czwartek, 7 stycznia 2016

Polska Szkoła Magii i Czarodziejstwa: Rozdział 11 – Otrzęsiny Pierwszaków


Zanim Patrycja się zorientowała wrzesień minął, a jego miejsce zajął październik. Dziewczynka z zadowoleniem stwierdziła, że zaaklimatyzowała się w nowym miejscu. W dalszym ciągu była jednak rozczarowana, że w Durentiusie prawie wszystko różni się od tego co przeczytała w Harrym Potterze. Tutaj nie było duchów, w jeziorze nie mieszkał kraken, schody nie przemieszczały się jak tylko chciały, a o poltergeistach mało kto słyszał. Po lekcjach z profesor Chruszczewską nadal miała wątpliwości i pewnego dnia poszła na dyżur do sorki Ratine. Angela akurat siedziała w pustej klasie mugoloznastwa i uzupełniała jakieś papiery, ku rozpaczy Patrycji, najzwyklejszym długopisem, a nie piórem. Na dźwięk otwierających się drzwi, nauczycielka przerwała swoją pracę i spojrzała się na dziewczynkę.
- Co cię sprowadza do mnie, Patrycjo? – zapytała z uśmiechem.
Uczennica wyrzuciła z siebie cały żal, który tkwił w niej od jakiegoś czasu. Angela siedziała i słuchała z uwagą, po czym opowiedziała dlaczego tak jest.
- Widzisz, Patrycjo. Tutaj też kiedyś były duchy, Irytek, ruchome schody i niebezpieczne zwierzęta w lesie. Jednakże było tak wiele wypadków z udziałem uczniów, że Ministerstwo Magii postanowiło zabezpieczyć budynek i okoliczne tereny. Wiem, że dla ciebie szlaban w Zakazanym Lesie razem z Hagridem to opis świetnej przygody, ale gdyby coś takiego tutaj się wydarzyło, mielibyśmy na karku wściekłych rodziców, CZOP-ków, kontrolę Ministerstwa oraz sprawę w sądzie za spowodowanie sytuacji zagrażającej zdrowiu i życiu uczniów – zrobiła zatroskaną minę. –  To by było naprawdę niebezpieczne, dlatego ciesz się, że z Zosią dostałyście jako karę karmienie Pokuciów.

Były to małe stworzonka podobne trochę do wyrośniętych świnek morskich. Słodkie, małe i puchate miały różne kolory sierści, uwielbiały towarzystwo i lgnęły do ludzi. Problemem było to, że były obdarzone dużą mocą magiczną co w połączeniu z małym rozumkiem tworzyło niebezpieczną mieszankę. Pojedyncze osobniki nie były dużym zagrożeniem dla ludzi, ale w grupie potrafiły rozpętać piekło. Dlatego specjalne zespoły Ministerstwa Magii wyłapywały Pokucie i ograniczały ich rozmnażanie. W Durentiusie była grupka dziesięciu osobników, które służyły pokazom na lekcji. Tam uczniowie dowiadywali się, że istnieje sposób na okiełzanie puchatych zwierzątek: trzeba było dowiedzieć się co najbardziej lubi jeść dany osobnik. Karmiony przysmakiem był grzeczny i ze spokojem oddawał swoją sierść do produkcji różdżek. W świecie czarodziejów panował przesąd, że tylko ostatnie lebiegi otrzymują taki wkład. Była to nieprawda, ponieważ różdżką z sierścią Pokucia mogła poszczycić się sama dyrektorka szkoły.

Zocha z Patrycją dostały tygodniową karę za zjeżdżanie w koszu na pranie po schodach internatu. Musiały wstawać o piątej trzydzieści aby o szóstej rano dać zwierzaczkom ich ulubiony pokarm. Jeden z nich jadł tylko sękacza, drugi wolał pomarańczową galaretkę, a trzeci świata nie widział poza cebularzem. Reszta miała równie oryginalne gusty kulinarne. Dziewczynki musiały pilnować aby nie pomylić się, ponieważ jeden uczeń dał Pokuciowi ser Camembert zamiast Parmezanu i zdenerwowany zwierzak wysłał go na dach szkoły.

