poniedziałek, 10 lipca 2017

Powojenne życie Hermiony G.: Rozdział 69 – Niespodziewana wizyta


Szczur zaczął uciekać i piszczeć histerycznie, jakby wiedział, co go czeka. Męska dłoń, o długich, szczupłych palcach zręcznie chwyciła stworzenie i wyjęła je z klatki. Szczur wyrywał się i starał gryźć, ale jego walka nie przynosiła efektów.
- Imperio – rozległ się ledwo słyszalny szept.
Gryzoń uspokoił się i nie uciekał, nawet wtedy, gdy dłoń położyła go na biurku. Czekał na swojego pana, który coś robił przy kociołku. Po chwili zobaczył przed sobą pipetę z czerwonym płynem. Bez wahania wypił jej zawartość, kropla po kropli. Severusowi wydawało się, że szczur bez problemu przyjął jego nowy, ulepszony eliksir. Po kilkunastu sekundach okazało się, że to było zbyt optymistyczne założenie. Gryzoń zaczął wić się w konwulsjach, piszcząc przeraźliwie.
- Glizdogon numer pięć… próba nieudana… - Czarodziej zanotował w notatniku, a następnie wziął różdżkę i pozbył się zwłok.
Nie był zadowolony. Od kilku dni próbował znaleźć składnik, który ochroniłby zwykłe, niemagiczne szczury przed otruciem eliksirem. Jak na razie wszystko układało się niepomyślnie. Żaden z gryzoni nie przetrwał próby. Jedyną pociechą było to, że przestały zdychać od razu po wypiciu płynu.
- Od szczurów do ludzi jeszcze długa droga, a ja nie mam tyle czasu – pomyślał Severus z goryczą.
Na razie dotrzymywał słowa i nie zaglądał do czarnomagicznych ksiąg. Kolejne niepowodzenia związane z próbami na gryzoniach utwierdzały go w przekonaniu, że prędzej czy później będzie musiał zrobić to, do czego nie chciała dopuścić Hermiona. Biała magia nie działała, a odpowiedź mogła ukrywać się w jej nieszlachetnej wersji.
- Severusie! Zejdź na dół! Szybko!
Czarodziej drgnął, przestraszony, że jego współlokatorce coś się stało. W jej głosie wyraźnie usłyszał rozpacz. Severus błyskawicznie wstawił klatkę z gryzoniami do swojego magicznego kufra i zamknął wieko. Nazywał je „Glizdogonami”, ponieważ miał od razu lepszy humor, gdy wyobrażał sobie, że każde z nich, to zdrajca, który doprowadził do śmierci Lily. Hermiona miała nie wiedzieć o jego eksperymentach, które na pewno oburzyłyby ją i sprawiły, że założyłaby fundację ratującą szczury.
Schodząc pośpiesznie po schodach, czarodziej zastanawiał się, co się mogło stać i dlaczego dziewczyna jest już w domu, skoro o tej porze powinna wracać metrem do domu. Doszedł do wniosku, że użyła magicznego sposobu i to częściowo tłumaczyło, dlaczego nie usłyszał, gdy pojawiła się w salonie.
- Zobacz, co się stało! – jęknęła płaczliwie, wskazując na telewizor. – Tata do mnie zadzwonił i mi powiedział…
Severus powoli przeniósł wzrok z jej policzków, całych mokrych od łez, na ekran. Stacja BBC nadawała właśnie relację z USA. Czarodziej przeczytał pasek wiadomości i dowiedział się, że terroryści zaatakowali World Trade Center. Świadek zdarzenia opowiadał łamiącym się głosem, że gdy samoloty wbiły się w wieże, to uwięzieni na wyższych piętrach ludzie, skakali z okien, nie mając szans na przeżycie. Następnie reporter oznajmił, że po zawaleniu się jednej z dwóch budowli, zginęło mnóstwo ratowników, którzy ruszyli do pomocy.
- Widzisz to? – spytała Hermiona zachrypniętym głosem. – Zobacz, do czego prowadzi nienawiść, obojętnie czy to w naszym świecie, czy mugoli! – wykrzyknęła i zakryła usta dłońmi, gdy zobaczyła kolejną wiadomość, wyświetloną na ekranie.
Druga z wież się zawaliła. Kamera pokazywała tumany kurzu i pyłu, które przedzierają się przez ulice Nowego Jorku. Mugole krzyczeli i uciekali w popłochu, a wraz z nimi kamerzysta. Obraz podskakiwał i zamazywał się wraz z ruchem nóg mężczyzny. Po chwili wszystko zniknęło i stacja zaczęła pokazywać wcześniej nagrane materiały. Severus patrzył, jak samoloty, jeden po drugim, wbijają się w budynki, eksplodując i zabijając ludzi. W tym czasie spiker wiadomości streszczał całą historię tragedii, która rozegrała się na oczach całego świata.
- Mam nadzieję, że MACUSA nagięła swoje zasady i im pomogła – wyszeptała Hermiona rozdygotanym tonem.
- Ja też – Severus przytaknął.
