Patrycja
z ojcem podeszła do drzwi budynku Wydziału Komunikacji Magicznej w Lublinie.
Pan Grzegorz nieźle się namęczył targając za sobą wielką walizkę, zazwyczaj
wyręczał go w tym Pan Jan, ale tego dnia nie można było go zabrać ze sobą. Patrycja
miała na plecach plecak, który kupiła niedawno przez internet. Był tak samo
szalony jak jej stroje: czerwony materiał imitował krokodylą skórę, cały był
pokryty ćwiekami, a na klapie zwisały dwie białe rzeczy które miały być czymś w
rodzaju skrzydeł. Mężczyzna pomyślał, że Patrycja będzie pasować do tego całego
magicznego towarzystwa.
-
PYYYYYŚKAAAAAA!
Patrycja
ledwo utrzymała się na nogach, gdy Zocha wpadła na nią z rozpędu aby ją
wyściskać. Za nią człapał chudy nastolatek dźwigający skórzaną torbę
pamiętającą lata 60. Rozejrzał się jakby szukał pomocy i tak się zaczerwienił,
że nie widać było różnicy między jego skórą a włosami.
-
To mój brat! Sajmon! – wskazała na niego Zocha. – Leci z nami aby mnie
odprowadzić do internatu!
Sajmon
mruknął pod nosem powitanie, widać było, że cała ta sytuacja go przerasta.
Stanął w pobliżu ściany kamienicy z miną jakby chciał wsiąknąć w mur. Pan
Michalski popatrzył na zegarek i stwierdził, że mają dziesięć minut do odejścia
świstoklika. Po lekturze Harry’ego Pottera czuł się pewniej w magicznym świecie
i przestał przekręcać nazwy.
Dziewczynki
weszły do budynku. Środek przypominał dworzec PKP: po hali kręciło się sporo
podróżnych, pod jedną ze ścian stało kilka kas z pracownikami WKM, którzy
sprzedawali bilety, z drugiej strony była kawiarenka „Świśnięty świstoklik”.
-
Niech przyleci tutaj jakiś obcokrajowiec i spróbuje TO wypowiedzieć –
zachichotała Zocha gdy przeczytała szyld.
Obok
niego była filia biura podróży „ZW – Zaczarowane Wakacje”. Mieli sporo klientów
jak na ostatni dzień sierpnia. Gdy Patrycja zobaczyła w środku transparent z
napisem „Wrześniowe wyjazdy – 45%” zrozumiała o co chodzi. Nad kasami były dwie
tablice na których w magiczny sposób pojawiały się przyloty i odloty
świstoklików. Co jakiś czas kobiecy głos (dziewczynkom wydawało się że wydobywa
się ze ścian) oznajmiał o przebiegu magicznej komunikacji. Ich środek
transportu odchodził ze stanowiska numer osiem. Podeszli do szerokich drzwi z
napisem „Sale odlotów”. Patrycja zauważyła, że obok były jeszcze dwie pary
takich samych drzwi. Na jednych był napis ”Sale przylotów – zakaz wstępu” oraz
„Sale kominkowe”. Domyśliła się, że z tych ostatnich można było podróżować przy
pomocy proszku Fiuu.
-
Nawet niezłą organizację mają czarodzieje – mruknął ojciec dziewczynki. – A u
nas PKP to jeden wielki burdel…
Weszli
przez drzwi do ośmiokątnego pomieszczenia, na każdej ścianie było wejście do
windy. Ustawili się przy jednej z nich. Tego dnia było sporo ludzi chętnych do
podróży. Patrycja podejrzewała, że większość nastolatków z kuframi, walizkami i
plecakami leciała tam gdzie oni. W końcu następnego dnia był początek roku
szkolnego, a w internacie należało się zameldować dzień wcześniej.
Windy
okazałe się bardzo duże w środku mimo, że nie wyglądały takie na zewnątrz. Co
zaskoczyło podróżujących to fakt, że nie było w środku guzików. Gdy wszyscy
wsiedli drzwi same się zamknęły i winda pomknęła łagodnie w dół. Po kilku sekundach zatrzymała się i gdy
wypuściła wszystkie osoby, zamknęła drzwi i wróciła na górę.
