czwartek, 17 grudnia 2015

Polska Szkoła Magii i Czarodziejstwa: Rozdział 8 – Mystopy


Patrycja z ojcem podeszła do drzwi budynku Wydziału Komunikacji Magicznej w Lublinie. Pan Grzegorz nieźle się namęczył targając za sobą wielką walizkę, zazwyczaj wyręczał go w tym Pan Jan, ale tego dnia nie można było go zabrać ze sobą. Patrycja miała na plecach plecak, który kupiła niedawno przez internet. Był tak samo szalony jak jej stroje: czerwony materiał imitował krokodylą skórę, cały był pokryty ćwiekami, a na klapie zwisały dwie białe rzeczy które miały być czymś w rodzaju skrzydeł. Mężczyzna pomyślał, że Patrycja będzie pasować do tego całego magicznego towarzystwa.
- PYYYYYŚKAAAAAA!
Patrycja ledwo utrzymała się na nogach, gdy Zocha wpadła na nią z rozpędu aby ją wyściskać. Za nią człapał chudy nastolatek dźwigający skórzaną torbę pamiętającą lata 60. Rozejrzał się jakby szukał pomocy i tak się zaczerwienił, że nie widać było różnicy między jego skórą a włosami.
- To mój brat! Sajmon! – wskazała na niego Zocha. – Leci z nami aby mnie odprowadzić do internatu!
Sajmon mruknął pod nosem powitanie, widać było, że cała ta sytuacja go przerasta. Stanął w pobliżu ściany kamienicy z miną jakby chciał wsiąknąć w mur. Pan Michalski popatrzył na zegarek i stwierdził, że mają dziesięć minut do odejścia świstoklika. Po lekturze Harry’ego Pottera czuł się pewniej w magicznym świecie i przestał przekręcać nazwy.

Dziewczynki weszły do budynku. Środek przypominał dworzec PKP: po hali kręciło się sporo podróżnych, pod jedną ze ścian stało kilka kas z pracownikami WKM, którzy sprzedawali bilety, z drugiej strony była kawiarenka „Świśnięty świstoklik”.
- Niech przyleci tutaj jakiś obcokrajowiec i spróbuje TO wypowiedzieć – zachichotała Zocha gdy przeczytała szyld.
Obok niego była filia biura podróży „ZW – Zaczarowane Wakacje”. Mieli sporo klientów jak na ostatni dzień sierpnia. Gdy Patrycja zobaczyła w środku transparent z napisem „Wrześniowe wyjazdy – 45%” zrozumiała o co chodzi. Nad kasami były dwie tablice na których w magiczny sposób pojawiały się przyloty i odloty świstoklików. Co jakiś czas kobiecy głos (dziewczynkom wydawało się że wydobywa się ze ścian) oznajmiał o przebiegu magicznej komunikacji. Ich środek transportu odchodził ze stanowiska numer osiem. Podeszli do szerokich drzwi z napisem „Sale odlotów”. Patrycja zauważyła, że obok były jeszcze dwie pary takich samych drzwi. Na jednych był napis ”Sale przylotów – zakaz wstępu” oraz „Sale kominkowe”. Domyśliła się, że z tych ostatnich można było podróżować przy pomocy proszku Fiuu.
- Nawet niezłą organizację mają czarodzieje – mruknął ojciec dziewczynki. – A u nas PKP to jeden wielki burdel…
Weszli przez drzwi do ośmiokątnego pomieszczenia, na każdej ścianie było wejście do windy. Ustawili się przy jednej z nich. Tego dnia było sporo ludzi chętnych do podróży. Patrycja podejrzewała, że większość nastolatków z kuframi, walizkami i plecakami leciała tam gdzie oni. W końcu następnego dnia był początek roku szkolnego, a w internacie należało się zameldować dzień wcześniej.

