Zanim
Patrycja się zorientowała wrzesień minął, a jego miejsce zajął październik.
Dziewczynka z zadowoleniem stwierdziła, że zaaklimatyzowała się w nowym
miejscu. W dalszym ciągu była jednak rozczarowana, że w Durentiusie prawie
wszystko różni się od tego co przeczytała w Harrym Potterze. Tutaj nie było
duchów, w jeziorze nie mieszkał kraken, schody nie przemieszczały się jak tylko
chciały, a o poltergeistach mało kto słyszał. Po lekcjach z profesor Chruszczewską nadal miała wątpliwości i pewnego dnia poszła na dyżur do sorki
Ratine. Angela akurat siedziała w pustej klasie mugoloznastwa i uzupełniała
jakieś papiery, ku rozpaczy Patrycji, najzwyklejszym długopisem, a nie piórem.
Na dźwięk otwierających się drzwi, nauczycielka przerwała swoją pracę i spojrzała
się na dziewczynkę.
-
Co cię sprowadza do mnie, Patrycjo? – zapytała z uśmiechem.
Uczennica
wyrzuciła z siebie cały żal, który tkwił w niej od jakiegoś czasu. Angela
siedziała i słuchała z uwagą, po czym opowiedziała dlaczego tak jest.
-
Widzisz, Patrycjo. Tutaj też kiedyś były duchy, Irytek, ruchome schody i
niebezpieczne zwierzęta w lesie. Jednakże było tak wiele wypadków z udziałem
uczniów, że Ministerstwo Magii postanowiło zabezpieczyć budynek i okoliczne
tereny. Wiem, że dla ciebie szlaban w Zakazanym Lesie razem z Hagridem to opis
świetnej przygody, ale gdyby coś takiego tutaj się wydarzyło, mielibyśmy na
karku wściekłych rodziców, CZOP-ków, kontrolę Ministerstwa oraz sprawę w sądzie
za spowodowanie sytuacji zagrażającej zdrowiu i życiu uczniów – zrobiła zatroskaną
minę. – To by było naprawdę
niebezpieczne, dlatego ciesz się, że z Zosią dostałyście jako karę karmienie
Pokuciów.
Były
to małe stworzonka podobne trochę do wyrośniętych świnek morskich. Słodkie,
małe i puchate miały różne kolory sierści, uwielbiały towarzystwo i lgnęły do
ludzi. Problemem było to, że były obdarzone dużą mocą magiczną co w połączeniu
z małym rozumkiem tworzyło niebezpieczną mieszankę. Pojedyncze osobniki nie
były dużym zagrożeniem dla ludzi, ale w grupie potrafiły rozpętać piekło.
Dlatego specjalne zespoły Ministerstwa Magii wyłapywały Pokucie i ograniczały
ich rozmnażanie. W Durentiusie była grupka dziesięciu osobników, które służyły
pokazom na lekcji. Tam uczniowie dowiadywali się, że istnieje sposób na
okiełzanie puchatych zwierzątek: trzeba było dowiedzieć się co najbardziej lubi
jeść dany osobnik. Karmiony przysmakiem był grzeczny i ze spokojem oddawał
swoją sierść do produkcji różdżek. W świecie czarodziejów panował przesąd, że tylko
ostatnie lebiegi otrzymują taki wkład. Była to nieprawda, ponieważ różdżką z
sierścią Pokucia mogła poszczycić się sama dyrektorka szkoły.
Zocha
z Patrycją dostały tygodniową karę za zjeżdżanie w koszu na pranie po schodach
internatu. Musiały wstawać o piątej trzydzieści aby o szóstej rano dać
zwierzaczkom ich ulubiony pokarm. Jeden z nich jadł tylko sękacza, drugi wolał
pomarańczową galaretkę, a trzeci świata nie widział poza cebularzem. Reszta
miała równie oryginalne gusty kulinarne. Dziewczynki musiały pilnować aby nie
pomylić się, ponieważ jeden uczeń dał Pokuciowi ser Camembert zamiast Parmezanu
i zdenerwowany zwierzak wysłał go na dach szkoły.
