Szczur zaczął uciekać i piszczeć histerycznie, jakby wiedział, co go
czeka. Męska dłoń, o długich, szczupłych palcach zręcznie chwyciła stworzenie i
wyjęła je z klatki. Szczur wyrywał się i starał gryźć, ale jego walka nie
przynosiła efektów.
- Imperio – rozległ się ledwo słyszalny szept.
Gryzoń uspokoił się i nie uciekał, nawet wtedy, gdy dłoń położyła go
na biurku. Czekał na swojego pana, który coś robił przy kociołku. Po chwili
zobaczył przed sobą pipetę z czerwonym płynem. Bez wahania wypił jej zawartość,
kropla po kropli. Severusowi wydawało się, że szczur bez problemu przyjął jego
nowy, ulepszony eliksir. Po kilkunastu sekundach okazało się, że to było zbyt
optymistyczne założenie. Gryzoń zaczął wić się w konwulsjach, piszcząc
przeraźliwie.
- Glizdogon numer pięć… próba nieudana… - Czarodziej zanotował w
notatniku, a następnie wziął różdżkę i pozbył się zwłok.
Nie był zadowolony. Od kilku dni próbował znaleźć składnik, który
ochroniłby zwykłe, niemagiczne szczury przed otruciem eliksirem. Jak na razie
wszystko układało się niepomyślnie. Żaden z gryzoni nie przetrwał próby. Jedyną
pociechą było to, że przestały zdychać od razu po wypiciu płynu.
- Od szczurów do ludzi jeszcze długa droga, a ja nie mam tyle czasu –
pomyślał Severus z goryczą.
Na razie dotrzymywał słowa i nie zaglądał do czarnomagicznych ksiąg.
Kolejne niepowodzenia związane z próbami na gryzoniach utwierdzały go w
przekonaniu, że prędzej czy później będzie musiał zrobić to, do czego nie
chciała dopuścić Hermiona. Biała magia nie działała, a odpowiedź mogła ukrywać
się w jej nieszlachetnej wersji.
- Severusie! Zejdź na dół! Szybko!
Czarodziej drgnął, przestraszony, że jego współlokatorce coś się
stało. W jej głosie wyraźnie usłyszał rozpacz. Severus błyskawicznie wstawił
klatkę z gryzoniami do swojego magicznego kufra i zamknął wieko. Nazywał je
„Glizdogonami”, ponieważ miał od razu lepszy humor, gdy wyobrażał sobie, że
każde z nich, to zdrajca, który doprowadził do śmierci Lily. Hermiona miała nie
wiedzieć o jego eksperymentach, które na pewno oburzyłyby ją i sprawiły, że założyłaby
fundację ratującą szczury.
Schodząc pośpiesznie po schodach, czarodziej zastanawiał się, co się
mogło stać i dlaczego dziewczyna jest już w domu, skoro o tej porze powinna
wracać metrem do domu. Doszedł do wniosku, że użyła magicznego sposobu i to częściowo
tłumaczyło, dlaczego nie usłyszał, gdy pojawiła się w salonie.
- Zobacz, co się stało! – jęknęła płaczliwie, wskazując na telewizor.
– Tata do mnie zadzwonił i mi powiedział…
Severus powoli przeniósł wzrok z jej policzków, całych mokrych od łez,
na ekran. Stacja BBC nadawała właśnie relację z USA. Czarodziej przeczytał
pasek wiadomości i dowiedział się, że terroryści zaatakowali World Trade
Center. Świadek zdarzenia opowiadał łamiącym się głosem, że gdy samoloty wbiły
się w wieże, to uwięzieni na wyższych piętrach ludzie, skakali z okien, nie
mając szans na przeżycie. Następnie reporter oznajmił, że po zawaleniu się
jednej z dwóch budowli, zginęło mnóstwo ratowników, którzy ruszyli do pomocy.
- Widzisz to? – spytała Hermiona zachrypniętym głosem. – Zobacz, do
czego prowadzi nienawiść, obojętnie czy to w naszym świecie, czy mugoli! –
wykrzyknęła i zakryła usta dłońmi, gdy zobaczyła kolejną wiadomość, wyświetloną
na ekranie.
Druga z wież się zawaliła. Kamera pokazywała tumany kurzu i pyłu,
które przedzierają się przez ulice Nowego Jorku. Mugole krzyczeli i uciekali w
popłochu, a wraz z nimi kamerzysta. Obraz podskakiwał i zamazywał się wraz z
ruchem nóg mężczyzny. Po chwili wszystko zniknęło i stacja zaczęła pokazywać
wcześniej nagrane materiały. Severus patrzył, jak samoloty, jeden po drugim,
wbijają się w budynki, eksplodując i zabijając ludzi. W tym czasie spiker
wiadomości streszczał całą historię tragedii, która rozegrała się na oczach
całego świata.
- Mam nadzieję, że MACUSA nagięła swoje zasady i im pomogła –
wyszeptała Hermiona rozdygotanym tonem.
- Ja też – Severus przytaknął.
