poniedziałek, 3 października 2016

Rozdział 37 – Przyszłość


Hermiona miała serdecznie dosyć dwumiesięcznego leżenia w szpitalu na oddziale patologii ciąży i dlatego poród przywitała z radością i nieopisaną ulgą. W końcu zobaczy swoją córkę i pojedzie do domu, gdzie będą czekali na nią jej rodzice.
- Osiem centymetrów – zawołała położna i uśmiechnęła się do rodzącej. – Jeszcze chwilę i będziesz mogła przeć.
- Ufff, świetnie – wydyszała czarownica.

Skurcze porodowe były silne, ale dawała radę. Ból nie był jakoś wyjątkowo straszny. Wiedziała, że poród to nie spacerek po łączce i była na niego psychicznie przygotowana. Cieszyła się, że jej mąż jest przy niej i wspiera ją jak tylko się da.
- Dasz radę? – spytał się Severus i popatrzył się na swoją żonę z czułością.
- Tylko dwa centymetry, ufff, jest dobrze – Hermiona uśmiechnęła się uspakajająco mimo przeszywającego jej ciała bólu.

Aparat do mierzenia czynności serca płodu wskazywał, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Jeszcze chwila, chwileczka i ich pierwsza córka przyjdzie na świat…
- Kocham cię – powiedział Severus.
- Ja ciebie… - Hermina już miała odpowiedzieć, gdy poczuła, że z jej ciałem zaczyna się dziać coś niedobrego.
Jęknęła cicho i usłyszała, że na aparacie gwałtownie spada tętno jej córki. Ostatnim co zapamiętała to okrzyk położnej i gonitwę ludzi na korytarzu. Potem zapanowała ciemność.

***

Nie, nie, nie. To nie jest przyszłość Hermiony. To moja przeszłość, tak wyglądał mój poród. Lekarze ledwo odratowali mnie i moją córkę. Mąż się temu przyglądał i wspierał mnie. Samą jego obecność uważam za wsparcie ponieważ ja nie byłam świadoma niczego co się wokół mnie działo. To on był świadkiem przerażających scen. Dalsza część jest jak w filmach – wpadają lekarze, reanimują i biegiem pędzą szpitalnym korytarzem do sali operacyjnej. Jak ktoś jest chętny mogę opowiedzieć jak to jest mieć rozcięty brzuch bez znieczulenia. Nie polecam. Ból jest tak straszny, że chcesz umrzeć.

Dlaczego o tym piszę? Ponieważ boję się o swoją przyszłość. Spędziłam ponad dwa miesiące w szpitalu na patologii ciąży. Widziałam wiele, chyba nawet za dużo. Nie chcę powtórki z tego co przeżyłam. Nie chcę aby moja córka coś takiego przeżyła. Dlatego dzisiaj protestuję.


Ktoś czytający to może powiedzieć: „w necie jest mnóstwo tekstów na ten temat, nuda!”. W takim razie chcę pokazać trochę inny punkt widzenia. Jak kiedyś wspomniałam na blogu - nie jestem katoliczką, nie wierzę w Jezusa, Trójcę i tych wszystkich świętych. Wierzę, że żyjemy wielokrotnie jako różni ludzie na przestrzeni wieków. Wierzę, że istnieje Bóg, ale nie jest on brodatym starcem, który potrzebuje kultu na ziemi i karze za wszystko. Dlatego pewnie znaczna część czytających będzie zdziwiona, gdy powiem, że nie jestem za aborcją na życzenie.

Ogólnie to jest bardzo ciężki temat, w którym wiele osób ma rację: aborcja jest zła, ale pozwalanie umrzeć kobiecie też jest złe. Kto wie co jest słuszne? Czyje życie jest ważniejsze? Według reinkarnacji nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Nie wiadomo od kiedy człowiek jest człowiekiem. Pogląd jest taki, że dusza przychodzi raczej przed narodzinami, kiedy jest pewne, że dziecko się urodzi lub zaraz po porodzie. Nie wiemy jaki człowiek wyrośnie z tego małego zlepku komórek. Czy to będzie ktoś, kto zaprowadzi pokój na świecie, czy to będzie drugi Hitler? Według reinkarnacji otrzymujesz to na co zasłużyłeś. Jeśli byłeś dobrym człowiekiem w poprzednim życiu to w nowym masz lepiej niż ktoś kto był zły. Ten pogląd pozwala ci swobodnie podejmować decyzje. To ty za nie zapłacisz. Jeśli będziesz kobietą, która robi sobie kilka aborcji według własnego widzimisię to w kolejnym wcieleniu możesz pragnąć dziecka, ale każde poronisz. Chory od urodzenia człowiek może cierpieć z powodu zła które wyrządził w byłym życiu, a osoba się nim opiekująca może w ten sposób odkupić winy za porzucenie kogoś.