- Duchy przeszkadzały w lekcjach, niektóre po 300 latach wałęsania się po zamku robiły się trochę szalone – tłumaczyła dalej Angelique. - Tak to jest jak tylko możesz patrzeć jak inni korzystają z życia, a ty trwasz w zawieszeniu. Przeszkadzały w prowadzeniu lekcji. Dlatego przybył oddział Egzorcystów i przeniósł ich w większości w zaświaty. Reszta została poupychana w mugolskich zamkach aby stanowiły atrakcję turystyczną.
Patrycja się zamyśliła. Wiedziała, że dorośli mają spaczone poczucie na temat tego co jest fajne, a co nie, ale wypędzenie duchów było dla niej szczytem głupoty. Angelique od razu zauważyła minę uczennicy i postanowiła ją rozchmurzyć.
- Wiemy już co ci się nie podoba, teraz powiedz co ci się tutaj spodobało – stwierdziła.

Na twarzy Patrycji od razu zagościł uśmiech. Zaczęła opowiadać jak bardzo się cieszy z dwóch godzin matematyki w tygodniu. Reszta przedmiotów znana jej z mugolskiej szkoły również została mocno ograniczona. Wszystko po to aby uczniowie chodzili na zaklęcia, obronę przed czarną magią, transmutację, historię magii, eliksiry, mugoloznastwo lub magoznastwo. Zamiast mieć standardowe zajęcia z wychowania fizycznego, uczniowie musieli sobie wybrać na co chcą uczęszczać. Do wyboru były sztuki walki, taniec, szachy czarodziejów, fitness, siłownia, basen czy Smocze łodzie. Patrycja po długim wahaniu wybrała basen, Zocha zapisała się na sztuki walki, a Amelia taniec. Dużym zaskoczeniem dla dziewczynki okazała się przyroda. Patrycja myślała, że będzie to mugolski przedmiot, ale okazało się, że jest to połączenie opieki nad magicznymi zwierzętami i zielarstwa.
Dziewczynka opowiedziała Angelique z rozanieloną miną, że magiczne przedmioty są podobne do tych z książek. Transmutację zaczęli od zmieniania zapałek w igły, na eliksirach warzyli wywar leczący z grypy w sekundę, podczas zaklęć starali się przywołać przedmioty, a na historii magii zapisywali wiadomości o pierwszych czarodziejach w Mezopotamii.

***

Najlepszym czego doświadczyła Patrycja po drugim tygodniu szkoły były Otrzęsiny Pierwszaków. Wszystko zaczęło się niewinnie: na godzinie wychowawczej Miłosz Chmielewski oświadczył klasie, że w piątek o godzinie dziewiątej mają wszyscy stawić się na wewnętrznym dziedzińcu ubrani w szaty do ćwiczeń. Lekcje miały być odwołane. Zocha z Patrycją od razu odwróciły się do Amelii aby spytać czy ta wie o co chodzi. Okazało się, że odbędą się Otrzęsiny Pierwszaków. Tradycją Durentiusa było, że starsze klasy organizowały różne zadania dla najmłodszych uczniów, a następnie odbywała się potańcówka. Co roku było to coś innego. Amelii jednak nie udało się wyciągnąć od siostry informacji co czeka jej rocznik.
- Konrad musiał pływać po jeziorze na tratwie, od jednej do drugiej wysepki, udawać pirata i szukać skarbu, którym okazała się stara opona. Było bardzo zimno i cała klasa nieźle zmarzła. Jeden chłopak o mało co by się utopił, ale uratowały go Rusałki – opowiadała dziewczynom w drodze na kolejną lekcję.
- To w tym jeziorze coś mieszka? – zdziwiła się Zocha.
- Mają tam małą kolonię, nieczęsto wychodzą na powierzchnię. Angel mi opowiadała – imię siostry Amelia wypowiadała jako „Ążel” co bardzo bawiło Zochę i Patrycję. – Jej Otrzęsiny polegały na tym, że została z koleżankami i kolegami wprowadzona do lasu o północy. Kazali im iść wąwozem i wtedy wszyscy ich straszyli poprzebierani za upiory czy coś w tym stylu. Po drodze dostawali różne głupie zadania aby móc przejść dalej. Angel musiała zjeść pięć pieprznych Fasolek Bertiego Botta i popić to colą. Mówiła, że prawie zwymiotowała…
- Ciekawe co nam przygotują – Patrycja zamyśliła się. – Mam nadzieję, że coś co nie będzie bardzo trudne albo straszne.
- Pyśka, wyluzuj! – powiedziała Zocha klepiąc ją po ramieniu. -  Ja chcę aby było jak najbardziej trudne i straszne! Mam nadzieję, że będą nam kazać czołgać się w błocie wśród Sklątek Tylnowybuchowych… chcę zobaczyć jak będzie to robiła Telimena! – zarechotała złośliwie.