Podróżni
skierowali się do swoich stanowisk, przed każdym stał czarodziej który
sprawdzał bilety, nad wejściem była tabliczka z numerem oraz godziną i miejscem
dolotu. Następnie wchodziło się do kwadratowego pomieszczenia, lampy naftowe
oświetlały grube, zimne mury. Bez wątpienia byli głęboko pod ziemią. Pod
ścianami stali podróżni, a po środku na okrągłym stole leżała plastikowa obręcz.
Pan Grzegorz nie był na to przygotowany.
-
Będziemy podróżować za pomocą hula - hop? – szepnął przerażony.
Sajmon
zdecydowanie podzielał zdanie ojca Patrycji. W tym momencie wyglądał jakby go
spetryfikowano. Gdyby mógł uciekłby natychmiast, za to dziewczynki były
wyjątkowo podniecone. Czarodziej przy drzwiach odliczał ile zostało czasu do
odlotu. Gdy została minuta wszedł do pokoju zamykając drzwi i powiedział
donośnym głosem:
-
Proszę aby wszyscy podeszli do świstoklika i złapali się go. Przypominam aby
duże bagaże trzymać drugą ręką jak najdalej od siebie – rzekł, popatrzył się
złoty zegarek kieszonkowy i zaczął liczyć sekundy. – Pięć…cztery… trzy…dwa…
jeden!
Hula
– hop zaświeciło się na błękitno i wszyscy trzymający się go ludzie poczuli
ostre szarpnięcie.
***
Gdy
podróżni wyszli z budynku Wydziału Komunikacji Magicznej w Mystopach zobaczyli
okazały plac, którego środek zajmowała sporej wielkości fontanna, przedstawiająca
Jana Twardowskiego siedzącego na kogucie. Woda tryskała z uniesionej różdżki
Mistrza, rozwartego dzioba ptaka oraz
łukowo wygiętych piór wieńczących okazały ogon. Cień rzucały wiekowe buki
rosnące wzdłuż alejek, a pod nimi umiejscowione były ławeczki. W ozdobnych
kwietnikach kwitły wielokolorowe róże. Cały plac tętnił życiem, czarodzieje i
czarownice w różnym wieku zmierzali w najprzeróżniejszych kierunkach. Niektórzy
siedzieli na ławeczkach i delektowali się cieniem rzucanym przez wiekowe
drzewa. Inni spotykali się ze znajomymi pod fontanną, zaś małe dzieci
wskakiwały do niej aby popluskać się w wodzie.
-
Co teraz? – jęknął zestresowany Sajmon.
-
Idziemy poszukać podwózki do zamku – odpowiedział pan Grzegorz pamiętając o
wskazówkach, które udzieliła mu Angelique. – Podejrzewam, że musimy iść za tymi
nastolatkami z torbami – wskazał grupkę, która ubrana była w stroje
czarodziejów.
Okazało
się, że przystanek był tuż za rogiem WKM. Uczniowie, sami lub z rodzicami,
stali w kolejce przy drodze pokrytej brukiem. Patrycja z Zochą podeszły do rozkładu
umieszczonego na boku drewnianej wiaty przystankowej i dowiedziały się, że
kolejny omnibus podjedzie za czternaście minut.
-
Omnibus? A co to takiego? – zdziwiła się córka Grzegorza.
-
Taki pojazd z dawnych czasów – odpowiedział nieoczekiwanie Sajmon.
-
Jak to wygląda?
-
Zobaczysz za czternaście minut – odburknął niezbyt grzecznie i zajął się
studiowaniem planu miasta, który stał niedaleko nich.
Pan
Grzegorz podszedł w ślady Sajmona, przyjrzał się Mystopom i zauważył, że
miasteczko czarodziejów ciągnie się wzdłuż łuku małej rzeki zwanej Czarnulką. Zamek
Durentius, razem z jeziorem przepływowym, znajdował się po drugiej stronie góry
i prowadziła do niego główna droga, przy której ulokowane były najważniejsze
budynki oraz jedyna linia komunikacyjna prowadzona przez Czarodziejskie
Towarzystwo Omnibusowe. Gdy z ciekawością czytał nazwy zaznaczonych obiektów,
usłyszał krzyk Patrycji:
-
Patrz tato!