Wiara w reinkarnację pozwala mi przypuszczać, że mam wybór, ponieważ to ja za niego zapłacę. Kościół katolicki wrzeszczy, że życie płodu jest najważniejsze. Skąd wiedzą, że ich Bóg nie twierdzi przypadkiem, że poświęcenie się dla zbitka komórek to samobójstwo? Może stanie taka kobieta przed nim i powie: „zrobiłam wszystko aby uratować dziecko, dlatego tu jestem”. A Bóg na to: „to dziecko i tak by nie przeżyło, dałem rozum lekarzom, aby robili z niego użytek, ale ty postanowiłaś świadomie ich zignorować i się zabić. Idź do piekła!”.

Nie wiadomo czyj pogląd jest bardziej trafny. Nie ma stuprocentowej pewności, że istnieje jakikolwiek Bóg albo reinkarnacja. Nikt nie wie co jest tam po śmierci. Nie wiemy nawet co się dzieje na ziemi, tu i teraz. Naukowcy ciągle coś odkrywają. Dlatego uważam, że nie można jednoznacznie powiedzieć, że aborcja w celu ratowania życia matki jest zła. Tak samo jak w przypadku ciąży z gwałtu albo gdy płód jest zdeformowany i ciężko chory. Czasem trzeba po prostu wybrać mniejsze zło, ale gdy ten wybór zostanie nam odebrany to co zostanie?

Teraz chciałabym odnieść się trochę do biologii i psychologii. Jak wspominałam spędziłam ponad dwa miesiące na oddziale patologii ciąży. Tam się trafia, gdy coś zagraża albo dziecku albo kobiecie. Czytając opinie innych ludzi mam wrażenie, że większość myśli, że „to mi się nie przytrafi”. Tam była setka kobiet, codziennie któraś wychodziła i przychodziły nowe. W kółko: bez znaczenia czy były święta, weekend czy wakacje. To był tylko jeden szpital w mieście wojewódzkim, a w okolicy było ich jeszcze kilka. Ciągła rotacja, ciągła walka o życie. Zwolennicy zaostrzenia przepisów myślą, że na takich oddziałach to tylko usuwa się biedne dzieciaczki. Że umierają śliczne dzidzie z reklamy pieluszek, które mogłyby się popatrzeć na kobietę swoimi pięknymi oczętami i mamusia od razu by je pokochała.  Życie to nie reklama, przykro mi. Te przyszłe dzidzie potrafią usunąć się same z ciała matki chwilę po poczęciu. Pierwszej nocy, gdy spałam na korytarzu szpitala, ponieważ nie było dla mnie miejsca, jeden z takich płodów postanowił wykąpać się w klozecie. Kobieta poszła do toalety, buchnęła krew i było po wszystkim. Siła wyższa, nic się nie dało zrobić. Tylko, że tamtą kobietę musieli ratować lekarze z powodu krwotoku. Bieganina, krzyki na korytarzu. Okropna codzienność, spaczona psychika… nie tylko tej jednej dziewczyny, ale wszystkich innych. Ja do rana nie mogłam już spać.

Na tym oddziale kobiety się wspierały. Opowiadały swoje historie. Jedna poroniła trzy razy, raz urodziła martwe dziecko. Druga leżała od kilku miesięcy bez ruchu, zanikły jej mięśnie i do dziecka woziły ją pielęgniarki na wózku inwalidzkim (było w inkubatorze). Trzecia znalazła się na oddziale, ponieważ jej macica mogła w każdej chwili pęknąć. Dziecko czwartej przestało rozwijać się. Piąta musiała zostać „wyskrobana”, ponieważ płód obumarł. Szósta cierpiała straszliwy ból z powodu rozchodzących się kości i nie dostawała żadnych środków przeciwbólowych, aby nie zaszkodzić dziecku i tak przez jakiś miesiąc do porodu. Siódma… No właśnie, długo by wymieniać. Czego chcę dowieść? Tego, że my kobiety jesteśmy bohaterkami. Nie chcemy jeść tabletek wczesnoporonnych jak cukierków. Cierpimy straszliwie byleby urodzić chociaż jedno dziecko. Modlimy się wspólnie mimo różnic i wyznawanych religii. Decyzje o aborcji były cholernym, nieludzkim, straszliwym dramatem. Myślicie, że potępiałyśmy te, które się jej poddały? Nie. Razem z koleżankami widziałyśmy co się dzieje i wspierałyśmy się wzajemnie. Czasem życie daje kopa w dupę i poprawia przywalając w twarz, a potem skacze po plecach. Czasem nie ma innego wyjścia. Będąc tam nie zauważyłam, aby jakakolwiek kobieta powiedziała: ”wolę umrzeć, pa mężu, pa koleżanki, pa mamusiu i tatusiu!”.  Był lament, był płacz i skrzywiona psychika, ale żadna nie oddała swojego życia w imię idei (powtarzam raz jeszcze: te usunięte komórki to nie były dzidzie z reklam, nie miały dziewięć miesięcy i zostały porozrywane jak to przedstawiają pro-life’owcy – to tak nie wygląda).

