Zocha
stała przy krzakach rosnących obok boiska do quidditcha i wymiotowała jak kot.
Patrycja trzymała w rękach miotły i patrzyła się ze współczuciem na
przyjaciółkę. Opiekun sekcji klepał czarnulkę po plecach i dawał wykład.
-
Mówiłem, prosiłem i ostrzegałem! Lecieć prosto, pół metra nad ziemią! –
profesor Zduński był zły. – Czemu mugolaki myślą, że jak tylko wsiądą pierwszy
raz na miotłę to już potrafią latać jak zawodowcy?
Patrycja
wiedziała, ale nic nie powiedziała, aby nie pogorszyć sytuacji Zochy. Gdy szły
na pierwsze zajęcia latania, obydwie chełpiły się, że będą jak Harry i od razu
zaczną śmigać na miotle. Wyobrażały sobie, że nauczyciel padnie z wrażenia na
kolana i od razu zaproponuje im miejsce w drużynie. Życie szybko jednak
pokazało, że jest duża różnica między prawdą i fikcją. Wzniesienie się na
miotle na tyle, aby nie dotykać stopami ziemi było trudne. Zocha, która lubiła
robić wszystko po swojemu, od razu wzbiła się wysoko w powietrze. W ciągu kilku
sekund straciła panowanie nad miotłą i ta próbowała ją zrzucić wierzgając dziko
i robiąc pętle. Dziewczynka trzymała się jej kurczowo, a pan Zduński próbował
ją złapać. Gdy Zocha została uratowana, puściła się pędem w najbliższe krzaki i
wyrzuciła z siebie obiad.
-
Latanie na miotle wymaga wielu miesięcy ćwiczeń! Nawet czarodzieje nie potrafią
od razu latać, to jest niemożliwe! – pieklił się nauczyciel. – Średnio po roku
praktyki można zacząć ćwiczyć grę w quidditcha!
-
Ja…. nie… chcę… latać… - wyrzuciła z siebie Zocha. – Nigdy więcej nie wsiądę na
miotłę!
-
Nie przesadzaj, jeszcze nie raz polecisz – Amelia przyszła obejrzeć lekcję, ale
nie brała w niej udziału.
-
Ami! Zwolniło się miejsce! – Zocha wytarła usta.
-
I co z tego? – spytała się zaskoczona dziewczynka.
-
A to, że zajmujesz moje miejsce! – oznajmiła czarnulka. – Pyśka, daj mi miotłę!
– wyrwała ją zaskoczonej koleżance i wręczyła Amelii.
-
Ale… mama mi nie pozwoliła…
-
Masz, nie pierdol!
-
Słownictwo!!! – ryknął profesor patrząc się groźnie na Zochę.
-
Sorry! – krzyknęła dziewczynka. – W głowie mi się poprzestawiało od tych pętli!
-
Znikaj zanim wlepię ci karę! – nauczyciel zagroził uczennicy, po czym zwrócił
się do Amelii. – Bierz przykład z siostry i stawaj na linii!
-
To nie moja siostra… - Amelia wymruczała pod nosem. – Mama twierdzi, że latanie
na miotle nie przystoi damie.
Profesor
Zduński wyglądał jakby wszystkie plagi świata zwaliły mu się na głowę. Z
klaśnięciem przyłożył ręce do twarzy i przejechał nimi po przerzedzonych
włosach.
-
Właśnie dlatego łysieję – jęknął. – Gdy słyszę takie głupoty to włosy mi
czwórkami z czaszki wyłażą…
-
A nie mógłby pan ich przymocować jakimś zaklęciem, aby zostały na miejscu? –
spytała się zaciekawiona Zocha.
Nauczyciel
spojrzał na nią jakby była małym, obślizgłym robakiem, ale nie odpowiedział na
to pytanie.
-
To prawda, damy nie latają na miotłach! – oznajmiła Telimena unosząc wysoko
podbródek. – Suknia się pomnie, stopy brzydko dyndają, a fe!