-
Duchy przeszkadzały w lekcjach, niektóre po 300 latach wałęsania się po zamku
robiły się trochę szalone – tłumaczyła dalej Angelique. - Tak to jest jak tylko
możesz patrzeć jak inni korzystają z życia, a ty trwasz w zawieszeniu.
Przeszkadzały w prowadzeniu lekcji. Dlatego przybył oddział Egzorcystów i
przeniósł ich w większości w zaświaty. Reszta została poupychana w mugolskich zamkach
aby stanowiły atrakcję turystyczną.
Patrycja
się zamyśliła. Wiedziała, że dorośli mają spaczone poczucie na temat tego co
jest fajne, a co nie, ale wypędzenie duchów było dla niej szczytem głupoty.
Angelique od razu zauważyła minę uczennicy i postanowiła ją rozchmurzyć.
-
Wiemy już co ci się nie podoba, teraz powiedz co ci się tutaj spodobało –
stwierdziła.
Na
twarzy Patrycji od razu zagościł uśmiech. Zaczęła opowiadać jak bardzo się
cieszy z dwóch godzin matematyki w tygodniu. Reszta przedmiotów znana jej z
mugolskiej szkoły również została mocno ograniczona. Wszystko po to aby uczniowie
chodzili na zaklęcia, obronę przed czarną magią, transmutację, historię magii,
eliksiry, mugoloznastwo lub magoznastwo. Zamiast mieć standardowe zajęcia z
wychowania fizycznego, uczniowie musieli sobie wybrać na co chcą uczęszczać. Do
wyboru były sztuki walki, taniec, szachy czarodziejów, fitness, siłownia, basen
czy Smocze łodzie. Patrycja po długim wahaniu wybrała basen, Zocha zapisała się
na sztuki walki, a Amelia taniec. Dużym zaskoczeniem dla dziewczynki okazała
się przyroda. Patrycja myślała, że będzie to mugolski przedmiot, ale okazało
się, że jest to połączenie opieki nad magicznymi zwierzętami i zielarstwa.
Dziewczynka
opowiedziała Angelique z rozanieloną miną, że magiczne przedmioty są podobne do
tych z książek. Transmutację zaczęli od zmieniania zapałek w igły, na
eliksirach warzyli wywar leczący z grypy w sekundę, podczas zaklęć starali się przywołać
przedmioty, a na historii magii zapisywali wiadomości o pierwszych
czarodziejach w Mezopotamii.
***
Najlepszym czego doświadczyła Patrycja po drugim tygodniu szkoły były Otrzęsiny Pierwszaków. Wszystko zaczęło się niewinnie: na godzinie wychowawczej Miłosz Chmielewski oświadczył klasie, że w piątek o godzinie dziewiątej mają wszyscy stawić się na wewnętrznym dziedzińcu ubrani w szaty do ćwiczeń. Lekcje miały być odwołane. Zocha z Patrycją od razu odwróciły się do Amelii aby spytać czy ta wie o co chodzi. Okazało się, że odbędą się Otrzęsiny Pierwszaków. Tradycją Durentiusa było, że starsze klasy organizowały różne zadania dla najmłodszych uczniów, a następnie odbywała się potańcówka. Co roku było to coś innego. Amelii jednak nie udało się wyciągnąć od siostry informacji co czeka jej rocznik.
-
Konrad musiał pływać po jeziorze na tratwie, od jednej do drugiej wysepki,
udawać pirata i szukać skarbu, którym okazała się stara opona. Było bardzo
zimno i cała klasa nieźle zmarzła. Jeden chłopak o mało co by się utopił, ale
uratowały go Rusałki – opowiadała dziewczynom w drodze na kolejną lekcję.
-
To w tym jeziorze coś mieszka? – zdziwiła się Zocha.
-
Mają tam małą kolonię, nieczęsto wychodzą na powierzchnię. Angel mi opowiadała –
imię siostry Amelia wypowiadała jako „Ążel” co bardzo bawiło Zochę i Patrycję.
– Jej Otrzęsiny polegały na tym, że została z koleżankami i kolegami
wprowadzona do lasu o północy. Kazali im iść wąwozem i wtedy wszyscy ich
straszyli poprzebierani za upiory czy coś w tym stylu. Po drodze dostawali
różne głupie zadania aby móc przejść dalej. Angel musiała zjeść pięć pieprznych
Fasolek Bertiego Botta i popić to colą. Mówiła, że prawie zwymiotowała…
-
Ciekawe co nam przygotują – Patrycja zamyśliła się. – Mam nadzieję, że coś co
nie będzie bardzo trudne albo straszne.
