poniedziałek, 30 listopada 2015

Powojenne życie Hermiony G.: Rozdział 6 – Jak rozmnażają się Puszki Pigmejskie?


Do końca lipca Hermiona miała tyle roboty, że nie miała czasu na rozpamiętywanie przeszłości. Wstawała o szóstej rano, a kładła się spać po północy. Pomagała Ginny w nadrobieniu materiału, zbierała dowody przeciwko Dolores Umbridge oraz zaangażowała się w zniesienie obowiązującego prawa dotyczącego czarodziei urodzonych w niemagicznych rodzinach. Dodatkowo musiała obejrzeć domy w Londynie, wybrać jeden z nich oraz pomóc rodzicom go wyremontować. Ron wyprowadził się z domu i zamieszkał z George’em. Mimo że także miał sporo roboty przy zbieraniu towaru i przygotowywaniu się do ponownego otwarcia sklepu, wpadał, aby pomóc Hermionie przy malowaniu. Na początku po jego robocie trzeba było wszystko poprawiać, ale po jakimś czasie doszedł do wprawy. Dodatkowym problemem był fakt, że ciąża pani Granger była zagrożona. Mama Hermiony musiała leżeć w łóżku aż do czasu porodu, przez co jej rodzina była trochę poddenerwowana. Czarownica postanowiła, że zamieszka z rodzicami, aby po ukończeniu szkoły pomagać im w wychowaniu siostry.

- Jak ją nazwiemy? – zadał pytanie pan Granger, gdy wszyscy siedzieli w pokoju jego żony i odpoczywali po wyremontowaniu łazienki na piętrze.
- Nie macie imienia? – odparła zaskoczona Hermiona. – Myślałam, że coś wybraliście jeszcze podczas pobytu w Australii.
- Tak, wybraliśmy imię „Hermiona” – odpowiedziała z uśmiechem mama dziewczyny.
- Dla chłopców mamy tuzin imion, moglibyśmy stworzyć drużynę piłkarską… - zaczął ojciec czarownicy.
- Ty mnie do tego nie mieszaj – jęknęła pani Granger.
- … ale dla dziewczynki nic nam nie przychodzi do głowy.
- Eee, może Molly? – zaproponował Ron i zaczerwienił się od stóp po uszy.

Grangerowie popatrzyli na siebie z zadumą. Hermiona bardzo ucieszyła się na wieść, że będzie miała siostrę. Wprawdzie lekarz mówił, że nie jest to w stu procentach pewne, ale raczej rzadko się mylił. Hermiona oczyma wyobraźni widziała małą, słodką dziewczynkę… Pomyślała o przebytej wojnie i o tym, jak przetrwała, odnalazła rodziców i zwróciła im pamięć.
- Hmm, a co powiecie na Victoria?  
Rodzice nie mieli zachwyconych min.
- Victoria, Molly… nie… raczej nie…
- Może Gwendolina? Mam ciotkę Gwen, jest fajna mimo że jest starą panną. Mieszka w lesie i dokarmia jednorożce zimą – Ron zaczął się rozkręcać. – Prudencja to też ładne imię… moja daleka kuzynka od strony ojca zdobyła tytuł Miss Lotu na Miotle dziesięć lat temu. Widziałem jej zdjęcia, była naprawdę… WOW.
- Dziękujemy ci za pomysły Ron – odparła Hermiona. – Może znajdziemy jakieś bardziej normalne imiona.
- One są normalne – zaprotestował rudzielec.
- Dla świata czarodziejów…
- Ty nie masz normalnego imienia – zaperzył się.
- Może coś… francuskiego – zaczęła nieśmiało mama Hermiony, starając się odwieść nastolatków od kłótni. – Wiesz córeczko, jak uwielbiam Francję. A co o tym myślisz kochanie? – zwróciła się do męża.
- Niegłupi pomysł. Wybierzmy jakieś normalne imię, a zapis po francusku sprawi, że nasza nowa pociecha będzie się wyróżniała z tłumu.