Patrycja
wiedziała, że przewodnicząca klasy I c tylko czekała, aby się wtrącić.
Ostentacyjnie okazywała pogardę do latania już wcześniej, a gdy zobaczyła, że
dziewczyny idą na lekcję niby przypadkiem znalazła się w okolicy boiska do
quidditcha.
-
Zamknij się, bo cię obrzygam! – warknęła Zocha i zaczęła udawać, że zbiera jej
się na mdłości.
Telimena
pisnęła cicho i oddaliła się szybkim krokiem, ponieważ miała świadomość, że
czarnowłosa koleżanka ma tendencję do spełniania swoich gróźb mimo wysokiego
ryzyka kary. Będąc w bezpiecznej odległości krzyknęła tylko: „Amelio, powiem
twojemu bratu, co robisz!”. Patrycja popatrzyła się na swoją niby-bliźniaczkę.
Oczy Ami pociemniały z gniewu, usta zmieniły się w cienką linię i widocznie
podejmowała jakąś decyzję.
-
Idziecie latać? – spytał się niecierpliwym tonem nauczyciel. – Cała grupa tylko
na was czeka!
-
Dobra, latam! – oznajmiła Amelia, po czym ustawiła się razem z Pyśką w szeregu.
***
Angelique
spojrzała na zegar wiszący w klasie mugoloznastwa i stwierdziła, że ma jeszcze
godzinę do czasu rozpoczęcia wywiadówki. Nie była ani wychowawczynią, ani
rodzicem jednak umówiła się ze swoją matką, że pójdzie za nią, aby wysłuchać,
co Miłosz ma do powiedzenia. Uważała, że to trochę bez sensu, w końcu nie raz
wypytywała się o Amelię, ale Małgorzata uparła się i nie chciała odpuścić. Wprawdzie
Angelique i tak musiała zostać w zamku na wszelki wypadek, na przykład gdyby
mugolscy rodzice mieli jakiekolwiek problemy, ale mogła poświecić ten czas na
coś innego niż pokazywanie innym, że rodzina interesuje się jej siostrą.
Sytuacja była tym bardziej denerwująca z tego powodu, że na wywiadówce Konrada
nikt nie zamierzał się pojawić. Angela westchnęła głęboko i wróciła do
sprawdzania kartkówek.
„Dlaczego współcześni mugole nie mogą obejść
się bez internetu?” – niby proste pytanie, ale odpowiedzi były
interesujące. „Bo jest fajny i można grać
w gry, w których zabija się wszystkich, których się nie lubi”, „używają go do ściągania i piracenia, prawie jak piraci na morzu tylko teraz w
domu”, „dzięki niemu mogą kontaktować
się z rodziną i znajomymi, ale ja uważam, że to bez sensu, ponieważ lepiej
polecieć do nich przy pomocy proszku Fiuu” oraz wygrywające w prywatnym
rankingu nauczycielki „nie wiem”. Przy
niektórych stwierdzeniach Angela miała ochotę przywalić głową w biurko.
Większość uczniów była ogarnięta i pamiętała, co mówiła na lekcjach, ale zawsze
zdarzały się osobniki, które wolały robić wszystko byleby nie słuchać.
Drzwi
do klasy otworzyły się gwałtownie i weszła przez nie czarownica w średnim
wieku. Angela podniosła głowę znad biurka i uniosła brwi ze zdziwienia.
-
Nie garb się! – warknęła Małgorzata Ratine. – Siedzisz przy tym biurku jak
jakaś pokraka.
-
Tak, też się cieszę, że ciebie widzę mamo – odparła Angela grobowym tonem. –
Drzwi się zamyka, wiesz? To po pierwsze, po drugie: czemu tu jesteś? Miałaś być
dzisiaj zajęta…
Starsza
z czarownic niedbale machnęła bogato zdobioną różdżką. Drzwi zamknęły się z
trzaskiem. Angela nic nie powiedziała patrząc jak jej matka wyczarowuje sobie barokowy
fotel i siada na nim.