Uważał, że najlepszym, co mógł zrobić czarodziej w takiej sytuacji, to wiać gdzie pieprz rośnie. Amerykańscy mugole obchodzili go tyle, co zeszłoroczny śnieg. Przytaknął, ponieważ wiedział, że Hermiona oczekuje od niego takiej reakcji. Patrzył na nią, lustrując ją dokładnie od stóp do głów. Widział łzy skapujące na dywan, dygoczące ramiona oraz pięści zaciśnięte w akcie bezsilności. Pomyślał, że jej chęć pomocy mugolom jest niedorzeczna. Gdyby była w Nowym Jorku, to rzuciłaby się w sam środek tego piekła i zginęłaby prędzej czy później. Byłaby to bezsensowna i nikomu niepotrzebna śmierć. Świat mugoli niczego by nie zyskał, a czarodzieje straciliby jedną z najlepszych czarownic, która miała wszelkie predyspozycje, aby stać się kimś wielkim.
Gdyby nie to, że Severus wiedział, że Hermiona nie potrafi czytać w myślach, to byłby przekonany, że jakoś dowiedziała się, co o niej sądzi, ponieważ odwróciła się nieoczekiwanie w jego stronę. Wyglądała, jakby chciała coś powiedzieć. W jej brązowych oczach odbijało się całe cierpienie, które doznała w ciągu kilku ostatnich miesięcy. Czarodziej mimowolnie pomyślał, że chociaż jej troska o innych jest głupia, to jednak w jakiś pokrętny sposób sprawiła, że miał ochotę ją pocieszyć. Nie miał nic przeciwko temu, aby zetrzeć jej łzy lub objąć, ale rozum krzyczał, że nie może tego zrobić. Potter zasiał w dziewczynie podejrzenia, a Severus nie chciał ich potwierdzać.
- To wszystko jest straszne, ale muszę iść popracować nad eliksirem – oświadczył sucho, zanim zdążyła się odezwać, odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę schodów, odprowadzany spojrzeniem Hermiony, w którym wyraźnie czaił się żal.

***

Brian Walker i Frank Kelly wiedzieli, że na kaca najlepszym lekarstwem jest wypicie klina. Dlatego mężczyźni wstali z trudem z barłogu i ruszyli do pobliskiego sklepu, prowadzonego przez starego Johna MacDonalda. Obydwaj byli bezrobotni, jak większość okolicznych mieszkańców Cokeworth i z tego powodu spędzili dzień na piciu oraz narzekaniu na swój los. Ta część miasta, w której mieszkali, podupadła lata temu i znacząco się wyludniła. Puste, zdewastowane domy z powybijanymi szybami, straszyły nierozważnych przechodniów, którzy zapuścili się w te okolice.
Brian obudził się, ponieważ poczuł, że jego pęcherz jest pełny. Wyruszył do łazienki, aby pozbyć się nadmiaru płynów z organizmu. Wrodzone lenistwo sprawiło, że nie chciało mu się zapalić światła. Mieszkał od urodzenia w tym domu i dlatego stwierdził, że bez problemu trafi do poobtłukiwanej i brudnej muszli. Nucąc pod nosem, zapiął rozporek i już miał iść, gdy zobaczył postać, która szła ulicą. Przyjrzał się jej i aż podskoczył z wrażenia. Podniecony swoim odkryciem, udał się do pokoju, gdzie chrapał Frank. Bezceremonialnie obudził kompana, łapiąc go za kark i zaciągając do okna.
- Łaaale co seee dziejeee? – wyjęczał pijaczek, trąc oczy.
- Luknij tam! Nie tam! – oznajmił Brian i wskazał Frankowi postać, która zatrzymała się na końcu uliczki. – Tam, kurwa! Widzisz go? To młody Snape!
- No widzeee – ziewnął przejmująco kompan. - Pojebało cię do reszty! Budzić mnie z powodu jakiegoś gościa! – warknął ze złością.
- To ten, co na jego domu nabazgrano te teksty o mordercy i zdrajcy!
- Nie zalewasz? – oczy Franka rozbłysły w mroku, gdy Brian przytaknął.
Cała okolica zastanawiała się, co się stało z mieszkańcem domu przy Spinner’s End, który zniknął równie nagle, jak się pojawił. Większość pamiętała rodziców Severusa i jego samego, z czasów, gdy życie dopiero zaczynało być nieznośne. Po upadku młyna wiele osób straciło pracę i zaczęło wpadać w alkoholizm oraz długi. Część mieszkańców wyprowadziła się, szukając pracy w innych miastach. Rodzina Snape’ów została i nie byłaby uważana za bardziej godną uwagi od innych, gdyby nie jej zachowanie. Okoliczni ojcowie także pili i wyżywali się na żonie oraz dzieciach, jednak Tobiasz Snape potrafił opowiadać po kilku piwach, że jego druga połowa oszukała go, ale nie chciał zdradzić w jaki sposób. Robił cierpiętniczą minę i nazywał ją wiedźmą, która kiedyś weźmie go ze sobą na samo dno do piekła. Oskarżał, że to przez nią zaczął pić. Dla miejscowej społeczności była to ekscytująca wiadomość, która napędzała ją do plotkowania, ponieważ każdy podejrzewał, że Eileen jest wariatką. Dziwnie się zachowująca, niepasująca do okolicznych mieszkańców, mająca nienormalne upodobania, z tajemniczą przeszłością – to tylko pogarszało sytuację kobiety.