Odwrócił
się i zobaczył czwórkę nastolatków lecących na miotłach. Wykonywali dzikie
akrobacje ku uciesze tłumu. Nurkowali ku ziemi i w ostatnich chwili podrywali
się w górę. Każdy z nich miał zakrytą twarz.
-
Ooooooo ja cię! – krzyknęła zdumiona Zocha patrząc się na nich z szeroko
otwartymi oczami.
Nagle,
nie wiadomo skąd, pojawił się czarodziej ubrany w ciemnozielone szaty. Na
plecach miał wyszyte złote litery układające się w słowo „CZOP”. Magicznie
wzmocnionym głosem krzyknął:
- MACIE NATYCHMIAST WYLĄDOWAĆ! LATANIE NA MIOTŁACH POZA WYZNACZONYMI MIEJSCAMI
JEST SUROWO WZBRONIONE!
Nastolatkowie
od razu rzucili się do ucieczki. Pracownik Czarodziejskiego Oddziału Prewencji
wyjął różdżkę i wskazał na nich krzycząc „Immobilus”. Najbliższy młodzieniec
momentalnie zawisł w powietrzu, jego koledzy zdążyli uciec. Strażnik porządku
przywołał go kolejnym zaklęciem na ziemię, po czym zdjął z jego twarzy bandanę
i gogle.
-
TO ZNOWU TY! – ryknął do odczarowanego nastolatka. – Podejrzewam, że latali z
tobą Czesiek, Markus i Nadzieja! Jak skończę z tobą to dorwę ich wszystkich!
-
Zazdrości nam pan, że umiemy latać na miotle? – nastolatek uśmiechnął się
bezczelnie do mężczyzny.
-
Idziemy do twoich rodziców! – warknął CZOP-ek.
-
Phi! Jakoś wcale się nie boję – odrzekł złapany i poszedł za stróżem prawa
machając wesoło do zgromadzonych gapiów.
Pan
Grzegorz oglądał ten rozwój wypadków z przerażeniem na twarzy. Odezwały się w
nim ponownie lęki związane z posiadaniem magicznej córki. Postanowił działać od
razu.
-
Spróbuj tylko iść w jego ślady to koniec ze szkołą! – pogroził palcem swojej
córce.
-
Tatooooooo, nie przesadzaj – jęknęła Patrycja.
-
Niech pan będzie spokojny o nas! – odezwała się wesoło Zocha. – Nas tak łatwo
nie złapią!
Sajmon
miał minę jakby miał zamiar zwymiotować.
Okazało
się, że omnibus wygląda jak elegancki, czarny dyliżans z czerwonymi kołami. Mimo
niewielkich rozmiarów zewnętrznych, w środku mieściło się swobodnie dwadzieścia
osób. Bagaże zostały umieszczone, przy pomocy magii, na dachu i z tyłu pojazdu.
Nie był ciągnięty przez konie, jak zakładały dziewczynki, tylko sunął łagodnie
nad ziemią kierowany różdżką przez czarodzieja, który siedział z przodu na
koźle. Obok niego usadowił się konduktor, który pobierał opłaty za przejazd od
wsiadających. Gdy wszyscy zajęli swoje miejsca, woźnica krzyknął „Locomotor
omnibus” i pojazd pomknął w stronę zamku.