Windy okazałe się bardzo duże w środku mimo, że nie wyglądały takie na zewnątrz. Co zaskoczyło podróżujących to fakt, że nie było w środku guzików. Gdy wszyscy wsiedli drzwi same się zamknęły i winda pomknęła łagodnie w dół.  Po kilku sekundach zatrzymała się i gdy wypuściła wszystkie osoby, zamknęła drzwi i wróciła na górę.
Podróżni skierowali się do swoich stanowisk, przed każdym stał czarodziej który sprawdzał bilety, nad wejściem była tabliczka z numerem oraz godziną i miejscem dolotu. Następnie wchodziło się do kwadratowego pomieszczenia, lampy naftowe oświetlały grube, zimne mury. Bez wątpienia byli głęboko pod ziemią. Pod ścianami stali podróżni, a po środku na okrągłym stole leżała plastikowa obręcz. Pan Grzegorz nie był na to przygotowany.
- Będziemy podróżować za pomocą hula - hop? – szepnął przerażony.
Sajmon zdecydowanie podzielał zdanie ojca Patrycji. W tym momencie wyglądał jakby go spetryfikowano. Gdyby mógł uciekłby natychmiast, za to dziewczynki były wyjątkowo podniecone. Czarodziej przy drzwiach odliczał ile zostało czasu do odlotu. Gdy została minuta wszedł do pokoju zamykając drzwi i powiedział donośnym głosem:
- Proszę aby wszyscy podeszli do świstoklika i złapali się go. Przypominam aby duże bagaże trzymać drugą ręką jak najdalej od siebie – rzekł, popatrzył się złoty zegarek kieszonkowy i zaczął liczyć sekundy. – Pięć…cztery… trzy…dwa… jeden!
Hula – hop zaświeciło się na błękitno i wszyscy trzymający się go ludzie poczuli ostre szarpnięcie.

***

Gdy podróżni wyszli z budynku Wydziału Komunikacji Magicznej w Mystopach zobaczyli okazały plac, którego środek zajmowała sporej wielkości fontanna, przedstawiająca Jana Twardowskiego siedzącego na kogucie. Woda tryskała z uniesionej różdżki Mistrza,  rozwartego dzioba ptaka oraz łukowo wygiętych piór wieńczących okazały ogon. Cień rzucały wiekowe buki rosnące wzdłuż alejek, a pod nimi umiejscowione były ławeczki. W ozdobnych kwietnikach kwitły wielokolorowe róże. Cały plac tętnił życiem, czarodzieje i czarownice w różnym wieku zmierzali w najprzeróżniejszych kierunkach. Niektórzy siedzieli na ławeczkach i delektowali się cieniem rzucanym przez wiekowe drzewa. Inni spotykali się ze znajomymi pod fontanną, zaś małe dzieci wskakiwały do niej aby popluskać się w wodzie.
- Co teraz? – jęknął zestresowany Sajmon.
- Idziemy poszukać podwózki do zamku – odpowiedział pan Grzegorz pamiętając o wskazówkach, które udzieliła mu Angelique. – Podejrzewam, że musimy iść za tymi nastolatkami z torbami – wskazał grupkę, która ubrana była w stroje czarodziejów.

Okazało się, że przystanek był tuż za rogiem WKM. Uczniowie, sami lub z rodzicami, stali w kolejce przy drodze pokrytej brukiem. Patrycja z Zochą podeszły do rozkładu umieszczonego na boku drewnianej wiaty przystankowej i dowiedziały się, że kolejny omnibus podjedzie za czternaście minut.
- Omnibus? A co to takiego? – zdziwiła się córka Grzegorza.
- Taki pojazd z dawnych czasów – odpowiedział nieoczekiwanie Sajmon.
- Jak to wygląda?
- Zobaczysz za czternaście minut – odburknął niezbyt grzecznie i zajął się studiowaniem planu miasta, który stał niedaleko nich.
Pan Grzegorz podszedł w ślady Sajmona, przyjrzał się Mystopom i zauważył, że miasteczko czarodziejów ciągnie się wzdłuż łuku małej rzeki zwanej Czarnulką. Zamek Durentius, razem z jeziorem przepływowym, znajdował się po drugiej stronie góry i prowadziła do niego główna droga, przy której ulokowane były najważniejsze budynki oraz jedyna linia komunikacyjna prowadzona przez Czarodziejskie Towarzystwo Omnibusowe. Gdy z ciekawością czytał nazwy zaznaczonych obiektów, usłyszał krzyk Patrycji:
- Patrz tato!