Mimo że Brian był o kilka lat starszy od Severusa, to pamiętał go ze szkoły i podwórka. Takiego dziwaka nie można było zapomnieć. Tobiasz starał się wychować syna na podobnego sobie, ale szybko się okazało, że geny Eileen są silniejsze. Od tamtej pory traktował go tak samo, jak znienawidzoną małżonkę. Brian nie raz widział, jak młody Snape całymi dniami wymachiwał patykiem i mruczał do siebie jakieś dziwne rzeczy w obcym języku. Każdy wiedział, że nauczyła go tego matka, ale nikt nie umiał odpowiedzieć na pytanie po co. Nie przysporzyło to popularności chłopakowi, ale nikt go nie prześladował. Każdy ignorował jego istnienie, chociaż słyszano plotki, że ktoś go widział, jak pojawiał się w towarzystwie dziewczynki zza rzeki. Tam mieszkały rodziny, które miały pieniądze i dlatego niewielu wierzyło, że brudny, zaniedbany dzieciak, któremu ojciec pozwalał się kąpać tylko raz w tygodniu z powodu oszczędności, mógł znaleźć wspólny język z panienką z dobrego domu.
Frank, który pojawił się w Cokeworth dopiero kilkanaście lat później, nie wiedział jakie poruszenie wywołała wiadomość, że Severus będzie uczył się w szkole z internatem. Mieszkańcy głowili się miesiącami, skąd jego rodzice mieli pieniądze na takie ekstrawagancje. Przecież Tobiasz wszystko przepijał. Dopiero po paru miesiącach ktoś wspominał, że Eileen miała bogatych rodziców, którzy zasponsorowali wnukowi edukację i to zatrzymało lawinę domysłów. Od tamtej pory było o rodzinie Snape’ów względnie cicho. Każdy wiedział, że czasem się kłócili, a w niektóre pochmurne dni Eileen przychodziła do sklepu po zakupy w okularach z ciemnymi szkłami. Gdy Severus wracał na wakacje do domu, to wszyscy udawali, że nie słyszą wiązanek, którymi obdarzał ojca, łącznie z groźbami, że go zabije. Ot, normalność na Spinner’s End. Do czasu, aż mieszkańców zelektryzowała wiadomość, że Eileen się powiesiła. Brian miał w pamięci mały orszak pogrzebowy, który wyruszył na pobliski cmentarz. Znajdował się w nim pastor oraz okoliczne plotkary, które nagle zapałały miłością do denatki. Zarówno Tobiasz, jak i Severus nie pojawili się na pogrzebie. Pierwszy z nich w tym czasie pił ze szczęścia, a drugi, jak się okazało dużo później, o niczym nie miał pojęcia. Wyszło to na jaw, gdy na początku wakacji Tobiasz pojawił się w lokalnym pubie z wybitymi przez syna zębami. Brian osobiście słyszał przekleństwa, jakimi mężczyzna raczył nastolatka i plując krwią, wyrażał nadzieję, że przydarzy mu się niemiły wypadek i dołączy do swojej matki. Dwa lata później Tobiasz zapił się na śmierć, a Severus zaczął pojawiać się od czasu do czasu w odziedziczonym domu i znikać w tajemniczy sposób, niezauważony przez nikogo, nawet przez bystre oko okolicznych plotkar.
- Co on tu robi? – zapytał Frank.
- A chuj go wie… - mruknął Brian.
Severus stał w miejscu, gdzie nie dosięgało światło migającej latarni. Następnie ruszył przed siebie i zniknął mężczyznom z oczu.
- Chyba polazł do tej dziury, co to kiedyś była jego chatą.
- Czego on tam szuka?
- A bo ja wiem? Może… może przyszedł po swoje zabawki…
Frank popatrzył na Briana, nic nie rozumiejąc. Ten wyjrzał przez okno, aby się upewnić, że nikt nie słyszy. Było to zbyteczne, ale mężczyzna się bał.
- Raz powiedziałem o tym Jimmy’emu, ale zaczął rechotać jak debil, więc siedziałem cicho… tobie mogę zaufać… ty jesteś swój chłop, Frank… wypić z tobą można… pogadać można… z sercem do ciebie przyjść… nie tak jak do mojej żony… mam nadzieję, że zdechnie, zdzira jedna!
- Się wie! – ucieszył się pijaczek i poklepał kumpla po ramieniu. – Gadaj, co ci na wątrobie siedzi.
Brian jeszcze raz się rozejrzał, tym razem po ciemnym pokoju. Nachylił się nad i zaczął mówić Frankowi do ucha:
- Wiem, że młodszy Snape pracuje jako agent specjalny. Przysięgam, jak matulę kocham…
- Jak Bond!?