-
Zmieniłam plany! – zaświergotała jakby takie rzeczy mogły się zdarzyć każdemu.
– Ja pójdę na wywiadówkę do Amelii, a ty do Konrada.
Angela
popatrzyła się na nią spode łba i zacisnęła usta w wąską kreskę, aby nie dać
ujścia przekleństwom, które cisnęły się jej na język. To była cała jej matka:
miała totalnie gdzieś, że córka ma 27 lat na karku, nie mieszka w domu od dawna
i wszystko, co robi jest jej dobrą wolą, a nie przymusem. Ich spotkania
zamieniały się prędzej czy później w kłótnię. Odkąd Angela weszła w wiek
nastoletni nie mogła dogadać się z matką. Małgorzata była bardzo ambitna i
uważała, że skoro odniosła sukces to jej dzieci muszą to powtórzyć. Przez to
nie wybaczyła Angelique, że ta nie poszła na studia artystyczne do Paryża tak
jak chciała. Zawód nauczyciela był dla niej za mało prestiżowy. Dodatkowo miała
za złe córce, że jest starą panną i odrzuciła wszystkie korzystne oferty
matrymonialne pochodzące od liczących się rodzin arystokratów.
-
Miło by było gdybyś mnie o tym fakcie poinformowała za pomocą gołębia… wczoraj
na przykład – skrzywiła się Angela.
-
Jak śmiałaś pozwolić, aby Amelia latała na miotle jak jakiś zakichana
czarownica z mugolskich bajek dla dzieci!? – wyrzuciła z siebie Małgorzata.
-
A co? Miałam ją z niej zrzucić? – zadrwiła młodsza z kobiet. – Nie wiedziałam,
że poszła na kurs, prowadziłam wtedy lekcję z drugą liceum.
-
Siostra powinna być dla ciebie ważniejsza! – matka wycelowała oskarżycielsko
palec w pierś córki. – Zrozumiałabym gdyby twoja praca była zajmująca, w co
szczerze mówiąc wątpię. Tylko klepiesz te swoje wyuczone formułki. Taka rzecz
jak przypilnowanie, aby młodsze rodzeństwo wyrosło na porządnych ludzi powinno
być twoim priorytetem…
-
Moja praca jest ważna – wycedziła Angela powtarzając sobie w duchu, że
zamordowanie własnej matki nie będzie dobrze wyglądać w jej CV po wyjściu z
Nurmengardu. – Przesadzasz, latanie na miotle nie jest czymś złym. Koleżanki z
jej klasy także…
-
To nie jest coś, co robią damy! – przerwała jej Małgorzata. – Taniec,
haftowanie czy malarstwo to są rzeczy, które przydadzą się jej w życiu! Latając
na miotle garbisz się, popatrz na siebie! Pierre ci pozwolił latać i wyglądasz
jakby cię pogięło! Gdyby nie moje koneksje nie dostałabyś ani jednej oferty
matrymonialnej!
-
Czy ty nie możesz zrozumieć, że mam gdzieś koneksje, arystokrację i tego, co o
mnie mówią inni? – Angela cedziła słowa czując, co raz większą złość. - Robię, co kocham i dobrze mi z tym! Poza tym
nie graj wielkiej damy skoro wszyscy wiedzą, że twoi dziadkowie to wiejscy
mugole!
-
Jak śmiesz! – Małgorzata zaczerwieniła się z gniewu. – Jestem bardziej podobna
do rodziny od strony ojca, a oni byli czarodziejami od pokoleń! Ty
odziedziczyłaś wszystko po mugolach ze strony mojej matki!
Angelique
gryzła język do krwi powtarzając sobie w duchu: „jestem oazą spokoju. Zajebiście wyciszonym kwiatem lotosu na spokojnej
tafli jebanego jeziora. Jestem wręcz jak wagon pełen pierdolonych medytujących
tybetańskich mnichów”. Nikt nie działał jej na nerwy tak jak Małgorzata.
