czwartek, 9 czerwca 2016

Polska Szkoła Magii i Czarodziejstwa: Rozdział 15 – Drzewo genealogiczne


Augustyna pożegnała się z córką i wyszła z jej butiku, który znajdował się w Magowie. Małgorzata nie była wcale zdziwiona z powodu wizyty swojej matki. Nie raz staruszka pojawiała się w stolicy, aby spotkać się z którąś z koleżanek i czasem wpadała do jej pracy na szybką kawę po albo przed podróżą świstoklikiem. To stało się tak naturalne, że Małgorzacie nie przyszło do głowy, że jej matka może mieć tym razem inny cel.

Staruszka wyciągnęła z torebki mały arkusik papieru i przeczytała co jest na nim napisane. Upewniła się, że znalazła odpowiedni adres i weszła w bramę skromnej kamienicy. Jej wzrok prześlizgnął się po podwórku i zatrzymał na wejściu do klatki schodowej. Augustyna trochę się zasapała podczas wchodzenia na trzecie piętro, nie była już młoda i starość dawała jej się powoli we znaki. Miała 81 lat, przeżyła wojnę i śmierć męża. Czym wobec tego są dla niej schody? Da radę!

Biuro detektywa było równie skromne tak jak kamienica. Na ścianach i podłogach nie było ozdób, w których tak bardzo lubowali się czarodzieje, meble były proste. Augustyna usiadła na twardym krześle i popatrzyła się na człowieka, którego zamierzała wynająć. Na oko miał czterdzieści lat, ubrany był w czerń, przez którą przypominał księdza. Jasne włosy koloru czekolady miał przystrzyżone krótko. Spoglądał na staruszkę bystrymi, ciemnobrązowymi oczami, nad którymi umiejscowione były krzaczaste brwi.
- Czym mogę pani służyć? – spytał się po chwili ciszy.
- Chcę, aby ustalił pan pochodzenie pewnej dziewczynki.

Detektyw uniósł brew i spojrzał się na Augustynę z niedowierzaniem. Po chwili parsknął śmiechem.
- Droga pani, nie zajmuję się takimi pierdołami – stwierdził rozbawionym tonem. – Mam na swoim koncie odnalezienie mordercy Haliny Czartoryskiej i odnalazłem skradzioną biżuterię księcia Leonida! – wypiął dumnie pierś.
- Tak słyszałam o tych sprawach, dlatego uważam, że pan będzie najlepiej nadawał się do tej roboty – odparła Augustyna spokojnie.
- Moje usługi są jednymi z najdroższych w kraju! – oświadczył mężczyzna mając nadzieję, że to zniechęci starszą panią.
- Jestem w stanie zapłacić za wszystko – odparła czarownica z uśmiechem i wyjęła z torebki zdjęcia oraz zapisane kartki. – To jest moja wnuczka Amelia Ratine, chodzi do jednej klasy w Durentiusie z Patrycją Michalską, która wygląda identycznie jak ona. Chcę, aby sprawdził pan czy jest spokrewniona z tą rodziną – podała detektywowi kartkę, na której było zapisane nazwisko.

Mężczyzna popatrzył na nią rozbawionym wzrokiem i mina szybko mu zrzedła. Augustyna zobaczyła, że na jego czole pojawiają się kropelki potu, a palce zaciskają się nerwowo. Spojrzał się badawczo na czarownicę.
- Jest pani pewna…?
- To tylko domysły, możliwe, że to tylko zbieg okoliczności. Jeśli jest z nimi spokrewniona to przez matkę. Jej ojciec jest kompletnym mugolem.
- Ta rodzina… ja nie wiem czy się tego podejmę – oświadczył detektyw i głośno przełknął ślinę. – Musiałbym polecieć do Wielkiej Brytanii i do Rosji, ktoś mógłby coś zacząć podejrzewać. Ryzyko, spore ryzyko…
- Zapłacę za wszystko – powiedziała staruszka poważnym tonem. – Jeśli będzie pan ostrożny to nic się panu nie stanie. Jeden siedzi w Nurmengardzie, drugi nie żyje. Nie wiem jak potoczyły się losy ich kobiet oraz dzieci, może ktoś jest spokrewniony z dziewczynką. Na tej kartce napisałam wszystko co o niej wiem – wskazała odpowiedni arkusz papieru.
- Delikatna sprawa, bardzo delikatna. Już wiem, czemu pani do mnie przyszła.