- Zamknij ryj! – warknął Brian. – On może mieć takie urządzenie, co to nas podsłuchuje.
- Tak, tak, masz rację – wymamrotał błyskawicznie Frank. – Skąd o wszystkim wiesz? – zapytał ze zdziwieniem.
- Wydeke… wyduko… wydadyko… Wpadło mi do łba pewnego razu. – Mężczyzna pokraśniał z dumy. – Kilka lat temu Snape’owi ktoś zrobił najazd na chatę. Goście wyglądali dziwnie i gadali dziwnie. Niby po naszemu nawijali, ale tak jakoś inaczej. Pewno używali jakiegoś szyfru, co by ich inni nie mogli zrozumieć. Ja się schowałem i lukałem, jak wywracają mu wszystko do góry nogami. Poszperali, wzięli jakieś papiery i zniknęli. Mówię ci. Nikt inny ich nie zauważył. Tylko ja.
- Nadal nie mogę zaczaić, skąd wiesz, że facet jest Bondem – burknął Frank. – Nie jeden miał komornika na głowie. Oni pierdzielą jakieś farmazony, gdy przychodzą zajumać rzeczy.
- Ciebie to chyba ktoś palcem robił – oznajmił Brian z niesmakiem. – Tłumaczę jak krowie na rowie, a ten nie kuma cza-czy. Przecie mówię, że się dopiero po tym domyśliłem. Jego matka przyszła tutaj nie wiadomo po co i skąd. Ona też była taką agentką. To była przykrywka. Widziałem, że miała jakieś dziwne rośliny. Raz zakradłem się do jej chaty, aby im się przyjrzeć, to mnie o mało co nie udusiły! To były mutanty! – Mężczyzna wzdrygnął się, aby pokazać, jak bardzo wstrząsnęła nim ta przygoda. – Na pewno hodowała ten szajs, aby wykorzystać przeciwko innym agentom!
- Wierzę ci stary, ale nadal nie wiem…
- Przestań truć i nadstaw słuchy, to się dowiesz! – Zirytował się Brian. – Ten cały Severus od czasu szkoły znikał na kilka miesięcy i pojawiał się w lecie. Tak było przez całe lata.
- Pewnie gościu robił za granicą.
Brian miał ochotę uderzyć się dłonią w twarz. Uważał, że Frank był czasem takim debilem, że ziemia większego nie widziała. Jednak nie było lepszego kompana do kieliszka niż on. Odkąd Emilie się wyprowadziła, to Brian mieszkał ze swoim kumplem. Żyli spokojnie z zasiłków. Czasem się o coś pokłócili i pobili, ale zawsze jakoś udawało im się dogadać. Mimo że Frank nie był tytanem intelektu, to po kilkukrotnym tłumaczeniu, jakoś do niego docierało, to co Brian chciał mu przekazać. Tak było i tym razem. W prostych słowach, typowych dla miejscowych alkoholików, wyjaśnił, dlaczego uważa, że Snape jest agentem. Dla niego te wszystkie zagadkowe rzeczy, połączone z obraźliwymi napisami na murze domu, były jasne niczym słońce. Jego umysł uparł się na tę teorię i nic nie było w stanie go przekonać, że jest inaczej. Brian był także człowiekiem, który często działał, a nie gadał. Lubił chodzić do różnych miejsc i spotykać nowych ludzi, co denerwowała Franka, który wolał leżeć w barłogu i chlać. Gdyby nie sytuacja ekonomiczna i złe wzorce wyniesione ze środowiska, to Brian mógłby zajść daleko. Wrodzona ciekawość świata, połączona z nauką, mogłaby sprawić, że wyrwałby się z kręgu patologii. Niestety, zaprzepaścił swoją szansę, gdy zrobił Emilie dzieciaka i porzucił szkołę w wieku szesnastu lat. Nie wiedział, że z tego powodu podświadomie winił swoją żonę. Była dla niego ucieleśnieniem zaprzepaszczonej szansy. Kobieta w końcu od niego odeszła, zabierając piątkę ich dzieci, a on został w Cokeworth.
- Wylazł! – oznajmił Brian podnieconym tonem. – Gdzie on teraz lezie? – zastanawiał się głośno.
Obudziła się w nim żyłka detektywa. Gdyby dowiódł, że jego teoria jest prawdziwa, to zyskałby jeszcze większy szacunek na dzielnicy. Może nawet Eva Lee, zachwycona jego opowieścią, uraczyłaby go swoimi wdziękami za darmo…
- Leziemy za nim! – Brian rzucił do Franka i pociągnął go do drzwi.
Pijaczek zachwiał się lekko, ale poszedł posłusznie za kumplem. Nie wiedział, o co tamtemu dokładnie chodzi, ale nie protestował, ponieważ robili razem bardziej szalone rzeczy. Poznali się w Londynie, gdy pracowali w magazynie z materiałami budowlanymi. Szybko się zaprzyjaźnili i spędzali wolny czas na wyprawach do pubu. Alkohol swoje kosztował, a pensja była mała. Dlatego obydwoje doszli do wniosku, że muszą sobie dorobić na boku. Wynoszenie z magazynu towaru i sprzedawanie go, nie było dobrym pomysłem. Złapano ich, odsiedzieli swoje i po dojściu do wniosku, że praca nie jest dla nich. Dlatego zamieszkali razem w Cokeworth.