Wiedziała, że jak obydwie wybuchną to w powietrzu zaroi się od klątw. Podczas
ostatniej kłótni kompletnie zdewastowały kuchnię w Sarnach Mniejszych, dlatego
Angela starała się nie odzywać, aby klasa mugoloznastwa nie ucierpiała.
Ostatnio otrzymała od dyrekcji wymarzoną zmywarkę i nie chciała jej zniszczyć.
-
Skończyłaś już? – wymamrotała gniewnie. – Jak tak to idź na wywiadówkę, ja
skończę kartkówki i wieczorem wyślę ci gołębia z wynikami Konrada!
-
Konrad nigdy mnie…
-
Tak wiem! – Angela błyskawicznie przerwała matce. – Konrad jest cudowny i
wspaniały, a ja jestem najgorszą zakałą rodu!
-
Nigdy tak nie powiedziałam – stwierdziła z wrednym uśmieszkiem Małgorzata. –
Ale Konrad…
-
Idź stąd mamo, naprawdę, idź już… - blondwłosa czarownica złapała rodzicielkę za
ramię i zaprowadziła do wyjścia z klasy.
-
Jaka ty jesteś obrażalska, nic ci nie można powie… - zaczęła się skarżyć
Małgorzata, ale koniec jej zdania został zagłuszony przez głośny trzask drzwi.
Kartkówki
czekały na biurku, ale Angelique była za bardzo zdenerwowana, aby dalej je
sprawdzać. Popatrzyła na zegar, który pokazywał, że za piętnaście minut rozpoczną
się w całym zamku wywiadówki. Czarownica zaczęła krążyć po klasie w celu
ukojenia nerwów. Zawsze to tak się
kończy… ona jest zadowolona z życia, a ja muszę odchorować… poniża mnie, a ja
nie mogę odpowiedzieć, ponieważ od razu się obraża… Zawsze też mi wypomni, że
nie jestem jak Konrad… Angela stanęła i popatrzyła się przez okno. Tak się
złożyło, że ona z Konradem odziedziczyli wygląd po ojcu, a Amelia po matce. Za
to charakter matki dostał brat: był cholernie ambitny, zawsze miał czerwony
pasek na świadectwie, liczyły się dla niego znajomości oraz moda. Angelique nie
mogła poszczycić się zbyt wysokimi ocenami, tylko z mugoloznastwa zawsze miała
szóstki. W gimnazjum zaczęła przyjaźnić się z mugolakami, co denerwowało
Małgorzatę. Później było jeszcze gorzej, jako nastolatka mocno się buntowała,
objawiało się to głównie wypadami do mugolskiego świata i kupowaniem tam ubrań.
Wszystko, co było nie magiczne znajdowało uznanie w oczach Angelique i
doprowadzało do szewskiej pasji jej matkę.
Amelia
na razie uczyła się dobrze i nie buntowała się za bardzo. Małgorzata początkowo
była zadowolona z tego, że jej młodsza córka utrzymuje kontakty z Telimeną i
Paulem, ale mocno ją niepokoiły mugolaczki. Zwłaszcza Patrycja, o której tyle
słyszała od innych. Angela podejrzewała, że taki był cel dzisiejszej wizyty
matki na wywiadówce: poznanie pana Grzegorza i sprawdzenie czy nie są
spokrewnieni…
Zegar
tykał przypominając o upływającym czasie. Angelique już się uspokoiła,
wyciągnęła różdżkę i posłała kartkówki do biurka. Popatrzyła się na fotel
wyczarowany przez Małgorzatę.
- Incendio!
Mebel
zaczął gwałtownie płonąć, Angela różdżką podsycała i formowała płomienie w
różne kształty. W ciągu minuty było już po wszystkim. Czarownica w ciągu kilku
chwil sprzątnęła popiół, otworzyła okno, aby przewietrzyć pomieszczenie i
wyszła z klasy w o wiele lepszym humorze.