-
Pyśka, wyluzuj! – powiedziała Zocha klepiąc ją po ramieniu. - Ja chcę aby było jak najbardziej trudne i
straszne! Mam nadzieję, że będą nam kazać czołgać się w błocie wśród Sklątek
Tylnowybuchowych… chcę zobaczyć jak będzie to robiła Telimena! – zarechotała
złośliwie.
Sytuacja
w internacie nie zmieniła się bardzo. Telimena z Zochą kłóciły się niemal
codziennie i jedna starała się dokuczyć drugiej. Patrycja z Kasią na początku
starały się przekonać dziewczyny do zawieszenia broni, ale żadnej to się nie
udało. Telimena ciągle dogryzała Zośce z powodu jej pochodzenia i używanej
różdżki z włosiem Pokucia. Ta zaś nie pozostawała jej dłużna i ciągle robiła
jej jakieś mugolskie dowcipy lub wyśmiewała się z jej nieprzystosowania do
życia. Telimena od urodzenia była we wszystkim wyręczana przez służbę i skrzaty
domowe, dlatego nadal nie opanowała samodzielnego ubierania się. Za jej służącą
robiła aktualnie Katarzyna, która nie protestowała jakoś szczególnie z tego
powodu.
Rywalizacja
tych dwóch dziewczynek przeniosła się na grunt nauki. Obie próbowały być lepsze
niż ta druga, więc ćwiczyły godzinami zaklęcia. Patrycja na początku próbowała
dotrzymać im kroku, ale po jakimś czasie zrezygnowała z powodu wrodzonego lenistwa.
Szybko się okazało, że Zocha łapała wszystko w lot, za to Telimena musiała
uczyć się wszystkiego na pamięć, co powodowało jeszcze większą zajadłość w
stosunku do koleżanki z klasy. Pewnego razu, gdy nie miała pomysłów jak jej
dogryźć przyczepiła się do wielkości jej biustu.
-
Pewnie wypychasz stanik skarpetami! Żadna trzynastolatka nie ma takich dużych!
– zadrwiła i popatrzyła się na Patrycję i Kaśkę, które nie były zbyt hojnie
obdarzone przez naturę.
Była
to oczywista nieprawda, ponieważ Zocha chodziła spać bez stanika, a jej bluzka
na ramiączkach była dość opięta. W każdym razie Patrycja z Katarzyną nie miały
wątpliwości, co dały znać patrząc się na siebie i wywracając oczami.
- Gdybyś nie wiedziała Panno Tak-bardzo-płaska-że-mylą-jej-plecy-z-klatą,
że cycki mi urosły pod koniec piątej klasy! – odparła obrażona Zocha. – Nie
moja wina, że mnie Matka Natura lubi, a ciebie olewa ciepłym moczem!
-
Ta, jasne! Pewnie chcesz dorwać jakiegoś bogatego chłopaka!
-
Mnie polubią z cyckami czy bez, a ciebie to nikt normalny nie zechce!
-
Skarpetowa Lala, co sobie stanik wypychała! – zawołała Telimena ze swojego
łóżka.
-
O ty wredna małpo! – krzyknęła Zocha i podbiegła do złośliwej koleżanki. – Ja
ci pokażę!
Po
czym podniosła koszulkę i zaświeciła gołą klatką piersiową przed trójką
dziewczynek. Patrycja, Kaśka i Telimena patrzyły się na koleżankę z kompletnym
zdumieniem na twarzy.
-
Co? Zatkało kakao… – wycedziła Zocha i schowała swoje skarby.
Telimena
nigdy więcej nie poruszała tematu wielkości jej biustu.