Myślę, że wiele kobiet i mężczyzn nie zdaje sobie sprawy, że czasem tak się sprawy mają. To, że matka i babka urodziły na polu, harując przez dziewięć miesięcy na wsi, nie znaczy, że tobie nie pójdzie źle. Ja się nasłuchałam od wszystkich, że ciąża to nie choroba. I co? W następnym stanie błogosławionym od razu idę na zwolnienie i uważam na siebie o wiele bardziej niż poprzednio. Nie ja zawiniłam, ale wolę dmuchać na zimne. Nigdy nie ma pewności, że coś się nie zdarzy. Dzisiaj zagłosujesz za zakazem aborcji, a za kilka lat umrzesz wykrwawiając się z powodu pękniętego jajowodu. Albo twoja żona, albo córka, albo wnuczka. Trzeba być tego świadomym, że skazujesz kogoś na śmierć. I jeśli jesteś katolikiem powinieneś/powinnaś wiedzieć, że twój Bóg raczej nie będzie z tego powodu zadowolony.

Teraz czas na „rozluźnienie” tematu. Takie ciekawostki dotyczące biologii.

Po pierwsze – nawet nie wyobrażacie sobie co w ciąży może pójść nie tak. Większość z nich kończy się poronieniem. Nawet o tym się nie wie, takie życie. Nie zadziała jeden hormon, nie przyjmiesz jakiejś witaminy, wdychasz skażone powietrze, albo pijesz nie taką wodę i już jest po wszystkim.

Po drugie – większość zwolenników życia myśli, że technologia tak poszła do przodu, że teraz nie jest problemem uratować życie nawet bardzo słabego wcześniaka. Oczywiście, że tak. Te ważące 500 gram mają 60% szans na przeżycie. Tylko, że większość potem jest chora. O tym już się tak chętnie nie mówi. Dziecko urodzone na miesiąc przed terminem ma zazwyczaj jakieś komplikacje, a co dopiero trzy miesiące przed. Moja córka przyszła na świat trzy tygodnie przed terminem i też muszę ją co jakiś czas rehabilitować. Koleżanka z łóżka obok musiała być ciachnięta w siódmym miesiącu. Jej dziecko jest teraz pod stałą opieką lekarzy, nie jest warzywem na szczęście, ale jednak nigdy nie będzie zdrowe.

Po trzecie – uwaga, będzie trochę makabrycznie. Co jakiś czas pojawia się w sieci informacja, że ktoś przeprowadzał aborcję, załóżmy w piątym miesiącu i dziecko przeżyło. Krzyczało i płakało, a bezduszni lekarze pozwolili mu umrzeć na podłodze. Nie, nie i jeszcze raz nie. Nie wierzcie w to. Takie dziecko nie ma płuc! Bez nich nawet nie piśnie i od razu umiera (poza organizmem matki nie ma możliwości przeżyć). Ten organ wytwarza się pod koniec ciąży i dopiero niedługo przed porodem dziecko potrafi ich używać. Wszystkie kobiety, które były w ciąży mającej (bodajże, pewna nie jestem) 22 tygodnie otrzymywały zastrzyki ze sterydami, które przyśpieszały rozwój płuc u płodu. Naturalnie to nie jest tak, że hop-siup i po lekarstwie dziecko przeżyje i samo będzie oddychało. To trochę trwa, a i tak nie są to płuca, które dobrze pracują. Dlatego dzieci ważące nawet 1500 gram trafiały do inkubatora i miały wspomagany oddech (co często prowadziło do dalszych komplikacji).