***
Pan
Grzegorz zorientował się, że posiadanie córki czarownicy zmieniło go. Przyczyną
było zaskoczenie, gdy otrzymał list z zawiadomieniem o wywiadówce. Po pierwsze:
nie wyobrażał sobie, że coś takiego odbywa się w magicznej szkole. Przecież w
serii o Harrym Potterze rodzice nie chodzili na wywiadówki, właściwie prawie w
ogóle nie kontaktowali się ze swoimi dziećmi. Po drugie: list przybył za pomocą
mugolskiej poczty, a nie gołębia. Na co dzień Patrycja wysyłała do niego
wiadomości w typowy dla czarodziejów sposób.
Jego
mina, gdy czytał list zwróciła uwagę pani Jadwigi.
-
Patrycja coś przeskrobała? – spytała się podejrzliwie.
-
Czemu miałaby coś przeskrobać? – zdziwił się pan Grzegorz.
-
Ma pan minę jakby ducha zobaczył…
-
Wywiadówka będzie za tydzień – oznajmił niepewnie.
Zaczął
się zastanawiać jak ma dotrzeć do szkoły. Jako mugol nie widział wejścia na
ulicę Ustronną, więc nie mógł skorzystać z magicznego środka transportu.
-
Wypadło coś panu! – oznajmiła pani Jadwiga i schyliła się po kartonik, który musiał
wyśliznąć się z koperty.
Ojciec
Patrycji w jednej sekundzie oblał się zimnym potem i rzucił się na podłogę
zwalając gosposię z nóg. Odetchnął z ulgą, gdy poczuł pod palcami wizytówkę.
Szybki rzut oka wystarczył, aby upewnić się, ze dobrze zrobił. Zauważył na nim
słowa takie jak „świstoklik”, „mugolskim”, „zamkiem” i „uważać”.
-
Co w pana wstąpiło? – piekliła się pani Jadwiga wstając z podłogi.
-
Przepraszam! – wydyszał. - Ja nie chciałem…
-
Tak, tak! Niech pan nic mi nie mówi! Ja wiem, że wy wszyscy macie jakieś
sekrety przede mną! Nie jestem taka głupia, aby niczego nie zauważyć! – wypaliła
starsza kobieta.
Pan
Grzegorz patrzył się na nią ze strachem i nie wiedział, co na to powiedzieć. Co
będzie, jeśli pani Jadwiga domyśliła się prawdy?
-
Na co się tak pan gapi!? – warknęła gosposia. – Mimo, że jestem stara to mam
swój rozum! Wysyła pan Patrycję do jakiejś dziwnej szkoły. Niby dla zdolnych
dzieciaków, ale ja w to nie wierzę! Przecież ona nigdy orłem nie była! Leniwa,
rozkapryszona…
-
Eeee… bo… bo ja pomyślałem, że tam ją przycisną do nauki… - wydukał
zestresowany pan Grzegorz. – Będzie miała lepsze oceny, dobrze napisze test
gimnazjalny i…
-
Tak daleko od domu? Z dala od rodziny i znajomych? – pani Jadwiga drążyła
dalej. – Miała chodzić do szkoły w Lublinie. Po co ją było wysyłać tak daleko?
Internat! Taż mi coś! – łypnęła złowrogo na swojego pracodawcę.
-
Żeby… żeby ją odciąć… od złego towarzystwa… może się poprawi, znajdzie takich
przyjaciół, co lubią naukę… - wyartykułował z trudem ojciec Patrycji.
-
Niech mi pan kitu nie wciska! Ja tam swoje wiem! – pani Jadwiga machnęła
lekceważąco ręką i poszła do kuchni przygotować obiad.
Zestresowany
pan Grzegorz stał przez chwilę w salonie. Gdy się upewnił, że gosposia nie
będzie pytać się o nic więcej skierował swoje kroki do gabinetu. Starannie
zamknął drzwi na klucz i wyjął wizytówkę.
Świstoklik
Służący
mugolskim rodzicom do podróży między miejscem zamieszkania, a zamkiem
Durentius.
Właściciel:
Grzegorz Michalski.
