Ron rzucił
zaklęcie zwodzące i wyszedł z krzaków. Hermiona była od poniedziałku w
delegacji więc mógł teleportować się do parku, który był położony w pobliżu ich
domu. Było to konieczne, aby ich wścibska sąsiadka nie nabrała podejrzeń. Ron
nienawidził tej nawiedzonej Hinduski i jej walniętego syna.
Idąc przez park
cieszył się, że jego narzeczonej nie ma w domu, ponieważ, ochrzaniłaby go za
to, że przyszedł za wcześnie. Zawsze wyliczała czas i wiedziała ile zajmuje mu
powrót z pracy przy pomocy mugolskich środków transportu. Bardzo dbała o
szczegóły i jej przesadny pedantyzm dobijał chłopaka. Zwłaszcza, że ostatnio
robiła wszystko na pokaz. Rozumiał, że chciała wspiąć się na szczyt
Ministerstwa Magii, ale uważał, że Hermiona zdecydowanie przesadza. Ciągle
robiła mu awantury o jego zachowanie i sposób ubierania się. A on wcale nie
chciał zakładać nudnych, czarnych garniturów i rozmawiać o polityce albo
wystawionych w teatrze sztukach! Przy takich dyskusjach usypiał co jeszcze
bardziej rozjuszało jego narzeczoną.
Po drodze minął
zaparkowany samochód, w którym można było kupić hot-doga albo hamburgera. Mimo,
że do jego nosa doleciał smakowity zapach, to rudzielec skrzywił się. Nie miał
w ogóle zaufania do takich przybytków. Wolał renomowane restauracje, tudzież
McDonalda albo KFC. Dzięki temu miał większą pewność, że nie powtórzy się
historia jego zatrucia pokarmowego. Według niego, wszelkie tanie jadłodajnie
powinny zostać prawnie zakazane.
- Hej, zdradzić
ci pewną tajemnicę? – Ron usłyszał głos Deva, który wydobywał się z okazałego
krzaka hortensji rosnącego koło drzwi.
Rudzielec
westchnął znacząco i włożył klucz do zamka. Gówniarz działał mu na nerwy i
chętnie skopałby go albo transmutował w skunksa, ale Hermiona mu nie pozwalała.
Wprawdzie ostatnio trochę się uspokoił, ale nadal śledził jego narzeczoną i
patrzył się na nią maślanym wzrokiem.
- Spierdalaj –
Ron uraczył Hindusa miłą i kulturalną odpowiedzią.
Wszedł do domu i
pociągnął mocno za klamkę. Wtedy wszystkie włosy na ciele stanęły mu dęba,
ponieważ usłyszał mrożący w żyłach wrzask. Odwrócił się i zobaczył, że Dev
włożył stopę pomiędzy drzwi i framugę.
- Przesadziłeś!
– zaskomlał trzymając się za bolące miejsce. – Chciałem ci tylko powiedzieć co
kombinuje Mionka!
Czarodziej
pozwolił sobie na wredny uśmiech. Ból chłopaka podziałał na niego jak piwo w
gorący dzień. W ogóle nie odczuwał wyrzutów sumienia.
- Tak, jasne,
ona coś kombinuje – prychnął i spojrzał się na Deva jakby był niespełna rozumu.
– Zacznij pisać bajki!
- Więc pewnie
wiesz, że wcale ci nie gotuje! – krzyknął chłopak zanim Ron zamknął mu drzwi
przed nosem.
Ron miał już
prychnąć z pogardą, gdy dotarł do niego sens słów. Jak to mu nie gotuje?
Ostatnio przygotowywała dość smaczne i porządne obiady. Miała wprawdzie jakieś
obiekcje, ale zdołał ją przekonać. Czyżby Dev wiedział o czymś czego on nie
wie? W końcu śledził ją przez cały czas…
- Nie, to
niemożliwe – oznajmił sam sobie. – Gówniarz robi wszystko, aby nas rozdzielić!
Po dojściu do
tego wniosku, wkroczył pewnie do kuchni, aby zagotować wodę na zupkę instant.