Sytuacja w internacie nie zmieniła się bardzo. Telimena z Zochą kłóciły się niemal codziennie i jedna starała się dokuczyć drugiej. Patrycja z Kasią na początku starały się przekonać dziewczyny do zawieszenia broni, ale żadnej to się nie udało. Telimena ciągle dogryzała Zośce z powodu jej pochodzenia i używanej różdżki z włosiem Pokucia. Ta zaś nie pozostawała jej dłużna i ciągle robiła jej jakieś mugolskie dowcipy lub wyśmiewała się z jej nieprzystosowania do życia. Telimena od urodzenia była we wszystkim wyręczana przez służbę i skrzaty domowe, dlatego nadal nie opanowała samodzielnego ubierania się. Za jej służącą robiła aktualnie Katarzyna, która nie protestowała jakoś szczególnie z tego powodu.
Rywalizacja tych dwóch dziewczynek przeniosła się na grunt nauki. Obie próbowały być lepsze niż ta druga, więc ćwiczyły godzinami zaklęcia. Patrycja na początku próbowała dotrzymać im kroku, ale po jakimś czasie zrezygnowała z powodu wrodzonego lenistwa. Szybko się okazało, że Zocha łapała wszystko w lot, za to Telimena musiała uczyć się wszystkiego na pamięć, co powodowało jeszcze większą zajadłość w stosunku do koleżanki z klasy. Pewnego razu, gdy nie miała pomysłów jak jej dogryźć przyczepiła się do wielkości jej biustu.
- Pewnie wypychasz stanik skarpetami! Żadna trzynastolatka nie ma takich dużych! – zadrwiła i popatrzyła się na Patrycję i Kaśkę, które nie były zbyt hojnie obdarzone przez naturę.
Była to oczywista nieprawda, ponieważ Zocha chodziła spać bez stanika, a jej bluzka na ramiączkach była dość opięta. W każdym razie Patrycja z Katarzyną nie miały wątpliwości, co dały znać patrząc się na siebie i wywracając oczami.
-  Gdybyś nie wiedziała Panno Tak-bardzo-płaska-że-mylą-jej-plecy-z-klatą, że cycki mi urosły pod koniec piątej klasy! – odparła obrażona Zocha. – Nie moja wina, że mnie Matka Natura lubi, a ciebie olewa ciepłym moczem!
- Ta, jasne! Pewnie chcesz dorwać jakiegoś bogatego chłopaka!
- Mnie polubią z cyckami czy bez, a ciebie to nikt normalny nie zechce!
- Skarpetowa Lala, co sobie stanik wypychała! – zawołała Telimena ze swojego łóżka.
- O ty wredna małpo! – krzyknęła Zocha i podbiegła do złośliwej koleżanki. – Ja ci pokażę!
Po czym podniosła koszulkę i zaświeciła gołą klatką piersiową przed trójką dziewczynek. Patrycja, Kaśka i Telimena patrzyły się na koleżankę z kompletnym zdumieniem na twarzy.
- Co? Zatkało kakao… – wycedziła Zocha i schowała swoje skarby.
Telimena nigdy więcej nie poruszała tematu wielkości jej biustu.

