać się do związku z aurorem. Z jednej strony cieszyła się z tego, ale z drugiej obawiała się reakcji otoczenia. Co zrobi Harry na wieść, że jego najlepsza przyjaciółka będzie z jego szefem? Przecież wie, że już wcześniej czuli do siebie miętę. Czy domyśli się, że coś wydarzyło się pomiędzy nimi we Francji? Hermiona miała nadzieję, że jej przyjaciel nie powiąże tego z wyjazdem.
- Muszę koniecznie z tobą porozmawiać, najlepiej podczas przerwy obiadowej. To bardzo ważne – czarownica przeczytała w myślach to co napisała.

Nie wiedziała czy Ron powiedział Harry’emu o rozstaniu. Nawet jeśli tak, to i tak powinna z nim porozmawiać. Nie zamierzała wyjawić dokładnej przyczyny rozpadu ich związku. Rodzina i przyjaciele wiedzieli, że ostatnio się im nie układało. Z tego powodu Harry nie powinien być za bardzo zaskoczony. Hermiona miała pewność, że rodzice Rona niczego nie wiedzą. Pan Weasley pozdrowił ją przy windach tak jak to miał w zwyczaju. Czarownicy zrobiło się smutno, ale na zewnątrz udawała, że wszystko jest w porządku. Na pewno spodziewali się ślubu, wesela i wnuków, a nie rozstania. Takie jednak było życie i niczego nie dało się zrobić.

Hermiona smagnęła różdżką dzięki czemu papier posłusznie złożył się w zgrabny samolocik i od razu wzbił się w powietrze. Dziewczyna obserwowała jego lot i przy pomocy magii otworzyła przed nim drzwi. Teraz pozostało jej czekać na odpowiedź Harry’ego. Szczerze mówiąc Hermiona nie miała ochoty z nikim rozmawiać na temat Rona. Koniec związku traktowała jako swoją porażkę. Nie lubiła gdy coś się jej nie udawało i nie szło zgodnie z jej planem.  Mimo niechęci czuła, że powinna poinformować Harry’ego, ponieważ sama chciałaby wiedzieć gdyby zerwał z Ginny albo ona z nim. Lepiej dowiedzieć się bezpośrednio niż od obcych osób, a w najgorszym wypadku z gazety.
- Powinnaś pracować, a nie wysyłać prywatne liściki – oznajmił chłodny głos.

Hermiona odwróciła twarz w stronę drzwi i już miała zamiar odpowiedzieć Draco, aby nie wściubiał nosa w nie swoje sprawy kiedy zorientowała się, że to nie on. Lucjusz Malfoy wszedł do biura i patrzył na nią z góry z miną wyrażającą pogardę. W ręku trzymał wiadomość do Harry’ego.
- Nie będziesz mi mówił co mam robić, a czego nie! – warknęła dziewczyna i przy pomocy różdżki sprawiła, że papier wyrwał się z uścisku mężczyzny, złożył się ponownie w samolocik i poleciał do adresata.
- Trochę grzeczniej – wycedził przez zęby. – Twoja pensja jest wypłacana z moich pieniędzy i oczekuję szacunku z twojej strony.
- Na szacunek trzeba sobie zasłużyć, a ja na pewno nie będę go okazywać śmierciożercy!

Szare oczy Lucjusza zwęziły się w wąskie szparki, podszedł szybko do biurka Hermiony.
- Gdybyś nie była pupilkiem Kingsleya już dawno sprawiłbym abyś wyleciała z ministerstwa na swój szlamowaty pysk – wyszeptał lodowatym tonem. – Jeśli się dowiem, że ty lub Potter jesteście nieuprzejmi w stosunku do Dracona to nic i nikt mnie nie powstrzyma! - zagroził dziewczynie.
- Wynoś się! – zakomunikowała ostro Hermiona ściskając mocno różdżkę. – Nie boję się ani ciebie, ani twoich koleżków!
- A powinnaś! – odrzekł gniewnym tonem Malfoy. – Mogę tak poharatać ci buźkę, że twój rudy kochaś ucieknie gdzie pieprz rośnie…

Hermiona nic nie odpowiedziała chociaż miała ochotę wspomnieć, że zostawiła Rona więc ta groźba nie robi na niej wrażenia. Zaczęła mierzyć się z Lucjuszem na spojrzenia. W pomieszczeniu zapanowała pełna napięcia atmosfera. Jedno i drugie czekało na ruch przeciwnika mając świadomość, że jeśli zaczną rzucać zaklęcia to nie obejdzie się bez skandalu.
- Tato! Zostaw ją! – krzyknął Draco, który wszedł do pomieszczenia z kawą. – Po co tu przyszedłeś? – burknął tonem pełnym niezadowolenia.
- Nie przeszkadza ci, że szlama wydaje ci rozkazy!? – zagrzmiał Lucjusz patrząc się ze złością na syna.
- To moja sprawa! – odparł chłopak czerwieniąc się gwałtownie. – I nie nazywaj jej tak – dodał szeptem.
- Usługujesz jej jak skrzat! To przez nią nasze sługi przestały się nas słuchać!

Hermiona uśmiechnęła się lekko słysząc te wiadomości. Czyli udało się jej poprawić los skrzatów domowych. Wprawdzie nie dała rady całkowicie ich uwolnić i sprawić, aby były postrzegane jako równe czarodziejom, ale zapoczątkowała lawinę, która kiedyś spowoduje, że tak się stanie. Zdenerwowanie Lucjusza z tego powodu bardzo ją cieszyło.
- Chcę tylko uczciwie pracować – odparł Draco i postawił na biurku Hermiony kawę.
- Załatwię ci przeniesienie do innego działu – oznajmił Lucjusz. – Kingsley chce zrobić nam na złość i dlatego przydzielił cię tutaj.
- Ja tak nie uważam – chłopak bąknął wymijająco i zabrał gotowe sprawozdania z biurka Hermiony. – Przeszkadzasz mi w pracy dlatego lepiej abyś już sobie poszedł – dodał nie patrząc na ojca.
- Przynosisz nam wstyd! – warknął Lucjusz, który poczerwieniał na twarzy ze złości. – Dobrze, że mój ojciec nie żyje! Nawet nie wiesz jaki byłby zawiedziony twoją postawą!

To było coś nowego. Hermiona ze zdumieniem patrzyła jak ojciec z synem się kłócą. Lucjusz zawsze stawał murem za Draco, ale tym razem był wyraźnie na niego zły. Możliwe, że oczekiwał, że ten nie będzie zwykłym urzędnikiem. Na pewno chciał aby syn dalej dawał znać, że jest lepszy od innych z powodu urodzenia. Logika podpowiadała Hermionie, że Draco z jakiegoś powodu tego nie chciał, co okazał broniąc jej. Była zaskoczona, że ktoś taki jak on mógł się w jakiś sposób zmienić.
- Jesteś niewdzięcznym gnojkiem! Łamiesz serce swojej matki! Przecz ciebie jest na skraju załamania! – wrzeszczał Lucjusz. – Ona zrobiłaby dla ciebie wszystko, a ty tak się jej odpłacasz!
- WYNOŚ SIĘ!

Hermiona nie wiedziała, że potrafi tak wrzasnąć. Starszy z Malfoyów odwrócił się do niej gwałtownie i popatrzył z nienawiścią.
- Wynoś się albo zawołam aurorów! – powtórzyła czarownica. – Draco jest jednym z najlepszych pracowników w tym dziale. Nie masz prawa przychodzić tutaj i go obrażać! Wynoś się! – wycelowała różdżkę w pierś mężczyzny.
Lucjusz podszedł do niej. Miał rozwiane włosy, a w oczach czaiło się szaleństwo. Przybliżył twarz do jej twarzy.
- Dobrze ci radzę szlamo, nie wtrącaj się w nie swoje sprawy bo może przydarzyć ci się jakiś wypadek…
- Wynoś się! - powtórzyła Hermiona z uporem.
Lucjusz zrobił grymas, który docelowo miał być drwiącym uśmiechem i wyprostował się.
- Jeszcze mnie popamiętasz… - wycedził przez zęby. – A z tobą porozmawiam sobie w domu! – rzucił ostro w stronę syna i wyszedł z pomieszczenia zatrzaskując z hukiem drzwi.

Hermiona zerknęła w stronę Draco. Stał przodem do ściany w drugim końcu pokoju. Był zgarbiony i miał zaciśnięte pięści. Jego ciało drżało. Mimo nienawiści do niego, Hermionie zrobiło się go żal. Z wahaniem podeszła do chłopaka.
- Draco… - odezwała się niepewnie. – Czy… czy… mogłabym ci jakoś… eee… pomóc? – wydukała z trudem.
Nie doczekała się odpowiedzi. Nie była pewna czy Draco przypadkiem nie płacze. Z lekkim oporem dotknęła go delikatnie w ramię.
- Zostaw mnie! – zawył przenikliwym głosem. – Nie potrzebuję twojego współczucia! – warknął i wybiegł z gabinetu.
Hermiona dopiero po dłuższej chwili zamknęła usta. Była zdezorientowana i zszokowana. Dotarło do niej, że po raz pierwszy w życiu poczuła coś na kształt sympatii do Draco i wcale jej się to nie spodobało.