***
Hermiona uznała,
że jej życie się wali. Siedziała w pokoju hotelowym w mugolskiej części Paryża
i intensywnie myślała nad tym co wydarzyło się pomiędzy nią i Gawainem. Ciągle
nie mogła uwierzyć, że po prostu upiła się i rzuciła na Robardsa. To co
przeżyła było dziwne. Miała wrażenie, że zamiast niej była tam jakaś inna
Hermiona, taka która miała Rona w głębokim poważaniu. Przecież nie raz piła
wino i jeszcze nigdy tak na nią nie podziałało! Czarownica przeanalizowała
dokładnie całe zajście i musiała przyznać rację Gawainowi, że nie mógł jej
niczego dolać. Nie miał takiej możliwości. Poza tym amortencji działała
błyskawicznie, a dziewczyna pamiętała, że stopniowo dochodziła do tego, że Ron
może Robardsowi buty czyścić. To jednak nie zmieniało faktu, że po wymiotach
zaczęła jasno myśleć i wróciły uczucia do jej narzeczonego.
- Ale czy to
naprawdę miłość? – Hermiona spytała samą siebie.
Bardziej
przeraziła ją myśl o tym co ludzie powiedzą na wieść o ich rozstaniu. W
pierwszej kolejności zaczęła rozważać jaka będzie reakcja jej rodziców,
Harry’ego i Weasleyów na wieść, że porzuciła narzeczonego dla Gawaina. Nie
mogła zaprzeczyć, że pomysł związku z aurorem jej się podobał. Od razu
znalazłaby się wyżej w hierarchii. Ona, dziewczyna pochodząca z rodziny mugoli,
zostałaby drugą połową mężczyzny mającego czystą krew. Mówił, że ją kocha, więc
pewnie ożeniłby się z nią po jakimś czasie. Mimo dużej różnicy wieku raczej nie
powodowaliby zgorszenia. W świecie czarodziejów łagodniej patrzono na takie
związki.
- Na Merlina,
wszystko przemawia przeciwko Ronowi – jęknęła i ukryła twarz w dłoniach.
Nawet jeśli wino
sprawiło, że poszła z Gawainem do łóżka, to niewątpliwym był fakt, że tego
chciała. Auror rozpalał ja do czerwoności i gdy myślała o tym, co z nim robiła
to od razu się podniecała. W głębi duszy żałowała, że nie skończyli tego, co
zaczęli. Gdy przygwoździł ją do ściany na pewno nie była pod wpływem alkoholu. Nie
miała nic na swoje usprawiedliwienie. Po prostu pragnęła go jak nikogo innego.
Czy go kochała? Na pewno imponował jej wieloma rzeczami. Lubiła spędzać z nim
czas i rozmawiać. Od poniedziałku powoli znikał mur między nimi. W Wersalu
robiła wszystko, aby być jak najbliżej niego. Tak, chyba mogła uznać, że się
zakochała w Gawainie.
W tym momencie
pozostawała kwestia Rona. Jeśli zerwie z nim po powrocie do domu to jasne
będzie, że rudzielec powiąże to z Robardsem. Jeśli mówiłby o tym na prawo i
lewo to mogłyby powstać plotki, które wcale nie pomogłyby w karierze Hermiony. Najlepiej
byłoby odczekać jakiś czas i poprosić Gawaina o dyskrecję. Na pewno zgodziłby spotykać
się z nią ukradkiem. Pół roku to byłby dobry okres. Każdy uwierzyłby, że jej
związek z aurorem rozwinął się kilka miesięcy po zerwaniu zaręczyn.
- Nie! Przestań!
– krzyknęła i załkała.
Jak mogła coś
takiego w ogóle rozważać! Jedynym powodem dla którego powinna odejść od Rona była
zdrada. Musiała spojrzeć prawdzie w oczy: to co zrobiła było okropne i
obrzydliwe. Jej narzeczony nie był bez wad, ale nigdy nie poszedłby do łóżka z
inną. Hermiona zrozumiała, że musi odejść. Ron zasłużył, aby być z kobietą,
która jest mu wierna.
Odgłos
szlochania wypełnił pokój. Czarownica wylewała morze łez w hotelową poduszkę.
Nie wiedziała co robić. Czy powinna się przyznać i odejść? A może lepiej nic
nie mówić i znaleźć jakiś pretekst do zerwania? Ron tyle dni się do niej nie
odzywał. Może ten argument wystarczy? Powie mu, że nie chce być z kimś kto obraża
się o byle co. Na tę myśl Hermiona gwałtownie zadygotała na całym ciele. Jeśli
tak zrobi cała wina spadnie na Rona. A to przecież ona jest winna i to ona nie
zasługuje, aby być kiedykolwiek szczęśliwą. Mimo tego, nie chciała, aby świat
czarodziejów dowiedział się o jej romansie z Gawainem. Wtedy urząd Ministra
Magii przeszedłby jej koło nosa.