- Gdzie go niesie? – spytał szeptem Brian, gdy skulił się za murkiem.
Frank nie odpowiedział. Patrzył, jak Snape szybko przechodzi po prowizorycznym mostku nad rzeką. Wydeptana w trawie droga prowadziła do zaniedbanego i zaśmieconego lasku, a tuż za nim znajdował się cmentarz. Gdy mężczyzna w czerni zniknął wśród drzew, Brian dał znak kumplowi i ruszył w stronę mostka. Frank nie miał wyjścia. Szedł po śladach kompana i po kilku minutach znalazł się razem z nim na mrocznym cmentarzu, oświetlanym tylko przez wąski sierp księżyca. Chowając się za nagrobkami, patrzyli, jak Snape sprawił, że koło niego pojawiła się kula światła. Była niepodobna do niczego, co potrafił stworzyć człowiek i latała szybko wokół swojego twórcy.
- Miałem, kurwa, rację – wyszeptał cicho Brian, a w jego głosie można było usłyszeć euforię. – Zajebał to od ufoli, jak mamę kocham.
- Tylko żeby nas nie pieprznął jakimś laserem, czy co – zmartwił się Frank.
- To zamykamy ryje i siedzimy cicho jak trusia.
Mężczyźni nie widzieli, co dokładnie robi Snape, ale po chwili usłyszeli odgłos przesypywanej ziemi. Jakiś ciemny kształt wyłonił się z mroku i poszybował w górę. Kula światła zatrzymała się w miejscu. Brian zerknął na stojącą płytę nagrobną, na którą teraz padało światło i wyczytał, że należała do rodziców Severusa. Po chwili ledwo zdołał opanować krzyk przerażenia, gdy zobaczył, że to trumna sama unosi się w powietrzu. Snape w jakiś dziwny sposób manewrował nią. Obserwujący go mężczyźni nie widzieli jego dłoni, ponieważ zasłaniała je czarna peleryna.
- Jezusie Chrystusie, zmiłuj się – jęknął Frank ze strachem i się przeżegnał, gdy trumna otworzyła się bez niczyjej pomocy.
Kucający obok niego Brian poczuł, że ze strachu prawie popuścił. Był przekonany, że zaraz zobaczy truposza wstającego z grobu. Wyobraził sobie, że to najnowsza broń wywiadu, która potrafiła wskrzeszać umarłych. Nie miał jednak racji. Z trumny wyleciały grube książki i coś, co wyglądało jak zrolowane papiery. Podfruwały po kolei do Snape’a, a ten wkładał je do małej torebki, która sądząc po rozmiarze, nie miała prawa zmieścić ich wszystkich, ale jakimś cudem jej to nie dotyczyło. Gdy skończył, trumna znowu sama się zamknęła i poszybowała w stronę dołu, który zasypał się piaskiem. Brian był pod wielkim wrażeniem. Pomyślał, że oddałby wszystko za posiadanie technologii ufoli, która wyręczałaby go we wszystkim. Nagle światło zgasło i Severus ruszył w stronę lasku. Frank i Brian skulili się za nagrobkami. Peleryna mężczyzny ominęła ich o kilka cali.
- Za nim – rzekł ledwo słyszalnym szeptem Brian.
Starając się stąpać jak najciszej, weszli pomiędzy drzewa. Spodziewali się, że wychodząc z lasku, ujrzą Snape’a przechodzącego przez mostek, ale nikogo w pobliżu nie było.
- Napatrzyliście się już? – rozległ się jadowity głos za ich plecami.
Brian i Frank rzucili się do ucieczki, nawet nie oglądając się za siebie. Nie zdążyli wybiec z lasku, gdy ujrzeli rozbłysk światła. Po nim już była tylko ciemność.

***

Hermiona ignorowała mżawkę, która nawiedziła Londyn. W przyszłym tygodniu zaczynały się Święta Bożego Narodzenia, dlatego czarownica miała nadzieję, że w tym czasie spadnie śnieg. Jej mama miała powrócić na kilka dni do domu i biały puch świetnie współgrałby z idealną atmosferą, którą zamierzała stworzyć czarownica. Nie chciała o tym myśleć, ale lekarze powiedzieli wprost, że to mogą być ostatnie święta wyniszczonej przez chorobę kobiety. Komórki rakowe nie dawały za wygraną i po remisji szpiku nadal było ich więcej, niż dopuszczały normy. Nikt z rodziny i znajomych nie okazał się pasującym dawcą szpiku kostnego. Dlatego w czasie poszukiwań idealnego kandydata wprowadzono terapię podtrzymującą. Lekarze jednak nie mieli złudzeń, że stan chorej jest coraz gorszy i Jean może nie dożyć operacji.