***

- O matko… gdzie ja jestem? – Hermiona wydukała z trudem i rozejrzała się po pomieszczeniu.
- W Świętym Mungu – padła odpowiedź z ust Harry’ego, który siedział na taborecie koło kozetki. – Nigdy nie sądziłem, że jesteś aż taką ofermą. Nie podejrzewałem cię o umiejętność zaplątania się we własne nogi i przywalenia głową w podłogę.
Po tych słowach do mózgu Hermiony zaczęły wracać wspomnienia. Pamiętała, że straciła równowagę wstając zza biurka, ale nie przypominała sobie uderzenia o podłogę. Ból w jej czaszce mówił wyraźnie, że Harry nie zmyślał. Jęknęła i złapała się za głowę.

- Rennervate nie podziałało, więc stwierdziliśmy z Mafaldą, że będzie lepiej jeśli zabiorę cię do szpitala – chłopak z blizną kontynuował opowieść. – Jesteśmy zwolnieni z dzisiejszych obowiązków. Cieszysz się?
- Aż podskakuję ze szczęścia – Hermiona wychrypiała z trudem i zwymiotowała gwałtownie na podłogę.
- Chłoszczyść! – uzdrowicielka w sekundę wyczyściła podłogę i buty Harry’ego. – Wymioty oznaczają, że doszło do uszkodzenia mózgu – zaświeciła różdżkę i przystawiła ją do twarzy Hermiony. – Źrenice reagują normalnie, a nie powinny… – oznajmiła zaskoczonym tonem. – Pamiętasz wszystko co stało się przed wypadkiem?

Hermiona zastanowiła się. Tak, pamiętała wszystko. Mogłaby z łatwością streścić cały swój dzień. Rano zastanawiała się co zrobić z pierścionkiem zaręczynowym, którego nie wziął Ron. Doszła do wniosku, że odda mu go w bliżej nieokreślonej przyszłości. Pamiętała, że jadąc do pracy o mało co nie przespała stacji metra, na której powinna wysiąść. Senność ostatnio nie dawała jej żyć i Hermiona była bliska jedzenia ziaren kawy zamiast śniadania. Dobrze, że miała Draco pod ręką. Mimo niezadowolenia robił jej napoje i przynosił bez większej zwłoki. Następnym co pamiętała Hermiona było wtargnięcie Lucjusza. Kłótnia i jego groźby oraz niespodziewana sympatia do Draco. Gdy wrócił do gabinetu chciała z nim porozmawiać o tym co zaszło, ale on udawał, że jej nie słyszy. W końcu dała sobie spokój i zajęła pracą aż do przerwy obiadowej. Wtedy wpadł po nią Harry, a ona wstała z krzesła aby pójść w jego stronę.
- Tak, pamiętam wszystko – czarownica odparła pewnym siebie głosem. – Tak naprawdę to nie mogę sobie przypomnieć tylko uderzenia o podłogę – dodała pośpiesznie aby nie było wątpliwości.

Uzdrowicielka spojrzała na nią badawczo.
- Nie masz problemów z oddychaniem? Jesteś zdezorientowana? A może nie czujesz jakiejś części ciała? – dopytywała się starsza z czarownic, a Hermiona żywo zaprzeczała. – W takim razie wstań i przejdź się w stronę ściany – poleciła.
Dziewczyna bez najmniejszego trudu wykonała polecenie i ponownie usiadła na kozetce.
- Brak zaburzeń równowagi – zapisała uzdrowicielka i spojrzała się nieodgadnionym wzrokiem na pacjentkę. – Mówisz, że nie pamiętasz uderzenia?
- Tego nie jestem w stanie sobie przypomnieć.
- Jesteś pewien, że nie zemdlała przed upadkiem? – starsza czarownica zwróciła się w stronę Harry’ego.

Chłopak na początku wyglądał na zaskoczonego, ale zmarszczył czoło i zamyślił się na chwilę.
- Pewny nie jestem – wyjawił. – To wyglądało jakby się potknęła, ale teraz jak o tym myślę, to mogła się złapać biurka, a tego nie zrobiła.
- Nie łapałeś mnie? – spytała się Hermiona z rozczarowaniem w głosie.
- Draco rzucił się w twoją stronę, ale nie zdążył – wyszeptał Harry z zakłopotaniem i nerwowo poczochrał sobie włosy.
Dziewczyna popatrzyła się na przyjaciela z niedowierzaniem. Draco próbował ją uratować? To było zupełnie nie w jego stylu! O co mu chodziło?
- Czy w ostatnich dniach czułaś się źle? – uzdrowicielka kontynuowała wypytywanie czym przerwała Hermionie przemyślenia.
- Tak. Kilka dni temu zatrułam się… czymś – wydukała młodsza czarownica starając się nie patrzeć na Harry’ego. – Wymiotowałam i czułam się słabo, ale już mi przeszło – dodała wesołym tonem.
- Coś jeszcze?
- Jestem strasznie senna – wyznała Hermiona. - To chyba z przemęczenia, ponieważ mam napięty okres w pracy i mało śpię – wyjaśniła błyskawicznie.

Uzdrowicielka uniosła jedną brew i zanotowała wszystko na pergaminie.
- Wyjdź chłopcze – rzuciła do Harry’ego nie przerywając pisania. – Muszę dokładniej przebadać twoją przyjaciółkę.
Chłopak nie protestował. Uśmiechnął się do Hermiony i szybko wyszedł z gabinetu.
- Kiedy był ostatni okres?
To było takie proste pytanie. Hermiona już otworzyła usta aby odpowiedzieć, gdy sobie uświadomiła, że nie zna odpowiedzi. To ją zaniepokoiło. Jak mogła nie wiedzieć kiedy miała ostatnio okres? Zawsze pamiętała o takich rzeczach. Miała dobrą pamięć do dat. Może to uderzenie spowodowało, że zapomniała?

Torebka! Hermiona przypomniała sobie, że w niej trzymała kalendarzyk. Tam zawsze wszystko zapisywała. Była osobą, która musiała mieć wszystko zorganizowane. Kalendarz był podstawą jej egzystencji. Planowała i zaznaczała w nim wszystko co się tylko dało. Nigdy nie wyrzucała swoich notatek. W szufladzie trzymała wszystkie kalendarze i mogła z łatwością sprawdzić ile miała okresów od czasu, gdy zaczęła miesiączkować.
- Dlaczego nie mówiłaś, że jesteś w ciąży? – spytała się z naganą uzdrowicielka, gdy zajrzała do otwartego przez dziewczynę terminarza. – Muszę wiedzieć takie rzeczy zanim podam ci eliksiry!
- Nie... nie… to nie tak! – zaprotestowała gwałtownie Hermiona. – Ja po prostu zapomniałam zapisać! Pamiętam, że miałam okres jakoś… tak… tak w okolicach… eee… - plątała się starając cokolwiek sobie przypomnieć. - Na pewno miałam go dostać w tym tygodniu!
- Czyli nie masz żadnej pewności, że nie jesteś w ciąży?

Hermiona poczuła, że zamiast mózgu ma czarną dziurę. Nigdy wcześniej nie spotkała jej taka sytuacja. Nawet jeśli nie znała odpowiedzi na jakieś pytanie to przy pomocy skojarzeń i logiki starała się dojść do niej. Teraz jednak nie mogła absolutnie nic sobie przypomnieć. Żadnej wskazówki, która naprowadziłaby ją na właściwy trop. Jakby ktoś wyczyścił jej pamięć.
- Na pewno nie jestem w ciąży – oznajmiła i uśmiechnęła się. – Doskonale przyrządzam eliksir zapobiegawczy i piję go kiedy trzeba.
- Gdyby mi płacono galeona za każdym razem, gdy to słyszę, a potem pacjentka ma dzieciaka to miałabym już domek w Honolulu i piłabym drinki z kokosa – stwierdziła ponuro starsza czarownica i kazała dziewczynie iść za sobą.

Podążając korytarzem za uzdrowicielką Hermiona obrzucała się najgorszymi wyzwiskami. Jak mogła zawalić tak sprawę? Dziurę w pamięci można było wytłumaczyć mocnym uderzeniem w głowę. To mogło spowodować czasową amnezję. Za to nie było usprawiedliwienia dla braku zapisu w kalendarzu. Lenistwo i gapiostwo – to było przyczyną. Była za bardzo beztroska i przestała zwracać uwagę na szczegóły.
- Idiotka, durna kretynka! – jęczała w myślach. – Dobrze, że eliksir nigdy mnie nie zawiódł i jego mogę być pewna – pocieszała się.