Dziewczyna
gwałtownie zeskoczyła z łóżka i chwyciła wazon z kwiatami. Cisnęła nim z całej
siły o ścianę i padła na kolana nie zważając na kawałki szkła. Nic nie robiła
sobie z bólu fizycznego, który poczuła, gdy ostre kryształki wbiły się w jej
ciało. W akcie rozpaczy złapała większe kawałki i ścisnęła z całej siły patrząc
jak z jej dłoni zaczyna kapać krew.
- Jestem
cholerną… pieprzoną… tchórzliwą… egoistką… - załkała i wyruszyła na
poszukiwanie różdżki w celu uzdrowienia swoich ran.
***
Gdy w
późniejszych latach Hermiona wracała pamięcią do soboty w Paryżu zastanawiała
się jakim cudem dała radę ją przeżyć. Poczucie winy trawiło ją niczym ogień.
Huśtawki nastrojów opanowały jej umysł i na przemian płakała albo wyzywała się.
Ale to nie było najgorsze, ponieważ to dopiero miało nastąpić. Okazało się, że
Ron przyjechał do niej bez zapowiedzi bowiem postanowił, że zrobi jej
niespodziankę. Hermiona pamiętała, że nie raz w swoim krótkim życiu się bała.
Przygody przeżywane z Harrym nie raz i nie dwa mroziły krew w żyłach. Nie
zapomniała jak wiele razy wrzeszczała odchodząc od zmysłów. Jednak to co
poczuła, gdy otworzyła hotelowe drzwi i ujrzała Rona, mogła porównać tylko do
tortur Bellatriks. Myślała, że umarła i znalazła się w piekle. Aż do tej chwili
nie wiedziała, że wyrzuty sumienia i poczucie winy potrafią męczyć człowieka na
równi z Klątwą Cruciatus. Patrząc na uśmiechniętą twarz narzeczonego dostała
takich mdłości, że jedyne co dała radę zrobić to dobiec do toalety i
zwymiotować do niej.
To zdarzenie
pozwoliło jej przekonać Rona, że jej stan to efekt choroby. Wprawdzie
przysięgała sobie, że wyjawi mu prawdę, ale gdy przyszło co do czego to się
okazało, że nie jest godna miana Gryfonki. Tak bardzo się bała, że nie była w
stanie z nim zerwać. Przeżywała katusze łudząc się, że tak naprawdę czeka na
odpowiedni moment. Ten jednak był co raz bardziej odległy. Ron zadecydował, że
w obecnej sytuacji nie ma sensu pozostanie do niedzieli w Paryżu i razem z
Hermioną wrócili do domu. Dziewczyna cieszyła się z tylko jednej rzeczy: łatwo
przekonała rudzielca, że musi sam spać na kanapie. Jego dotyk powodował kolejne
fale mdłości, z którymi wiązały się męczące wizyty w toalecie.
***
- Mamo, musimy
iść do apteki – powiedziała Hermiona z naciskiem. – Tata z Ronem zajmą się
Suzanne.
- Nie wiem po co… - zaczęła mówić pani Granger,
ale szybko zamilkła, gdy zobaczyła nieme błaganie w oczach córki.
- Muszę z tobą
porozmawiać, to bardzo ważne – wyszeptała nerwowo czarownica. – Proszę, wymyśl
coś, aby tata i Ron zostali.
Matka popatrzyła
się badawczo na córkę, ale nic nie powiedziała. Poszła do salonu i przekonała
męża, aby pochwalił się swoją nową konsolą do gier. Suzanne spała w swojej
sypialni i nic nie zapowiadało, aby obudziła się wcześniej niż za trzy godziny.
Gdy Hermiona z mamą wychodziły z domu Ron mocno obrywał w Tekkenie.
- Słoneczko, co
się dzieje? – spytała się pani Granger, gdy odpaliła samochód.
Hermiona
spuściła głowę starając się nie patrzeć na matkę. Było jej strasznie wstyd, ale
wiedziała, że nie ma do kogo innego się zwrócić. Harry i Ginny z oczywistych
względów odpadali. To samo dotyczyło reszty przyjaciół i znajomych. Dlatego w niedzielę
rano czarownica przekonała Rona, że musi iść do rodziców, aby ci poradzili coś
na jej mugolską chorobę. Ku jej rozpaczy narzeczony nie chciał wypuścić jej
samej z domu. Nie mając mocnych argumentów musiała wziąć go ze sobą. Na
szczęście udało jej się wyciągnąć mamę, aby porozmawiać z nią na osobności.