Francja to był mały bzik jej rodziny. Rodzice mówili płynnie po francusku i bardzo często jeździli do Paryża lub na słoneczne południe. Hermiona zaczęła przypominać sobie beztroskie wakacje spędzane na Lazurowym Wybrzeżu. W głowie widziała słońce, piasek, palmy, błękit Morza Śródziemnego i pasma gór ciągnące się wzdłuż wybrzeża. Te chwile z rodzicami, gdy kąpali się w wodzie, uważając na parzące meduzy. Nagle wpadło jej do głowy jeszcze jedno wspomnienie. Ona mająca pięć lat i jej nowo poznana koleżanka. Obydwie budowały zamek z piasku i jakiś nastolatek przebiegł po nim, goniąc za piłką. Wspólny płacz i pomstowanie na chłopaka zbliżył ich rodziny do siebie. Nie przeszkadzał im fakt, że Hermiona nie mówiła za bardzo po francusku (potrafiła wypowiedzieć kilka grzecznościowych formułek) ani, że Suzanne nie umiała w ogóle angielskiego. Spędziły cudowne wakacje, bawiąc się razem i nie używając przy tym prawie słów. Czasem tylko biegły do rodziców, aby im przetłumaczyli, co jedna od drugiej chce.

- Pamiętacie Suzanne Dubois i jej rodziców? – spytała Hermiona.
- Och, tak! – twarz jej mamy rozjaśnił uśmiech. – To były jedne z najfajniejszych wakacji! Wy byłyście zajęte sobą, a my mogliśmy spokojnie rozmawiać z Gustavem i Brigitte.
-  Byłyście jak papużki nierozłączki – dodał pan Granger. – Na dodatek wyglądałyście jak siostry, tak byłyście do siebie podobne…
- Ej, to jest właśnie to! – Rona oświeciło. – Nazwijcie małą Suzanne!
Grangerowie wymienili spojrzenia. Każde wiedziało, o czym pozostali myślą.
- A więc postanowione! – powiedział pan Granger.

***

To nie są wyjątkowo wesołe urodziny – pomyślała Hermiona, odchodząc od stołu. Harry kończył właśnie osiemnaście lat i z tej okazji urządzono przyjęcie w gronie rodziny Weasleyów i przyjaciół. Jednak nie dało się ukryć, że przy stole panowała atmosfera sztucznej wesołości. Wszystkim brakowało Freda. Bez niego George był ponury  i głównie co robił, to wlewał w siebie kolejne kieliszki wina porzeczkowego. Każdy się uśmiechał, ale jednak czuło się pustkę, której nikt nie mógł wypełnić. Pani Weasley dwoiła się i troiła, aby uczestnicy przyjęcia byli zadowoleni, a wszyscy starali się ukryć przed nią, że nie są w nastrojach do zabawy.

Hermiona wyszła z toalety i skierowała swoje kroki ku drzwiom prowadzącym do ogrodu, gdy zauważyła Proroka Codziennego leżącego na kanapie. Miała zamówioną prenumeratę, ale akurat tego dnia nie miała czasu, aby zajrzeć co jest w nim napisane. Wzięła gazetę do ręki i przekartkowała szybko stronice. Jej uwagę zwrócił artykuł z piątej strony. 

Dotyczył Dolores Umbridge i zawierał sprawozdanie z przesłuchania Draco Malfoya. Hermiona od kilku dni zastanawiała się z Ronem, jakim cudem Harry’emu udało się namówić Dracona do zeznawania przeciwko byłej nauczycielce. Rodzina Malfoyów odbywała areszt w swojej posiadłości do czasu, aż Wizengamot zdecyduje czy wtrącić ich do Azkabanu, czy nie. Na razie ciągle zbierano zeznania i dowody przeciwko nim. Aurorzy, w tym Harry, trzymali wartę, aby żadne z nich nie uciekło. Z tego co mówił Hermionie, Lucjusz dostawał szału, gdy go widział, a gdy usłyszał czego Harry chce od jego syna zaczął krzyczeć, że nigdy mu nie pozwoli na współpracę z zabójcą Czarnego Pana. Mimo znacznych oporów Malfoyów Harry jakoś zdołał przekonać Draco, aby pomógł w ich walce przeciwko Umbridge. Hermiona była pod sporym wrażeniem, ale nie udało się jej dowiedzieć, jak jej przyjaciel tego dokonał.  


ZEZNANIA W SPRAWIE PRZECIWKO DOLORES UMBRIDGE SKŁADAJĄ BYLI UCZNIOWIE HOGWARTU


Jak donosi nasz korespondent, czarne chmury zbierają się nad Dolores Umbridge (53 l.), byłą urzędniczką Ministerstwa Magii i Wielkiego Inkwizytora Hogwartu, która została postawiona w stan oskarżenia przez Hermionę Granger (18 l.) oraz Harry’ego Pottera (18 l.). Głównymi zarzutami są: nasłanie dementorów na Harry’ego Pottera w jego ówczesnym miejscu zamieszkania dnia 2 sierpnia 1995 roku, torturowanie uczniów Hogwartu w roku szkolnym 1995-1996 przy pomocy Krwawego Pióra, podawanie im eliksiru Veritaserum w celu wydobycia zeznań oraz próba rzucenia Klątwy Cruciatus na Harry’ego Pottera 17 czerwca 1996 r.

