czwartek, 28 kwietnia 2016

Polska Szkoła Magii i Czarodziejstwa: Rozdział 13 – Przed wywiadówką


Zocha stała przy krzakach rosnących obok boiska do quidditcha i wymiotowała jak kot. Patrycja trzymała w rękach miotły i patrzyła się ze współczuciem na przyjaciółkę. Opiekun sekcji klepał czarnulkę po plecach i dawał wykład.
- Mówiłem, prosiłem i ostrzegałem! Lecieć prosto, pół metra nad ziemią! – profesor Zduński był zły. – Czemu mugolaki myślą, że jak tylko wsiądą pierwszy raz na miotłę to już potrafią latać jak zawodowcy?

Patrycja wiedziała, ale nic nie powiedziała, aby nie pogorszyć sytuacji Zochy. Gdy szły na pierwsze zajęcia latania, obydwie chełpiły się, że będą jak Harry i od razu zaczną śmigać na miotle. Wyobrażały sobie, że nauczyciel padnie z wrażenia na kolana i od razu zaproponuje im miejsce w drużynie. Życie szybko jednak pokazało, że jest duża różnica między prawdą i fikcją. Wzniesienie się na miotle na tyle, aby nie dotykać stopami ziemi było trudne. Zocha, która lubiła robić wszystko po swojemu, od razu wzbiła się wysoko w powietrze. W ciągu kilku sekund straciła panowanie nad miotłą i ta próbowała ją zrzucić wierzgając dziko i robiąc pętle. Dziewczynka trzymała się jej kurczowo, a pan Zduński próbował ją złapać. Gdy Zocha została uratowana, puściła się pędem w najbliższe krzaki i wyrzuciła z siebie obiad.
- Latanie na miotle wymaga wielu miesięcy ćwiczeń! Nawet czarodzieje nie potrafią od razu latać, to jest niemożliwe! – pieklił się nauczyciel. – Średnio po roku praktyki można zacząć ćwiczyć grę w quidditcha!
- Ja…. nie… chcę… latać… - wyrzuciła z siebie Zocha. – Nigdy więcej nie wsiądę na miotłę!
- Nie przesadzaj, jeszcze nie raz polecisz – Amelia przyszła obejrzeć lekcję, ale nie brała w niej udziału.
- Ami! Zwolniło się miejsce! – Zocha wytarła usta.
- I co z tego? – spytała się zaskoczona dziewczynka.
- A to, że zajmujesz moje miejsce! – oznajmiła czarnulka. – Pyśka, daj mi miotłę! – wyrwała ją zaskoczonej koleżance i wręczyła Amelii.
- Ale… mama mi nie pozwoliła…
- Masz, nie pierdol!
- Słownictwo!!! – ryknął profesor patrząc się groźnie na Zochę.
- Sorry! – krzyknęła dziewczynka. – W głowie mi się poprzestawiało od tych pętli!
- Znikaj zanim wlepię ci karę! – nauczyciel zagroził uczennicy, po czym zwrócił się do Amelii. – Bierz przykład z siostry i stawaj na linii!
- To nie moja siostra… - Amelia wymruczała pod nosem. – Mama twierdzi, że latanie na miotle nie przystoi damie.

Profesor Zduński wyglądał jakby wszystkie plagi świata zwaliły mu się na głowę. Z klaśnięciem przyłożył ręce do twarzy i przejechał nimi po przerzedzonych włosach.
- Właśnie dlatego łysieję – jęknął. – Gdy słyszę takie głupoty to włosy mi czwórkami z czaszki wyłażą…
- A nie mógłby pan ich przymocować jakimś zaklęciem, aby zostały na miejscu? – spytała się zaciekawiona Zocha.
Nauczyciel spojrzał na nią jakby była małym, obślizgłym robakiem, ale nie odpowiedział na to pytanie.
- To prawda, damy nie latają na miotłach! – oznajmiła Telimena unosząc wysoko podbródek. – Suknia się pomnie, stopy brzydko dyndają, a fe!