W gabinecie uzdrowicieli kręciło się sporo czarownic i czarodziejów. Część zawalona była robotą papierkową. Niektórzy przychodzili po eliksiry i lekarstwa, które znajdowały się w rzędzie szuflad, które zajmowały całą ścianę od podłogi do sufitu. Inni konsultowali przypadki ze swoimi kolegami i koleżankami.
- Sądzę, że dzieciaka ugryzł wilkołak, a nie psidwak. Rodzice nie chcą się przyznać, ponieważ boją się problemów – do uszu Hermiony doleciał głos młodego stażysty. – Mówiłem, że teraz jest dostępny eliksir, który znacznie łagodzi skutki, ale nie chcieli słuchać. Jeszcze sporo księżyców minie zanim ludzie zrozumieją, że to nie jest wyrok…
- Masz, idź do toalety i zrób co trzeba.

Hermiona zobaczyła, że uzdrowicielka podaje jej mugolski test ciążowy. Wzięła go i popatrzyła się pytająco na czarownicę, która westchnęła i przewróciła oczami.
 - Tak jest szybciej – wyjaśniła. – Na wynik z bluszczu wróżebnego trzeba czekać tydzień. Dlatego postanowiliśmy przyjąć mugolskie sposoby wykrywania ciąży.
Idąc w stronę toalet Hermiona pomyślała, że to straszne marnotrawstwo jej czasu. Uśmiechnęła się do Harry’ego promiennie i wyjaśniła, że niedługo wypuszczą ją do domu, ale najpierw musi wykonać test. Nie miała czym się martwić. Nawet Snape nie mógł przyczepić się do jej eliksirów na lekcjach. Była po prostu dobra w tej dziedzinie.

***

- Naprawdę zerwaliście!? – Harry usiadł na kanapie w salonie po tym jak użyli sieci Fiuu, aby dostać się do domu jego przyjaciółki.
Wyglądał na wstrząśniętego. Hermiona nie wyglądała lepiej od niego. Z nerwów znowu zaczęła odczuwać mdłości.
- Tak – wyjęczała opadając na fotel. – Zaręczyny były błędem. Powinnam odejść dawno temu, ale przyzwyczajenie sprawiało, że tego nie zrobiłam. To wszystko moja wina… – załkała chowając twarz w dłoniach.
- Jesteś pewna, że go nie kochasz?
- Tak. Nie mogę z nim być.
- Na Merlina… Co teraz zrobisz?
- Poradzę sobie jakoś…

Harry westchnął znacząco. Hermiona była pewna, że mimo wielu jej kłótni z Ronem, przyjaciel nie wyobrażał sobie ich rozstania.
- Nie mogliśmy inaczej – wyjaśniła cichym głosem. – Poza tym Dev wtrącił swoje trzy knuty do wszystkiego.
- Jak?
- Wmówił Ronowi, że całowałam się z twoim szefem oraz zdradził, że nie gotowałam mu obiadów – padła zwięzła odpowiedź.
- Co!?

Hermiona opowiedziała o tym jak zamawiała jedzenie oraz że Gawain podwiózł ją raz pod dom. Wspomniała obojętnym tonem, że ich relacje trochę się poprawiły. Harry i tak dowiedziałby się o przebiegu wydarzeń od Rona, dlatego wcale tego faktu nie ukrywała. Wyjaśniła dlaczego postanowiła wymazać Devowi pamięć. Przemilczała tylko to co stało się we Francji.
- Naprawdę nie pasujemy do siebie. Mamy inne cele i spojrzenie na świat…
- To jednak nie zmienia faktu, że teraz musicie się jakoś dogadać – zauważył Harry. – Nie macie innego wyjścia.
- Wiem… – odparła Hermiona cicho.
- Kiedy mu powiesz?

Czarownica przygryzła wargę. Nawet nie chciała o tym myśleć. Tak naprawdę chciała, aby Harry już sobie poszedł. Wtedy będzie mogła rzucić się na łóżko i płakać. Dopiero jak się uspokoi pomyśli o tym co zrobi dalej.
- Powiem, na pewno powiem – odparła wymijająco.
Harry wbił w nią wzrok. Hermiona zrozumiała, że ta odpowiedź go nie usatysfakcjonowała.
- Ten test mógł się mylić – wyszeptała. – Chcę najpierw zrobić badanie krwi. To niemożliwe abym była w ciąży. Moje eliksiry są dobre. To jakaś pomyłka!
- Miejmy taką nadzieję  - odparł Harry wstając. – A teraz proponuję coś zjeść. Zamówić chińszczyznę?
- Zamów – odparła Hermiona i uśmiechnęła się delikatnie do przyjaciela. – Dziękuję, że jesteś przy mnie.

Chłopak z blizną zbliżył się do przyjaciółki, klęknął przy niej i łagodnie ujął jej dłoń.
- Wiesz, że jesteś dla mnie jak siostra i nigdy nie zostawiłbym cię w potrzebie – zakomunikował ciepło.
- Wiem – odparła ze łzami w oczach. - Jesteś dla mnie jak brat. Kocham cię za to, wiesz? – spytała się obejmując go.
- Wiem. Ja ciebie też – padła odpowiedź.

poniedziałek, 21 listopada 2016

Powojenne życie Hermiony G.: Rozdział 43 – Dzień z życia Severusa


Rok dwutysięczny przyniósł znaczące zmiany w Azkabanie. Kingsley Shacklebolt co raz bardziej wzorował się na mugolskim systemie penitencjarnym co prowadziło do kolejnych reform. Pierwsza z nich sprawiła, że odseparowano więźniów osadzonych dożywotnio od tych, którzy mieli krótsze wyroki. Oddzielono także kobiety od mężczyzn po tym jak Alecto Carrow zaszła w ciążę. Nie wiadomo było w jaki sposób to się stało, ani kto jest ojcem, ponieważ sama zainteresowana milczała na ten temat, ale przypuszczano, że był to ktoś kto zamieszkał w Azkabanie na dłużej.

Specjalny zespół czarodziejów harował przez dwa miesiące, aby przy pomocy magii przeorganizować i powiększyć więzienie. Cele zyskały dodatkowy metraż dzięki czemu w jednej mogło mieszkać kilka osób. Azkaban dorobił się skrzydła szpitalnego, ponieważ wcześniej należało przetransportować chorych do Kliniki Magicznych Chorób i Urazów Świętego Munga. Kilku więźniów próbowało w tym czasie uciec, dlatego postanowiono, że trzeba zorganizować pomieszczenia medyczne na miejscu.

Oprócz tego w Azkabanie pojawiła się sala gimnastyczna, biblioteka oraz klasy, w których skazani mogli szkolić się w wybranym zawodzie. Nikt przy zdrowych zmysłach nie dałby przestępcom różdżek do ręki, dlatego Kingsley zdecydował o nauczaniu mugolskich rzeczy. Pojawiły się takie kursy jak malowanie, garncarstwo, śpiew, instrumenty muzyczne, gotowanie lub hodowla warzyw oraz owoców w szklarni na dachu Azkabanu.

Zmieniono także organizację więzienia. Każde piętro miało swoje przeznaczenie. Te, na których mieszkali osadzeni zostały podzielone na oddziały, a każdy z nich miał swojego opiekuna. Głównym kryterium doboru był czas wyroku. Severus aktualnie przebywał w takim, w którym więźniom zostało kilka miesięcy do wyjścia na wolność. Mieli tam najwięcej swobody. Cele były otwierane o siódmej rano, aby osadzeni przed śniadaniem mogli udać się do łazienek ulokowanych na końcu korytarza. Do tego dochodziło obowiązkowe pościelenie łóżek. Każdy z więźniów musiał dbać o porządek, ponieważ było to sprawdzane przez służby porządkowe i odnotowywane.

Snape nie miał najmniejszej ochoty budzić się tak wcześnie, ale nie miał wyboru. Mieszkańcy innych cel zaczynali rozmawiać ze sobą, co sprawiało, że gruby mury wypełniały się większym lub mniejszym gwarem. Do tych dźwięków dołączał pośpieszny tupot stóp, kiedy grupki wyruszały ku łazience. Severus nadal nie rozumiał czemu większość osób tłoczy się w kolejce skoro można było poczekać pół godziny w celi. W tym czasie robiło się znacznie luźniej.  Mężczyzna westchnął z politowaniem dziwiąc się takiej głupocie i spojrzał w stronę kalendarza. Pod nazwą miesiąca widniał obrazek przedstawiający kotka bawiącego się ze szczeniakiem wśród kwiatów. Był to prezent Bożonarodzeniowy od Sary, która uważała za niezwykle zabawne podarowanie mu czegoś takiego. Severus w żaden sposób nie podzielał jej zdania. Najchętniej wydrapałby wszystkie obrazki przy pomocy łyżki. Nienawidził tych puchatych kulek szczęścia, nawet jeśli jego kobieta uważała je za przesłodkie.
- Jeszcze tylko pół roku odsiadki – oznajmił.