Jako pierwszy zeznawał Lee Jordan (20 l.), który potwierdził, że jednym ze sposobów karania uczniów było pisanie Krwawym Piórem. Tortura ta została osobiście opracowana przez oskarżoną i polega na wielokrotnym wycinaniu pisanych wyrazów na skórze skazanego. Jest to niezwykle krwawa i bolesna operacja. Po kilku sesjach na dłoni ofiary zostają blizny układające się w zdanie. Pan Lee Jordan pokazał Wizengamotowi blizny na dłoni układające się w zdanie „Nie będę wyśmiewał się z Dekretu Edukacyjnego Numer 26”. Poproszony o komentarz po wyjściu z przesłuchania powiedział Prorokowi Codziennemu: „mam nadzieję, że te wredne babsko zostanie zmuszone do wielokrotnego pisania swoim piórem zdania – jestem ropuchą i śmierdzę”.

Kolejnym, zaskakującym świadkiem, był Draco Lucjusz Malfoy (18 l.), który został przyprowadzony w kajdanach do Ministerstwa Magii przez aurorów. Pan Malfoy obecnie odbywa areszt razem ze swoją rodziną, która jest oskarżona o bycie zwolennikami Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać i walkę u jego boku. Zeznania potwierdziły nasłanie dementorów oraz próbę rzucenia Klątwy Cruciatus na Harry’ego Pottera, której był świadkiem w gabinecie Dolores Umbridge jako członek Brygady Inkwizycyjnej. Była to formacja złożona z uczniów, powołana przez oskarżoną, której celem było pilnowanie przestrzegania Dekretów Edukacyjnych ustanowionych przez Wielkiego Inkwizytora Hogwartu. Pan Malfoy ze szczegółami opowiedział o wszystkich niestosownych praktykach, których dopuszczała się Dolores Umbridge podczas jej pobytu w Szkole Magii i Czarodziejstwa. Po zakończeniu przesłuchania aurorzy odprowadzili świadka z powrotem do aresztu, nie pozwalając mu na kontakty z wysłannikiem Proroka Codziennego.

Wszystko wskazuje na to, że Dolores Umbridge zostanie skazana na pobyt w Azkabanie. Równolegle toczy się przeciwko niej śledztwo w sprawie niesłusznego karania czarodziejów pochodzenia mugolskiego, przez co kilku zmarło oraz sprzyjanie Temu-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać. Oskarżona nie chciała zamienić kilku zdań z wysłannikiem Proroka Codziennego. Wychodząc z sali rozpraw, oświadczyła, że „jeśli będziecie mnie dalej nagabywać, to zamienię was wszystkich w szczury”.


Hermiona westchnęła, odłożyła gazetę i wróciła do stołu. Luna ganiała po ogrodzie za gnomami, czym wywołała małą konsternację wśród starszej części zgromadzonych i uśmiechy wśród młodzieży. Fleur patrzyła na nią ze zdumieniem. Harry i Ginny szeptem coś omawiali. Percy próbował zabrać George’owi wino, a Hagrid rozmawiał z Nevillem i panią Weasley na temat roślinności w ogrodzie. Gdy Hermiona usiadła, Ron od razu objął ją ramieniem.
- Co tak długo? – szepnął.
- Musiałam przypudrować nos – mruknęła. – Coś ciekawego mnie ominęło?

Ron nie zdążył odpowiedzieć, ponieważ Harry wstał i zastukał łyżeczką w pusty pucharek po lodach. Luna obróciła twarz w jego stronę, nie zwalniając i nie patrząc, dokąd biegnie, przez co wpadła w żywopłot, pod którym ukrył się przerażony gnom. Harry poczekał, aż jego przyjaciółka wyplącze włosy z gałęzi i usiądzie na swoim miejscu. Wszyscy intensywnie wpatrywali się w niego i czekali, co też ma takiego ważnego do powiedzenia.
- Ja… chciałbym zwrócić się do was w pewnej ważnej sprawie – zaczął niepewnie. Popatrzył na Ginny, a ta uścisnęła mu rękę, dając znak, aby mówił dalej. Odchrząknął i kontynuował. – Większość z nas tutaj zebranych była w Zakonie Feniksa. Przez ostatnie lata trzymaliśmy się razem, wszyscy walczyliśmy przeciwko Voldemortowi i pokonaliśmy go. Udało się nam to dzięki Albusowi Dumbledore’owi. To on nas prowadził, dawał wskazówki, rady. Gdyby nie on, sądzę, że nie byłoby nas tutaj. Nie dalibyśmy…
- Dobra Harry! Nie ględź! Gadaj, czego chcesz! - brutalnie przerwał mu George i głośno czknął.