- Jest źle,
bardzo źle – wydukała Hermiona i zaczerwieniła się ze wstydu.
- To widzę.
Jesteś tak rozgorączkowana i wymęczona, że ślepy by to zauważył!
- Nie jestem
chora – wypaliła dziewczyna. – To wyrzuty sumienia po tym jak zdradziłam Rona.
- Słucham!? –
krzyknęła pani Granger i szarpnęła mocno kierownicą, aby w ostatniej chwili
ominąć nastolatkę przechodzącą na pasach. – Co zrobiłaś!?
Hermiona
przełknęła ślinę i co chwilę łkając opowiedziała wszystko co działo się w
czasie delegacji.
- Boże…
córeczko… to jest… - mama czarownicy z trudem wypowiadała słowa. – Ty i
Robards…
Siedziały
obydwie w samochodzie zaparkowanych na parkingu przy dużym centrum handlowym.
Pani Granger wysłuchała relacji córki co raz bardziej blednąc i zaciskając
nerwowo ręce na kierownicy.
- Czuję się
brudna – oznajmiła Hermiona dygocąc. – Nie mogę być z Ronem. Nie po tym co
zrobiłam.
- Jesteś pewna,
że nie byłaś pod wpływem zaklęcia lub eliksiru? Może to nie wino tylko… eeee…
sok jabłkowy albo croissant…?
- Nie, na pewno
nie. Amortencja działa błyskawicznie i powoduje zadurzenie, a nie pożądanie.
Czarodzieje wprawdzie mają odpowiednik Viagry, ale ona nie działa na kobiety –
stwierdziła czarownica. – Ja ci nigdy o tym nie mówiłam, ale to co wcześniej
było z Gawainem…
- Wiem, zadurzyłaś
się w nim – przerwała jej matka. – Nie byłam przekonana, że mówisz prawdę, gdy
twierdziłaś z Harrym, że tylko udawałaś, ale jednocześnie nie miałam podstaw
aby ci nie wierzyć… Serce matki wie takie rzeczy, ale czasem wolimy nie przyjąć
pewnych rzeczy do wiadomości. Och, Hermiono – przytuliła córkę. – Przecież on
mógłby być twoim ojcem!
- Wiem –
wyszeptała dziewczyna. – Ale ja się w nim chyba zakochałam… Jest zupełnie inny
niż Ron… Nie wiem co robić! Błagam, pomóż mi!
Pani Granger
zamyśliła się. Zarówno matka jak i córka wiedziały, że sytuacja jest trudna i
bardzo delikatna.
- Nie mów Ronowi
– poradziła starsza z kobiet. – Taka wiedza na nic mu się nie przyda. Zerwij z
nim. I tak ostatnio bez przerwy się kłócicie, dlatego powiedz, że nie pasujecie
do siebie. Jeśli chcesz poczekaj jeszcze chwilę, aby nie było podejrzeń.
- Och, mamo!
- Co do ciebie…
Nie uważam, aby związek z Robardsem był dobry. Ten facet jest dla ciebie po
prostu za stary! Poczekaj ze wszystkim. Przemyśl wszystko dokładnie tak jak ty
to zawsze robisz. Dopiero po jakimś czasie, powiedzmy kilka miesięcy, zacznij
rozglądać się za mężczyzną. Jesteś jeszcze młoda i zdążysz znaleźć kogoś, kto
jest ci przeznaczony.
- Jesteś pewna,
że tak to powinno wyglądać? – spytała się Hermiona.
- Nie jestem –
wyjaśniła pani Granger. – Mam prawie pół wieku na karku i jedyne czego jestem
pewno to tego, że umrzemy. Życie jest cholernie skomplikowane. Czasem trzeba
wybrać mniejsze zło.
- Nie jesteś na
mnie zła?
- Nie, kochanie
– rodzicielka odparła miękko. – Zrobiłaś błąd i sądzę, że nie masz możliwości
naprawić go. Nawet zmieniacz czasu tutaj nie pomoże. Staraj się wybrnąć z tej
sytuacji tak, aby Ron był jak najmniej poszkodowany. Przyznanie się do zdrady
brzmi szlachetnie, ale sprawi, że będzie jeszcze gorzej. Zauważyłam to na
przykładzie moich znajomych. I przestań się martwić córeczko – poprosiła
Hermionę z uśmiechem. – Nic nie powiem tacie. O pewnych rzeczach mężczyźni nie
muszą wiedzieć… A teraz zostań w samochodzie, a ja pójdę do apteki i kupię ci
coś, abyśmy nie wzbudziły podejrzeń.