Każdego dnia obliczał ile mu zostało do wyjścia na wolność. Im bliżej końca, tym bardziej nieznośne zdawało mu się miejsce, w którym przebywał. Wprawdzie Sara załatwiła mu brak współlokatora powołując się na to, że przebywanie z Severusem w jednej celi może grozić poważnym uszczerbkiem na zdrowiu psychicznym, ale to go nie zadowalało. Chciał jeszcze wymigać się od obowiązkowego kursu zawodowego. Przecież miał fach w ręku, a to oznaczało, że po wyjściu na wolność mógł wrócić do tworzenia eliksirów. Snape uważał się za geniusza w tej dziedzinie i twierdził, że inni mogą mu co najwyżej buty czyścić. To jednak nie przekonało Faxona Newmana do zwolnienia go z nauki i przez to więzień trafił na kurs gotowania.

Na początku Severus nie chciał się za bardzo przed sobą do tego przyznać, ale nawet spodobała mu się ta opcja. Gotowanie przypominało mu warzenie eliksirów. I w jednym, i drugim trzeba było przygotować składniki w określony sposób oraz je połączyć według  ustalonych zasad. Brakowało mu w tym wszystkim magii, ale ostatecznie stwierdził, że na bezrybiu i druzgotek ryba. To i tak było lepsze od siedzenia w celi albo szorowania korytarza. Każda osoba idąca na zajęcia była danego dnia zwalniana z obowiązków, dlatego wielu więźniów postanowiło się szkolić.

O godzinie ósmej do uszu osadzonych dobiegł dobrze znany odgłos otwierania ciężkich drzwi prowadzących do oddziału. Oznaczało to nic innego jak śniadanie, które wjeżdżało na wózku popychane przez dyżurujących tego dnia więźniów. Zaraz za nimi pojawiała się druga para osadzonych, która wiozła kawę oraz gazety, które otrzymywali dobrze sprawujący się skazani.
- Masz profesorku! – warknął Robin Poynter i rzucił w stronę Severusa owsiankę, która malowniczo rozlała się na tacy. – Żryj bo zdechniesz z głodu i będzie na nas.

Czarnoskóry chłopak dobrze pamiętał razy, które otrzymał od byłego nauczyciela. Z tego powodu starał się utrudnić życie Snape’owi jak tylko się dało. Jak na razie z marnym skutkiem, ponieważ byli dobrze pilnowani przez aurorów. Jedyne z czym się nie krył to drwienie i rzucanie obelgami. Jako, że większość oddziału składał się z młodych chłopaków, którzy również byli uczeni przez Severusa, szybko znalazł sprzymierzeńców. Krukoni, Gryfoni i jeden Puchon dobrze pamiętali co się działo na lekcji eliksirów, dlatego szybko dołączyli do Robina.
- Jak miło, że się o mnie troszczysz  – odparł Snape znudzonym tonem i ruszył, aby odebrać swój przydział kawy oraz gazetę.

Wiedział, że byli uczniowie niewiele mogą mu zrobić. Po kilku latach spędzonych w Azkabanie przestał przejmować się opinią konfidenta i od razu donosił o wszystkim opiekunowi oddziału. Nie przysporzyło mu to zwolenników, ale zapewniło spokój. Jego celi nikt nie odwiedzał, a on sam nie miał ochoty dołączyć do gry w karty. Chłopaki grali głównie na pieniądze oraz dobra luksusowe, które mogli kupić za własną gotówkę w sklepiku w zamian za dobre sprawowanie. Severusa nie kręciły czekoladowe żaby czy gazety z gołymi babami. Miał swój mały sekret z Sarą i to mu wystarczało.
- Co? Znowu nie dasz się namówić na walkę? – dopytywał się Robin natarczywym szeptem. – Wtedy mnie zaskoczyłeś, ale w ustawce nie masz ze mną szans!

Severus popatrzył się na niego jak na chorego umysłowo i minął bez słowa. Co jak co, ale Azkaban nauczył go jak być cierpliwym w stosunku do debili. Kiedyś pewnie zdenerwowałby się, wdałby się w pyskówkę i może nawet naprawdę zaczął się bić, ale teraz wiedział, że jest to bez sensu. Taki robak jak Robin nie był wart przedłużenia wyroku.
- Pewnie się boisz, profesorku. Trzęsiesz portkami na mój widok! – czarnoskóry chłopak próbował podjudzić byłego nauczyciela.
Severus odwrócił się powoli, westchnął ostentacyjnie, tak aby każdy wiedział co sądzi o stanie umysłowym Poyntera, pokazał mu wulgarny gest palcem i zamknął z hukiem drzwi do celi.

***

- Patrz! Są kobitki! – oznajmił Dundy zachwyconym tonem wyglądając na dziedziniec przez okno w celi Snape’a. – Zupełnie nie rozumiem czemu się nie przyłączysz. Po tylu latach siedzenia tutaj powinieneś obśliniać okiennicę!
Severus uniósł ostentacyjnie gazetę i zasłonił się nią czytając o oszustwach finansowych w Banku Gringotta. Dundy był jeszcze jednym powodem dla którego życie w Azkabanie stało się nieznośne. Amerykanin niedawno dostał wyrok miesiąca odsiadki za niewłaściwe używanie czarów. Mimo, że mieszkał w Anglii od roku to nadal nie załapał, że nie powinno się transmutować ludzi w kaczki, a zwłaszcza swojej teściowej. W Ministerstwie Magii patrzono przez palce na jego wybryki, ponieważ odpowiadał za kontakty z Magicznym Kongresem Stanów Zjednoczonych Ameryki, ale gdy zmienił w ptaka swojego szefa to Kingsleyowi puściły nerwy.

Dundy był głośny, nie myślał o konsekwencjach i nie do końca łapał kto jest kim. Zupełnie nie przeszkadzał mu fakt, że Severus się do niego nie odzywa. Przychodził do jego celi aby popaplać oraz z tego powodu, że w swojej miał okno skierowane w stronę morza, a w innych tłoczyli się więźniowie, aby chociaż przez chwilkę zerknąć na płeć piękną, która grała w siatkówkę. Dundy miał w nosie, że Snape był mordercą. Ważne było dla niego, że miał całe okno dla siebie. Poza tym uznał, że skoro są jedynymi facetami koło czterdziestki na oddziale to powinni się trzymać razem.
- Szkoda, że nie mogę widywać się z żoną na małe co nieco – oznajmił z żalem. – Mówię ci, młodsza kobitka to jest to! Takie w naszym wieku to już nie chcą iść do łóżka… Moja teściowa jest zimna niczym lodowiec. Nic dziwnego, że nie ma faceta. Straszna baba – stwierdził wpatrując się w podskakujący biust jednej z młodszych więźniarek. – Ta blondyna po lewej ma fajne kształty, zerknij!
- Idź stąd – wycedził Severus przez zęby.
- Zaraz, zaraz, profesorku – Amerykanin pokazał swoje lśniące zęby. – Niech tylko się napatrzę. Zaraz mamy gotowanie z Meduzą, więc wolę mieć dobry humor, bo ona na pewno nam go zepsuje!

Snape wykrzywił się jakby zjadł coś nieświeżego i popatrzył się tępo na ścianę. Kurs gotowania byłby o wiele przyjemniejszy gdyby nie prowadziła go stara, zwariowana mugolka. Severus twierdził, że brakowało jej piątej klepki, a Dundy upierał się, że „baba bez bolca dostaje pierdolca”. Maddie Weiss lubiła rzucać mięsem i garnkami kiedy się wkurzyła. Mieszała z błotem każdego i nigdy nie widziała swojej winy. Zachowywała się jakby zjadła wszystkie rozumy. Severus raz był bliski oskalpowania jej przy pomocy obieraczki do warzyw. Wszystko przez to, że nie chciała przyjąć do wiadomości, że długi, kręcony, blond włos, który znalazła w jego zupie nie mógł należeć do niego. Według niej jego proste, czarne włosy jednoznacznie wskazywały na jego winę.

Na to wspomnienie Snape’owi zadrgała brew. W duszy rzucał najgorszymi przekleństwami. Nie rozumiał jak ktoś taki mógł zostać nauczycielem. Może i Meduza miała wiedzę, ale jej podejście sprawiało, że odechciewało się wszystkiego. Osobiście twierdził, że on nie był aż tak złym nauczycielem. Owszem, czasem musiał podnieść głos, ale to tylko dlatego, że za uczniów miał totalnych kretynów.
- Snape, Dundy, czas na was! – zakomunikował auror podczas otwierania drzwi.
Więźniowie westchnęli znacząco i z niechęcią wyszli z celi.

***

Klasa gotowania składała się z dwudziestu skazanych. Severus, Dundy i dwóch chłopaków z ich oddziału byli jedynymi, którzy niedługo mieli wyjść na wolność. Reszta była skazana na kilka lat. Wszyscy byli pilnowani przez czterech aurorów, którzy siedzieli w każdym z kątów sali. Tylko ta grupa wymagała takiej ilości strażników, ponieważ dostępność ostrych narzędzi sprawiała, że ryzyko wzrastało kilkukrotnie.   
- Dzień dobry! – ryknął męski chórek, gdy Maddie Weiss weszła do pomieszczenia.
- Jaki dobry skoro mam z wami zajęcia! – warknęła kobieta.