Odwrócił się i zobaczył czwórkę nastolatków lecących na miotłach. Wykonywali dzikie akrobacje ku uciesze tłumu. Nurkowali ku ziemi i w ostatnich chwili podrywali się w górę. Każdy z nich miał zakrytą twarz.
- Ooooooo ja cię! – krzyknęła zdumiona Zocha patrząc się na nich z szeroko otwartymi oczami.
Nagle, nie wiadomo skąd, pojawił się czarodziej ubrany w ciemnozielone szaty. Na plecach miał wyszyte złote litery układające się w słowo „CZOP”. Magicznie wzmocnionym głosem krzyknął:
MACIE NATYCHMIAST WYLĄDOWAĆ! LATANIE NA MIOTŁACH POZA WYZNACZONYMI MIEJSCAMI JEST SUROWO WZBRONIONE!
Nastolatkowie od razu rzucili się do ucieczki. Pracownik Czarodziejskiego Oddziału Prewencji wyjął różdżkę i wskazał na nich krzycząc „Immobilus”. Najbliższy młodzieniec momentalnie zawisł w powietrzu, jego koledzy zdążyli uciec. Strażnik porządku przywołał go kolejnym zaklęciem na ziemię, po czym zdjął z jego twarzy bandanę i gogle.
- TO ZNOWU TY! – ryknął do odczarowanego nastolatka. – Podejrzewam, że latali z tobą Czesiek, Markus i Nadzieja! Jak skończę z tobą to dorwę ich wszystkich!
- Zazdrości nam pan, że umiemy latać na miotle? – nastolatek uśmiechnął się bezczelnie do mężczyzny.
- Idziemy do twoich rodziców! – warknął CZOP-ek.
- Phi! Jakoś wcale się nie boję – odrzekł złapany i poszedł za stróżem prawa machając wesoło do zgromadzonych gapiów.
Pan Grzegorz oglądał ten rozwój wypadków z przerażeniem na twarzy. Odezwały się w nim ponownie lęki związane z posiadaniem magicznej córki. Postanowił działać od razu.
- Spróbuj tylko iść w jego ślady to koniec ze szkołą! – pogroził palcem swojej córce.
- Tatooooooo, nie przesadzaj – jęknęła Patrycja.
- Niech pan będzie spokojny o nas! – odezwała się wesoło Zocha. – Nas tak łatwo nie złapią!
Sajmon miał minę jakby miał zamiar zwymiotować.

Okazało się, że omnibus wygląda jak elegancki, czarny dyliżans z czerwonymi kołami. Mimo niewielkich rozmiarów zewnętrznych, w środku mieściło się swobodnie dwadzieścia osób. Bagaże zostały umieszczone, przy pomocy magii, na dachu i z tyłu pojazdu. Nie był ciągnięty przez konie, jak zakładały dziewczynki, tylko sunął łagodnie nad ziemią kierowany różdżką przez czarodzieja, który siedział z przodu na koźle. Obok niego usadowił się konduktor, który pobierał opłaty za przejazd od wsiadających. Gdy wszyscy zajęli swoje miejsca, woźnica krzyknął „Locomotor omnibus” i pojazd pomknął w stronę zamku.