Pan Grzegorz był psychicznie przygotowany na jazdę rodem z „Błędnego Rycerza”, jednak okazało się, że nic takiego nie miało miejsca. Pogoda za oknami była piękna, góry pokryte były zielonym lasem. Omnibus sunął dostojnie drogą wzdłuż „Czarnulki” i podróżni mieli wrażenie, że jadą poduszkowcem. Rzeka okazała się niezbyt szerokim i stosunkowo płytkim potokiem, nad którym postawione były kamienne mostki prowadzące do budynków lub bocznych uliczek. Co kilka minut omnibus zatrzymywał się na przystanku. Najpierw przy Szpitalu Świętej Trójcy, następnie przy Magicznym Ośrodku Uzdrowiskowym „Mystopy”, zaś przedostatnim przystankiem był hotel „Złote Pióro”. Pana Grzegorza uderzyło jak inne jest to miasteczko od Magowa. Tam królowały bogate kamienice, tutaj dominowała architektura charakterystyczna dla gór. Drewniane i kamienne budynki miały spadziste dachy, ozdabiane były ornamentami i malunkami, a nie kamieniami szlachetnymi. Co je odróżniało od mugolskiego Zakopanego, to fakt, że zdecydowana większość była pomalowana na jaskrawe kolory.
W pewnym momencie dziewczynki wypatrzyły w oddali jezioro, a im bardziej omnibus przybliżał się do celu tym bardziej widoczny był zamek Durentius. Patrycja przeżyła kolejne rozczarowanie.
-
To nie wygląda jak Hogwart… - pisnęła żałośnie.
-
Co ci się znowu nie podoba? – spytała się Zocha patrząc na nią ze zdziwieniem.
– Dla mnie jest wspaniały!
-
Tamten był taki mroczny, ciemny, a ten jest biało-czerwony! – dziewczynka była
zdruzgotana. – Nie ma takich wysokich wież… No i to jezioro jest takie małe,
jak tam ma mieszkać wielka ośmiornica?
-
Rzeczywiście wygląda inaczej niż w filmie – potwierdził pan Grzegorz. – Nie powiem
ci za wiele bo się nie znam na architekturze…
-
To kto mi powie czemu te zamki są inne? – spytała się Patrycja.
-
Hogwart, jeśli naprawdę był zbudowany ponad tysiąc lat temu, to jest przykładem
architektury przedromańskiej. Pewnie w międzyczasie był nie raz przerabiany. W
filmach miał dużo elementów stylu gotyckiego, typowego dla Wielkiej Brytanii! –
powiedział obrażonym tonem Sajmon odwracając się do Michalskich, którzy
siedzieli za nim. – To co tutaj widzimy, to jak w mordę strzelił, architektura
renesansowa, chociaż widzę, że był niedawno odnawiany i kilka budynków zostało
wybudowanych dużo później bo mają elementy typowe dla baroku i klasycyzmu.
Weźcie się uczcie ludziska!
Po
tym wykładzie, chłopak założył ręce na piersi i odwrócił się ostentacyjnie.
Patrycja z ojcem wymienili zdumione spojrzenia i zrobili miny do Zochy aby
wyjaśniła o co chodziło jej bratu. Wzruszyła ramionami i powiedziała, że
chłopak w tym roku zdał maturę z historii sztuki więc z architekturą jest na
bieżąco.
Zamek
zbudowany został na wysuniętej ku jeziorze skale. W tle widać było tylko
zalesione góry i bezchmurne niebo. Omnibus wjechał pomiędzy budynkami na zewnętrzny
dziedziniec, zatrzymał się przed główną bramą gdzie wypuścił podróżnych.
Następnie zrobił okrążenie wokół boiska do quidditcha i pojechał w kierunku
miasteczka, zapełniony powracającymi opiekunami uczniów. Michalscy z Zochą i
Sajmonem postanowili znowu podążać za grupką nastolatków. Gdy przeszli przez
bramę zobaczyli wewnętrzny dziedziniec obramowany krużgankami. Pan Grzegorz
zauważył, że wszystko jest utrzymane w kremowej barwie, tylko czerwona dachówka
spadzistego dachu odcinała się na jasnym tle. Zdziwił się, że śledzeni
nastolatkowie nie weszli w jedne z wielu drzwi znajdujących się w polu
widzenia. Zamiast tego skierowali swoje kroki ku małej bramie. Okazało się, że
za nią stoją kolejne budynki, które były już w zupełnie innym stylu niż zamek,
jednakże pasowały do niego kolorystycznie. Nastolatkowie podzielili się według
płci: dziewczyny poszły w stronę prawego skrzydła najbliższego gmachu, a
chłopaki w stronę lewego. Ojcu Patrycji i reszcie kompanii nie pozostało nic
innego jak podążyć za żeńską grupą.