Patrycja wiedziała, że przewodnicząca klasy I c tylko czekała, aby się wtrącić. Ostentacyjnie okazywała pogardę do latania już wcześniej, a gdy zobaczyła, że dziewczyny idą na lekcję niby przypadkiem znalazła się w okolicy boiska do quidditcha.
- Zamknij się, bo cię obrzygam! – warknęła Zocha i zaczęła udawać, że zbiera jej się na mdłości.
Telimena pisnęła cicho i oddaliła się szybkim krokiem, ponieważ miała świadomość, że czarnowłosa koleżanka ma tendencję do spełniania swoich gróźb mimo wysokiego ryzyka kary. Będąc w bezpiecznej odległości krzyknęła tylko: „Amelio, powiem twojemu bratu, co robisz!”. Patrycja popatrzyła się na swoją niby-bliźniaczkę. Oczy Ami pociemniały z gniewu, usta zmieniły się w cienką linię i widocznie podejmowała jakąś decyzję.
- Idziecie latać? – spytał się niecierpliwym tonem nauczyciel. – Cała grupa tylko na was czeka!
- Dobra, latam! – oznajmiła Amelia, po czym ustawiła się razem z Pyśką w szeregu.

***

Angelique spojrzała na zegar wiszący w klasie mugoloznastwa i stwierdziła, że ma jeszcze godzinę do czasu rozpoczęcia wywiadówki. Nie była ani wychowawczynią, ani rodzicem jednak umówiła się ze swoją matką, że pójdzie za nią, aby wysłuchać, co Miłosz ma do powiedzenia. Uważała, że to trochę bez sensu, w końcu nie raz wypytywała się o Amelię, ale Małgorzata uparła się i nie chciała odpuścić. Wprawdzie Angelique i tak musiała zostać w zamku na wszelki wypadek, na przykład gdyby mugolscy rodzice mieli jakiekolwiek problemy, ale mogła poświecić ten czas na coś innego niż pokazywanie innym, że rodzina interesuje się jej siostrą. Sytuacja była tym bardziej denerwująca z tego powodu, że na wywiadówce Konrada nikt nie zamierzał się pojawić. Angela westchnęła głęboko i wróciła do sprawdzania kartkówek.

Dlaczego współcześni mugole nie mogą obejść się bez internetu?” – niby proste pytanie, ale odpowiedzi były interesujące. „Bo jest fajny i można grać w gry, w których zabija się wszystkich, których się nie lubi”, „używają go do ściągania i piracenia, prawie jak piraci na morzu tylko teraz w domu”, „dzięki niemu mogą kontaktować się z rodziną i znajomymi, ale ja uważam, że to bez sensu, ponieważ lepiej polecieć do nich przy pomocy proszku Fiuu” oraz wygrywające w prywatnym rankingu nauczycielki „nie wiem”. Przy niektórych stwierdzeniach Angela miała ochotę przywalić głową w biurko. Większość uczniów była ogarnięta i pamiętała, co mówiła na lekcjach, ale zawsze zdarzały się osobniki, które wolały robić wszystko byleby nie słuchać.

Drzwi do klasy otworzyły się gwałtownie i weszła przez nie czarownica w średnim wieku. Angela podniosła głowę znad biurka i uniosła brwi ze zdziwienia.
- Nie garb się! – warknęła Małgorzata Ratine. – Siedzisz przy tym biurku jak jakaś pokraka.
- Tak, też się cieszę, że ciebie widzę mamo – odparła Angela grobowym tonem. – Drzwi się zamyka, wiesz? To po pierwsze, po drugie: czemu tu jesteś? Miałaś być dzisiaj zajęta…
Starsza z czarownic niedbale machnęła bogato zdobioną różdżką. Drzwi zamknęły się z trzaskiem. Angela nic nie powiedziała patrząc jak jej matka wyczarowuje sobie barokowy fotel i siada na nim.
- Zmieniłam plany! – zaświergotała jakby takie rzeczy mogły się zdarzyć każdemu. – Ja pójdę na wywiadówkę do Amelii, a ty do Konrada.