Pan Grzegorz był psychicznie przygotowany na jazdę rodem z „Błędnego Rycerza”, jednak okazało się, że nic takiego nie miało miejsca. Pogoda za oknami była piękna, góry pokryte były zielonym lasem. Omnibus sunął dostojnie drogą wzdłuż „Czarnulki” i podróżni mieli wrażenie, że jadą poduszkowcem. Rzeka okazała się niezbyt szerokim i stosunkowo płytkim potokiem, nad którym postawione były kamienne mostki prowadzące do budynków lub bocznych uliczek. Co kilka minut omnibus zatrzymywał się na przystanku. Najpierw przy Szpitalu Świętej Trójcy, następnie przy Magicznym Ośrodku Uzdrowiskowym „Mystopy”, zaś przedostatnim przystankiem był hotel „Złote Pióro”. Pana Grzegorza uderzyło jak inne jest to miasteczko od Magowa. Tam królowały bogate kamienice, tutaj dominowała architektura charakterystyczna dla gór. Drewniane i kamienne budynki miały spadziste dachy, ozdabiane były ornamentami i malunkami, a nie kamieniami szlachetnymi. Co je odróżniało od mugolskiego Zakopanego, to fakt, że zdecydowana większość była pomalowana na jaskrawe kolory.

W pewnym momencie dziewczynki wypatrzyły w oddali jezioro, a im bardziej omnibus przybliżał się do celu tym bardziej widoczny był zamek Durentius. Patrycja przeżyła kolejne rozczarowanie.
- To nie wygląda jak Hogwart… - pisnęła żałośnie.
- Co ci się znowu nie podoba? – spytała się Zocha patrząc na nią ze zdziwieniem. – Dla mnie jest wspaniały!
- Tamten był taki mroczny, ciemny, a ten jest biało-czerwony! – dziewczynka była zdruzgotana. – Nie ma takich wysokich wież… No i to jezioro jest takie małe, jak tam ma mieszkać wielka ośmiornica?
- Rzeczywiście wygląda inaczej niż w filmie – potwierdził pan Grzegorz. – Nie powiem ci za wiele bo się nie znam na architekturze…
- To kto mi powie czemu te zamki są inne? – spytała się Patrycja.
- Hogwart, jeśli naprawdę był zbudowany ponad tysiąc lat temu, to jest przykładem architektury przedromańskiej. Pewnie w międzyczasie był nie raz przerabiany. W filmach miał dużo elementów stylu gotyckiego, typowego dla Wielkiej Brytanii! – powiedział obrażonym tonem Sajmon odwracając się do Michalskich, którzy siedzieli za nim. – To co tutaj widzimy, to jak w mordę strzelił, architektura renesansowa, chociaż widzę, że był niedawno odnawiany i kilka budynków zostało wybudowanych dużo później bo mają elementy typowe dla baroku i klasycyzmu. Weźcie się uczcie ludziska!
Po tym wykładzie, chłopak założył ręce na piersi i odwrócił się ostentacyjnie. Patrycja z ojcem wymienili zdumione spojrzenia i zrobili miny do Zochy aby wyjaśniła o co chodziło jej bratu. Wzruszyła ramionami i powiedziała, że chłopak w tym roku zdał maturę z historii sztuki więc z architekturą jest na bieżąco.

Zamek zbudowany został na wysuniętej ku jeziorze skale. W tle widać było tylko zalesione góry i bezchmurne niebo. Omnibus wjechał pomiędzy budynkami na zewnętrzny dziedziniec, zatrzymał się przed główną bramą gdzie wypuścił podróżnych. Następnie zrobił okrążenie wokół boiska do quidditcha i pojechał w kierunku miasteczka, zapełniony powracającymi opiekunami uczniów. Michalscy z Zochą i Sajmonem postanowili znowu podążać za grupką nastolatków. Gdy przeszli przez bramę zobaczyli wewnętrzny dziedziniec obramowany krużgankami. Pan Grzegorz zauważył, że wszystko jest utrzymane w kremowej barwie, tylko czerwona dachówka spadzistego dachu odcinała się na jasnym tle. Zdziwił się, że śledzeni nastolatkowie nie weszli w jedne z wielu drzwi znajdujących się w polu widzenia. Zamiast tego skierowali swoje kroki ku małej bramie. Okazało się, że za nią stoją kolejne budynki, które były już w zupełnie innym stylu niż zamek, jednakże pasowały do niego kolorystycznie. Nastolatkowie podzielili się według płci: dziewczyny poszły w stronę prawego skrzydła najbliższego gmachu, a chłopaki w stronę lewego. Ojcu Patrycji i reszcie kompanii nie pozostało nic innego jak podążyć za żeńską grupą.