Mimo pozornej obojętności Hermiona szalała z rozpaczy. Przy mamie i Suzanne udawała, że wszystko jest w porządku, ale gdy wracała do domu, zamykała się w pokoju i moczyła księgi łzami. Dawno straciła nadzieję, że znajdzie lekarstwo, ale nie była w stanie przestać. Świadomość, że się nie poddała, sprawiała jej ulgę. Zajęcie myśli było jej bardzo na rękę.
Tego dnia miała jeszcze jedną misję do spełnienia. Musiała pójść do Harry’ego i Ginny, aby się z nimi pogodzić. Mimo zakazu ojciec Hermiony powiedział żonie, że ich córka przestała rozmawiać z przyjaciółmi. Zapoczątkowało to falę wyrzutów ze strony rodzicielki, która chciała koniecznie dowiedzieć się, co się stało. Czarownica nie straciła zimnej krwi i nie przyznała się, że konflikt obejmował, oprócz obecności Rona na weselu, także jej stosunki z Severusem. Wiedziała, że mama nie przepada za jej współlokatorem. Niezbyt dobrze zniosła romans córki z Gawainem, więc świadomość, że Hermionie zaczęło zależeć na byłym nauczycielu eliksirów, najprawdopodobniej dobiłaby ją. Dlatego czarownica zachowała szczegóły dla siebie i obiecała mamie, że pogodzi się z przyjaciółmi. Widząc uśmiech na jej bladej, wymęczonej twarzy, wiedziała, że zrobiła dobrze.
Pod wpływem wspomnień Hermiona przygryzła dolną wargę. Postanowiła, że nigdy, przenigdy nie przyzna się, że Harry z Ginny mieli sporo racji. Czarownica nie uważała, że zakochała się w Severusie. To było zbyt duże słowo. Jednak fakt, że zaczęło jej na nim zależeć bardziej niż na jakimkolwiek innym mężczyźnie, napawał ją wstydem. On oznaczał kłopoty i dlatego postanowiła zdusić ten żar, zanim przemienił się w ogniste uczucie. Od września robiła wszystko, aby trzymać go jak najbardziej na dystans i musiała przyznać z dumą, że jej się to udało. Wprawdzie mocno jej w tym pomógł, ponieważ po wizycie Harry’ego także zaczął się bardziej pilnować, ale ważny był rezultat. Hermiona z ulgą stwierdziła, że jej przeszło. Dlatego mogła z czystym sumieniem pojawić się u przyjaciół i powiedzieć to, co ma do powiedzenia.
- Niech panienka tutaj poczeka, idę zawołać pana Harry’ego – oznajmił Stworek i zaczął wspinać się po schodach.
Kilka minut później Hermiona siedziała w salonie i trzymała w rękach gorącą herbatę imbirowo-cynamonową. Czuła na sobie palący wzrok pary, która siedziała na kanapie naprzeciwko niej. Dziewczyna pomieszała łyżeczką w napoju i odchrząknęła.
- Chciałam powiedzieć, że czas się pogodzić. Niedawno skończyłam dwadzieścia dwa lata i taki wiek zobowiązuje – rozpoczęła przemowę. – Jesteśmy dorośli, nie powinniśmy zachowywać się jak dzieci. Myślę, że czas zakończyć tę farsę – zerknęła znacząco na przyjaciół. – Po pierwsze… bardzo bym prosiła, abyście przestali napuszczać na mnie i Severusa rodzinę. Wiem, że Molly lubi matkować wszystkim wokół, ale jej wizyta była przesadą. Podziwiam Severusa, że podczas awantury się opanował i nie strzelił w nią jakimś zaklęciem. Mnie aż ręka świerzbiła…
- Ona sama chciała – mruknął Harry przepraszającym tonem. – Wiesz, jak trudno ją powstrzymać…
- Należało mu się! – oznajmiła buńczucznie Ginny.
- Właśnie chciałam o tym z tobą porozmawiać – Hermiona zwróciła się do przyjaciółki. – Rita Skeeter wspomniała mi, że chciałaś, aby napisała paskudny artykuł na jego temat. Coś na temat wykorzystywania dziewcząt. Nie uważasz, że to podłe z twojej strony?
- Chciałam, abyś przejrzała na oczy – mruknęła Weasleyówna. – Myślałam, że Rita zrozumiała, o co mi chodzi. Przecież bez powodu nie powiedziałabym jej, że Snape mieszka u ciebie i chcę go wywalić…
- Przyszła do mnie, aby spytać, czy przyjaźnię się z Severusem. Sama byłaś przy tym, jak obiecywała, że nie napisze niczego złego na temat moich przyjaciół. Chciała się upewnić, czy mówisz prawdę – w głosie Hermiony słychać było zdenerwowanie. – Gdy powiedziałam, aby nie pisała niczego na jego temat, to zaczęła mnie przekonywać, abym zgodziła się, obsmarować cię na łamach „Czarownicy”. Nie udzieliłam jej zgody…
- A to podła suka! – Ginny obrzuciła dziennikarkę niezbyt wyszukanym epitetem.