W dzień Otrzęsin Pierwszoroczniaków świeciło piękne słońce. Wszyscy uczniowie z pierwszej gimnazjum zostali ustawieni klasami na wewnętrznym dziedzińcu zamku. Reszta szkoły kierowała swoje kroki ku zewnętrznemu dziedzińcowi. Patrycja słyszała wesoły gwar. Zastanawiała się jakie będą mieć zadania. Jako pierwsze poszły klasy „a” i „b”. Wychowawcy wyprowadzili ich przez główną bramę po czym wszyscy usłyszeli po chwili okrzyki radości i doping setki głosów. Zocha powiedziała szeptem, że pewnie będą musieli rozegrać mecz piłki nożnej. Patrycja musiała przyznać jej rację, że to brzmi jakby grali w jakąś grę. Co jakiś czas słychać było odgłos gwizdka, śmiechy i okrzyki typu „sędzia kalosz”. Po kilkudziesięciu minutach dowiedzieli się, że klasa „b” wygrała, co oznaczało, że teraz jest ich kolej.
Miłosz Chmielewski zaprowadził swoją klasę do jednej z szatni przy boisku do quidditcha, które było teraz zasłonięte wysokim, wielopiętrowym rusztowaniem przeznaczonym dla kibicujących. Gdy wszyscy weszli, zaczął wyjaśniać o co chodzi.
- Jak mogliście się zorientować, będziecie walczyć przeciwko klasie „d”. Wasi starsi koledzy wymyślili w tym roku, że zrobią wam zadanie na kształt finał Turnieju Trójmagicznego z książek o Harrym.

Patrycja z Zochą, Staśkiem, Olką i Nadią zaczęli wiwatować. Reszta uczniów nie wiedziała o czym wychowawca mówi.
- Na boisku quidditcha wyczarowano labirynt, wchodzicie tam klasami na gwizdek sędziego i staracie się dostać do samego środka, gdzie stoi puchar. Wygrywa ta klasa, której uczeń pierwszy go dotknie.
- Bułka z masłem – stwierdziła uśmiechnięta Zocha.
- Nie bądź taka pewna – odrzekł wychowawca. – Po drodze czekają na was pułapki. Na dodatek… - zrobił pauzę, uczniowie wstrzymali oddech z ekscytacji. - … możecie używać czarów. Wasi przeciwnicy również. Dodam, że dozwolone są czary unieszkodliwiające albo takie które nie powodują trwałego uszczerbku na zdrowiu, nie wolno wam nikogo zranić! A teraz do dzieła moja mała armio!
Trzydzieści jeden uczniów rzuciło się ku drzwiom. Po krótkiej walce, Miłosz ustawił ich alfabetycznie i wyszedł przez drzwi. Klasa zobaczyła przed sobą zielony mur złożony z żywopłotu. Wszyscy gorączkowo przypominali sobie zaklęcia typu Galaretowate Nogi, Drętwota czy Język w Supeł. Nagle usłyszeli gwizdek i usłyszeli swojego wychowawcę:
- jazda! Ku zwycięstwu!

Patrycja nie myśląc wiele pobiegła do pierwszej alejki otoczonej żywopłotem. Okazało się, że zrobiła to również połowa klasy. Uczniowie na chwilę utknęli, ale szybko przecisnęli się dalej. Zocha złapała ją za rękę i pociągnęła ku najbardziej oddalonemu od drzwi przejściu miedzy krzakami. Usłyszały dopingi i wycie setki uczniów. Podniosły głowy ku górze aby zobaczyć całą szkołę wpatrujących się w nich z rusztowań.
- O matko – jęknęła Zocha.
- Biegniemy dalej! – zdecydowała Patrycja.
Za drugim zakrętem natknęły się na Telimenę i Paula, którzy stali nad zagłębieniem wypełnionym zgniłozielonym błotem. Już się odwracali aby pobiec inną drogą, gdy Zocha wpadła na znienawidzoną koleżankę i wepchnęła ją do dołu.
- Juuuhuu! Spełniło się moje marzenie! – zawyła uradowana Zocha nadeptując Telimenie na plecy i przeskakując na drugi brzeg, ku uciesze zebranej gawiedzi.
- Niezła jest! – stwierdził Paul z podziwem po czym podążył z Patrycją za Zochą, omijając łaskawie oblepioną mazią i klnącą koleżankę.