Czarownica
patrzyła jak jej mama idzie w stronę budynku. Odczuła ulgę, że została
zrozumiana. Bardzo bała się jej reakcji, ale gdy się przekonała, że rodzicielka
jest po jej stronie, to odzyskała dobry humor.
- Tylko jeszcze
te mdłości mogłyby minąć – pomyślała.
***
Pójście do pracy
nie sprawiło, że Hermiona zaczęła dobrze się czuć. Wprawdzie uwolniła się od
stałej obecności Rona, który starała się jej nie wypuścić z domu, ale w
Ministerstwie Magii czekał na nią Gawain. Starając się z nim nie spotkać
lawirowała w tłumie czarownic i czarodziejów. Chyłkiem przemknęła do swojego departamentu
i usiadła przy biurku czując chwilową ulgę. Mimo wszystko miała świadomość, że
prędzej czy później auror znajdzie sposób, aby się z nią skontaktować w sposób
nie budzący podejrzeń.
- Witaj Hermiono
– Mafalda powitała ją z uśmiechem. – Jak było we Francji?
- Sukces –
oznajmiła młodsza z czarownic i uniosła kciuki do góry.
- To dobrze –
pochwaliła ją szefowa. – Gdy wyjechałaś Kingsley przysłał mi kogoś. Bez ciebie
było ciężko, ale on nam bardzo pomógł. Na razie nie mam konkretnego stanowiska
dla niego, dlatego skoro wróciłaś będziesz mówić mu co ma robić. Z tego co wiem
to się znacie – wskazała na stojącego tyłem chłopaka, który szukał czegoś w
szufladzie.
Gdy Hermiona na
niego spojrzała poczuła, że śniadanie ma zamiar uciec z jej żołądka. Jak mogła
go nie poznać? Od wielu lat był jej wrogiem! Nadal był wysoki i chudy, ubrany w
ciemnoniebieską szatę uszytą z najlepszych materiałów. Długie, platynowe włosy
związał czarną wstążką. Hermiona ze zgrozą stwierdziła, że Draco Malfoy co raz
bardziej przypominał ojca.
- To kara za
moje grzechy – uznała, gdy chłopak odwrócił się w jej stronę.
Wysłał jej
wyzywające spojrzenie, ale nic nie powiedział. Hermiona starała się nie
mrugnąć. Kto pierwszy to zrobi ten przegra. Musi wytrzymać! Ku jej rozpaczy
nikt nie wygrał, ponieważ rywalizację przerwała Mafalda.
- Zapomniałam ci
przekazać, że masz wstąpić do Kingsleya – zaświergotała i rzuciła na biurko
Hermiony pokaźny stos pergaminów. – To zaległa robota. Zrobisz to jak już od
niego wrócisz.
- O… oczywiście
– wyjąkała dziewczyna i szybkim krokiem skierowała się do wyjścia.
Zanim dotarła do
gabinetu Ministra Magii musiała zahaczyć o łazienkę. Złe samopoczucie i wymioty
powróciły ze zdwojoną siłą. Zaczęła się zastanawiać czy dobrze zrobiła wracając
do pracy. Może jednak Ron miał rację, że powinna leżeć w łóżku? Z drugiej
strony dziwiła się mu, że łyknął jej kłamstwo. Przecież czarodzieje i
czarownice nie chorują na mugolskie choroby!
- Kingsley kazał mi przyjść – powiedziała
sekretarce, która czytała jakieś babskie pisemko i żuła gumę.
- Siądź i
poczekaj. Teraz jest zajęty – pracownica odparła znudzonym tonem i strzeliła
balonem.
Hermiona poczuła,
że ma dosyć wszystkiego. Wymiotów, nerwów, zrywania, facetów i cholernej gumy
do żucia. Musi sterczeć przed gabinetem Kingsleya, akurat wtedy gdy ma mnóstwo
roboty. Wisienką na torcie będzie użeranie się z Draco, który na pewno będzie
starał się jej przeszkadzać ile tylko się da.
- Nie mam czasu!
– warknęła ze złością. – Muszę nadrobić zaległości! Umów mnie na konkretną
godzinę i wtedy przyjdę!