Uważał, że najlepszym, co mógł zrobić czarodziej w takiej sytuacji, to
wiać gdzie pieprz rośnie. Amerykańscy mugole obchodzili go tyle, co
zeszłoroczny śnieg. Przytaknął, ponieważ wiedział, że Hermiona oczekuje od
niego takiej reakcji. Patrzył na nią, lustrując ją dokładnie od stóp do głów.
Widział łzy skapujące na dywan, dygoczące ramiona oraz pięści zaciśnięte w
akcie bezsilności. Pomyślał, że jej chęć pomocy mugolom jest niedorzeczna.
Gdyby była w Nowym Jorku, to rzuciłaby się w sam środek tego piekła i zginęłaby
prędzej czy później. Byłaby to bezsensowna i nikomu niepotrzebna śmierć. Świat
mugoli niczego by nie zyskał, a czarodzieje straciliby jedną z najlepszych
czarownic, która miała wszelkie predyspozycje, aby stać się kimś wielkim.
Gdyby nie to, że Severus wiedział, że Hermiona nie potrafi czytać w
myślach, to byłby przekonany, że jakoś dowiedziała się, co o niej sądzi,
ponieważ odwróciła się nieoczekiwanie w jego stronę. Wyglądała, jakby chciała
coś powiedzieć. W jej brązowych oczach odbijało się całe cierpienie, które
doznała w ciągu kilku ostatnich miesięcy. Czarodziej mimowolnie pomyślał, że
chociaż jej troska o innych jest głupia, to jednak w jakiś pokrętny sposób sprawiła,
że miał ochotę ją pocieszyć. Nie miał nic przeciwko temu, aby zetrzeć jej łzy
lub objąć, ale rozum krzyczał, że nie może tego zrobić. Potter zasiał w
dziewczynie podejrzenia, a Severus nie chciał ich potwierdzać.
- To wszystko jest straszne, ale muszę iść popracować nad eliksirem –
oświadczył sucho, zanim zdążyła się odezwać, odwrócił się na pięcie i ruszył w
stronę schodów, odprowadzany spojrzeniem Hermiony, w którym wyraźnie czaił się
żal.
***
Brian Walker i Frank Kelly wiedzieli, że na kaca najlepszym lekarstwem
jest wypicie klina. Dlatego mężczyźni wstali z trudem z barłogu i ruszyli do
pobliskiego sklepu, prowadzonego przez starego Johna MacDonalda. Obydwaj byli
bezrobotni, jak większość okolicznych mieszkańców Cokeworth i z tego powodu
spędzili dzień na piciu oraz narzekaniu na swój los. Ta część miasta, w której
mieszkali, podupadła lata temu i znacząco się wyludniła. Puste, zdewastowane
domy z powybijanymi szybami, straszyły nierozważnych przechodniów, którzy
zapuścili się w te okolice.
Brian obudził się, ponieważ poczuł, że jego pęcherz jest pełny.
Wyruszył do łazienki, aby pozbyć się nadmiaru płynów z organizmu. Wrodzone
lenistwo sprawiło, że nie chciało mu się zapalić światła. Mieszkał od urodzenia
w tym domu i dlatego stwierdził, że bez problemu trafi do poobtłukiwanej i
brudnej muszli. Nucąc pod nosem, zapiął rozporek i już miał iść, gdy zobaczył
postać, która szła ulicą. Przyjrzał się jej i aż podskoczył z wrażenia.
Podniecony swoim odkryciem, udał się do pokoju, gdzie chrapał Frank.
Bezceremonialnie obudził kompana, łapiąc go za kark i zaciągając do okna.
- Łaaale co seee dziejeee? – wyjęczał pijaczek, trąc oczy.
- Luknij tam! Nie tam! – oznajmił Brian i wskazał Frankowi postać,
która zatrzymała się na końcu uliczki. – Tam, kurwa! Widzisz go? To młody
Snape!
- No widzeee – ziewnął przejmująco kompan. - Pojebało cię do reszty!
Budzić mnie z powodu jakiegoś gościa! – warknął ze złością.
- To ten, co na jego domu nabazgrano te teksty o mordercy i zdrajcy!
- Nie zalewasz? – oczy Franka rozbłysły w mroku, gdy Brian przytaknął.
Cała okolica zastanawiała się, co się stało z mieszkańcem domu przy
Spinner’s End, który zniknął równie nagle, jak się pojawił. Większość pamiętała
rodziców Severusa i jego samego, z czasów, gdy życie dopiero zaczynało być
nieznośne. Po upadku młyna wiele osób straciło pracę i zaczęło wpadać w
alkoholizm oraz długi. Część mieszkańców wyprowadziła się, szukając pracy w
innych miastach. Rodzina Snape’ów została i nie byłaby uważana za bardziej
godną uwagi od innych, gdyby nie jej zachowanie. Okoliczni ojcowie także pili i
wyżywali się na żonie oraz dzieciach, jednak Tobiasz Snape potrafił opowiadać
po kilku piwach, że jego druga połowa oszukała go, ale nie chciał zdradzić w
jaki sposób. Robił cierpiętniczą minę i nazywał ją wiedźmą, która kiedyś weźmie
go ze sobą na samo dno do piekła. Oskarżał, że to przez nią zaczął pić. Dla
miejscowej społeczności była to ekscytująca wiadomość, która napędzała ją do
plotkowania, ponieważ każdy podejrzewał, że Eileen jest wariatką. Dziwnie się
zachowująca, niepasująca do okolicznych mieszkańców, mająca nienormalne
upodobania, z tajemniczą przeszłością – to tylko pogarszało sytuację kobiety.