Przejście po śliskim i śmierdzącym błocie nie było ani łatwe, ani szybkie. W tym czasie Zocha zniknęła im z oczu. Pobiegli najpierw w prawą alejkę, gdzie mieli bliskie spotkanie z wyjątkowo agresywnym kogutem, który próbował zjeść im sznurowadła. Patrycja doszła do wniosku, że jest zmutowany gdyż nie działały na niego żadne zaklęcia. Postanowiła wprowadzić w życie pierwszą lekcję z obrony przed czarną magią. Jak przekazał klasie Miłosz Chmielewski: „czarodziej w waszym wieku, w obliczu niebezpieczeństwa powinien przede wszystkim wiać!”. Wskazała różdżką na ziemię pod kogutem i krzyknęła „bombarda”. Mały wybuch zdezorientował koguta, a w tym czasie dziewczynka złapała Paula i pociągnęła go w kolejną alejkę.
Tłum wył i tupał, Patrycja ledwo słyszała własne myśli. Szli ciemnymi alejkami nie mając pojęcia gdzie są, ani gdzie może być puchar. Nagle dziewczynka wpadła na pomysł.
- Wskaż mi – powiedziała.
- Co to daje? – spytał się Paul.
- Różdżka pokazuje północ – wyjaśniła.
- Puchar był w kierunku północnym od wejścia?
- Nie wiem, ale nie mam lepszego pomysłu – jęknęła Patrycja. – Wchodzimy w środkową alejkę!

Gdy tylko się w niej znaleźli trawa wokół nich zapadła się ukazując bezdenną przepaść. Stali na malutkim skrawku zieleni. Dalszą drogę musieli pokonać skacząc jak króliki od jednej lewitującej kępki trawy do drugiej. Patrycja miała świadomość, że to tylko czar i nauczyciele nie pozwolą aby coś im się stało, jednak miała duszę na ramieniu. Jako pierwsza pokonała odległość, Paul szykował się do ostatniego skoku, gdy kępka trawy pod jego stopami rozwiała się jakby była mgłą. Wyciągnął zrozpaczony ręce w jej kierunku, a ona zdążyła go złapać w ostatniej chwili.
- Dzięki Merlinowi, że jesteś kurduplem – wydyszała, gdy wciągnęła go na bezpieczny kawałek trawy.
- Vielen… Dank… dziękuję…  bardzo – wybełkotał z trudem.
Przepaść zniknęła tak samo szybko jak się pojawiła. Dwójkę przerażonych nastolatków przywołał do rzeczywistości krzyk tłumu. Usłyszeli jak dopingowali kogoś z ich klasy do zdobycia pucharu. Popatrzyli się na siebie i zrozumieli, że muszą biec dalej. Skierowali się ku lewej alejce, zaraz za zakrętem przeskoczyli przez leżących Staśka i Nadię. Wyglądało na to, że oberwali klątwą pełnego porażenia ciała. Wtedy usłyszeli odgłosy toczącego się pojedynku po ich prawej stronie. Patrycja zauważyła z rozpaczą, że nie widzi żadnego przejścia w tym kierunku. Wtedy poczuła, że Paul ją odsuwa od żywopłotu.
- Stań za mną! – krzyknął. – Diffindo!

Żywopłot od razu przedzielił się na pół. Patrycja przeszła przez dziurę. Gałęzie wyrywały jej włosy z głowy, zostawiając w zamian liście. Puchar stał na szczycie bardzo wysokiej kolumny na samym środku labiryntu. Zocha właśnie odpierała atak dwójki uczniów z klasy „d”. Sama nie miała szans dotknąć pucharu, więc starała się nie dopuścić innych do jego zdobycia. Rzucała na przeciwników zaklęcia rozbrajające, jednak oni szybko odskakiwali, posyłając jednocześnie w jej kierunku strumienie czerwonego światła.
- Zocha! Trzymaj się! – krzyknęła Patrycja.
- Onemeniye – wrzasnęła dziewczyna*.
- Jęzlep! – ryknął Paul wskazując różdżką rudego chłopca.
Ten trafiony zaklęciem wybałuszył oczy, momentalnie złapał się za usta i gardło. W tym samym czasie Zocha padła bez ruchu na trawę. Zaskoczona nagłym pojawieniem się przyjaciółki nie uchyliła się dostatecznie szybko i została trafiona oszałamiaczem. Przeciwniczka z klasy „d” nie czekała na dalszy rozwój wypadków i od razu zaatakowała Patrycję.
- Collashoo!
Dziewczynka odskoczyła w ostatniej chwili i wylądowała na w żywopłocie. Poczuła ostrą gałąź, która rozcięła jej policzek. Jęknęła z bólu.