- Co ty taka
rozgorączkowana? – spytała sekretarka i obdarzyła ją lekceważącym spojrzeniem.
– Masz okres czy co?
- Nie! Mam kilka
wrzodów na tyłku, których muszę się pozbyć!
- W takim razie
proponuję wizytę w Świętym Mungu – zadrwiła czarownica i już miała znowu zająć
się lekturą, gdy popatrzyła na kogoś kto stał za plecami Hermiony. – Pan
Robards! Jak miło! – zaświergotała i uśmiechnęła się figlarnie.
Auror ewidentnie
ją śledził! To nie był przypadek, że akurat teraz przyszedł zobaczyć się z
Kingsleyem. Hermiona była więcej niż pewna. Zdziwiła się tylko tym, że nie
poczuła mdłości. Ogarnęła ją złość. Ile jeszcze razy los sobie z niej zadrwi?
- Panno Granger,
może ja bym mógł pomóc w sprawie tych wrzodów? – zażartował auror.
- Jeśli jest pan
w stanie aresztować Draco Malfoya to tak! – oznajmiła rozdrażnionym tonem.
- Coś zrobił?
- Został
przyjęty do pracy do mojego wydziału!
- Syn Lucjusza!?
- Więcej dzieci
nie ma – zakpiła Hermiona i usiadła na jednym z wielu krzeseł stojących pod
ścianą.
- A co z innymi
wrzodami? – spytał się Gawain, który niby od niechcenia usiadł koło niej. –
Uwolnisz się od nich w najbliższym czasie?
Czarownica nawet
nie musiała na niego patrzeć, aby wiedzieć o co mu chodzi. Wzięła głęboki
oddech i policzyła do pięciu. Znowu miała huśtawkę nastrojów przed okresem.
- Nie, na razie
muszę z nimi żyć – odpowiedziała i zamilkła.
Gawain nie pytał
się o nic więcej.
***
Ron nie do końca
łapał co dzieje się z Hermioną. Wiedziała, że jest chora, ale nie chciała iść
do Świętego Munga, mimo że nie działały na nią ani czary uzdrawiające, ani
eliksiry. Twierdziła, że ledwo żyje, ale po pracy zrobiła dwudaniowy obiad.
Podczas jedzenia trajkotała jak najęta na temat Draco i Kingsleya, nie dając mu
nawet na chwilę dojść do głosu. To sprawiło, że Ron poczuł, że coś jest nie
tak.
Od dawna
wiedział, że jego narzeczona ma spaczone spojrzenie na świat. Osobiście bardzo
cieszyłby się, gdyby Draco był jego asystentem. Stwarzało to wiele okazji, aby
się na nim zemścić za wszystkie upokorzenia w czasach szkolnych. Kazałby mu
przekopać się przez archiwum w poszukiwaniu jakiegoś dokumentu, który nie
istniał. Albo wysyłał go ciągle na posyłki, aż Malfoy oblałby się potem i
śmierdział jak świnia.
Hermiona nie
podzielała jego entuzjazmu. Klęła na Kingsleya, który powiedział jej, że jest
jedyną osobą, która będzie dobrze pilnować Draco. Czarnoskóry czarodziej musiał
go przyjąć do pracy, ponieważ Lucjusz znowu zaczął wpłacać ogromne sumy na
różne cele, a potem zażądał posady dla syna. Powiązani z Malfoyami pracownicy
Ministerstwa Magii wymusili na Kingsleyu pozytywną decyzję.
- Zupełnie jej
nie rozumiem – mruknął rudzielec pod nosem, gdy sprzątał po obiedzie.
Wyrzucając
resztę ziemniaków do kosza spostrzegł, że ten jest pusty. Zastanowiło to Rona.
Przypomniał sobie, że zazwyczaj niczego w nim nie było. Przecież jeśli Hermiona
gotowała to musiały zostać w nim chociażby obierki. Czyżby Dev o czymś
wiedział? Ona tak dziwnie się zachowywała, że może chodziło o coś więcej niż
obiady.
- Bardzo
napracowałaś się podczas gotowania? – spytał Hermiony, gdy wszedł do sypialni.
- Oczywiście, że
tak! – warknęła. – Spij w drugim pokoju, bo czuję, że znowu będę wymiotować! –
ostrzegła poważnym tonem.
- Jak sobie życzysz, moja karmelowa krajanko –
odpowiedział Ron i postanowił, że następnego dnia zbada dokładnie sprawę
obiadów.