Mimo że Brian był o kilka lat starszy od Severusa, to pamiętał go ze
szkoły i podwórka. Takiego dziwaka nie można było zapomnieć. Tobiasz starał się
wychować syna na podobnego sobie, ale szybko się okazało, że geny Eileen są
silniejsze. Od tamtej pory traktował go tak samo, jak znienawidzoną małżonkę.
Brian nie raz widział, jak młody Snape całymi dniami wymachiwał patykiem i
mruczał do siebie jakieś dziwne rzeczy w obcym języku. Każdy wiedział, że
nauczyła go tego matka, ale nikt nie umiał odpowiedzieć na pytanie po co. Nie przysporzyło
to popularności chłopakowi, ale nikt go nie prześladował. Każdy ignorował jego
istnienie, chociaż słyszano plotki, że ktoś go widział, jak pojawiał się w
towarzystwie dziewczynki zza rzeki. Tam mieszkały rodziny, które miały
pieniądze i dlatego niewielu wierzyło, że brudny, zaniedbany dzieciak, któremu
ojciec pozwalał się kąpać tylko raz w tygodniu z powodu oszczędności, mógł
znaleźć wspólny język z panienką z dobrego domu.
Frank, który pojawił się w Cokeworth dopiero kilkanaście lat później,
nie wiedział jakie poruszenie wywołała wiadomość, że Severus będzie uczył się w
szkole z internatem. Mieszkańcy głowili się miesiącami, skąd jego rodzice mieli
pieniądze na takie ekstrawagancje. Przecież Tobiasz wszystko przepijał. Dopiero
po paru miesiącach ktoś wspominał, że Eileen miała bogatych rodziców, którzy
zasponsorowali wnukowi edukację i to zatrzymało lawinę domysłów. Od tamtej pory
było o rodzinie Snape’ów względnie cicho. Każdy wiedział, że czasem się
kłócili, a w niektóre pochmurne dni Eileen przychodziła do sklepu po zakupy w
okularach z ciemnymi szkłami. Gdy Severus wracał na wakacje do domu, to wszyscy
udawali, że nie słyszą wiązanek, którymi obdarzał ojca, łącznie z groźbami, że
go zabije. Ot, normalność na Spinner’s End. Do czasu, aż mieszkańców
zelektryzowała wiadomość, że Eileen się powiesiła. Brian miał w pamięci mały
orszak pogrzebowy, który wyruszył na pobliski cmentarz. Znajdował się w nim
pastor oraz okoliczne plotkary, które nagle zapałały miłością do denatki.
Zarówno Tobiasz, jak i Severus nie pojawili się na pogrzebie. Pierwszy z nich w
tym czasie pił ze szczęścia, a drugi, jak się okazało dużo później, o niczym
nie miał pojęcia. Wyszło to na jaw, gdy na początku wakacji Tobiasz pojawił się
w lokalnym pubie z wybitymi przez syna zębami. Brian osobiście słyszał
przekleństwa, jakimi mężczyzna raczył nastolatka i plując krwią, wyrażał
nadzieję, że przydarzy mu się niemiły wypadek i dołączy do swojej matki. Dwa
lata później Tobiasz zapił się na śmierć, a Severus zaczął pojawiać się od czasu
do czasu w odziedziczonym domu i znikać w tajemniczy sposób, niezauważony przez
nikogo, nawet przez bystre oko okolicznych plotkar.
- Co on tu robi? – zapytał Frank.
- A chuj go wie… - mruknął Brian.
Severus stał w miejscu, gdzie nie dosięgało światło migającej latarni.
Następnie ruszył przed siebie i zniknął mężczyznom z oczu.
- Chyba polazł do tej dziury, co to kiedyś była jego chatą.
- Czego on tam szuka?
- A bo ja wiem? Może… może przyszedł po swoje zabawki…
Frank popatrzył na Briana, nic nie rozumiejąc. Ten wyjrzał przez okno,
aby się upewnić, że nikt nie słyszy. Było to zbyteczne, ale mężczyzna się bał.
- Raz powiedziałem o tym Jimmy’emu, ale zaczął rechotać jak debil,
więc siedziałem cicho… tobie mogę zaufać… ty jesteś swój chłop, Frank… wypić z
tobą można… pogadać można… z sercem do ciebie przyjść… nie tak jak do mojej
żony… mam nadzieję, że zdechnie, zdzira jedna!
- Się wie! – ucieszył się pijaczek i poklepał kumpla po ramieniu. –
Gadaj, co ci na wątrobie siedzi.
Brian jeszcze raz się rozejrzał, tym razem po ciemnym pokoju. Nachylił
się nad i zaczął mówić Frankowi do ucha:
- Wiem, że młodszy Snape pracuje jako agent specjalny. Przysięgam, jak
matulę kocham…
- Jak Bond!?