Augustyna kiwnęła potakująco głową, postanowiła pochlebić człowiekowi, którego chciała wynająć:
- Jest pan najlepszy, wierzę, że dowie się pan wszystkiego. Nikt inny do tej roboty się nie nadaje.
Czarodziej zastanawiał się przez chwilę. Popatrzył się na swoje nagrody, które stały w gablocie przy drzwiach. Były to jedyne ozdobne rzeczy w pomieszczeniu. Po dłuższym namyśle zdecydował się na współpracę.
- Zgoda, ale to będzie kosztowało dwa razy więcej niż zwykle i jeśli pojawią się jakiekolwiek kłopoty od razu zrywam kontrakt!

***

Internet nie pozostawiał złudzeń: zrobienie testów genetycznych nie było ani prostą, ani tanią sprawą. Angela myślała, że wszystko będzie łatwiejsze. Jednak teoria teorią, a życie życiem. Miała dwie możliwości. Pierwsza obejmowała zebranie materiału genetycznego całej rodziny Patrycji oraz wszystkich krewnych jej i Amelii, co było bardzo drogą zabawą. Druga opcja polegała na wybraniu najbardziej prawdopodobnych osób, co było zdecydowanie tańsze, ale jeśli by się pomyliła to testy należało powtórzyć. Najgorsze, że nie mam kasy, aby przebadać wszystkich – jęknęła w myślach nauczycielka.

Zarówno Patrycja jak i Amelia były mocno zawiedzione, gdy w poniedziałek przyszły do gabinetu Angelique, a ta musiała im powiedzieć, że na razie nic z tego. Obydwie zaczęły protestować i oznajmiły, że oddadzą całe swoje kieszonkowe, aby tylko dowiedzieć się czy są krewnymi. Patrycja była gotowa nawet oszukać swojego ojca i wmówić mu, że mają jakąś wycieczkę czy coś podobnego, ale Angela nie mogła jej na to pozwolić.
- Nadal nad tym siedzisz? – spytał się Miłosz, gdy wszedł do jej gabinetu.
- Nadal nie nauczyłeś się, że się puka do drzwi? – blondynka spojrzała na niego spode łba.
- Miałem nadzieję, że siedzisz naga albo coś…
- Bardzo zabawne!
- Kiedyś zdobędę twoje serce… – czarodziej westchnął ostentacyjnie i usadowił się na krześle przed biurkiem. – Mogę dać ci tysiaka na te badania, kiedyś oddasz.
- Nie, dziękuję, poradzę sobie.
- Mówiłaś, że najbardziej prawdopodobna jest twoja babcia. Bierz od niej materiał, jakieś włosy czy coś.
- Nie wiem, z której strony Patrycja może być ze mną spokrewniona, od ojca czy od matki.
- Masz pewność, że jej stary jest mugolem. Może jej matka była czarownicą, ale ukryła to przed rodziną – zauważył były auror.
- Możliwe – zgodziła się Angela. – Tylko jak to sprawdzić?
Ku jej zdumieniu Miłosz roześmiał się tak mocno, że pociekły mu łzy po policzkach.
- Pracujesz w szkole magii, która ma największą bazę danych czarownic i nie wiesz jak to sprawdzić? Ale z ciebie blondynka!

Angela fuknęła na niego i schowała notatki. Wiedziała, że nie jest w stanie gniewać się na Miłosza długo. Często jej dogryzał, ale robił to w tak serdeczny sposób, że złość szybko jej mijała. Spojrzała się wymownie na sufit i czekała.
- No dobra, przepraszam! – łysy czarodziej wytrzymał tylko kilka sekund jej focha. – Dowiedz się wszystkich szczegółów o matce Patrycji i sprawdź czy nie chodziła do Durentiusa.
- No dobra, powiem Pyśce aby zrobiła swoje drzewo genealogiczne. Zawsze może wytłumaczyć się w domu, że to praca na lekcję czy coś…
- Ha! Dobrze kombinujesz! – stwierdził z uznaniem Miłosz i puknął pięścią w ramię Angeli.
- Ała! Nie w szczepionkę brutalu!
- Sorry!