W Internacie zostali poinstruowani gdzie iść przez portierkę. Po wejściu na pierwsze piętro udali się do opiekunki klas pierwszych gimnazjum. Powitała ich młoda, puszysta czarownica, która przedstawiła się jako Ilona Jasińska. Wyściskała swoje nowe podopieczne i trajkocząc jak mała katarynka zaprowadziła wszystkich do swojego gabinetu aby wypełnić odpowiednie papiery. Okazało się, że została uprzedzona przez Angelique, że mama Zochy jest za granicą i chwilowo Sajmon sprawuje nad nią opiekę.
- Tutaj macie regulamin – powiedziała dając wszystkim broszurki. – Należy się z nim zapoznać. A teraz chodźmy do nowego pokoju dziewczynek! Będziecie mieszkać z dwoma innymi czarownicami z waszej klasy. W pokojach obok będą dziewczyny z klas „a”, „b”, „d”, „e” i „f”. Nie przejmujcie się jeśli trzech ostatnich klas nie zrozumiecie ponieważ są to wasze rówieśniczki z zza granicy. W „d” i „e” są głównie z Ukrainy, Białorusi, Słowacji i Kazachstanu. Klasa „f” jest angielskojęzyczna, chodzą do niej dziewczęta z najróżniejszych krajów. W tym roku mamy, między innymi, dwie Japonki, dziewczynę z USA, cztery Brytyjki oraz Egipcjankę i Brazylijkę – wzięła głęboki oddech i zaczęła mówić dalej. – Plan dnia jest zawsze taki sam: pobudka o 7 rano, posiłki jemy w stołówce, śniadanie jest o 7.45, obiad o 13.30, a kolacja o 19.00, cisza nocna obowiązuje od 22.00. Jeśli będziecie głodne możecie skoczyć do sklepiku szkolnego, który jest ulokowany we wschodnim skrzydle zamku. W internacie macie najpóźniej się zameldować o godzinie 20.00, wszelkie wizyty muszą być zgłaszane w portierni i mogą odbywać się pomiędzy 9.00 a 18.30, jeśli chcecie pojechać do miasteczka musicie mi to zgłosić i podać przybliżony czas powrotu. Za niesubordynację są kary: praca na rzecz szkoły i obniżenie z zachowania. Za dobre zachowanie nagrody: najczęściej wycieczki w różne miejsca, jakieś drobne prezenty, zamówienie pizzy do pokoju lub potańcówka z chłopcami – puściła oczko do Patrycji i Zochy. – A teraz zapraszam do waszego pokoju!