- Zamknij ryj! – warknął Brian. – On może mieć takie urządzenie, co to
nas podsłuchuje.
- Tak, tak, masz rację – wymamrotał błyskawicznie Frank. – Skąd o
wszystkim wiesz? – zapytał ze zdziwieniem.
- Wydeke… wyduko… wydadyko… Wpadło mi do łba pewnego razu. – Mężczyzna
pokraśniał z dumy. – Kilka lat temu Snape’owi ktoś zrobił najazd na chatę.
Goście wyglądali dziwnie i gadali dziwnie. Niby po naszemu nawijali, ale tak
jakoś inaczej. Pewno używali jakiegoś szyfru, co by ich inni nie mogli
zrozumieć. Ja się schowałem i lukałem, jak wywracają mu wszystko do góry
nogami. Poszperali, wzięli jakieś papiery i zniknęli. Mówię ci. Nikt inny ich
nie zauważył. Tylko ja.
- Nadal nie mogę zaczaić, skąd wiesz, że facet jest Bondem – burknął
Frank. – Nie jeden miał komornika na głowie. Oni pierdzielą jakieś farmazony,
gdy przychodzą zajumać rzeczy.
- Ciebie to chyba ktoś palcem robił – oznajmił Brian z niesmakiem. –
Tłumaczę jak krowie na rowie, a ten nie kuma cza-czy. Przecie mówię, że się
dopiero po tym domyśliłem. Jego matka przyszła tutaj nie wiadomo po co i skąd.
Ona też była taką agentką. To była przykrywka. Widziałem, że miała jakieś
dziwne rośliny. Raz zakradłem się do jej chaty, aby im się przyjrzeć, to mnie o
mało co nie udusiły! To były mutanty! – Mężczyzna wzdrygnął się, aby pokazać,
jak bardzo wstrząsnęła nim ta przygoda. – Na pewno hodowała ten szajs, aby
wykorzystać przeciwko innym agentom!
- Wierzę ci stary, ale nadal nie wiem…
- Przestań truć i nadstaw słuchy, to się dowiesz! – Zirytował się
Brian. – Ten cały Severus od czasu szkoły znikał na kilka miesięcy i pojawiał
się w lecie. Tak było przez całe lata.
- Pewnie gościu robił za granicą.
Brian miał ochotę uderzyć się dłonią w twarz. Uważał, że Frank był
czasem takim debilem, że ziemia większego nie widziała. Jednak nie było
lepszego kompana do kieliszka niż on. Odkąd Emilie się wyprowadziła, to Brian
mieszkał ze swoim kumplem. Żyli spokojnie z zasiłków. Czasem się o coś
pokłócili i pobili, ale zawsze jakoś udawało im się dogadać. Mimo że Frank nie
był tytanem intelektu, to po kilkukrotnym tłumaczeniu, jakoś do niego
docierało, to co Brian chciał mu przekazać. Tak było i tym razem. W prostych
słowach, typowych dla miejscowych alkoholików, wyjaśnił, dlaczego uważa, że
Snape jest agentem. Dla niego te wszystkie zagadkowe rzeczy, połączone z
obraźliwymi napisami na murze domu, były jasne niczym słońce. Jego umysł uparł
się na tę teorię i nic nie było w stanie go przekonać, że jest inaczej. Brian
był także człowiekiem, który często działał, a nie gadał. Lubił chodzić do
różnych miejsc i spotykać nowych ludzi, co denerwowała Franka, który wolał
leżeć w barłogu i chlać. Gdyby nie sytuacja ekonomiczna i złe wzorce wyniesione
ze środowiska, to Brian mógłby zajść daleko. Wrodzona ciekawość świata,
połączona z nauką, mogłaby sprawić, że wyrwałby się z kręgu patologii.
Niestety, zaprzepaścił swoją szansę, gdy zrobił Emilie dzieciaka i porzucił
szkołę w wieku szesnastu lat. Nie wiedział, że z tego powodu podświadomie winił
swoją żonę. Była dla niego ucieleśnieniem zaprzepaszczonej szansy. Kobieta w
końcu od niego odeszła, zabierając piątkę ich dzieci, a on został w Cokeworth.
- Wylazł! – oznajmił Brian podnieconym tonem. – Gdzie on teraz lezie?
– zastanawiał się głośno.
Obudziła się w nim żyłka detektywa. Gdyby dowiódł, że jego teoria jest
prawdziwa, to zyskałby jeszcze większy szacunek na dzielnicy. Może nawet Eva
Lee, zachwycona jego opowieścią, uraczyłaby go swoimi wdziękami za darmo…
- Leziemy za nim! – Brian rzucił do Franka i pociągnął go do drzwi.
Pijaczek zachwiał się lekko, ale poszedł posłusznie za kumplem. Nie
wiedział, o co tamtemu dokładnie chodzi, ale nie protestował, ponieważ robili
razem bardziej szalone rzeczy. Poznali się w Londynie, gdy pracowali w
magazynie z materiałami budowlanymi. Szybko się zaprzyjaźnili i spędzali wolny
czas na wyprawach do pubu. Alkohol swoje kosztował, a pensja była mała. Dlatego
obydwoje doszli do wniosku, że muszą sobie dorobić na boku. Wynoszenie z
magazynu towaru i sprzedawanie go, nie było dobrym pomysłem. Złapano ich,
odsiedzieli swoje i po dojściu do wniosku, że praca nie jest dla nich. Dlatego
zamieszkali razem w Cokeworth.