Wszyscy popatrzyli się na siebie nawzajem. Percy wyrwał szybkim ruchem butelkę George’owi, który nie był w stanie, przeszkodzić bratu. Pani Weasley ukryła twarz w dłoniach, a jej mąż wbił zmartwiony wzrok w swojego syna. Harry stał przez chwilę zbity z tropu, wziął głęboki oddech i wyrzucił z siebie.
- Chcę, abyśmy pomogli Severusowi Snape’owi.
Momentalnie zaległa cisza. Hermionie wydawało się, że nawet pszczoły i ptaki umilkły. Przez cały dzień było słonecznie i gorąco, ale w tym momencie zapanowała atmosfera, jakby nagle chmury przysłoniły niebo. Neville zastygł z pół otwartymi ustami, Ron wpatrywał się w Harry’ego ze zdumieniem, Bill zmarszczył brwi, a Fleur wodziła wzrokiem po zebranych. 

Dopiero pan Weasley przerwał ciszę i rzekł:
- Powiedz nam, czego właściwie oczekujesz?
- Chcę go oczyścić z zarzutów.
- Harry, on zabił Dumbledore’a! – powiedziała roztrzęsionym głosem pani Weasley.
- To kawał smoczego łajna! – George krzyknął, wstając i zwalając się z powrotem na krzesło. – Niech zgnije w Azkabanie!
- Nie! To nie tak! Posłuchajcie mnie! – Harry starał się przekrzyczeć szmer, który powstał, gdy wszyscy zaczęli wymieniać między sobą uwagi – Ja wiem, że to trudne… też mi było ciężko uwierzyć, że Dumbledore kazał mu siebie zabić… Mówię prawdę! Snape od początku do końca był w Zakonie, robił wszystko, aby Voldemort przegrał. Dzięki niemu go pokonałem!
- Nie masz dowodów Harry – zauważył ojciec Rona. – Każdy wie, że Severus jest mistrzem oklumencji, wszyscy śmierciożercy to potwierdzą… Tak samo, jak to, że był wyjątkową postacią w armii Sami-Wiecie-Kogo. Rada stwierdzi, że specjalnie zmienił swoje wspomnienia, aby oczyścić się z zarzutów…
- Tym bardziej że nikomu ich nie pokazałeś poza Kingsleyem – wtrącił Percy. – Wizengamot nie uwierzy wam na słowo, nawet ministrowi magii i Wybrańcowi.
- Musimy jakoś przekonać Snape’a, aby zechciał pokazać je na rozprawie – ciągnął Harry. – Starałem się z nim porozmawiać, ale mój szef go nienawidzi i utrudnia nam kontakty, jak tylko się da. Poza tym… - starał się uśmiechnąć - gdy idę do Snape'a, to ma minę, jakby chciał wyskoczyć przez okno i stanowczo odmawia udzielenia sobie pomocy.
- On cię nienawidzi, a ty chcesz mu pomóc – Ron był zdegustowany.
- A ja uważam, że każdy jest wewnętrznie dobry, tylko czasem o tym nie wie – odezwała się swoim rozmarzonym tonem Luna. – Jeśli Harry mówi, że profesor Snape jest niewinny, to ja mu wierzę.
- On jest okropni – Fleur zmarszczyła nos, jakby ktoś zanieczyścił koło niej powietrze. – Gdy my bylici w ‘Ogwart professeur naśmiewaci się z moi ęgilski.
- Ja tam wierzę Harry’emu – rzekł Hagrid.
- Ja też – dodała Ginny.
- Nie ukrywajmy, że z Severusa zawsze był kawał sukinsyna – powiedział Bill, na co pani Weasley syknęła, a George spadł ze śmiechu pod stół. – Nikt go nie lubił, ale musieliśmy utrzymywać z nim kontakty i go tolerować, bo ufaliśmy osądowi Dumbledore’a. Przykro mi Harry, ale ciężko uwierzyć, że był po naszej stronie.