Była osobą korpulentną, ubraną w biały uniform kucharza. Mimo sześćdziesiątki na karku trzymała się nieźle. Swój pseudonim „Meduza” zawdzięczała burzy blond loków, których prawie nigdy nie związywała podczas gotowania mimo, że zdawały się żyć własnym życiem.
- Dzisiaj robimy tiramisu! – oznajmiła i przystąpiła do wykładu.

Severus zanotował wszystko w swoim zeszycie i stwierdził z zadowoleniem, że nie powinien mieć problemu z wykonaniem deseru. Wszystko wydawało mu się proste. Tym razem Meduza nie będzie miała do czego się przyczepić!
- Macie porządnie umyć jajka – rozkazała Maddie. – Wiem, że jako faceci macie z tym problem, ale w kuchni panują babskie zasady!
- Jak mamy często myć jajka skoro wolno korzystać nam z łaźni tylko raz w tygodniu? – wypalił Dundy.
- Jeszcze jedno słowo, a pokażę na twoich ustach jak się zaszywa kurczaka! – rzuciła nauczycielka w jego kierunku.
- Ja tylko stwierdziłem fakt… - jęknął Amerykanin i zajął się myciem swoich jajek.

Minuty mijały, a Severus ignorował otaczający go świat zajmując się tylko deserem. Żółtka należało połączyć z cukrem, a ponieważ czarodzieje nie znali mikserów to wszystko trzeba było robić ręcznie. Byłemu profesorowi wcale to nie przeszkadzało. Nie raz nie korzystał z czarów podczas robienia eliksirów. Lubił patrzeć jak składniki zmieniają konsystencję i łączą się. Ucieranie nie było dla niego czymś męczącym, wręcz przeciwnie, uspakajało go i relaksowało.
- Ruszaj tą łapą Kenny! Pomyślałby kto, że nie ćwiczysz ręki nocami! – Maddie zadrwiła głośno z jednego z więźniów i rozejrzała się po sali, aby zobaczyć efekt swoich słów.

Większość mężczyzn zachichotało, a ofiara docinka spłonęła czerwienią. W tym czasie Meduza szukała kolejnej osoby, na której mogłaby się wyżyć i od razu zauważyła kto się nawet nie uśmiechnął.
- Snape, te żółtka coś ci zrobiły? – zagaiła słodkim tonem. – Trzesz je jakbyś chciał się zemścić za doznane krzywdy…
Severus nawet nie podniósł głowy. Uznał, że ignorowanie baby będzie lepszym rozwiązaniem niż oznajmienie jej, że wyobraża sobie, że to jej twarz.
- To nie wie pani, że facet bez dziury jest bardzo ponury? Brakuje mu kobiecego towarzystwa… - Dundy próbował podbić serce nauczycielki śnieżnobiałym uśmiechem.
- Myślałam, że pomagacie sobie w tych sprawach – zakpiła Meduza i poszła dręczyć kolejną ofiarę.
Dundy przysunął się do Severusa i zachichotał.
- Widzisz jak się jej szybko pozbyłem? – wyszeptał z dumą.
Snape, jak to miał w zwyczaju, nie odezwał się ani słowem. Za to stwierdził w duchu, że chętnie poćwiczyłby zszywanie kurczaka na ustach Dundy’ego.

***

Tiramisu wyszło bardzo dobre. Severus dostał kawałek swojego deseru po obiedzie dzięki czemu mógł ocenić swój wysiłek. Meduza jak zwykle nie doceniła jego talentu i wystawiła mu średnią ocenę. Więzień był pewny, że Maddie jak większość kobiet w jego życiu go nie lubi. Nie było to nic nowego więc nie przejmował się za bardzo. Postanowił jednak, że któregoś dnia odnajdzie ją w mugolskim świecie i zemści się za wszystkie przytyki. Miał wystarczające umiejętności magiczne, aby przekonać kobietę, że wszystkie artykuły spożywcze do niej mówią. To była bardzo kusząca wizja.
- Moje tirandmisiu smakuje jak guano – zaskomlił Dundy wchodząc do celi Severusa. – Jest tak słone, że nie da się tego zjeść. Meduza napisała mi, że dostałem zero z dwoma minusami, ponieważ nie mieszczę się w standardowym systemie oceniania…

Severus nie skomentował. Nie rozumiał jak można było pomylić sól z cukrem. Nawet średnio rozgarnięty olbrzym zauważyłby różnicę, ale najwidoczniej było to powyżej możliwości Dundy’ego.
- Grasz dzisiaj w nogę? – Amerykanin spytał się z nadzieją w głosie.
Snape popatrzył się na niego spode łba. On i sport, a to dobre! Zamiast iść na dziedziniec, Severus wolałby sto razy bardziej siedzieć w celi i czytać książki wypożyczone z więziennej biblioteki. Ostatecznie mógłby mieć w niej codziennie dyżur. Niestety, regulamin zabraniał takich rzeczy.
- Ech, nie bez powodu nazywają cię profesorkiem – westchnął Dundy. – Ile można czytać? Przecież to strasznie nudne! – wyznał.
- Ja tak nie uważam – odrzekł Severus lodowatym tonem i zrobił minę, która wyraźnie mówiła „idź stąd albo cię zamorduję”.
To jednak nie zrobiło nawet najmniejszego wrażenia na gościu. Uśmiechnął się szeroko i stwierdził, że skoro Snape nie gra to on chętnie dotrzyma mu towarzystwa. Severus jęknął w duchu, ale wiedział, że protesty nie działają na Amerykanina.

***

- … wtedy wpadliśmy, rozumiesz. Uczyliśmy się do egzaminów i chyba za bardzo skupiliśmy się nie na tym co trzeba. Wiesz jakie tyłeczki mają murzynki. Nie mogłem się opanować… - Dundy opowiadał z zapałem o swojej byłej żonie. – Ożeniłem się z nią, bo matka mi kazała. Mieliśmy wtedy niecałe osiemnaście lat, to było stanowczo za wcześnie. Siano w głowie, sam z resztą wiesz jak to jest…
Severus ledwo zwracał uwagę o czym Amerykanin papla. Siedzieli w zacienionym miejscu pod murem i obserwowali toczący się mecz piłki nożnej. Severus miał szczególny powód, aby zwracać uwagę na otoczenie. Robin z kumplami lubili kopnąć piłkę w jego stronę licząc, że złamie mu nos. Jak na razie mieli kiepskiego cela i chybiali o całe stopy. Więzień podejrzewał, że nie starali się zbytnio, aby w razie czego kłócić się z aurorem, że był to wypadek.

- … sąd zadecydował, że syn ma zostać u niej. Trochę było mi przykro, ale okazało się, że tak jest lepiej. Matka to matka, ja się nie nadawałem do takiej roli. Jeremiah wyrósł na dobrego czarodzieja, teraz pracuje w Waszyngtonie jako auror. Ma się te geny – Dundy nie krył dumy z syna. – Drugą żonę poznałem w Nowym Jorku, gdy pracowałem w MACUSie. Była kierownikiem w archiwum. Taka szara myszka. Na początku ją olałem, ale później mnie zainteresowała. Szybko mnie zaciągnęła przed ołtarz, przez cały czas grała cnotkę niewydymkę. Wniosłem pozew o rozwód po tym jak przywiązała mnie do łóżka i wychłostała. To zła kobieta była – mężczyzna wzdrygnął się. – Do dzisiaj mam blizny na tyłku, chcesz zobaczyć?

Snape zmrużył oczy i posłał mu spojrzenie mówiące: „spróbuj tylko, a aurorzy będą cię zdrapywać ze ściany”.
- He, he, he – zarechotał Amerykanin. – Spokojnie profesorku, ja tylko żartowałem! Przecież nie rozebrałbym się przed tobą. Może przed jakąś gorącą laską to tak, ale ty nie jesteś w moim guście – zapewnił. – Opowiadałem ci o mojej trzeciej żonie? Pewnie nie. Więc posłuchaj…

Piłka posłana przez rudego współlokatora Robina odbiła się od ściany o stopę od głowy Severusa. Z boiska doleciał jęk zawodu. Snape uśmiechnął się paskudnie i pokazał gestem co o nich sądzi. Posypały się obelgi, ale nie trwały długo, ponieważ towarzystwo szybko zostało zagonione do dalszej gry przez pilnującego więźniów aurora.
- … mówiła, że mnie kocha, ale to nie była prawda. Dość późno odkryłem, że moje pieniądze utrzymują jej rodzinną wioskę. Miała czternaścioro rodzeństwa, a jej rodzice też nie byli jedynakami. Policz sobie ile mi wyprowadziła mamony przez te pięć lat! To była mała fortuna. Dobrze, że nie miałem z nią dzieci. Chciała, ale okazało się, że jest bezpłodna, a eliksiry nie działają na mugolki…

Tym razem Severus nie zwracał uwagi na przebieg gry. Patrzył się na mężczyznę, który wszedł na dziedziniec w towarzystwie Faxona i wyżej postawionych aurorów. Krew w żyłach zaczęła mu szybciej krążyć, gdy zdał sobie sprawę, że to Gawain Robards we własnej osobie.
- … przyleciałem za nią aż do Anglii. Myślałem sobie: Dundy, robisz źle, ona mogłaby być twoją córką! To na nic. Zakochałem się jak głupi. Wprawdzie gryzę się z jej matką, ale warto było. Jej rodzina ma kasę, więc byłem pewny, że mnie nie naciąga… - Dundy uniósł głowę i ujrzał szefa biura aurorów. – Hej, Gawain! – wrzasnął zanim Severus zdążył go powstrzymać. – Co u ciebie słychać!?
- Błagam, nie podchodź tutaj – pomyślał Snape w duchu.