- Gdzie go niesie? – spytał szeptem Brian, gdy skulił się za murkiem.
Frank nie odpowiedział. Patrzył, jak Snape szybko przechodzi po
prowizorycznym mostku nad rzeką. Wydeptana w trawie droga prowadziła do
zaniedbanego i zaśmieconego lasku, a tuż za nim znajdował się cmentarz. Gdy
mężczyzna w czerni zniknął wśród drzew, Brian dał znak kumplowi i ruszył w
stronę mostka. Frank nie miał wyjścia. Szedł po śladach kompana i po kilku
minutach znalazł się razem z nim na mrocznym cmentarzu, oświetlanym tylko przez
wąski sierp księżyca. Chowając się za nagrobkami, patrzyli, jak Snape sprawił,
że koło niego pojawiła się kula światła. Była niepodobna do niczego, co
potrafił stworzyć człowiek i latała szybko wokół swojego twórcy.
- Miałem, kurwa, rację – wyszeptał cicho Brian, a w jego głosie można
było usłyszeć euforię. – Zajebał to od ufoli, jak mamę kocham.
- Tylko żeby nas nie pieprznął jakimś laserem, czy co – zmartwił się
Frank.
- To zamykamy ryje i siedzimy cicho jak trusia.
Mężczyźni nie widzieli, co dokładnie robi Snape, ale po chwili
usłyszeli odgłos przesypywanej ziemi. Jakiś ciemny kształt wyłonił się z mroku
i poszybował w górę. Kula światła zatrzymała się w miejscu. Brian zerknął na
stojącą płytę nagrobną, na którą teraz padało światło i wyczytał, że należała
do rodziców Severusa. Po chwili ledwo zdołał opanować krzyk przerażenia, gdy
zobaczył, że to trumna sama unosi się w powietrzu. Snape w jakiś dziwny sposób
manewrował nią. Obserwujący go mężczyźni nie widzieli jego dłoni, ponieważ zasłaniała
je czarna peleryna.
- Jezusie Chrystusie, zmiłuj się – jęknął Frank ze strachem i się
przeżegnał, gdy trumna otworzyła się bez niczyjej pomocy.
Kucający obok niego Brian poczuł, że ze strachu prawie popuścił. Był
przekonany, że zaraz zobaczy truposza wstającego z grobu. Wyobraził sobie, że
to najnowsza broń wywiadu, która potrafiła wskrzeszać umarłych. Nie miał jednak
racji. Z trumny wyleciały grube książki i coś, co wyglądało jak zrolowane
papiery. Podfruwały po kolei do Snape’a, a ten wkładał je do małej torebki,
która sądząc po rozmiarze, nie miała prawa zmieścić ich wszystkich, ale jakimś
cudem jej to nie dotyczyło. Gdy skończył, trumna znowu sama się zamknęła i
poszybowała w stronę dołu, który zasypał się piaskiem. Brian był pod wielkim
wrażeniem. Pomyślał, że oddałby wszystko za posiadanie technologii ufoli, która
wyręczałaby go we wszystkim. Nagle światło zgasło i Severus ruszył w stronę
lasku. Frank i Brian skulili się za nagrobkami. Peleryna mężczyzny ominęła ich
o kilka cali.
- Za nim – rzekł ledwo słyszalnym szeptem Brian.
Starając się stąpać jak najciszej, weszli pomiędzy drzewa. Spodziewali
się, że wychodząc z lasku, ujrzą Snape’a przechodzącego przez mostek, ale
nikogo w pobliżu nie było.
- Napatrzyliście się już? – rozległ się jadowity głos za ich plecami.
Brian i Frank rzucili się do ucieczki, nawet nie oglądając się za
siebie. Nie zdążyli wybiec z lasku, gdy ujrzeli rozbłysk światła. Po nim już
była tylko ciemność.
***
Hermiona ignorowała mżawkę, która nawiedziła Londyn. W przyszłym
tygodniu zaczynały się Święta Bożego Narodzenia, dlatego czarownica miała
nadzieję, że w tym czasie spadnie śnieg. Jej mama miała powrócić na kilka dni
do domu i biały puch świetnie współgrałby z idealną atmosferą, którą zamierzała
stworzyć czarownica. Nie chciała o tym myśleć, ale lekarze powiedzieli wprost,
że to mogą być ostatnie święta wyniszczonej przez chorobę kobiety. Komórki
rakowe nie dawały za wygraną i po remisji szpiku nadal było ich więcej, niż
dopuszczały normy. Nikt z rodziny i znajomych nie okazał się pasującym dawcą
szpiku kostnego. Dlatego w czasie poszukiwań idealnego kandydata wprowadzono
terapię podtrzymującą. Lekarze jednak nie mieli złudzeń, że stan chorej jest
coraz gorszy i Jean może nie dożyć operacji.