W dzień Otrzęsin Pierwszoroczniaków świeciło piękne słońce. Wszyscy uczniowie z pierwszej gimnazjum zostali ustawieni klasami na wewnętrznym dziedzińcu zamku. Reszta szkoły kierowała swoje kroki ku zewnętrznemu dziedzińcowi. Patrycja słyszała wesoły gwar. Zastanawiała się jakie będą mieć zadania. Jako pierwsze poszły klasy „a” i „b”. Wychowawcy wyprowadzili ich przez główną bramę po czym wszyscy usłyszeli po chwili okrzyki radości i doping setki głosów. Zocha powiedziała szeptem, że pewnie będą musieli rozegrać mecz piłki nożnej. Patrycja musiała przyznać jej rację, że to brzmi jakby grali w jakąś grę. Co jakiś czas słychać było odgłos gwizdka, śmiechy i okrzyki typu „sędzia kalosz”. Po kilkudziesięciu minutach dowiedzieli się, że klasa „b” wygrała, co oznaczało, że teraz jest ich kolej.
Miłosz
Chmielewski zaprowadził swoją klasę do jednej z szatni przy boisku do
quidditcha, które było teraz zasłonięte wysokim, wielopiętrowym rusztowaniem
przeznaczonym dla kibicujących. Gdy wszyscy weszli, zaczął wyjaśniać o co
chodzi.
-
Jak mogliście się zorientować, będziecie walczyć przeciwko klasie „d”. Wasi
starsi koledzy wymyślili w tym roku, że zrobią wam zadanie na kształt finał
Turnieju Trójmagicznego z książek o Harrym.
Patrycja
z Zochą, Staśkiem, Olką i Nadią zaczęli wiwatować. Reszta uczniów nie wiedziała
o czym wychowawca mówi.
-
Na boisku quidditcha wyczarowano labirynt, wchodzicie tam klasami na gwizdek
sędziego i staracie się dostać do samego środka, gdzie stoi puchar. Wygrywa ta
klasa, której uczeń pierwszy go dotknie.
-
Bułka z masłem – stwierdziła uśmiechnięta Zocha.
- Nie bądź taka pewna – odrzekł wychowawca. – Po drodze czekają na was pułapki. Na dodatek… - zrobił pauzę, uczniowie wstrzymali oddech z ekscytacji. - … możecie używać czarów. Wasi przeciwnicy również. Dodam, że dozwolone są czary unieszkodliwiające albo takie które nie powodują trwałego uszczerbku na zdrowiu, nie wolno wam nikogo zranić! A teraz do dzieła moja mała armio!
Trzydzieści
jeden uczniów rzuciło się ku drzwiom. Po krótkiej walce, Miłosz ustawił ich
alfabetycznie i wyszedł przez drzwi. Klasa zobaczyła przed sobą zielony mur
złożony z żywopłotu. Wszyscy gorączkowo przypominali sobie zaklęcia typu
Galaretowate Nogi, Drętwota czy Język w Supeł. Nagle usłyszeli gwizdek i
usłyszeli swojego wychowawcę:
-
jazda! Ku zwycięstwu!
Patrycja
nie myśląc wiele pobiegła do pierwszej alejki otoczonej żywopłotem. Okazało
się, że zrobiła to również połowa klasy. Uczniowie na chwilę utknęli, ale
szybko przecisnęli się dalej. Zocha złapała ją za rękę i pociągnęła ku
najbardziej oddalonemu od drzwi przejściu miedzy krzakami. Usłyszały dopingi i
wycie setki uczniów. Podniosły głowy ku górze aby zobaczyć całą szkołę
wpatrujących się w nich z rusztowań.
-
O matko – jęknęła Zocha.
-
Biegniemy dalej! – zdecydowała Patrycja.
Za
drugim zakrętem natknęły się na Telimenę i Paula, którzy stali nad zagłębieniem
wypełnionym zgniłozielonym błotem. Już się odwracali aby pobiec inną drogą, gdy
Zocha wpadła na znienawidzoną koleżankę i wepchnęła ją do dołu.
-
Juuuhuu! Spełniło się moje marzenie! – zawyła uradowana Zocha nadeptując Telimenie
na plecy i przeskakując na drugi brzeg, ku uciesze zebranej gawiedzi.
-
Niezła jest! – stwierdził Paul z podziwem po czym podążył z Patrycją za Zochą,
omijając łaskawie oblepioną mazią i klnącą koleżankę.