Nie był pewny czy opanuje się w obecności gumochłona. Znokautowanie Robardsa byłoby przyjemną rzeczą, ale groziło za to wydłużenie wyroku, a wcześniej niezły wycisk z różdżek aurorów.
- Dundy… ty naprawdę nie masz z kim się zadawać? – Gawain zwrócił się Amerykanina. – Jako, że nie jesteś orłem intelektu to zdradzę ci, że to… - zrobił znaczącą pauzę, aby zlustrować Snape’a wzrokiem – coś… nie zasługuje na twoją uwagę.
- Wy Anglicy macie dziwne zwyczaje – odparł więzień. – Bawicie się w jakieś dziwne uprzedzenia. Severus to mój kumpel, świetnie mi się z nim rozmawia!

Robards ze Snapem pierwszy raz w życiu popatrzyli na siebie bez śladu wzajemnej nienawiści. Ich wzrok mówił wyraźnie, że obydwaj stracili nadzieję na to, że Dundy posiada chociaż kawałek mózgu w czaszce.
- W takim razie sądzę, że nie będziecie mili nic przeciwko temu, że razem zamieszkacie w celi – oznajmił Gawain z wrednym uśmiechem. – Sądzę, że pani psycholog zgodzi się, że skoro nawiązali nić przyjaźni to nie wolno nam ich rozdzielać – dodał do Faxona, który od razu kiwnął głową na znak zgody.
Severus miał ochotę udusić zarówno Dundy’ego jak i Robardsa gołymi rękami.

***

Auror bez większego problemu wyczarował drugie łóżko. Dundy w ciągu kilku chwil przeniósł cały swój dobytek do celi Severusa.
- Świetnie! Naprawdę się cieszę, że z tobą zamieszkam! – zakomunikował z radością. – Lepiej być z kimś, kto cię rozumie. Ten młody z którym wcześniej mieszkałem niczego nie czaił. Nie ten wiek… Młodsze dziewczyny są świetne, ale faceci w ich wieku, daj spokój – machnął lekceważąco ręką.

W czasie gdy Dundy paplał, Severus leżał na swoim łóżku zwrócony twarzą do ściany i gryzł język, aby nie wybuchnąć ze złości. Na usta cisnęły mu się wszystkie przekleństwa, które znał i kilka nowych, które wymyślił w międzyczasie. Robards nieźle go załatwił! To była kolejna osoba, która zasługiwała na zemstę po jego wyjściu na wolność. Ten przypadek był jednak trudniejszy niż Meduza. Mugolkę łatwo załatwić, ale aurora z dużym doświadczeniem nie. Severus był pewny, że prędzej czy później coś wymyśli, aby dać mu popalić i nie ściągnąć na siebie podejrzeń.
- … doceniam twój sposób bycia. Czasem mniej znaczy więcej i ty jesteś tego idealnym przykładem – Dundy produkował się nie zwracając uwagi na reakcję współlokatora.
- Dobrze, że on wyjdzie na wolność za trzy tygodnie – stwierdził Severus w duchu i przycisnął mocniej poduszkę do uszu.
Na wszelki wypadek narzucił jeszcze na siebie złożoną kołdrę. To wyciszyło monolog Dundy’ego na tyle, że mógł zacząć knuć swoją zemstę bez żadnych przeszkód. A przynajmniej mógł dotrwać do kolacji bez uszczerbku na zdrowiu psychicznym.

poniedziałek, 14 listopada 2016

Powojenne życie Hermiony G.: Rozdział 42 – Hortensja


Ron poczekał aż Hermiona wyjdzie do pracy. Uważnie obserwował jak idzie w stronę metra do czasu, aż zniknęła za zakrętem. Wiedział, że Dev miał wakacje, dlatego założył, że będzie śledził jego narzeczoną. Nie minęły dwie minuty, gdy Hindus wyszedł ze swojego domu i podążył w tę samą stronę co czarownica. Ron tylko na to czekał. Przez otwarte drzwi rzucił na niego drętwotę. Chłopak zachwiał się i wpadł w krzak hortensji. Rudzielec podbiegł do nastolatka i wciągnął go do domu.
- Dobra, gadaj co wiesz o Hermionie – warknął, gdy cofnął działanie zaklęcia.
- Jak ty… co ty… - bełkotał przerażony Dev.
- Jestem Reganem, zapomniałeś!? – oznajmił Ron złowieszczym tonem i przyłożył różdżkę do nosa nastolatka. – Chcę się dowiedzieć o co ci chodziło z gotowaniem Hermiony! Jeśli mi zaraz nie powiesz to sprawię, że będziesz miał na całym ciele kurzajki!

Hindus patrzył się na niego przerażonymi oczami. Ron pomyślał, że trochę przesadził. Mógł go tak nie straszyć, ale chciał mieć pewność, że chłopak wyśpiewa wszystko. Wiedział, że Dev i tak nikomu nie powie o czarach, ponieważ po wszystkim będzie miał wyczyszczoną pamięć.
- Zgadały się z moją matką – nastolatek powiedział głosem podszytym strachem. – Mionka zamawia dania do nas do domu, a po pracy po nie przychodzi.
- Skąd zamawia?
- Z jadłodajni u Sama – padła błyskawiczna odpowiedź.
 - A niech ją szlag!

Ron zrozumiał, że jest poruszony do głębi. Hermiona go perfidnie okłamywała! Wiedziała, że nienawidzi jedzenia z takiego źródła, a mimo to serwowała mu je! Skoro oszukiwała go w takiej sprawie, to jaką ma pewność, że nie kłamała o innych?
- O nie, tak nie będziemy się bawili… – oznajmił rozgorączkowanym tonem. – Obliviate! – rzucił zaklęcie zapomnienia na Deva, po czym podniósł go, wrzucił w krzak hortensji i zamknął drzwi.

***

- Draco, zrób mi jeszcze jedną kawę – rzuciła Hermiona w kierunku blondyna.
Rano, po przebudzeniu z radością stwierdziła, że wymioty już jej nie męczą. Wprawdzie trochę ją mdliło, gdy patrzyła na Rona, ale przynajmniej dała radę zjeść coś mniej lekkostrawnego na śniadanie. Od piątku żywiła się głównie sucharkami, herbatą i sokami. Najprawdopodobniej z tego powodu czuła się słabo i bez przerwy była senna.
- Gdybyś spała w nocy to nie musiałbym usługiwać ci jak jakiś skrzat – warknął blondyn.
- Gdybyśmy nie uratowali ci kilkukrotnie życia w czasie bitwy o Hogwart to nie musiałabym się teraz z tobą użerać – Hermiona zakomunikowała mu dobitnie.

Draco skrzywił się jakby zabolał go brzuch i wyszedł bez słowa z pokoju. W ogóle nie byli zadowoleni z tego, że muszą razem pracować. Lata nienawiści zrobiły swoje i nie potrafili ze sobą normalnie rozmawiać. Tylko ze względu na Mafaldę gryźli się w język i nie obrzucali się błotem. Hermiona najchętniej wysłałaby Malfoya do archiwum, ale Pansy skończyła robić w nim porządki. W tym przypadku zmuszona była dawać chłopakowi prace, które wykonywał w biurze. Jego obecność jeszcze bardziej dobijała dziewczynę. Ron twierdził, że na jej miejscu mściłby się, ale ona nie miała na to ochoty. Miała wystarczająco kłopotów na głowie, a wojna z Draco dołożyłaby jej tylko trosk.
- Masz! – blondyn postawił na biurku Hermiony kawę. – Coś jeszcze sobie życzysz? - spytał się tonem, który mówił, że lepiej dla niej będzie jeśli odpowiedź będzie negatywna.
- Nie, dzięki – mruknęła Hermiona spoglądając krzywo na napój.