Przy stole rozszedł się pomruk świadczący o tym, że większość zebranych zgadza się z Billem. Harry nadal stał, myśląc co jeszcze powiedzieć. Gdy stwierdził, że nic mu nie przyjdzie mądrego do głowy, popatrzył błagalnie na Hermionę, a ta od razu zrozumiała, że przyjaciel oczekuje od niej pomocy.
- Przeanalizujmy to – zaczęła mówić i wszyscy umilkli. – Fakty są takie, że wszystko świadczy przeciwko Snape’owi. Opinia publiczna wie o nim tyle, że był to wyjątkowo oddany Voldemortowi, zabił Dumbledore’a, nienawidził Harry’ego od samego początku, faworyzował dzieci śmierciożerców… Tego jest naprawdę dużo. Na dodatek jego osobowość i fizjonomia są… - urwała, szukając odpowiedniego określenia.
- Mocno odpychające – podpowiedział Percy.
- Tak, to właśnie miałam na myśli…
- Niiiiiiikt nieeeee chceeee się kumplooowaaaać zeeeee staaaaaryyym nietopeeeerzeeem! – zawył George, próbując śpiewać, po czym głowa opadła mu na stół.
- Wizengamot z góry założy, że jest winny – powiedział pan Weasley, patrząc z ukosa na pijanego syna. – Sami wiecie, jak to działa. Nawet Kingsley niewiele tu pomoże.
- Może wpłynąć na radę – stwierdził Harry. – Gdy z nim rozmawiałem, a potem pokazałem mu wspomnienia, to wyglądał na przekonanego o niewinności Snape’a.
- To wcale nie jest takie proste. Kingsley nie jest taki jak Korneliusz Knot – rzekł Percy, po czym mocno się zaczerwienił. – Sądzę także, że nauczyciele z Hogwartu nie będą stać za nim murem.
- Minerwa McGonagall widziała wspomnienia – powiedział Harry, a wszystkie oczy zwróciły się na niego. – Są w myśloodsiewni w jej gabinecie, stwierdziłem, że należy jej pokazać. Nie wyglądała na zachwyconą, ale liczę na jej słynne poczucie sprawiedliwości.
- No dobrze, nie mamy wątpliwości, że wszyscy są przeciwko Severusowi Snape’owi – ciągnęła temat Hermiona. – Jednakże jest dużo okoliczności łagodzących. Możemy z całą pewnością stwierdzić, że ratował Harry’ego w pierwszej klasie, gdy Quirrell próbował go zabić. Ron i Harry złożyli zeznania w sprawie łani, która wskazała im drogę do Miecza Gryffindora. Wystarczy, że Snape wyczaruje patronusa i nie będzie wątpliwości, że to on im pomógł.
- O ile mu się zechce – mruknął Ron.
- A poza tym… – Hermiona uśmiechnęła się do Harry’ego – zapomnieliśmy, że mamy mnóstwo świadków rozmów pomiędzy Dumbledore'em a Snape'em.
- Kogo? – zdezorientowany Neville zadał pytanie. – Mówiłeś, że zawsze rozmawiali na osobności w gabinecie dyrektora.
- No właśnie! – krzyknął uradowany Harry.
- Co właśnie? – Neville nadal nie wiedział, o co chodzi.
- Portrety… - Rona olśniło. – W gabinecie są portrety wszystkich dyrektorów!
- Tak, Ron. Jest tam mnóstwo portretów – ciągnęła myśl Hermiona. – Na pewno zeznają, że Snape zabił Dumbledore’a na jego polecenie.
- Nie wspominając o portrecie Albusa – dodał pan Weasley. – On sam może to potwierdzić… tylko czy portrety zostaną uznane za wiarygodne źródło informacji?

Wszyscy zamyślili się. Nikt nie wiedział, czy kiedykolwiek była rozprawa przed Wizengamotem, gdy portret zeznawał na korzyść lub niekorzyść oskarżonego. Nie wiadomo było także, w jaki sposób zostanie rozwiązany problem przesłuchania, jako że większość namalowanych osób nie może opuszczać gabinetu dyrektora. Hermiona pomyślała, że będzie musiała poszukać informacji w książkach. To oznaczało kolejną żmudną robotę do wykonania.