Angela popatrzyła się na nią spode łba i zacisnęła usta w wąską kreskę, aby nie dać ujścia przekleństwom, które cisnęły się jej na język. To była cała jej matka: miała totalnie gdzieś, że córka ma 27 lat na karku, nie mieszka w domu od dawna i wszystko, co robi jest jej dobrą wolą, a nie przymusem. Ich spotkania zamieniały się prędzej czy później w kłótnię. Odkąd Angela weszła w wiek nastoletni nie mogła dogadać się z matką. Małgorzata była bardzo ambitna i uważała, że skoro odniosła sukces to jej dzieci muszą to powtórzyć. Przez to nie wybaczyła Angelique, że ta nie poszła na studia artystyczne do Paryża tak jak chciała. Zawód nauczyciela był dla niej za mało prestiżowy. Dodatkowo miała za złe córce, że jest starą panną i odrzuciła wszystkie korzystne oferty matrymonialne pochodzące od liczących się rodzin arystokratów.
- Miło by było gdybyś mnie o tym fakcie poinformowała za pomocą gołębia… wczoraj na przykład – skrzywiła się Angela.
- Jak śmiałaś pozwolić, aby Amelia latała na miotle jak jakiś zakichana czarownica z mugolskich bajek dla dzieci!? – wyrzuciła z siebie Małgorzata.
- A co? Miałam ją z niej zrzucić? – zadrwiła młodsza z kobiet. – Nie wiedziałam, że poszła na kurs, prowadziłam wtedy lekcję z drugą liceum.
- Siostra powinna być dla ciebie ważniejsza! – matka wycelowała oskarżycielsko palec w pierś córki. – Zrozumiałabym gdyby twoja praca była zajmująca, w co szczerze mówiąc wątpię. Tylko klepiesz te swoje wyuczone formułki. Taka rzecz jak przypilnowanie, aby młodsze rodzeństwo wyrosło na porządnych ludzi powinno być twoim priorytetem…
- Moja praca jest ważna – wycedziła Angela powtarzając sobie w duchu, że zamordowanie własnej matki nie będzie dobrze wyglądać w jej CV po wyjściu z Nurmengardu. – Przesadzasz, latanie na miotle nie jest czymś złym. Koleżanki z jej klasy także…
- To nie jest coś, co robią damy! – przerwała jej Małgorzata. – Taniec, haftowanie czy malarstwo to są rzeczy, które przydadzą się jej w życiu! Latając na miotle garbisz się, popatrz na siebie! Pierre ci pozwolił latać i wyglądasz jakby cię pogięło! Gdyby nie moje koneksje nie dostałabyś ani jednej oferty matrymonialnej!
- Czy ty nie możesz zrozumieć, że mam gdzieś koneksje, arystokrację i tego, co o mnie mówią inni? – Angela cedziła słowa czując, co raz większą złość. -  Robię, co kocham i dobrze mi z tym! Poza tym nie graj wielkiej damy skoro wszyscy wiedzą, że twoi dziadkowie to wiejscy mugole!
- Jak śmiesz! – Małgorzata zaczerwieniła się z gniewu. – Jestem bardziej podobna do rodziny od strony ojca, a oni byli czarodziejami od pokoleń! Ty odziedziczyłaś wszystko po mugolach ze strony mojej matki!