Poczuła, że ochota na kawę jej przeszła. Draco zauważył jej wzrok i zinterpretował go w tylko sobie znany sposób.
- Nie naplułem chociaż chciałbym – oznajmił. – Na razie zależy mi na tej pracy – zadeklarował sucho.
- Czemu? – Hermiona spytała się zanim ugryzła się w język.
Tak naprawdę wcale jej to nie obchodziło. Twarz Draco wyrażała zaniepokojenie.
- Co czemu? – bąknął.
- Czemu zależy ci na pracy? Przecież twój ojciec jest tak bogaty, że mógłbyś nic nie robić do końca życia.
- To moja sprawa Granger – odparł wymijająco. – Mam swoje powody.
- Nie chcesz to nie mów – mruknęła Hermiona. – Mi to jest obojętne. Masz tylko dobrze wykonywać swoje obowiązki.
- To co teraz mam zrobić?
- Idź do Lauren Kozlovsky, aby dała ci spis wszystkich przypadków złamania prawa od początku tego roku. Potem pomożesz mi zrobić statystykę z tego półrocza…

Draco lekko skinął głową na znak, że rozumie i wyruszył na poszukiwanie Lauren. Gdy to zrobił Hermiona popadła w zadumę. Jego wyraz twarzy, gdy wymigał się od odpowiedzi w sprawie pracy dały jej do myślenia. Coś się za tym kryło, a ona nie wiedziała co. Miała świadomość faktu, że Draco nauczył się oklumencji od Bellatriks, więc nie da rady niczego wyczytać z jego umysłu. Może kiedyś sam jej powie.
- Ja i Draco, rozmawiający jak najlepsi przyjaciele. A to dobre! -  Hermiona parsknęła śmiechem i zajęła się statystyką.

***

Ron siedział w domu i grał w grę na komputerze Hermiony. Jeszcze poprzedniego wieczoru wysłał George’owi Świstoświnkę z informacją, że nie przyjdzie do pracy, ponieważ musi opiekować się chorą narzeczoną. Było to kłamstwo, ale sytuacja go do tego zmusiła. Po odkryciu, że kosz na śmieci jest pusty poszedł sprawdzić kontener za domem. Zaklęciem próbował przywołać obierki z ziemniaków, ale żaden z worków nie wyskoczył ku niemu. To oznaczało, że Hermiona na pewno nie obierała tych warzyw, a pojawiły się na obiad. To utwierdziło go w przekonaniu, że powinien zostać w domu.

Po wydobyciu prawdy z Deva, poszedł w stronę stacji metra, aby walnięta sąsiadka nie skontaktowała się jakimś cudem z Hermioną i nie powiedziała jej, że coś jest nie tak. Gdy dotarł na miejsce, skierował swoje kroki ku toaletom i tam teleportował się do ogrodu. Rzucił na siebie zaklęcie kameleona i pędem dotarł do tylnych drzwi domu. Dzięki temu nikt nie powinien zauważyć, że nie poszedł do pracy.

Co jakiś czas zerkał przez okno. Żałował, że nie spytał się Deva kiedy dokładnie przyjeżdża zamówienie. To nie był zbyt wielki błąd, ale utrudniał mu życie, ponieważ nie mógł w pełni się skupić na Heroes of Might and Magic III. Miasta przecież same się nie podbiją. Musiał mieć silną armię, aby doprowadzić swoich do zwycięstwa.

Akurat był w kuchni po szklankę coli, gdy zobaczył, że przed domem staje zdezelowany samochód z obdrapanym logiem „Jadłodajnia u Sama”. Ron w ciągu sekundy znalazł się przy oknie i ukrył za zasłonami. W ogóle nie zwrócił uwagi, że po drodze wylał na dywan połowę słodkiego napoju, co doprowadziłoby Hermionę do szału, gdyby to widziała. Obserwował jak kierowca wyjmuje pakunek z samochodu i dzwoni do drzwi sąsiadki. Transakcja przebiegła szybko i sprawnie, dzięki czemu już po chwili samochód odjechał w siną dal. Ron spojrzał na zegarek. Hermiona za godzinę powinna przyjść z pracy. Już nie mógł doczekać się konfrontacji. Był niesamowicie ciekaw co narzeczona mu powie.

***

Hermiona jak zwykle wyszła z pracy przez publiczne toalety. Nie raz kłóciła się z Ronem o powroty przy pomocy magii. On kompletnie nie mógł zrozumieć, że gdy mieszka się w śród mugoli to się robi, to co oni. Teraz dodatkowo doszła sprawa z Devem i musieli się bardzo pilnować, aby nie zauważył czegoś niezwykłego. Kamini także lubiła szpiegować sąsiadów. Nie raz opowiadała Hermionie, która sąsiadka co zrobiła, albo jaki samochód kupił sąsiad pięć domów dalej.
Przeszła przez kilka ulic zmierzając w stronę stacji metra, gdy usłyszała, że ktoś trąbi.
- Podwieźć cię, panno Granger?

Czarownica uniosła głowę i ujrzała Gawaina siedzącego w czarnym, eleganckim samochodzie, który był tak wypucowany, że bił blaskiem po oczach. Mężczyzna uniósł okulary przeciwsłoneczne i kiwnął głową zachęcająco.
- Nie wiem czy to jest dobry pomysł, panie Robards – odparła podnosząc głos. – Dziękuję, poradzę sobie!
Wiedziała, że jeśli jakimś cudem w pobliżu będzie ktoś z Ministerstwa Magii to pomyśli, że ich rozmowa miała tylko i wyłącznie grzecznościowy charakter.
- Ostatnio jesteś bardzo blada – równie głośno odparł auror. – Boję się, że zemdlejesz z powodu gorąca. Zapraszam do mojego samochodu!

Mimo wyjątkowo upalnej pogody typowej dla końca czerwca, Hermionie było zimno. Specjalnie dla potencjalnych obserwatorów otarła ostentacyjnie nieistniejący pot z czoła.
- Dam sobie radę.
- Jeśli coś się stanie to sobie tego nie wybaczę!
- Skoro tak pan się upiera… – zgodziła się i szybko wskoczyła na miejsce pasażera.
- Co się z tobą dzieje? -  mruknął Gawain, gdy zamknęła drzwi i zapięła pas.
- Nerwy – odparła.
- Nie sądziłem, że mogą aż tak cię wykańczać – spojrzał na nią z troską.

Hermiona zrobiła cierpiącą minę, a Gawain położył swoją dłoń na jej dłoni i ścisnął w geście otuchy.
- Mogę się spytać o twoje dalsze plany?
Tylko czekała na to pytanie. Tak naprawdę to właśnie po to wsiadła do jego samochodu.
- Zerwę z Ronem – oznajmiła.
- Cieszę się – odparł Gawain z uśmiechem.
- Ale nie teraz. Za jakiś miesiąc – dodała Hermiona poważnym tonem. – Jeśli zrobię to za szybko, to może pomyśleć, że we Francji jednak coś się wydarzyło. Nie chcę, aby wiedział, że go zdradziłam – westchnęła z bólem.
- Tak naprawdę to jeszcze nie poszliśmy na całość – zauważył auror.
- Wiesz, w moim prywatnym rankingu seks oralny uznaje się za zdradę – fuknęła dziewczyna. – Uważam, że to co robiliśmy w piątek było błędem.
- Dobrze, rozumiem, niczego nikomu nie powiem. Nawet nie miałem tego zamiaru.
- Od razu chcę cię poinformować, że nie chcę abyśmy byli razem zaraz po zerwaniu z nim – wyjawiła Hermiona.
- Zgadzam się na wszystko – zgodził się auror i wykorzystując czerwone światło pocałował czarownicę.
Dziewczyna poczuła, że do przyjemności dołączyły także mdłości. Wyrzuty sumienia zaatakowały ją nawet w takiej chwili! Szybko odsunęła głowę.
- Nie – zaprotestowała głęboko oddychając. – Chcę najpierw doprowadzić wszystko do końca. Poza tym ktoś mógłby nas zobaczyć!
- Hermiono, skarbie… to są przyciemniane szyby…
- Och!

***

Ron zakrył się firanką i patrzył jak Hermiona wysiada z czarnego samochodu. Rudzielec zastanawiał się kto ją podwiózł. Ciemne szyby nie pozwoliły dobrze dostrzec kto siedział za kierownicą. Dodatkowo widok utrudniało odbijające się od szyby słońce. Ron miał jednak nieprzyjemne wrażenie, że był to mężczyzna. Gdyby nie to, że nie lubiła Robardsa, to stawiałby na niego. A może podczas delegacji zaczęli się dogadywać?

Hermiona minęła drzwi do ich domu i zapukała do sąsiadki. Po dłuższej chwili pojawiła się na chodniku niosąc pakunek z Jadłodajni u Sama. Ron poczuł jakby w żołądku miał bryłę lodu. Nieprzyjemne uczucie zaczęło rozlewać się na całe ciało. Czyli to prawda. Hermiona perfidnie i z premedytacją oszukiwała go! Już miał pobiec, aby jej wszystko wygarnąć, gdy coś go powstrzymało.
- Ona zawsze narzeka, że najpierw robię, a później myślę – powiedział sam sobie. – Tym razem będę działał z rozmysłem i wszystko zrobię ze spokojem!