- Myślę, że dobrze kombinujesz Hermiono – Bill uniósł kieliszek w geście uznania. – Twoje zdrowie!
- Jest jeszcze jeden problem – powiedział Harry. – Trzeba przekonać Snape’a, aby dopuścił, by ktoś go bronił w Wizengamocie.
- Mogę do niego zajrzeć – zaoferował się pan Weasley. – Może mnie wysłucha i coś na to poradzimy.
- A dementorzy?
- Molly, kochanie, są przepędzeni...
- Ach, zapomniałam!
Przy stole zapadła cisza. Dzień chylił się ku końcowi, niebo powoli przybierało różową barwę. Hagrid poruszył się na krześle.
- Było miło, ale ja to chyba se już pójdę…
- Chwila! – Ron zerwał się na równe nogi. – Hagridzie, mam do ciebie sprawę!
- Taaa?
- Znasz się na Puszkach Pigmejskich?

***

Gdy Fred i George byli zmuszeni opuścić swój sklep na ulicy Pokątnej, zastanawiali się, co zrobić z Puszkami Pigmejskimi. Mieli ich ponad pięćdziesiąt sztuk, to było zdecydowanie za dużo, aby je wykarmić, mimo że jadły wszystko – nawet śmieci. Nie mając wielkiego wyboru, rozdali na szybko połowę przypadkowym czarownicom i czarodziejom, a resztę po prostu wypuścili. Przed ponownym otwarciem sklepu George z Ronem złapali sześć puszków, które zamieszkały w ich piwnicy. Niestety, nie chciały się rozmnażać.
- Może to kwestia tego, że siedziały w ciemnej piwnicy przez ponad pół roku? – zastanawiał się George.
- Albo zła dieta – dodał Ron. – Gdybym żywił się pająkami, też by mi się nie chciało bzykać.
- Myślisz, że jak damy im do klatki stoliki, na nich talerzyki ze spaghetti i zapalimy świece, to coś między nimi zaiskrzy?
- Jaaasne, może im jeszcze zagrać na akordeonie i zaśpiewać pieśni o miłości?
- Jak masz akordeon to jazda! – rzucił George, zerkając badawczo na puszki.

Nic co wymyślili, nie pomogło. Zwierzątka nadal nie chciały się rozmnożyć. Postanowili poradzić się Hagrida, który miał być na urodzinach Harry’ego. Ron przyniósł pudełko z puszkami przed dom, a pół-olbrzym sprawdzał, co jest z nimi nie tak. Przyglądał się uważnie każdemu z osobna, po czym rzekł:
- Cholibka! Nic dziwnego, że nie mają młodych!
- Coś im dolega? Są chore? – dopytywała się zaniepokojona Luna.
- Chodzi o to, że nic im się nie stało. Są całe i zdrowe!
- To, czemu nie mają małych?
- Bo to wszystko to dorodne dziewuchy są! – Hagrid zachichotał. – Mieliście szczęście złapać same baby!
- Ten zwierzęcy magnetyzm… - dodała Ginny ku ogólnemu wybuchowi wesołości.
- O kurna… musimy złapać jakiegoś faceta… - Ron nie był zachwycony.

Hermiona podeszła do niego i postukała go w głowę.
- Ziemia do Rona! Myśl!
- Co znowu ci nie pasuje kobieto?
- Twoja rodzona siostra ma puszka płci męskiej. Nazywa się Arnold i sądzę, że będzie wyjątkowo atrakcyjny dla twoich panienek!
- No tak! – Ron pacnął się dłonią w czoło. – Kurde, zapomniałem o Arnoldzie! Ginny, dawaj go tutaj! Będzie miał dzisiaj upojną noc!

Ginny nie trzeba było dwa razy powtarzać. Pobiegła po swojego zwierzaczka i po minucie była z powrotem. Ostrożnie włożyła go do pudełka. Samiczki na początku zbiły się w stadko z dala od obcego samczyka. Arnold powoli zbliżył się do nich i zaczął je obwąchiwać. Po chwili wszystkie puszki płci damskiej zapoznały się z samczykiem i zaczęła się zabawa.
- O matko! – wyrwało się zaskoczonemu Ronowi. – To się dzieje tak szybko?
- Bierze się za drugą! – pisnęła Ginny.
- Na gacie Merlina! – wykrztusił Neville, patrząc na wygibasy puszków z szeroko otwartymi oczami.