Mimo pozornej obojętności Hermiona szalała z rozpaczy. Przy mamie i
Suzanne udawała, że wszystko jest w porządku, ale gdy wracała do domu, zamykała
się w pokoju i moczyła księgi łzami. Dawno straciła nadzieję, że znajdzie
lekarstwo, ale nie była w stanie przestać. Świadomość, że się nie poddała,
sprawiała jej ulgę. Zajęcie myśli było jej bardzo na rękę.
Tego dnia miała jeszcze jedną misję do spełnienia. Musiała pójść do
Harry’ego i Ginny, aby się z nimi pogodzić. Mimo zakazu ojciec Hermiony
powiedział żonie, że ich córka przestała rozmawiać z przyjaciółmi.
Zapoczątkowało to falę wyrzutów ze strony rodzicielki, która chciała koniecznie
dowiedzieć się, co się stało. Czarownica nie straciła zimnej krwi i nie
przyznała się, że konflikt obejmował, oprócz obecności Rona na weselu, także
jej stosunki z Severusem. Wiedziała, że mama nie przepada za jej
współlokatorem. Niezbyt dobrze zniosła romans córki z Gawainem, więc
świadomość, że Hermionie zaczęło zależeć na byłym nauczycielu eliksirów,
najprawdopodobniej dobiłaby ją. Dlatego czarownica zachowała szczegóły dla
siebie i obiecała mamie, że pogodzi się z przyjaciółmi. Widząc uśmiech na jej
bladej, wymęczonej twarzy, wiedziała, że zrobiła dobrze.
Pod wpływem wspomnień Hermiona przygryzła dolną wargę. Postanowiła, że
nigdy, przenigdy nie przyzna się, że Harry z Ginny mieli sporo racji.
Czarownica nie uważała, że zakochała się w Severusie. To było zbyt duże słowo.
Jednak fakt, że zaczęło jej na nim zależeć bardziej niż na jakimkolwiek innym
mężczyźnie, napawał ją wstydem. On oznaczał kłopoty i dlatego postanowiła
zdusić ten żar, zanim przemienił się w ogniste uczucie. Od września robiła
wszystko, aby trzymać go jak najbardziej na dystans i musiała przyznać z dumą,
że jej się to udało. Wprawdzie mocno jej w tym pomógł, ponieważ po wizycie
Harry’ego także zaczął się bardziej pilnować, ale ważny był rezultat. Hermiona
z ulgą stwierdziła, że jej przeszło. Dlatego mogła z czystym sumieniem pojawić
się u przyjaciół i powiedzieć to, co ma do powiedzenia.
- Niech panienka tutaj poczeka, idę zawołać pana Harry’ego – oznajmił
Stworek i zaczął wspinać się po schodach.
Kilka minut później Hermiona siedziała w salonie i trzymała w rękach
gorącą herbatę imbirowo-cynamonową. Czuła na sobie palący wzrok pary, która
siedziała na kanapie naprzeciwko niej. Dziewczyna pomieszała łyżeczką w napoju
i odchrząknęła.
- Chciałam powiedzieć, że czas się pogodzić. Niedawno skończyłam
dwadzieścia dwa lata i taki wiek zobowiązuje – rozpoczęła przemowę. – Jesteśmy
dorośli, nie powinniśmy zachowywać się jak dzieci. Myślę, że czas zakończyć tę
farsę – zerknęła znacząco na przyjaciół. – Po pierwsze… bardzo bym prosiła,
abyście przestali napuszczać na mnie i Severusa rodzinę. Wiem, że Molly lubi
matkować wszystkim wokół, ale jej wizyta była przesadą. Podziwiam Severusa, że
podczas awantury się opanował i nie strzelił w nią jakimś zaklęciem. Mnie aż
ręka świerzbiła…
- Ona sama chciała – mruknął Harry przepraszającym tonem. – Wiesz, jak
trudno ją powstrzymać…
- Należało mu się! – oznajmiła buńczucznie Ginny.
- Właśnie chciałam o tym z tobą porozmawiać – Hermiona zwróciła się do
przyjaciółki. – Rita Skeeter wspomniała mi, że chciałaś, aby napisała paskudny
artykuł na jego temat. Coś na temat wykorzystywania dziewcząt. Nie uważasz, że
to podłe z twojej strony?
- Chciałam, abyś przejrzała na oczy – mruknęła Weasleyówna. –
Myślałam, że Rita zrozumiała, o co mi chodzi. Przecież bez powodu nie
powiedziałabym jej, że Snape mieszka u ciebie i chcę go wywalić…
- Przyszła do mnie, aby spytać, czy przyjaźnię się z Severusem. Sama byłaś
przy tym, jak obiecywała, że nie napisze niczego złego na temat moich
przyjaciół. Chciała się upewnić, czy mówisz prawdę – w głosie Hermiony słychać
było zdenerwowanie. – Gdy powiedziałam, aby nie pisała niczego na jego temat,
to zaczęła mnie przekonywać, abym zgodziła się, obsmarować cię na łamach
„Czarownicy”. Nie udzieliłam jej zgody…
- A to podła suka! – Ginny obrzuciła dziennikarkę niezbyt wyszukanym
epitetem.
Harry nic nie powiedział. Miał minę, jakby dostał zatwardzenia.