W
Internacie zostali poinstruowani gdzie iść przez portierkę. Po wejściu na
pierwsze piętro udali się do opiekunki klas pierwszych gimnazjum. Powitała ich młoda,
puszysta czarownica, która przedstawiła się jako Ilona Jasińska. Wyściskała
swoje nowe podopieczne i trajkocząc jak mała katarynka zaprowadziła wszystkich
do swojego gabinetu aby wypełnić odpowiednie papiery. Okazało się, że została
uprzedzona przez Angelique, że mama Zochy jest za granicą i chwilowo Sajmon
sprawuje nad nią opiekę.
-
Tutaj macie regulamin – powiedziała dając wszystkim broszurki. – Należy się z
nim zapoznać. A teraz chodźmy do nowego pokoju dziewczynek! Będziecie mieszkać
z dwoma innymi czarownicami z waszej klasy. W pokojach obok będą dziewczyny z
klas „a”, „b”, „d”, „e” i „f”. Nie przejmujcie się jeśli trzech ostatnich klas
nie zrozumiecie ponieważ są to wasze rówieśniczki z zza granicy. W „d” i „e” są
głównie z Ukrainy, Białorusi, Słowacji i Kazachstanu. Klasa „f” jest
angielskojęzyczna, chodzą do niej dziewczęta z najróżniejszych krajów. W tym
roku mamy, między innymi, dwie Japonki, dziewczynę z USA, cztery Brytyjki oraz Egipcjankę
i Brazylijkę – wzięła głęboki oddech i zaczęła mówić dalej. – Plan dnia jest
zawsze taki sam: pobudka o 7 rano, posiłki jemy w stołówce, śniadanie jest o
7.45, obiad o 13.30, a kolacja o 19.00, cisza nocna obowiązuje od 22.00. Jeśli
będziecie głodne możecie skoczyć do sklepiku szkolnego, który jest ulokowany we
wschodnim skrzydle zamku. W internacie macie najpóźniej się zameldować o
godzinie 20.00, wszelkie wizyty muszą być zgłaszane w portierni i mogą odbywać
się pomiędzy 9.00 a 18.30, jeśli chcecie pojechać do miasteczka musicie mi to
zgłosić i podać przybliżony czas powrotu. Za niesubordynację są kary: praca na
rzecz szkoły i obniżenie z zachowania. Za dobre zachowanie nagrody: najczęściej
wycieczki w różne miejsca, jakieś drobne prezenty, zamówienie pizzy do pokoju
lub potańcówka z chłopcami – puściła oczko do Patrycji i Zochy. – A teraz
zapraszam do waszego pokoju!
Pani
Ilona zapukała do drzwi z numerem 36 i nie czekając na odpowiedź nacisnęła klamkę.
W środku stała rodzina czarodziejów składająca się z rozzłoszczonego mężczyzny,
zapłakanej córki i szlochającej matki. Obydwie były ubrane w bliźniacze, bogato
zdobione suknie i obie miały takie same, jasnobrązowe włosy skręcone w misterne
loki. Na widok nowo przybyłych kobieta jeszcze mocniej przytuliła dziewczynkę i
zaczęła płakać. Czarodziej był wyraźnie zirytowany jej zachowaniem.
-
Zobacz Telciu! Przyszły twoje nowe koleżanki, a ty dajesz pokaz mazgajstwa! –
powiedział wskazując na Patrycję i Zochę, które stanęły w miejscu nie wiedząc
jak się zachować.
- Może jednak pan jej odpuści… - zaczęła
łagodnie pani Ilona. – Widocznie mała potrzebuje jeszcze trochę czasu, może za
rok będzie lepiej.
-
Nie będzie lepiej! – warknął i złapał żonę za ramię. – Przestań histeryzować!
Telcia doskonale sobie poradzi. Dobrze jej to wszystko zrobi.