Angelique gryzła język do krwi powtarzając sobie w duchu: „jestem oazą spokoju. Zajebiście wyciszonym kwiatem lotosu na spokojnej tafli jebanego jeziora. Jestem wręcz jak wagon pełen pierdolonych medytujących tybetańskich mnichów”. Nikt nie działał jej na nerwy tak jak Małgorzata. Wiedziała, że jak obydwie wybuchną to w powietrzu zaroi się od klątw. Podczas ostatniej kłótni kompletnie zdewastowały kuchnię w Sarnach Mniejszych, dlatego Angela starała się nie odzywać, aby klasa mugoloznastwa nie ucierpiała. Ostatnio otrzymała od dyrekcji wymarzoną zmywarkę i nie chciała jej zniszczyć.
- Skończyłaś już? – wymamrotała gniewnie. – Jak tak to idź na wywiadówkę, ja skończę kartkówki i wieczorem wyślę ci gołębia z wynikami Konrada!
- Konrad nigdy mnie…
- Tak wiem! – Angela błyskawicznie przerwała matce. – Konrad jest cudowny i wspaniały, a ja jestem najgorszą zakałą rodu!
- Nigdy tak nie powiedziałam – stwierdziła z wrednym uśmieszkiem Małgorzata. – Ale Konrad…
- Idź stąd mamo, naprawdę, idź już… - blondwłosa czarownica złapała rodzicielkę za ramię i zaprowadziła do wyjścia z klasy.
- Jaka ty jesteś obrażalska, nic ci nie można powie… - zaczęła się skarżyć Małgorzata, ale koniec jej zdania został zagłuszony przez głośny trzask drzwi.

Kartkówki czekały na biurku, ale Angelique była za bardzo zdenerwowana, aby dalej je sprawdzać. Popatrzyła na zegar, który pokazywał, że za piętnaście minut rozpoczną się w całym zamku wywiadówki. Czarownica zaczęła krążyć po klasie w celu ukojenia nerwów. Zawsze to tak się kończy… ona jest zadowolona z życia, a ja muszę odchorować… poniża mnie, a ja nie mogę odpowiedzieć, ponieważ od razu się obraża… Zawsze też mi wypomni, że nie jestem jak Konrad… Angela stanęła i popatrzyła się przez okno. Tak się złożyło, że ona z Konradem odziedziczyli wygląd po ojcu, a Amelia po matce. Za to charakter matki dostał brat: był cholernie ambitny, zawsze miał czerwony pasek na świadectwie, liczyły się dla niego znajomości oraz moda. Angelique nie mogła poszczycić się zbyt wysokimi ocenami, tylko z mugoloznastwa zawsze miała szóstki. W gimnazjum zaczęła przyjaźnić się z mugolakami, co denerwowało Małgorzatę. Później było jeszcze gorzej, jako nastolatka mocno się buntowała, objawiało się to głównie wypadami do mugolskiego świata i kupowaniem tam ubrań. Wszystko, co było nie magiczne znajdowało uznanie w oczach Angelique i doprowadzało do szewskiej pasji jej matkę.

Amelia na razie uczyła się dobrze i nie buntowała się za bardzo. Małgorzata początkowo była zadowolona z tego, że jej młodsza córka utrzymuje kontakty z Telimeną i Paulem, ale mocno ją niepokoiły mugolaczki. Zwłaszcza Patrycja, o której tyle słyszała od innych. Angela podejrzewała, że taki był cel dzisiejszej wizyty matki na wywiadówce: poznanie pana Grzegorza i sprawdzenie czy nie są spokrewnieni…
Zegar tykał przypominając o upływającym czasie. Angelique już się uspokoiła, wyciągnęła różdżkę i posłała kartkówki do biurka. Popatrzyła się na fotel wyczarowany przez Małgorzatę.
- Incendio!

Mebel zaczął gwałtownie płonąć, Angela różdżką podsycała i formowała płomienie w różne kształty. W ciągu minuty było już po wszystkim. Czarownica w ciągu kilku chwil sprzątnęła popiół, otworzyła okno, aby przewietrzyć pomieszczenie i wyszła z klasy w o wiele lepszym humorze.