Harry nic nie powiedział. Miał minę, jakby dostał zatwardzenia. Hermiona podejrzewała, że boi się stanąć między nią i narzeczoną, aby nie stracić obydwu.
- Chcę zakopać topór wojenny – oznajmiła. – Dlatego proponuję ugodę. Przyjdę na wasz ślub i wesele. Mogę być jedna z druhen. Obiecuję, że wam pomogę i zrobię wszystko, aby nie zwracać uwagi na Rona. Przez ten jeden dzień będę udawać, że on nie istnieje. Zrobię to dla was – zakończyła z powagą.
- Nawet nie wiesz, jaki jestem szczęśliwy! – Harry miał na twarzy wielki uśmiech.
- Ale mam jeden warunek – dodała szybko Hermiona – przestaniecie wtrącać się w moje życie, nie będzie więcej szpiegowania i zostawicie Severusa w spokoju – oznajmiła tonem, który wskazywał, że nie jest skora do negocjacji.
Narzeczonym uśmiech znikł z twarzy. Popatrzyli się na siebie w ciszy. Widać było, że nie chcą zostawić byłego nauczyciela eliksirów w spokoju. Widocznie coś wyczytali ze swoich oczu, ponieważ po chwili odezwał się Harry:
- Zgadzam się, że szpiegowanie ciebie było… hmm... niezbyt miłe i raczej nie powinienem tego robić. Co do Snape’a… nie zmieniłem zdania o nim. Ginny także. Gdy widziałem, jak jesteś rozpromieniona, to zrozumiałem, że coś jest na rzeczy.
- Wyobraź sobie, że to był pierwszy komplement, jaki słyszałam od dawna – oznajmiła Hermiona. – Co miałam zrobić? Opluć go? Wykrzyczeć mu w twarz, że jest chamem? To było naprawdę miłe z jego strony. Myślę, że zasłużył na uśmiech, w zamian za to, że stara się być dobry. Zrozumienie i pomocna dłoń mają większą moc niż pogarda – wyjaśniła, zerkając na przyjaciół. - Czy wy naprawdę myślicie, że zakochałabym się w nim? Ja naprawdę mam świadomość, kim on był. Pamiętam wszystkie złe rzeczy, które zrobił mi, albo innym. Nie przeszkadza mi różnica wieku między nami. Nie przeszkadza mi, że bywa wredny i czasem się ze mną kłóci. Doceniam, że się zmienił i będę mu pomagać w ramach możliwości. Jednak nigdy mu nie wybaczę pewnych rzeczy i dlatego jest skreślony z mojej listy facetów, z którymi bym się umówiła – oświadczyła z powagą. – Z moim umysłem jest wszystko w porządku. Skończyłam terapię. Mimo choroby mojej mamy nie wpadłam ponownie w depresję. Nie musicie wtrącać się w moje życie. Wiem co i dlaczego robię. Severusa zostawcie w spokoju. Radze sobie z nim świetnie i nie potrzebuję pomocy.
- Jesteś pewna? – zapytał Harry niepewnie, a Ginny zrobiła minę, która świadczyła o tym, że się zmieszała. – Gdybyś tylko widziała…
- Tak, wiem – przerwała mu Hermiona. – Jeszcze raz ci przypominam, że mam świadomość, do czego jest zdolny. Na przykład… dowiedziałam się od Iana, że Severus mówił prawdę. Nie trudno mi było się zorientować, że pomógł mu w podjęciu decyzji. Nie mogę mu niczego udowodnić. Wątpię, aby użył Imperiusa – czarownica westchnęła. – Nie miałam czasu, aby się z nim spierać. Przez kilka miesięcy próbowałam pomóc mojej mamie. Gdybym walczyła z Severusem, to by mi nie pomógł. On naprawdę wiele dla mnie zrobił – uśmiechnęła się smutno. – Za to wy w tym czasie podejrzewaliście go o najgorsze. Myślałam, że twoja paranoja z czasów Hogwartu zniknęła, Harry.
- Bo ty go zawsze broniłaś! – odezwała się Ginny z wyrzutem. – Chociaż wszystko przemawiało przeciwko niemu, to i tak wymyślałeś dla niego wytłumaczenie. Pamiętałam, jak kłóciłyśmy się, bo byłaś zła, że nazywałam go razem z Fredem „gnojkiem” – skrzywiła się z niesmakiem. – A co do pomocy… gdybyś poprosiła, to byśmy ci pomogli. Taka prawda. Poza tym my pracowaliśmy zawodowo na cały etat. No i moi rodzice mówili nam, że to nic nie da, a oni się w miarę znają…
- Zamilcz – mruknął do niej Harry. – W zdecydowanej większości przypadków Hermiona nie myliła się co do Snape’a. Chyba za bardzo się przejmowaliśmy i działaliśmy zbyt pochopnie – rzekł polubownie. – Byliśmy nie w porządku. Masz rację – dodał ze skruchą.
- Może i ma rację, ale zauważ, że gdy zadaje się ze starszym facetem, to zazwyczaj wynikają z tego kłopoty – Ginny zwróciła się do narzeczonego. – Już zapomniałeś, co wyczyniał twój szef?