-
Oooonaaa jeeest taaakaaa malutka!
Pan
Grzegorz pomyślał, że to dobre stwierdzenie, ponieważ dziewczynka była
wyjątkowo niska jak na swój wiek. Patrycji sięgała do podbródka, a Zośce do
nosa.
-
Da sobie radę! Idziemy – rzucił ostro.
-
Nie chcę!!! – krzyknęła Telcia.
-
Jeszcze chwila a nie dostaniesz kieszonkowego aż do przyszłego roku! – zagroził.
Na
te słowa dziewczynka puściła matkę i rzuciła się na łóżko gdzie zaczęła
szlochać. Jej matka przestała płakać, patrzyła się z oburzeniem na męża. Ojciec
Patrycji pomyślał, że musi zapamiętać tę groźbę na wypadek, gdyby jego córka
zaczęła grymasić.
-
Jesteś okrutny! – stwierdziła z wyrzutem po czym pocałowała córkę w tył głowy.
– Mamusia musi iść kochanie…
-
Buuu!
-
Masz być grzeczna bo inaczej będzie źle – zagroził czarodziej. – Wszystkiego
się dowiem! Do widzenia państwu! – ukłonił się panu Grzegorzowi i Sajmonowi
wychodząc razem z żoną przez drzwi.
Pani
Ilona pocieszała Telcię podczas gdy Patrycja z Zochą rozpakowywały swoje torby.
Każda dziewczynka miała dla siebie wąskie łóżko, przy nim szafkę. Na ścianach
czekały na wypełnienie półki. Do podziału były dwie, duże szafy oraz dwa
biurka. Meble wyglądały na stare, ale zadbane. Pokój był utrzymany w
kolorystyce pudrowego różu, a mocniejszymi akcentami były zielone narzuty na
łóżka, zasłony i dywaniki. Patrycja, która już zaakceptowała, że nie wszystko
jest jak w Harrym, była całkiem zadowolona z nowego miejsca zamieszkania.
Po
rozpakowaniu toreb nastąpiło pożegnanie dziewczynek z panem Grzegorzem i
Sajmonem. Obydwaj musieli zdążyć na powrotny Świstoklik. Pani Ilona zapewniła,
że zajmie się swoimi nowymi podopiecznymi i zda raport z ich zachowania w
następnym tygodniu.
Gdy
dorośli wyszli Patrycja z Zochą zaczęły tańczyć z radości na środku pokoju.
-
I z czego się tak cieszycie? – dobiegł do nich stłumiony głos Telci.
-
Tu jest super!
-
Nieprawda! Tu jest strasznie! – jęknęła dziewczynka i wróciła do szlochania w
poduszkę.
-
Eee tam, nie znasz się! – stwierdziła Zocha i wyszczerzyła się do Patrycji.
Późnym
popołudniem dołączyła do nich jeszcze jedna dziewczynka, która nazywała się
Katarzyna. Okazało się, że jest bardzo cichą i skrytą osobą. Dziewczynom nie
udało się wciągnąć jej do rozmowy. Obydwie z Telcią milczały przyglądając się
wariactwom Patrycji i Zochy. Gdy otworzyły się drzwi do pokoju w czasie
najgłośniejszych śpiewów, dziewczynki były pewne, że przyszła do nich pani
Ilona aby je uciszyć. Jednakże bardzo się ucieszyły gdy zobaczyły Angelique. Od
razu do niej podbiegły krzycząc „cześć sorko”.
-
Witam dziewczynki – powiedziała z uśmiechem. – Chciałam was komuś przedstawić.
Uznałam, że to ważne aby to zrobić dzisiaj, a nie jutro.
-
Komu? – spytały podniecone.
-
To jest Amelia – Angela otworzyła szeroko drzwi i wprowadziła do pokoju
dziewczynkę w ich wieku.
-
Kurka wodna! – pisnęła Patrycja.
-
Ja pierdolę! – Zocha stanęła jak wryta.
Telcia
i Katarzyna patrzyły się na tę scenę z szeroko otworzonymi oczami, nic nie
rozumiejąc.