Ruszył po cichu do drzwi i ostrożnie doszedł do schodów. Uklęknął i obserwował jak Hermiona wchodzi do kuchni. Szybko rzucił zaklęcie zwodzące i jak najciszej zbiegł po schodach. Przebiegł przez salon i wyszedł głównymi drzwiami, po czym zamknął je jak najciszej. Wtedy dotarło do niego, że przydałoby się gdzieś schować na jakiś czas. Rozejrzał się z rozpaczą. O tym nie pomyślał!
- O, hortensja! – zauważył uradowany i błyskawicznie wskoczył w krzak.
- Ała! – jęknął Dev. – Uważaj!
- Kurwa! – zaklął Ron. – Czy nikt nigdy nie przyjebał ci za podglądanie? – warknął.
- Raz dostałem od chłopaka Alexis – oznajmił szeptem. – Ale to było dwa lata temu.
- Przydałaby się poprawka – oznajmił rudzielec.
- A ty czemu się chowasz skoro powinieneś być w pracy?

Ron spojrzał się groźnie na Deva. Chłopak miał w głowie cały ich grafik.
- To przez ciebie – oznajmił oskarżycielskim tonem. – Sam mi powiedziałeś, że Hermiona mnie oszukuje!
- A no tak – nastolatek nie ukrywał radości z tego powodu. – Wiesz, że dzisiaj wróciła z pracy takim ekstra samochodem?
- Wiem! Błyszczał się jak psu jajca! – prychnął Ron i już miał przestać odzywać się do Deva, gdy coś mu wpadło do głowy. – Skoro tutaj siedzisz to chyba widziałeś kto ją podwiózł? – spytał się z nadzieją w głosie.
- Facet.
- Stary czy młody?
- Starszy, coś koło pięćdziesiątki.
- Blondyn? – Ron poczuł, że ręce mu się trzęsą.
- Tak, koloru oczu nie widziałem bo miał ciemne okulary, ale zdawało mi się, że wydawał się jakiś taki znajomy. Jakbym gdzieś go kiedyś widział… Wiesz co?
- Co?
- Całowali się na pożegnanie…

***

Hermiona spojrzała się na zegar wiszący w kuchni i zauważyła, że Ron wróci z pracy za pół godziny. Wyjęła jedzenie z pudełek i przełożyła je do garnków. Wszystkich dowodów pozbyła się zaklęciem redukującym. Pomyślała, że Ron jak zwykle nie powinien się zorientować. Właśnie wyciągała ziarenko pieprzu, aby je przetransmutować w puszkę po fasolce, gdy usłyszała, że jej narzeczony otworzył drzwi wejściowe i zamknął je z hukiem.
- No nie – jęknęła. – Nie dość, że znowu się teleportował do parku to jeszcze zachowuje się jakby wszedł do obory!
- Hermiona! – wrzasnął Ron.
- Co? – odwarknęła, gdy wyszła z kuchni.

Jej narzeczony stał w salonie i oddychał ciężko. Jego uszy i kark były w kolorze buraka. Zrobił krok w jej stronę.
- Wiesz co mi powiedział Dev!?
- Pewnie jakieś głupoty – odpowiedziała Hermiona siląc się na spokój.
- Powiedział mi, że zostałaś podwieziona do domu przez kogoś!
Czarownica milczała, częściowo z tego powodu, że była zbyt przerażona, aby odpowiedzieć, a także dlatego, że znowu ją zemdliło.
- Powiesz mi kto to był? – Ron miał żądzę mordu wypisaną w oczach. – Czemu milczysz!? Powiedz coś! – warknął. – Wczoraj trajkotałaś jak katarynka, a dzisiaj zapomniałaś języka w gębie! Czyżby ci zdrętwiał po tym jak lizałaś się z Robardsem na do widzenia? – spytał ze złością.

Hermiona popatrzyła się na niego jakby był niespełna rozumu. Coś takiego uwłaczało jej inteligencji! Nie była na tyle głupia, aby robić coś takiego na oczach Deva i Kamini. Nawet chciała, aby Gawain wysadził ją koło stacji metra, ale uparł się, że ją odwiezie pod same drzwi. Specjalnie pożegnała się z nim bardzo oficjalnymi słowami. Nie! Tego było już za wiele!
- Przestań się śmiać! – ryknął Ron patrząc jak jego narzeczona pada na podłogę.
Czy to sprawiły hormony przed okresem, czy jej mózg nie wytrzymał ze zbyt wielkiej ilości stresu – tego nie wiedziała. Hermiona po prostu wyła ze śmiechu waląc dłonią w dywan. Łzy spływały ciurkiem po jej twarzy.
- Odbiło ci!?
- Nie! – wykrztusiła pomiędzy jednym napadem śmiechu, a drugim. – Jak mogłeś mu uwierzyć…

Ron zrobił głupią minę. Widać było jak intensywnie myśli nad jej słowami. Założył ręce na piersi i patrzył się na nią ze zmarszczonymi brwiami.
- Może rzeczywiście Dev w tej sprawie kłamał… - zaczął mówić z goryczą – ale jak wytłumaczysz mi to, że mnie oszukujesz od kilku tygodni?
- Słucham?
- Jedzenie. Specjalnie nie poszedłem dzisiaj do pracy, aby przekonać się na własne oczy, że zamawiasz je w Jadłodajni u Sama. Jaką mam gwarancję, że skoro okłamujesz mnie w tej sprawie, to nie oszukujesz w innych!?

Hermiona poczuła się jakby dał jej w twarz. Oblał ją zimny pot i znowu poczuła niesamowite mdłości.
- Ja… to… to robiłam… dla ciebie… - wybełkotała.
- Dla mnie!? – Ron zawył. – Oszukujesz mnie i wciskasz mi jedzenie, którego nienawidzę!? Nie uważasz, że to duża przesada!? Przecież wiesz co przeżywałem po tamtym zatruciu!
- Bo ty chciałeś…
- Tak, chciałem! Chciałem abyś pokazała, że mnie kochasz i nauczyła się gotować! – kontynuował wątek wrzeszcząc. – Skoro oszukiwałaś w takiej sprawie to czego jeszcze mi nie powiedziałaś? Co jeszcze przede mną ukrywasz!? Może tylko udajesz chorą?

Czarownica siedziała nadal na dywanie niezdolna do choćby najmniejszego ruchu. Łzy nadal spływały jej po twarzy, ale tym razem nie było jej do śmiechu. Nie była w stanie nic powiedzieć. Żadne słowo nie przeszłoby jej przez gardło. Rona co raz bardziej rozjuszało jej milczenie. Podszedł do niej i pociągnął brutalnie za ramię.
- Wstawaj! – zagrzmiał i potrząsnął Hermioną. – Chcesz mi coś powiedzieć!? – spytał się ostro.

Chciała, ale nie mogła. Matka ją przestrzegała, aby się nie przyznawała. Opowiedziała jej jak to było z Karlem i Jewel. Lepiej było milczeć. Tylko, że Hermiona poczuła, że to jest ten moment na który czekała.
- Wyprowadź się – oznajmiła to tak spokojnym głosem, że aż sama się zdziwiła. – Jestem beznadziejną dziewczyną i narzeczoną. Będę równie beznadziejną żoną. Nigdy nie będę ci gotować i nie zaakceptuję kolorowych ubrań oraz krzykliwej biżuterii. Wolę zostać Ministrem Magii niż matką. Znienawidzisz mnie prędzej czy później.
- Jesteś pewna? – spytał Ron zbity z tropu.
- Tak – padła lodowata odpowiedź. – To koniec.
Rudzielec niepewnie puścił jej rękę i patrząc się na nią zaczął powoli cofać się w stronę schodów. Hermiona zachowała kamienną twarz. Nie czuła już nic. Nic się nie liczyło, niczego nie było. Miała wrażenie, że zamiast serca ma kamień. Nawet przestała płakać.

Ron spakował się błyskawicznie i zniósł swój kufer oraz klatkę ze Świstoświnką do salonu. Stojąc przed kominkiem spojrzał się na Hermionę z niemym błaganiem w oczach.
- Jeśli będziesz chciała pogadać to wiesz gdzie mnie znaleźć – wyszeptał załamany.

Rozpalił przy pomocy różdżki płomienie w kominku, wrzucił do nich proszek Fiuu i poleciał na ulicę Pokątną do Magicznych Dowcipów Weasleyów. Dopiero, gdy Ron znikł Hermiona zrozumiała, że wreszcie coś czuje. Nie był to wstyd albo wyrzuty sumienia. Nie poczuła się zrozpaczona lub załamana. Jedyne co jej towarzyszyło to wielka i nieopisana ulga, że jest już po wszystkim.