Po czwarte – lekarze to też ludzie. Nie są mordercami nastawionymi na zarobek. Pomagają na ile się da. Pokazują wszystkie za i przeciw. Jeden ma lepszy humor, drugi gorszy. Żaden nie wykazywał skłonności sadystycznych. Ale ja miałam szczęście i nie trafiłam na religijnego oszołoma. Załóżmy, że będzie zakaz aborcji i ktoś taki się trafi. Nie przerwie ciąży pozamacicznej dopóki kobieta nie dostanie krwotoku. Z tym też nie wiadomo. Takich ludzi jest mało, ale kto wie…

Po piąte – psychika. Życie nie jest czarne, albo białe. Ma mnóstwo odcieni szarości, a ja dodałabym od siebie, że można zauważyć też mnóstwo kolorów. To co myślimy i czujemy też ma wielkie znaczenie. Nie można nikogo zmusić do bohaterstwa. Rozumiem kobiety, które nie chcą urodzić dziecka z gwałtu albo bardzo chorego. Można ten temat napisać długi esej, a i tak nie da się pokazać jednego rozwiązania. Nie wiem co ja bym zrobiła. Jako nauczycielka, która miała kontakt z pedagogiką specjalną i z dziećmi upośledzonymi, mam świadomość, że choroba chorobie nie równa. To jest również cholernie ciężki temat. Nikt nie ma w nim racji, dlatego wolę aby każdy miał wybór i postąpił według własnego sumienia.

Po moim porodzie razem z mężem wpadliśmy w depresję. Nie kochaliśmy córki. Okropne, wiem. Nawet rozważaliśmy czy jej nie oddać. To co przeszliśmy tak nam wryło się w psychikę, że mieliśmy straszny uraz. Trochę potrwało zanim nam przeszło i ją pokochaliśmy. Łatwo powiedzieć: dziecko nie było temu winne, to wasza wina. W takim razie proszę powiedzieć to osobom z chorobami psychicznymi: to twoja wina, że masz schizofrenię/depresję/anoreksję. Nad tym się nie panuje, ludzki umysł jest czasem wyjątkowo okrutny i nie ma w nim za grosz racjonalności.

Nie uważam, że jestem bezduszną morderczynią małych, bezbronnych dzieci. Jestem przeciwna aborcji na życzenie. To nie jest forma antykoncepcji. Jednak wiem, że w życiu zdarzają się takie sytuacje, że trzeba wybrać mniejsze zło. Jeśli miałabym umrzeć z powodu źle rozwijającego się płodu, to przykro mi… Ja mam męża, dziecko, rodzinę i nie chcę odchodzić. Oni też nie chcą abym odeszła, ponieważ znamy się i kochamy. To co być może będzie dzieckiem jest nieznane i większość osób nic do tego nie czuje. Nie oszukujmy się: zazwyczaj rodzina cieszy się z powodu nowego życia, ale o wielkiej miłości mowy nie ma. Dopiero po przyjściu na świat to się zmienia.


Jeśli ta ustawa przejdzie, albo jeden z trzech wyjątków z obowiązującej ustawy zniknie to wyjeżdżam za granicę. Wcześniej chciałam z mężem zamieszkać gdzieś indziej aby przeżyć przygodę, podróżować itd. Teraz widzimy, że trzeba wyjechać w trosce o naszą przyszłość. Nie chcę patrzeć na męczarnie mojej córki, gdyby coś poszło źle. Nie chcę aby rodzina patrzyła na moje męczarnie, ponieważ myślę, że kiedyś postaramy się o drugie dziecko. Boję się zostać w Polsce. Chcę abyśmy miały wybór nawet jeśli nigdy nie poddamy się aborcji. Pragnę, aby inne kobiety też go miały. Aby nie bały się zajść piąty raz w ciążę i poronić jak moja koleżanka ze szpitala. Co jeśli trafi na religijnego oszołoma, który stwierdzi, że jest seryjną morderczynią, bo kto widział tyle niezakończonych ciąż? Nie chcę aby ona, albo ja, albo jakakolwiek inna kobieta poszła za to do więzienia. Są ludzie i parapety, są dzieci i kanapki, ale niektórzy rodzą się takim betonem, że nic nie zrozumieją. Nigdy nie wiadomo kto stanie na naszej drodze i jakie to przyniesie konsekwencje naszemu życiu. Dlatego wolę dmuchać na zimne. Idę protestować, ponieważ chcę aby obowiązywała obecna ustawa.
Taka mała podpowiedź dla rządu: wystarczyłoby aby był swobodny dostęp do antykoncepcji, w tym pigułki "po" oraz większa opieka nad upośledzonymi dziećmi i ich opiekunami. Łatwiejsza i szybsza adopcja oraz lepsza edukacja seksualna. Sporo tego jest, ale gdyby system lepiej działał to wtedy aborcja nie byłaby potrzebna poza nielicznymi, medycznymi uzasadnieniami.

P.s. - Za tydzień będzie prawdziwy 37 rozdział.