Hermiona podejrzewała, że boi się stanąć między nią i narzeczoną, aby nie
stracić obydwu.
- Chcę zakopać topór wojenny – oznajmiła. – Dlatego proponuję ugodę.
Przyjdę na wasz ślub i wesele. Mogę być jedna z druhen. Obiecuję, że wam
pomogę i zrobię wszystko, aby nie zwracać uwagi na Rona. Przez ten jeden dzień
będę udawać, że on nie istnieje. Zrobię to dla was – zakończyła z powagą.
- Nawet nie wiesz, jaki jestem szczęśliwy! – Harry miał na twarzy
wielki uśmiech.
- Ale mam jeden warunek – dodała szybko Hermiona – przestaniecie
wtrącać się w moje życie, nie będzie więcej szpiegowania i zostawicie Severusa
w spokoju – oznajmiła tonem, który wskazywał, że nie jest skora do negocjacji.
Narzeczonym uśmiech znikł z twarzy. Popatrzyli się na siebie w ciszy.
Widać było, że nie chcą zostawić byłego nauczyciela eliksirów w spokoju.
Widocznie coś wyczytali ze swoich oczu, ponieważ po chwili odezwał się Harry:
- Zgadzam się, że szpiegowanie ciebie było… hmm... niezbyt miłe i
raczej nie powinienem tego robić. Co do Snape’a… nie zmieniłem zdania o nim.
Ginny także. Gdy widziałem, jak jesteś rozpromieniona, to zrozumiałem, że coś
jest na rzeczy.
- Wyobraź sobie, że to był pierwszy komplement, jaki słyszałam od
dawna – oznajmiła Hermiona. – Co miałam zrobić? Opluć go? Wykrzyczeć mu w
twarz, że jest chamem? To było naprawdę miłe z jego strony. Myślę, że zasłużył
na uśmiech, w zamian za to, że stara się być dobry. Zrozumienie i pomocna dłoń
mają większą moc niż pogarda – wyjaśniła, zerkając na przyjaciół. - Czy wy
naprawdę myślicie, że zakochałabym się w nim? Ja naprawdę mam świadomość, kim
on był. Pamiętam wszystkie złe rzeczy, które zrobił mi, albo innym. Nie
przeszkadza mi różnica wieku między nami. Nie przeszkadza mi, że bywa wredny i
czasem się ze mną kłóci. Doceniam, że się zmienił i będę mu pomagać w ramach
możliwości. Jednak nigdy mu nie wybaczę pewnych rzeczy i dlatego jest skreślony
z mojej listy facetów, z którymi bym się umówiła – oświadczyła z powagą. – Z
moim umysłem jest wszystko w porządku. Skończyłam terapię. Mimo choroby mojej
mamy nie wpadłam ponownie w depresję. Nie musicie wtrącać się w moje życie.
Wiem co i dlaczego robię. Severusa zostawcie w spokoju. Radze sobie z nim
świetnie i nie potrzebuję pomocy.
- Jesteś pewna? – zapytał Harry niepewnie, a Ginny zrobiła minę, która
świadczyła o tym, że się zmieszała. – Gdybyś tylko widziała…
- Tak, wiem – przerwała mu Hermiona. – Jeszcze raz ci przypominam, że
mam świadomość, do czego jest zdolny. Na przykład… dowiedziałam się od Iana, że
Severus mówił prawdę. Nie trudno mi było się zorientować, że pomógł mu w
podjęciu decyzji. Nie mogę mu niczego udowodnić. Wątpię, aby użył Imperiusa –
czarownica westchnęła. – Nie miałam czasu, aby się z nim spierać. Przez kilka
miesięcy próbowałam pomóc mojej mamie. Gdybym walczyła z Severusem, to by mi
nie pomógł. On naprawdę wiele dla mnie zrobił – uśmiechnęła się smutno. – Za to
wy w tym czasie podejrzewaliście go o najgorsze. Myślałam, że twoja paranoja z
czasów Hogwartu zniknęła, Harry.
- Bo ty go zawsze broniłaś! – odezwała się Ginny z wyrzutem. – Chociaż
wszystko przemawiało przeciwko niemu, to i tak wymyślałeś dla niego
wytłumaczenie. Pamiętałam, jak kłóciłyśmy się, bo byłaś zła, że nazywałam go
razem z Fredem „gnojkiem” – skrzywiła się z niesmakiem. – A co do pomocy…
gdybyś poprosiła, to byśmy ci pomogli. Taka prawda. Poza tym my pracowaliśmy
zawodowo na cały etat. No i moi rodzice mówili nam, że to nic nie da, a oni się
w miarę znają…
- Zamilcz – mruknął do niej Harry. – W zdecydowanej większości
przypadków Hermiona nie myliła się co do Snape’a. Chyba za bardzo się
przejmowaliśmy i działaliśmy zbyt pochopnie – rzekł polubownie. – Byliśmy nie w
porządku. Masz rację – dodał ze skruchą.
- Może i ma rację, ale zauważ, że gdy zadaje się ze starszym facetem,
to zazwyczaj wynikają z tego kłopoty – Ginny zwróciła się do narzeczonego. –
Już zapomniałeś, co wyczyniał twój szef?