Przejście
po śliskim i śmierdzącym błocie nie było ani łatwe, ani szybkie. W tym czasie Zocha
zniknęła im z oczu. Pobiegli najpierw w prawą alejkę, gdzie mieli bliskie
spotkanie z wyjątkowo agresywnym kogutem, który próbował zjeść im sznurowadła.
Patrycja doszła do wniosku, że jest zmutowany gdyż nie działały na niego żadne
zaklęcia. Postanowiła wprowadzić w życie pierwszą lekcję z obrony przed czarną
magią. Jak przekazał klasie Miłosz Chmielewski: „czarodziej w waszym wieku, w
obliczu niebezpieczeństwa powinien przede wszystkim wiać!”. Wskazała różdżką na
ziemię pod kogutem i krzyknęła „bombarda”.
Mały wybuch zdezorientował koguta, a w tym czasie dziewczynka złapała Paula i
pociągnęła go w kolejną alejkę.
Tłum
wył i tupał, Patrycja ledwo słyszała własne myśli. Szli ciemnymi alejkami nie
mając pojęcia gdzie są, ani gdzie może być puchar. Nagle dziewczynka wpadła na
pomysł.
-
Wskaż mi – powiedziała.
-
Co to daje? – spytał się Paul.
-
Różdżka pokazuje północ – wyjaśniła.
-
Puchar był w kierunku północnym od wejścia?
-
Nie wiem, ale nie mam lepszego pomysłu – jęknęła Patrycja. – Wchodzimy w
środkową alejkę!
Gdy
tylko się w niej znaleźli trawa wokół nich zapadła się ukazując bezdenną
przepaść. Stali na malutkim skrawku zieleni. Dalszą drogę musieli pokonać skacząc
jak króliki od jednej lewitującej kępki trawy do drugiej. Patrycja miała
świadomość, że to tylko czar i nauczyciele nie pozwolą aby coś im się stało,
jednak miała duszę na ramieniu. Jako pierwsza pokonała odległość, Paul szykował
się do ostatniego skoku, gdy kępka trawy pod jego stopami rozwiała się jakby
była mgłą. Wyciągnął zrozpaczony ręce w jej kierunku, a ona zdążyła go złapać w
ostatniej chwili.
-
Dzięki Merlinowi, że jesteś kurduplem – wydyszała, gdy wciągnęła go na
bezpieczny kawałek trawy.
-
Vielen… Dank… dziękuję… bardzo –
wybełkotał z trudem.
Przepaść
zniknęła tak samo szybko jak się pojawiła. Dwójkę przerażonych nastolatków
przywołał do rzeczywistości krzyk tłumu. Usłyszeli jak dopingowali kogoś z ich
klasy do zdobycia pucharu. Popatrzyli się na siebie i zrozumieli, że muszą biec
dalej. Skierowali się ku lewej alejce, zaraz za zakrętem przeskoczyli przez leżących
Staśka i Nadię. Wyglądało na to, że oberwali klątwą pełnego porażenia ciała.
Wtedy usłyszeli odgłosy toczącego się pojedynku po ich prawej stronie. Patrycja
zauważyła z rozpaczą, że nie widzi żadnego przejścia w tym kierunku. Wtedy
poczuła, że Paul ją odsuwa od żywopłotu.
-
Stań za mną! – krzyknął. – Diffindo!
Żywopłot od razu przedzielił się na pół. Patrycja przeszła przez dziurę. Gałęzie wyrywały jej włosy z głowy, zostawiając w zamian liście. Puchar stał na szczycie bardzo wysokiej kolumny na samym środku labiryntu. Zocha właśnie odpierała atak dwójki uczniów z klasy „d”. Sama nie miała szans dotknąć pucharu, więc starała się nie dopuścić innych do jego zdobycia. Rzucała na przeciwników zaklęcia rozbrajające, jednak oni szybko odskakiwali, posyłając jednocześnie w jej kierunku strumienie czerwonego światła.
- Zocha! Trzymaj się! – krzyknęła Patrycja.
- Onemeniye – wrzasnęła dziewczyna*.
- Jęzlep! – ryknął Paul wskazując różdżką rudego chłopca.