***

Pan Grzegorz zorientował się, że posiadanie córki czarownicy zmieniło go. Przyczyną było zaskoczenie, gdy otrzymał list z zawiadomieniem o wywiadówce. Po pierwsze: nie wyobrażał sobie, że coś takiego odbywa się w magicznej szkole. Przecież w serii o Harrym Potterze rodzice nie chodzili na wywiadówki, właściwie prawie w ogóle nie kontaktowali się ze swoimi dziećmi. Po drugie: list przybył za pomocą mugolskiej poczty, a nie gołębia. Na co dzień Patrycja wysyłała do niego wiadomości w typowy dla czarodziejów sposób.

Jego mina, gdy czytał list zwróciła uwagę pani Jadwigi.
- Patrycja coś przeskrobała? – spytała się podejrzliwie.
- Czemu miałaby coś przeskrobać? – zdziwił się pan Grzegorz.
- Ma pan minę jakby ducha zobaczył…
- Wywiadówka będzie za tydzień – oznajmił niepewnie.
Zaczął się zastanawiać jak ma dotrzeć do szkoły. Jako mugol nie widział wejścia na ulicę Ustronną, więc nie mógł skorzystać z magicznego środka transportu.
- Wypadło coś panu! – oznajmiła pani Jadwiga i schyliła się po kartonik, który musiał wyśliznąć się z koperty.

Ojciec Patrycji w jednej sekundzie oblał się zimnym potem i rzucił się na podłogę zwalając gosposię z nóg. Odetchnął z ulgą, gdy poczuł pod palcami wizytówkę. Szybki rzut oka wystarczył, aby upewnić się, ze dobrze zrobił. Zauważył na nim słowa takie jak „świstoklik”, „mugolskim”, „zamkiem” i „uważać”.
- Co w pana wstąpiło? – piekliła się pani Jadwiga wstając z podłogi.
- Przepraszam! – wydyszał. - Ja nie chciałem…
- Tak, tak! Niech pan nic mi nie mówi! Ja wiem, że wy wszyscy macie jakieś sekrety przede mną! Nie jestem taka głupia, aby niczego nie zauważyć! – wypaliła starsza kobieta.

Pan Grzegorz patrzył się na nią ze strachem i nie wiedział, co na to powiedzieć. Co będzie, jeśli pani Jadwiga domyśliła się prawdy?
- Na co się tak pan gapi!? – warknęła gosposia. – Mimo, że jestem stara to mam swój rozum! Wysyła pan Patrycję do jakiejś dziwnej szkoły. Niby dla zdolnych dzieciaków, ale ja w to nie wierzę! Przecież ona nigdy orłem nie była! Leniwa, rozkapryszona…
- Eeee… bo… bo ja pomyślałem, że tam ją przycisną do nauki… - wydukał zestresowany pan Grzegorz. – Będzie miała lepsze oceny, dobrze napisze test gimnazjalny i…
- Tak daleko od domu? Z dala od rodziny i znajomych? – pani Jadwiga drążyła dalej. – Miała chodzić do szkoły w Lublinie. Po co ją było wysyłać tak daleko? Internat! Taż mi coś! – łypnęła złowrogo na swojego pracodawcę.
- Żeby… żeby ją odciąć… od złego towarzystwa… może się poprawi, znajdzie takich przyjaciół, co lubią naukę… - wyartykułował z trudem ojciec Patrycji.
- Niech mi pan kitu nie wciska! Ja tam swoje wiem! – pani Jadwiga machnęła lekceważąco ręką i poszła do kuchni przygotować obiad.

Zestresowany pan Grzegorz stał przez chwilę w salonie. Gdy się upewnił, że gosposia nie będzie pytać się o nic więcej skierował swoje kroki do gabinetu. Starannie zamknął drzwi na klucz i wyjął wizytówkę.