***

Patrycja leżała na brzuchu na łóżku z Zochą w ich pokoju w internacie. Obydwie pochylały się nad zeszytem, w którym wyższa z dziewczynek wypisywała członków swojej rodziny od strony ojca.
- Po co komu dziewięcioro dzieci? – wymamrotała Patrycja gniewnie. – W życiu nie dojdę kto jest kim! Tata prawie się z nikim nie spotyka, niektórych widziałam tylko raz na komunii kuzynki Weroniki, ale większości nie znam. Skąd mam wiedzieć jak się nazywają te wszystkie ciotki i wujkowie? Bawiłam się z jakimiś dzieciakami, ale nie pamiętam kto jest kim! Masakra! – poskarżyła się Zośce.
- Pisz i nie marudź, będziesz mieć mniej roboty w domu. Ojciec ci sprawdzi, podopisuje kto jest kim i oddasz sorce Angeli – stwierdziła czarnulka i wzięła do ust ostatniego krakersa. – Ftedy mofemy se sfotkać f Luflinie.
- Tata chyba by wiedział gdyby miał czarodzieja lub czarownicę w rodzinie… – stwierdziła z nadzieją w głosie Patrycja.
 - Taaa – prychnęła Zocha. – A te wszystkie formularze o tajemnicy są dla picu! – zmięła opakowanie i rzuciła nim w stronę kosza na śmieci. – Dziesięć punktów! Brawo ja! – wykrzyknęła ucieszona, gdy trafiła do pojemnika.
- Najgorsze, że prawie nic nie wiem o rodzinie mamy – ciągnęła Pyśka. – Opowiadała mi, że dziadek był marynarzem i jego okręt zatonął, gdy była bardzo mała. Nikt się nie uratował i nigdy nie odnaleziono jego ciała. Babcia za to zmarła kilka lat później, zachorowała na coś… chyba raka… nie pamiętam dokładnie.
- Wtedy twoja mama trafiła do sierocińca? – Zocha mimo wrodzonej gadatliwości potrafiła słuchać innych ludzi.
- Tak. Opowiadała, że miała ciotkę, chyba siostrę dziadka, ale ta była pokręconą kociarą czy coś i jej nie chciała wziąć do siebie. Za to była na nią strasznie obrażona i się do siebie nie odzywały. Nawet nie wiem czy ta ciotka żyje. Nigdy jej nie widziałam na oczy. W sumie to nie wiem czy chcę się z nią spotkać, straszna chamówa, że nie chciała zaap… zada… zadap…
- Mówi się „zaadoptować” miernoto! – wtrąciła Telimena, która weszła do pokoju. – To takie proste słowo, a ty go nie potrafisz wypowiedzieć. Nic dziwnego, że łapiesz kiepskie oceny! – popatrzyła się na koleżankę z góry, co było możliwe z tego powodu, że Patrycja leżała na łóżku i była po prostu niżej.
- Pyśka kiedyś się wszystkiego nauczy, a ty zostaniesz kretynką do końca życia – warknęła Zocha. – A tak swoją drogą… jak ci idzie samodzielne ubieranie się?

Od poniedziałku mieszkały razem we trójkę, ponieważ Kasię rozłożyła grypa czarodziejów, która przebiegała podobnie jak mugolska, z tą różnicą, że podczas kichania uwalniała się moc. Koleżankę zabrano do domu, ponieważ co chwila wyczarowywała wielkie stada robaków. Od tego czasu Telimena nie miała kim pomiatać. Musiała pojechać do Mystóp, aby kupić luźne ubrania, ponieważ nie potrafiła samodzielnie zasznurować gorsetu i założyć stelażu pod suknię. Dodatkowo nie miał kto jej ułożyć włosów, które zamiast prezentować się w ciasnych skrętach zwisały smętnie upięte byle jak na karku. Patrycja z Zochą zgodnie stwierdziły, że za służące nie będą robić i wyśmiewały się z Telimeny przy każdej możliwej okazji. Koleżanka z klasy nie zostawała im dłużna.
- Odczep się ode mnie! Ktoś pochodzący z rynsztoka nigdy nie zrozumie dobrze urodzonej panny! – odcięła się.
- Raczej kaleki życiowej!
- Przynajmniej moja matuś nie była płatną grzesznicą tak jak twoja!
- Ty wstrętna wywłoko!