- Przeszło mu – Hermiona uprzedziła Harry’ego w odpowiedzi na pytanie. – Byłam u niego w biurze, aby oddać mu sprawozdania i zostałam na herbatę. Pogadaliśmy i wyjaśniliśmy sobie parę rzeczy. Obiecał, że nie będzie się wtrącał w moje życie, jeśli kiedyś go najdzie taka ochota.
- Patrzcie go, jaki wspaniałomyślny! – zakpiła młodsza z czarownic.
- Ginny, czy naprawdę nie możesz nawet na chwilę odpuścić? – Harry zmierzył ją krytycznym spojrzeniem. – Uważam, że powinniśmy się pojednać z Hermioną. Ona nam coś obiecała i my możemy też jej coś obiecać.
- Nie mogę! To jest zbyt trudne! – rozległ się okrzyk.
Ginny spacerowała nerwowo po pokoju. Widać było, że jest wzburzona.
- Ja się martwię o ciebie – powiedziała w stronę Hermiony. – Nie mogę znieść myśli, że ten… ten… że on cię skrzywdzi!
- Spokojnie – przyjaciółka wstała i podeszła do Ginny, aby ją objąć. – Zaufaj mi. Dam sobie radę. Uspokój się. Policz do dziesięciu. Przypomnij sobie, z ilu tarapatów wyszłam.
- Ciężko mi. Próbuję, ale to jest tak cholernie trudne…
- Damy radę – Harry podszedł i dołączył do dziewczyn, ściskając mocno je obie. – Myślę, że od teraz możemy się trzymać za słowo. Wszyscy odpuszczamy… i widzimy się na ślubie – dodał z uśmiechem.
Dziewczyny przytaknęły, szczęśliwe, że mur, który urósł pomiędzy nimi podczas ostatnich miesięcy, w końcu został zburzony.

***

- Co to? – Severus z nieufnością wpatrywał się w worek, który leżał na stoliku do kawy.
- Twoja wypłata – oznajmiła Hermiona z lekkim uśmiechem.
Stała obok współlokatora, a w jej oczach widać było jakiś dziwny błysk. Wydawała się zadowolona, a to ostatnio prawie w ogóle jej się to nie zdarzało.
- Wypłata? Za co?
- To twoje piętnaście tysięcy galeonów, które miałeś otrzymać, gdy wyzdrowieję – wyjaśniła czarownica.
- Zabierz to – fuknął Severus i wykrzywił wargi w grymasie pełnym niezadowolenia. – Nie chcę tego.
- Bądź rozsądnym czarodziejem – poprosiła dziewczyna.
Snape nic nie odpowiedział. Wpatrywał się w worek, jakby chciał, aby ten zapadł się pod ziemię i zniknął w czeluściach piekła. Pieniądze musiały pochodzić od Pottera. Czarodziej zastanawiał się, czy Hermiona otrzymała je bezpośrednio od niego, czy od Kingsleya.
- Wiem, że nie lubisz Harry’ego, ale zasłużyłeś na te pieniądze. Powiedziałam mu, że jestem zdrowa, a on mi to dał dla ciebie – oświadczyła.
- Nie chcę tego – powtórzył czarodziej i przeczesał ręką po krótkich, kręconych włosach. Dopiero co wrócił z redakcji i nadal był przemieniony w sąsiada o południowej urodzie.
- W takim razie powiedz, co ja mam z tym zrobić – westchnęła Hermiona.
- Wydaj na ciuszki – fuknął Severus – biżuterię, książki lub zabawki dla siostry. Mnie jest wszystko jedno!
- No dobrze. Zamienię galeony na funty i będę nimi opłacała twoją część czynszu. Zgoda?
Czarodziej bezczelnie zignorował pytanie dziewczyny i ruszył do swojego pokoju. Czuł się urażony, że pogodziła się z Potterem. Przecież tyle dla niej robił. Był miły, wspierał ją i szukał lekarstwa dla matki. Nawet wyciągnął ze skrytki książki o czarnej magii, aby tam poszukać odpowiedzi. Jak ona śmiała!
- Nie pomogę jej więcej – pomyślał ze złością – niech się sama męczy!
Zatrzasnął z hukiem drzwi i zablokował je zaklęciem. Złość kipiała w nim niczym eliksir postawiony na dużym ogniu. Szukając ukojenia, otworzył tajną skrytkę i wyjął z niej książkę oprawioną w ludzką skórę. Obiecywał sobie wcześniej, że nie zajrzy do niej, ponieważ według słów sprzedającego, miała zawierać najgorszą z czarnej magii. W ten sposób chciał uspokoić sumienie, które mówiło, że Hermiona nie chciałaby, aby ponownie zszedł na drogę zła. Czarna magia często działała jak narkotyk, gdy czarodzieje przekonywali się, że z jej pomocą można posiąść potęgę, o której wielu tylko śniło. Teraz nic się dla Severusa nie liczyło. Usiadł wygodnie na łóżku, otworzył księgę i zagłębił się w lekturze.