Świstoklik
Służący mugolskim rodzicom do podróży między miejscem zamieszkania, a zamkiem Durentius.
Właściciel: Grzegorz Michalski.
Najbliższa aktywacja: środa, 21 października 2015, godzina 18.43
(trzymać w ręce od godz. 18.40, uważać, aby nie zgubić i nie pokazywać osobom niepowołanym)

Ojciec Patrycji od razu miał lepszy humor. Problem rozwiązał się sam! Wystarczyło tylko pojechać w ustronne miejsce i skorzystać ze świstoklika. Co postanowił, tak uczynił. W środę o godzinie 18.41 stał samotnie w zamkniętym na klucz pokoju hotelowym i z wywieszoną na klamce zawieszką „nie przeszkadzać”. Pan Grzegorz przejrzał się ostatni raz w lustrze by sprawdzić czy prezentuje się wystarczająco elegancko. Nie miał zamiaru udawać czarodzieja, ale nie chciał też paradować w garniturze. Dlatego założył swoje najlepsze jeansy, koszulę i marynarkę.
- Dobra, Grzesiu, show must go on! – mruknął do swojego odbicia i ścisnął mocniej wizytówkę, która zaświeciła się na błękitno.

Uderzył stopami w kamienne płyty ułożone na wewnętrznym dziedzińcu szkoły. Gdy podniósł wzrok zauważył, że jest we wnętrzu okręgu narysowanego kredą.
- Pan się odsunie, bo zaraz zwalą się panu na głowę państwo Nieprawscy – usłyszał za plecami głos, który musiał należeć do kogoś bardzo młodego. – Przylatują świstoklikiem o 18.46.
Grzegorz Michalski posłusznie wycofał się z pola rażenia. Zobaczył, że właścicielem głosu jest uczeń szkoły, który mógł mieć maksymalnie siedemnaście lat. W rękach trzymał podkładkę i długopis.
- Poproszę świstoklik… tak… pan Michalski, ojciec Patrycji, klasa I c… tu podpisać… dziękuję – mruczał pod nosem. – Klasa numer 121, tamto wejście – wskazał niedbałym ruchem głowy.

Pan Grzegorz już miał się udać na poszukiwanie sali, gdy usłyszał głośne „taaaatoooo”. Odwrócił się i zobaczył biegnącą ku niemu Patrycję z Zochą. Dziewczynka rzuciła mu się w ramiona.
- Już jesteś! Zaprowadzimy cię do naszej klasy!
- Dobry panu! – krzyknęła z entuzjazmem Zocha.
- Cześć dziewczynki! – mężczyzna ucieszył się, ale zaraz spoważniał. - Nie powinnyście być o tej porze w internacie?
- Pani Ilona nas wypuściła, powiedziała, że dzisiaj można trochę nagiąć zasady, aby zobaczyć się z rodzicami – oznajmiła uradowana Patrycja. – Chodź szybko! Musisz zobaczyć zamek w środku!

Co było dalej pan Grzegorz pamiętał jak przez mgłę. Dziewczynki prowadziły go przez niezliczone ilości korytarzy paplając ile się tylko dało. Gdzie się nie rozejrzał widział ruszające się obrazy, różne dziwne stworzenia oraz zabawnie ubierających się ludzi. Czuł się jakby trafił na plan filmowy Harry’ego Pottera tyle, że to działo się w rzeczywistości. W końcu, jak mu się zdawało, po długim czasie (a minęło ledwo 7 minut) doszli do klasy numer 121, gdzie zobaczyli podniecony tłum rodziców. Pan Michalski skierował swoje kroki w stronę najbliżej stojącej, wolnej ławki i udałoby mu się to zrobić niepostrzeżenie gdyby nie głośny okrzyk:
- Na koguta Twardowskiego! Ona jest identyczna jak moja Amelia!

Wszystkie pary oczu skierowały się w stronę Michalskich i Zochy. Pan Grzegorz za to patrzył się na krótkowłosą kobietę w wymyślnej sukni, która dyszała ciężko i trzymała rękę w okolicy serca.