Pudełko trzęsło się jak szalone. Hermiona patrząc na puszki, miała zawstydzoną minę, Luna wykazywała naukowe zainteresowanie, a Harry’emu opadła szczęka.
- Chciałbym być jak Arnold – stwierdził Ron.
- Okrągły i puszysty? Zapuść włosy i zacznij jeść za troje – odpowiedziała mu z niewinnym uśmieszkiem Ginny.
- A może chcesz mieć sześć dziewczyn na raz? – spytała z przekąsem Hermiona.
Harry’ego i Neville’a dopadł gwałtowny atak kaszlu. Ron zaczerwienił się i zaczął dukać, że nie miał tego na myśli.
- Dobra, idziemy do domu! – zdecydowała Ginny. – Dajmy im trochę prywatności.
Radosne piski oznaczające, że puszki dobrze się bawią, trwały do samego rana. Arnold zaś, po niedługim czasie, został ojcem siedmiu małych, puchatych kuleczek.

sobota, 28 listopada 2015

Voldemort ubiera się u Madame Malkin: Rozdział 5 – Jestem kogutem domowym!

Eloooo! Tu Glizdek!
Alvin się nie odezwał :(. Cierpię.
Anna 69, bardzo dziękuję za te zdjęcia są… ekhm… nie przesyłaj ich więcej, proszę!

Pytacie co tam u mnie słychać? Ostatnio moje życie jest wyjątkowo nudne. Zostałem kurą domową, to znaczy, kogutem! Wolałbym działać, walczyć, a zmieniam Voldusiowi pieluchy… Pewnie kiedyś mi jakoś to wynagrodzi :)

Mój dzień wygląda następująco:
O 7 pobudka, zrobienie śniadania Voldkowi, potem chwila zabawy. Następnie idziemy na spacer. Najczęściej idziemy na plac zabaw chociaż muszę uważać, aby nie jadł piasku bo to od niego dostał krostek. Wczoraj byliśmy u lekarza, który to potwierdził. Jak wychodziliśmy stała się rzecz straszna. Jakaś babka rzuciła tekstem, że nie widziała nigdy w życiu tak brzydkiego dziecka… No i się zaczęło! Voldemort dostał szału i chciał rzucić na nią klątwę. Szamotałem się z nim kilka chwil nie dając mu dostać się do różdżki (na szczęście została w wózku). Zleciały się pielęgniarki i matki z poczekalni oglądając przedstawienie. Nie mogłem użyć magii ponieważ była to mugolska przychodnia! No przecież nie polezę z Voldkiem do Świętego Munga… Mój Pan udobruchał się dopiero wtedy gdy obiecałem mu, że zamienię wredne babsko w świnkę morską. Rechotaliśmy później jak dwa wariaty patrząc przez okno jak próbuje uciec pielęgniarkom, a mamuśki dostają zbiorowej histerii :D

Wracając do tematu: po spacerku robię mu obiadek, czytam książeczkę do snu: „Mein Kampf” Hitlera, Volduś jest jego wielkim fanem. Następnie drzemka - pół godzinki dla słoninki! Gdy Mój Pan wstanie bawimy się w planowanie zagłady mugoli. Ostatnio zrobiłem z kartonów małe miasteczko, dodałem ludziki Lego dla większej autentyczności. Na brodę Merlina, jak on się dobrze bawił! Udawał Godzillę i niszczył miasto, torturował ludziki, rozczłonkowywał je, rzucał Avady, a na samym końcu podpalił wszystko! Uwielbiam patrzeć na słodkie zabawy maluszków! Dzieci to mają wyobraźnię :D. Patrzajcie na zdjęcie:


Wieczorem ogląda dobranockę (uwielbia „Pszczółkę Maję” i „My little Pony”), potem zjada kolacyjkę, kąpiemy się i mój maluch idzie spać.  Wtedy mam czas aby napisać nowy post, wstawić go na bloga. W międzyczasie wstawiam pranie, sprzątam chałupę i doję Nagini (o ile ją złapię, wredna sycząca parówa!). Czasem wypijemy jakieś piwko z Bartym Seniorem.

Powiem wam, że zacząłem się z nim nawet nieźle dogadywać. Nie sprawia kłopotów, daje bez problemu kasę (ostatnio kupiliśmy sobie plazmę i playstation!) i czasem powie coś zabawnego. Opowiadał wczoraj o jakimś Weatherbym. Daje chłopakowi najgorsze prace, a ten cieszy się jak głupi. Ostatnio Barty tak miał dosyć jego gadania, że kazał mu napisać raport na temat przemytu eliksirów miłosnych na granicy Polsko-Chińskiej, a ten głupek to zrobił! A przecież każdy wie, że Polska to gdzieś w Afryce jest, a nie w USA jak Chiny! He, he! Ja to nie wiem jak można tak się dać traktować, trzeba mieć chociaż odrobinę asertywności i godności osobistej!