Pani Ilona zapukała do drzwi z numerem 36 i nie czekając na odpowiedź nacisnęła klamkę. W środku stała rodzina czarodziejów składająca się z rozzłoszczonego mężczyzny, zapłakanej córki i szlochającej matki. Obydwie były ubrane w bliźniacze, bogato zdobione suknie i obie miały takie same, jasnobrązowe włosy skręcone w misterne loki. Na widok nowo przybyłych kobieta jeszcze mocniej przytuliła dziewczynkę i zaczęła płakać. Czarodziej był wyraźnie zirytowany jej zachowaniem.
- Zobacz Telciu! Przyszły twoje nowe koleżanki, a ty dajesz pokaz mazgajstwa! – powiedział wskazując na Patrycję i Zochę, które stanęły w miejscu nie wiedząc jak się zachować.
-  Może jednak pan jej odpuści… - zaczęła łagodnie pani Ilona. – Widocznie mała potrzebuje jeszcze trochę czasu, może za rok będzie lepiej.
- Nie będzie lepiej! – warknął i złapał żonę za ramię. – Przestań histeryzować! Telcia doskonale sobie poradzi. Dobrze jej to wszystko zrobi.
- Oooonaaa jeeest taaakaaa malutka!
Pan Grzegorz pomyślał, że to dobre stwierdzenie, ponieważ dziewczynka była wyjątkowo niska jak na swój wiek. Patrycji sięgała do podbródka, a Zośce do nosa.
- Da sobie radę! Idziemy – rzucił ostro.
- Nie chcę!!! – krzyknęła Telcia.
- Jeszcze chwila a nie dostaniesz kieszonkowego aż do przyszłego roku! – zagroził.
Na te słowa dziewczynka puściła matkę i rzuciła się na łóżko gdzie zaczęła szlochać. Jej matka przestała płakać, patrzyła się z oburzeniem na męża. Ojciec Patrycji pomyślał, że musi zapamiętać tę groźbę na wypadek, gdyby jego córka zaczęła grymasić.
- Jesteś okrutny! – stwierdziła z wyrzutem po czym pocałowała córkę w tył głowy. – Mamusia musi iść kochanie…
- Buuu!
- Masz być grzeczna bo inaczej będzie źle – zagroził czarodziej. – Wszystkiego się dowiem! Do widzenia państwu! – ukłonił się panu Grzegorzowi i Sajmonowi wychodząc razem z żoną przez drzwi.

Pani Ilona pocieszała Telcię podczas gdy Patrycja z Zochą rozpakowywały swoje torby. Każda dziewczynka miała dla siebie wąskie łóżko, przy nim szafkę. Na ścianach czekały na wypełnienie półki. Do podziału były dwie, duże szafy oraz dwa biurka. Meble wyglądały na stare, ale zadbane. Pokój był utrzymany w kolorystyce pudrowego różu, a mocniejszymi akcentami były zielone narzuty na łóżka, zasłony i dywaniki. Patrycja, która już zaakceptowała, że nie wszystko jest jak w Harrym, była całkiem zadowolona z nowego miejsca zamieszkania.
Po rozpakowaniu toreb nastąpiło pożegnanie dziewczynek z panem Grzegorzem i Sajmonem. Obydwaj musieli zdążyć na powrotny Świstoklik. Pani Ilona zapewniła, że zajmie się swoimi nowymi podopiecznymi i zda raport z ich zachowania w następnym tygodniu.
Gdy dorośli wyszli Patrycja z Zochą zaczęły tańczyć z radości na środku pokoju.
- I z czego się tak cieszycie? – dobiegł do nich stłumiony głos Telci.
- Tu jest super!
- Nieprawda! Tu jest strasznie! – jęknęła dziewczynka i wróciła do szlochania w poduszkę.
- Eee tam, nie znasz się! – stwierdziła Zocha i wyszczerzyła się do Patrycji.

Późnym popołudniem dołączyła do nich jeszcze jedna dziewczynka, która nazywała się Katarzyna. Okazało się, że jest bardzo cichą i skrytą osobą. Dziewczynom nie udało się wciągnąć jej do rozmowy. Obydwie z Telcią milczały przyglądając się wariactwom Patrycji i Zochy. Gdy otworzyły się drzwi do pokoju w czasie najgłośniejszych śpiewów, dziewczynki były pewne, że przyszła do nich pani Ilona aby je uciszyć. Jednakże bardzo się ucieszyły gdy zobaczyły Angelique. Od razu do niej podbiegły krzycząc „cześć sorko”.
- Witam dziewczynki – powiedziała z uśmiechem. – Chciałam was komuś przedstawić. Uznałam, że to ważne aby to zrobić dzisiaj, a nie jutro.
- Komu? – spytały podniecone.
- To jest Amelia – Angela otworzyła szeroko drzwi i wprowadziła do pokoju dziewczynkę w ich wieku.
- Kurka wodna! – pisnęła Patrycja.
- Ja pierdolę! – Zocha stanęła jak wryta.
Telcia i Katarzyna patrzyły się na tę scenę z szeroko otworzonymi oczami, nic nie rozumiejąc.