Ten trafiony zaklęciem wybałuszył oczy, momentalnie złapał się za usta i gardło. W tym samym czasie Zocha padła bez ruchu na trawę. Zaskoczona nagłym pojawieniem się przyjaciółki nie uchyliła się dostatecznie szybko i została trafiona oszałamiaczem. Przeciwniczka z klasy „d” nie czekała na dalszy rozwój wypadków i od razu zaatakowała Patrycję.
- Collashoo!
Dziewczynka odskoczyła w ostatniej chwili i wylądowała na w żywopłocie. Poczuła ostrą gałąź, która rozcięła jej policzek. Jęknęła z bólu.
W tym samym czasie Paul
zaczął rzucać drętwotę w stronę przeciwników. Jedno z jego zaklęć miało już
trafić dziewczynę z klasy „d”, gdy jej kolega zasłonił ją całym ciałem i padł bez
ruchu u jej stóp. Tłum zawył z uciechy czym rozproszył Patrycję, która oberwała
klątwą pełnego porażenia ciała. Poczuła, że cała sztywnieje i nie może się
poruszyć. Pozostało jej obserwowanie dalszych wypadków.
Rosjanka
zawyła z uciechy widząc co spowodowało jej zaklęcie. Zręcznie unikała klątw
rzucanych przez Paula i wydawało się, że uda się jej go pokonać, gdy padła bez
ruchu na ziemię. Zza jej pleców wyszła zdyszana Amelia.
-
No co? - powiedziała do zaskoczonego Paula. – Nie patrzyła za siebie, to był
błąd!
-
Puchar! Szybko! – wrzasnął chłopiec i podbiegł do kolumny.
-
Czekaj! – zawołała Amelia i oparła się o pionową konstrukcję. – Stawaj!
Paulowi
nie trzeba było dwa razy powtarzać. Niczym małpka oparł stopę o złożone dłonie
koleżanki i podskoczył w górę. Uczynił to w ostatnim momencie, ponieważ przez
dziurę w żywopłocie przeszli kolejni uczniowie z klasy „d”, rzucając przy tym
zaklęcia. Paul spadł odrętwiały na ziemię trzymając w dłoniach puchar. Tłum wiwatował
na jego cześć.
***
Twarz
Patrycji rozjaśniła się pod wpływem wielkiego uśmiechu na twarzy. Opowiedziała ze szczegółami sorce Ratine jak przyczyniła się do zwycięstwa jej klasy. Cieszyła
się, że do paczki przyjaciół dołączył Paul, który stwierdził, że woli siedzieć
z Amelią niż Telimeną. Katarzyna została oddelegowana do jej ławki i jak to
miała w zwyczaju, nie powiedziała ani jednego słowa sprzeciwu.
-
Trzymałam za was kciuki – powiedziała Angelique. – Tylko wy zrobiliście takie przedstawienie
przed całą szkołą. Pozostałe klasy szybko się wykańczały rzucając drętwotę.
-
Tak to jest gdy się nie ćwiczy zaklęć – odparła filozoficznie Patrycja.
-
W teorii nie powinniście znać niektórych z nich – zauważyła Angela i mrugnęła
porozumiewawczo. – Zwłaszcza Zocha, której się udał Conjunctivitis na biednej
Rozie Morozowej.
-
Bo ona taka już jest – westchnęła dziewczynka. – Siedzi w tych książkach po
nocach, a potem umie więcej niż cała klasa razem wzięta…
-
Odrobiła już swój szlaban za sponiewieranie Telimeny w błocie? – spytała się
nauczycielka.
-
Prawie, napisała już w zeszycie 3 000 razy „nie będę powalać na ziemię i
biegać po koleżankach z klasy” – Patrycja wyszczerzyła zęby do Angeli. –
Pozostało jej napisanie oficjalnego listu z przeprosinami do Telci. Wymyśla
właśnie jakiś kod, aby ukryć w nim jakieś wredne wyznanie. Chce aby kiedyś
Telimena na nie wpadła po latach jak zmądrzeje… - umilkła i popatrzyła się
badawczo na siostrę Amelii. – Ale chyba jej tego nie powiesz sorko?
-
Będę milczała jak grób – zapewniła ją blondynka, po czym zaniosła się szczerym
śmiechem razem ze swoją podopieczną.
*
онемение – drętwota po rosyjsku.