W tym samym czasie Paul zaczął rzucać drętwotę w stronę przeciwników. Jedno z jego zaklęć miało już trafić dziewczynę z klasy „d”, gdy jej kolega zasłonił ją całym ciałem i padł bez ruchu u jej stóp. Tłum zawył z uciechy czym rozproszył Patrycję, która oberwała klątwą pełnego porażenia ciała. Poczuła, że cała sztywnieje i nie może się poruszyć. Pozostało jej obserwowanie dalszych wypadków.
Rosjanka zawyła z uciechy widząc co spowodowało jej zaklęcie. Zręcznie unikała klątw rzucanych przez Paula i wydawało się, że uda się jej go pokonać, gdy padła bez ruchu na ziemię. Zza jej pleców wyszła zdyszana Amelia.
- No co? - powiedziała do zaskoczonego Paula. – Nie patrzyła za siebie, to był błąd!
- Puchar! Szybko! – wrzasnął chłopiec i podbiegł do kolumny.
- Czekaj! – zawołała Amelia i oparła się o pionową konstrukcję. – Stawaj!
Paulowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Niczym małpka oparł stopę o złożone dłonie koleżanki i podskoczył w górę. Uczynił to w ostatnim momencie, ponieważ przez dziurę w żywopłocie przeszli kolejni uczniowie z klasy „d”, rzucając przy tym zaklęcia. Paul spadł odrętwiały na ziemię trzymając w dłoniach puchar. Tłum wiwatował na jego cześć.

***

Twarz Patrycji rozjaśniła się pod wpływem wielkiego uśmiechu na twarzy. Opowiedziała ze szczegółami sorce Ratine jak przyczyniła się do zwycięstwa jej klasy. Cieszyła się, że do paczki przyjaciół dołączył Paul, który stwierdził, że woli siedzieć z Amelią niż Telimeną. Katarzyna została oddelegowana do jej ławki i jak to miała w zwyczaju, nie powiedziała ani jednego słowa sprzeciwu.
- Trzymałam za was kciuki – powiedziała Angelique. – Tylko wy zrobiliście takie przedstawienie przed całą szkołą. Pozostałe klasy szybko się wykańczały rzucając drętwotę.
- Tak to jest gdy się nie ćwiczy zaklęć – odparła filozoficznie Patrycja.
- W teorii nie powinniście znać niektórych z nich – zauważyła Angela i mrugnęła porozumiewawczo. – Zwłaszcza Zocha, której się udał Conjunctivitis na biednej Rozie Morozowej.
- Bo ona taka już jest – westchnęła dziewczynka. – Siedzi w tych książkach po nocach, a potem umie więcej niż cała klasa razem wzięta…
- Odrobiła już swój szlaban za sponiewieranie Telimeny w błocie? – spytała się nauczycielka.
- Prawie, napisała już w zeszycie 3 000 razy „nie będę powalać na ziemię i biegać po koleżankach z klasy” – Patrycja wyszczerzyła zęby do Angeli. – Pozostało jej napisanie oficjalnego listu z przeprosinami do Telci. Wymyśla właśnie jakiś kod, aby ukryć w nim jakieś wredne wyznanie. Chce aby kiedyś Telimena na nie wpadła po latach jak zmądrzeje… - umilkła i popatrzyła się badawczo na siostrę Amelii. – Ale chyba jej tego nie powiesz sorko?
- Będę milczała jak grób – zapewniła ją blondynka, po czym zaniosła się szczerym śmiechem razem ze swoją podopieczną.


* онемение – drętwota po rosyjsku.