Najbliższa
aktywacja: środa, 21 października 2015, godzina 18.43
(trzymać w ręce od godz. 18.40, uważać, aby
nie zgubić i nie pokazywać osobom niepowołanym)
Ojciec Patrycji od razu miał lepszy humor. Problem rozwiązał się sam! Wystarczyło tylko pojechać w ustronne miejsce i skorzystać ze świstoklika. Co postanowił, tak uczynił. W środę o godzinie 18.41 stał samotnie w zamkniętym na klucz pokoju hotelowym i z wywieszoną na klamce zawieszką „nie przeszkadzać”. Pan Grzegorz przejrzał się ostatni raz w lustrze by sprawdzić czy prezentuje się wystarczająco elegancko. Nie miał zamiaru udawać czarodzieja, ale nie chciał też paradować w garniturze. Dlatego założył swoje najlepsze jeansy, koszulę i marynarkę.
-
Dobra, Grzesiu, show must go on! – mruknął do swojego odbicia i ścisnął mocniej
wizytówkę, która zaświeciła się na błękitno.
Uderzył
stopami w kamienne płyty ułożone na wewnętrznym dziedzińcu szkoły. Gdy podniósł
wzrok zauważył, że jest we wnętrzu okręgu narysowanego kredą.
-
Pan się odsunie, bo zaraz zwalą się panu na głowę państwo Nieprawscy – usłyszał
za plecami głos, który musiał należeć do kogoś bardzo młodego. – Przylatują
świstoklikiem o 18.46.
Grzegorz
Michalski posłusznie wycofał się z pola rażenia. Zobaczył, że właścicielem
głosu jest uczeń szkoły, który mógł mieć maksymalnie siedemnaście lat. W rękach
trzymał podkładkę i długopis.
-
Poproszę świstoklik… tak… pan Michalski, ojciec Patrycji, klasa I c… tu
podpisać… dziękuję – mruczał pod nosem. – Klasa numer 121, tamto wejście –
wskazał niedbałym ruchem głowy.
Pan
Grzegorz już miał się udać na poszukiwanie sali, gdy usłyszał głośne
„taaaatoooo”. Odwrócił się i zobaczył biegnącą ku niemu Patrycję z Zochą.
Dziewczynka rzuciła mu się w ramiona.
-
Już jesteś! Zaprowadzimy cię do naszej klasy!
-
Dobry panu! – krzyknęła z entuzjazmem Zocha.
-
Cześć dziewczynki! – mężczyzna ucieszył się, ale zaraz spoważniał. - Nie
powinnyście być o tej porze w internacie?
-
Pani Ilona nas wypuściła, powiedziała, że dzisiaj można trochę nagiąć zasady,
aby zobaczyć się z rodzicami – oznajmiła uradowana Patrycja. – Chodź szybko!
Musisz zobaczyć zamek w środku!
Co
było dalej pan Grzegorz pamiętał jak przez mgłę. Dziewczynki prowadziły go
przez niezliczone ilości korytarzy paplając ile się tylko dało. Gdzie się nie
rozejrzał widział ruszające się obrazy, różne dziwne stworzenia oraz zabawnie
ubierających się ludzi. Czuł się jakby trafił na plan filmowy Harry’ego Pottera
tyle, że to działo się w rzeczywistości. W końcu, jak mu się zdawało, po długim
czasie (a minęło ledwo 7 minut) doszli do klasy numer 121, gdzie zobaczyli
podniecony tłum rodziców. Pan Michalski skierował swoje kroki w stronę
najbliżej stojącej, wolnej ławki i udałoby mu się to zrobić niepostrzeżenie
gdyby nie głośny okrzyk:
-
Na koguta Twardowskiego! Ona jest identyczna jak moja Amelia!
Wszystkie pary oczu skierowały się w stronę Michalskich i Zochy. Pan Grzegorz za to patrzył się na krótkowłosą kobietę w wymyślnej sukni, która dyszała ciężko i trzymała rękę w okolicy serca.