***

Paul patrzył na biegnące ku niemu koleżanki. Mimo niskiej temperatury panującej na dworze umówili się, że pójdą po południu do lasu, aby poćwiczyć wyczarowanie patronusa. Sprawdzili w książkach, że jest to prawdziwe zaklęcie i razem z Amelią postanowili nauczyć się go. Teraz spotykali się we trójkę, ponieważ siostra Angelique musiała wracać do domu po lekcjach. Patrycja z Zochą wyszczerzyły zęby do przyjaciela, a ten od razu zrozumiał, że musiało się coś stać.
- Co wyście tym razem zrobiły? – spytał się wiedziony ciekawością.
- Telimena znowu się rzucała jak wesz na grzebieniu, więc postanowiłyśmy ją trochę uspokoić – wyjaśniła Zocha.
- Taaaa – Patrycja zachichotała. – Pomogłyśmy jej poszukać wejścia do Narnii.
- Do czego? – zdziwił się blondynek.
- Zamknęłyśmy cholerę w szafie. Wypuścimy ją jak wrócimy – Zocha była z siebie dumna.

Paul miał ochotę walnąć obydwie w pusty łeb. To co zrobiły były bardzo zabawne, ale na bank zarobią tygodniowy szlaban. Chrząknął i zapalił różdżką lampę, którą przyniósł ze sobą. Jeśli mieli siedzieć w lesie lepiej było to robić przy świetle.
- Za mną – rzucił krótko.
Odkąd zamieszkał w internacie często spacerował po lesie zapuszczając się w odległe miejsca. Wolał towarzystwo roślin i zwierząt niż kolegów z klasy, którzy preferowali głupie zabawy. Dobra książka o magii czytana na polanie to było coś, co Paul najbardziej cenił. Jako, że był najmniejszy w klasie i wyglądał jak dziecko od razu stał się wyrzutkiem. Dodatkowo naśmiewano się z niego za to, że zaprzyjaźnił się z dziewczynami. Nie rozumiał, jakie to miało znaczenie. Patrycja, Amelia i Zocha były fajne oraz zabawne, na dodatek nigdy się z niego nie naśmiewały. Teraz zaś prowadził je w miejsce gdzie będą osłonięci przed niepożądanym wzrokiem.
- Łał! Tu jest zajebiście! – zawołała Zocha i rozejrzała się dookoła.

Byli w rozpadlinie skalnej, na której dnie płynęła wąziutka wstążka wody, która wpadała do rzeki Czarnulki. Ściany porośnięte były mchem i ozdobione były różnymi formacjami kamieni. Nad nimi wznosił się las, który utracił już zdecydowaną większość liści.
- Dobra, pamiętajmy po co tu przyszliśmy! Skupiamy się na najszczęśliwszym wspomnieniu i przywołujemy patronusy! – zakomenderował Paul.

Trójka przyjaciół zamyśliła się. Nie mogli się doczekać, kiedy zobaczą, jakie zwierzęta są im przypisane. Nie robili tego z powodu dementorów, ponieważ te siedziały głównie w Anglii i okolicach. Ich celem było wyczarowanie cielesnych patronusów, aby móc się ze sobą kontaktować oraz wzbudzić podziw wśród nauczycieli i rówieśników.
- Expecto Patronum! – wrzasnęła Zocha.
Paul zerknął w jej stronę, ale nic się nie wydarzyło. Patrycji także się nie udało. Teraz była kolej na niego. Przypomniał sobie jak był szczęśliwy, gdy dostał od dziadków kota na urodziny. Czarną, włochatą kulkę, która wpatrywała się w niego swoimi intensywnie błękitnymi oczami.
- Expecto Patronum! – wrzasnął.

Nic. Kolejna nieudana próba. Ćwiczyli to zaklęcie od tygodnia, ale żadne z nich nie wyczarowało nawet strzępka mgły. Może bez dementorów czających się w pobliżu nie mieli odpowiedniej motywacji? Albo byli za słabi w czarach?
- Hmmm, myślicie, że znajdziemy w zamku jakiegoś bogina? Może z nim nam lepiej pójdzie? – zaczęła zastanawiać się głośno Zocha.
- Pomysł dobry, ale skąd wiesz, że zamieni się w dementora?
- No fakt – zasępiła się czarnowłosa czarownica. – Prędzej wyjdzie z szafy jako sorka Chruszczewska i zacznie się na mnie drzeć, że zasłużyłam na kolejną pałę…

Obydwoje popatrzyli się na Patrycję, która z zaciętą minął ciągle próbowała wyczarować patronusa.
- Expecto patronum! Expecto Patronum! Expecto Patronum! – krzyczała i wymachiwała dziko różdżką.
- Ta to ma zacięcie – mruknął Paul.
- Expecto patronum! Expecto Patronum! Expecto Patronum!
- Bierzmy z niej przykład i ćwiczmy – zadecydowała Zocha i już miała skupić się na swoim najszczęśliwszym wspomnieniu, gdy zobaczyła, że z różdżki Patrycji wypływa lekka mgiełka.
- Udało mi się! – zawołała czarownica. – Jest! W końcu udało mi się coś, jako pierwszej! – skakała z radości na jednej nodze. – Szkoda tylko, że nie był to cielesny patronus… - stanęła zakłopotana.