- Przeszło mu – Hermiona uprzedziła Harry’ego w odpowiedzi na pytanie.
– Byłam u niego w biurze, aby oddać mu sprawozdania i zostałam na herbatę.
Pogadaliśmy i wyjaśniliśmy sobie parę rzeczy. Obiecał, że nie będzie się
wtrącał w moje życie, jeśli kiedyś go najdzie taka ochota.
- Patrzcie go, jaki wspaniałomyślny! – zakpiła młodsza z czarownic.
- Ginny, czy naprawdę nie możesz nawet na chwilę odpuścić? – Harry
zmierzył ją krytycznym spojrzeniem. – Uważam, że powinniśmy się pojednać z
Hermioną. Ona nam coś obiecała i my możemy też jej coś obiecać.
- Nie mogę! To jest zbyt trudne! – rozległ się okrzyk.
Ginny spacerowała nerwowo po pokoju. Widać było, że jest wzburzona.
- Ja się martwię o ciebie – powiedziała w stronę Hermiony. – Nie mogę
znieść myśli, że ten… ten… że on cię skrzywdzi!
- Spokojnie – przyjaciółka wstała i podeszła do Ginny, aby ją objąć. –
Zaufaj mi. Dam sobie radę. Uspokój się. Policz do dziesięciu. Przypomnij sobie,
z ilu tarapatów wyszłam.
- Ciężko mi. Próbuję, ale to jest tak cholernie trudne…
- Damy radę – Harry podszedł i dołączył do dziewczyn, ściskając mocno
je obie. – Myślę, że od teraz możemy się trzymać za słowo. Wszyscy odpuszczamy…
i widzimy się na ślubie – dodał z uśmiechem.
Dziewczyny przytaknęły, szczęśliwe, że mur, który urósł pomiędzy nimi
podczas ostatnich miesięcy, w końcu został zburzony.
***
- Co to? – Severus z nieufnością wpatrywał się w worek, który leżał na
stoliku do kawy.
- Twoja wypłata – oznajmiła Hermiona z lekkim uśmiechem.
Stała obok współlokatora, a w jej oczach widać było jakiś dziwny
błysk. Wydawała się zadowolona, a to ostatnio prawie w ogóle jej się to nie
zdarzało.
- Wypłata? Za co?
- To twoje piętnaście tysięcy galeonów, które miałeś otrzymać, gdy
wyzdrowieję – wyjaśniła czarownica.
- Zabierz to – fuknął Severus i wykrzywił wargi w grymasie pełnym
niezadowolenia. – Nie chcę tego.
- Bądź rozsądnym czarodziejem – poprosiła dziewczyna.
Snape nic nie odpowiedział. Wpatrywał się w worek, jakby chciał, aby
ten zapadł się pod ziemię i zniknął w czeluściach piekła. Pieniądze musiały
pochodzić od Pottera. Czarodziej zastanawiał się, czy Hermiona otrzymała je
bezpośrednio od niego, czy od Kingsleya.
- Wiem, że nie lubisz Harry’ego, ale zasłużyłeś na te pieniądze.
Powiedziałam mu, że jestem zdrowa, a on mi to dał dla ciebie – oświadczyła.
- Nie chcę tego – powtórzył czarodziej i przeczesał ręką po krótkich,
kręconych włosach. Dopiero co wrócił z redakcji i nadal był przemieniony w
sąsiada o południowej urodzie.
- W takim razie powiedz, co ja mam z tym zrobić – westchnęła Hermiona.
- Wydaj na ciuszki – fuknął Severus – biżuterię, książki lub zabawki
dla siostry. Mnie jest wszystko jedno!
- No dobrze. Zamienię galeony na funty i będę nimi opłacała twoją
część czynszu. Zgoda?
Czarodziej bezczelnie zignorował pytanie dziewczyny i ruszył do
swojego pokoju. Czuł się urażony, że pogodziła się z Potterem. Przecież tyle
dla niej robił. Był miły, wspierał ją i szukał lekarstwa dla matki. Nawet
wyciągnął ze skrytki książki o czarnej magii, aby tam poszukać odpowiedzi. Jak
ona śmiała!
- Nie pomogę jej więcej – pomyślał ze złością – niech się sama męczy!
Zatrzasnął z hukiem drzwi i zablokował je zaklęciem. Złość kipiała w
nim niczym eliksir postawiony na dużym ogniu. Szukając ukojenia, otworzył tajną
skrytkę i wyjął z niej książkę oprawioną w ludzką skórę. Obiecywał sobie
wcześniej, że nie zajrzy do niej, ponieważ według słów sprzedającego, miała
zawierać najgorszą z czarnej magii. W ten sposób chciał uspokoić sumienie,
które mówiło, że Hermiona nie chciałaby, aby ponownie zszedł na drogę zła.
Czarna magia często działała jak narkotyk, gdy czarodzieje przekonywali się, że
z jej pomocą można posiąść potęgę, o której wielu tylko śniło. Teraz nic się dla
Severusa nie liczyło. Usiadł wygodnie na łóżku, otworzył księgę i zagłębił się
w lekturze.