Zocha rzuciła się, aby ją wyściskać. Obydwie zwaliły się na butwiejące liście.
- Pyśka! Nie mogę się doczekać aż opowiemy o tym Ami! Ale się ucieszy! Gratulacje! – wrzeszczała czarnowłosa dziewczynka.
Paul zdecydował, że pogratuluje Patrycji zaraz po tym jak uratuje jej życie, ponieważ koleżanka wyraźnie dusiła się przygnieciona przez Zochę.

***

Ilona Jasińska nie za była bardzo zdziwiona, gdy Telimena wpadła do jej gabinetu z płaczem. Z tego co udało jej się ustalić została zamknięta w szafie przez Zochę Kowalską i Patrycję Michalską. Uspokoiła rozhisteryzowaną nastolatkę i odprowadziła ją do pokoju. Tam poczekała na swoje podopieczne, które miały wrócić przed kolacją.

Gdy Patrycja z Zochą weszły do pokoju zrozumiały, że mają przerąbane. Ich plan zakładał, że wypuszczą Telimenę i spróbują zmodyfikować jej pamięć. Wprawdzie żadna nie robiła czegoś takiego, ale stwierdziły, że należałoby poćwiczyć. Umiejętność rzucania takich czarów mogła im się kiedyś przydać, chociażby na klasówce z matmy (profesor mógłby zapomnieć, że mają ją pisać). Widok rozgniewanej pani Ilony uświadomił dziewczynkom, że ktoś wypuścił Telimenę, która zdążyła się poskarżyć opiekunce.

Jeden rzut oka w stronę koszy na śmieci rozwiązało sprawę. Patrycja zupełnie zapomniała, że tego dnia chimery chodziły po pokojach. Jacek, Wacek i Pankracek to były nazwy trzech ożywionych posągów, które miały za zadanie wyjadać śmieci z koszy. Pierwszy z nich preferował odpadki organiczne, drugi papier, a trzeci wszystko, co nie mieściło się w pozostałych kategoriach. Z Jackiem można było normalnie porozmawiać, ponieważ profesor od transmutacji przyłożył się do czaru. Jego chimera była smakoszem i uwielbiała raczyć dziewczynki opowiadaniem o smakach poszczególnych rzeczy. Wacek był mniej udany, burczał coś pod nosem i szatkował papier wielkimi zębiskami niczym niszczarka. Pankracek za to zaczarowany był przez jakiegoś ucznia i porozumiewał się ze światem gestami oraz chrząknięciami. Z jego manierami było na bakier i zawsze po jego uczcie trzeba było sprzątać. Widocznie chimery uwolniły Telimenę.
- Czy możecie mi wyjaśnić co się tutaj stało? – spytała się pani Ilona gniewnym tonem.
- Telimena chciała iść do Narni, ale widocznie zgubiła drogę – odpowiedziała błyskawicznie Zocha z miną niewiniątka.
- Mam z wami skaranie boskie – westchnęła opiekunka. – Do końca tygodnia macie szlaban na wychodzenie z pokoju!
- A na lekcje musimy chodzić?
- Musicie! – odwarknęła pani Ilona. – Jest prawie listopad, a nikt nie ma na koncie tyle szlabanów co wy! Przeproście koleżankę i jazda na kolację!

Telimena popatrzyła się na nią z niedowierzaniem malującym się na twarzy. Widocznie uważała, że to zbyt mała kara jak na to, co ją spotkało. Dziewczyny wyszczerzyły się do niej nieszczerze i wysylabizowały przeprosiny jakby była opóźniona umysłowo. Usatysfakcjonowało to opiekunkę, która wyszła z pokoju.
- Nawet ona cię nie lubi – oznajmiła głośno Zocha patrząc na Telimenę. – Przecież jest środa, a te dwa dni siedzenia w pokoju to pierdnięcie w oponkę.
Niska czarownica rzuciła się gwałtownie na łóżko i odwróciła się od niej ostentacyjnie plecami. Patrycja w ogóle się tym nie przejęła. Podeszła do biurka, wzięła zeszyt i zaczęła ponownie pracować nad swoim drzewem genealogicznym.