Chwila… Voldemort mnie wzywa…

Uffff… znowu oberwałem cruciem bo jad Nagini był za gorący o 4 stopnie Celsjusza. Następnym razem muszę bardziej uważać… Kazał też sobie wymasować stopy i zamówić na jutro grupę cyrkową złożoną z karłów albinosów. Chce się pośmiać ten mój Volduś! Powiedział, że jak mi się nie uda to zedrze ze mnie skórę i zrobi sobie z niej pufę, aby trzymać na niej nogi jak dorośnie! Mimo wszystko i tak go uwielbiam <3

Chcę się jeszcze wam pochwalić, że udało mi się przekonać Voldemorta do nocnika! W końcu znalazłem model który mu pasuje. Mój jakże GENIALNY mózg podpowiedział mi abym zamówił mu z internetu coś co go zainspiruje i zaciekawi. Patrzcie i podziwiajcie:


Czyż nie jestem wspaniały? Na nowej plazmie zaczęliśmy oglądać „Grę o tron” i bardzo się to spodobało Voldusiowi. Zwłaszcza jest fanem Daenerys. Powiedział, że jak znowu dorośnie i załatwi Pottera to zostanie „Ojcem Węży”. Patrząc na to jak rozwija się jego związek z Nagini to wszystko jest możliwe… Małe Voldęże… Matko bosko kochano, spraw abym nie musiał ich wychowywać! :(

Tak na koniec ponarzekam, że kasa nam się skończyła po tych wszystkich zakupach, a Barty nie wyrabia z nadgodzinami. Voldek się wścieka bo wypatrzył w necie kilka fajnych zabaweczek:





Milusie nie? Rozumiem jego frustrację bo też miałem takie marzenia w dzieciństwie. Pamiętam jak tata nie chciał mi kupić najnowszej figurki hipogryfa, która latała, ziała ogniem i strzelała laserami z oczu! Boże, wszyscy to mieli, nawet Lupin! James mi nie dawał żyć! A ojciec tylko nie i nie… dobrze że go ten niedźwiedź zjadł… Też się czułem jakbym był trawiony gdy usychałem z tęsknoty za Super Duper Action Hypogriff Double Laser From Oczu!

Teraz musze poszukać tych karłów albinosów…
Pozdrawiam smętnie!
Wasz Glizduś! <3


P.s. - Kolejny post za tydzień bo jadę z Voldusiem nad morze aby sobie trochę jodu powdychał!

czwartek, 26 listopada 2015

Polska Szkoła Magii i Czarodziejstwa: Rozdział 5 – Wizyta w czarodziejskim świecie


Pan Grzegorz wcisnął przycisk na kluczyku od samochodu. Pojazd dał sygnał dźwiękowy oraz zaświecił światłami oznajmiając tym samym że jest zamknięty. Rodzina Michalskich ruszyła za Angelique, która skierowała swoje kroki do jednego z przejść podziemnych koło Dworca Centralnego. Schody były brudne i walały się po nich śmieci, mężczyzna zauważył, że wiele z nich ma logo McDonalda. Było już po południu. Korytarzami pędzili ludzie: część śpieszyła się na pociąg sądząc po wielkich walizkach które w pośpiechu ciągnęli za sobą. Inni dopiero skądś przyjechali, widać było wielu turystów ze śniadą cerą. Trzymali kurczowo mapę albo smartfona i szukali drogi. Sklepikarze w piekarniach dwoili się i troili aby wydać zamówienia, to samo można było zaobserwować w podziemnych restauracjach. W pewnym momencie pan Grzegorz był pewny, że blondyna zgubiła się. Szli już dość długo, krętymi korytarzami.
- Jestem głodna – oznajmiła Patrycja.
- Chwila, zaraz coś zjemy, już jesteśmy prawie na miejscu – mruknęła Angela.
- Myślałem, że to miasteczko jest gdzieś pod Warszawą, jakoś nie widać aby pani nas prowadziła w jakieś konkretne miejsce – powiedział nerwowo pan Michalski. – Też jestem głodny, chodźmy do jakiejś restauracji i wracajmy do domu.
- To tutaj – oświadczyła Angela.

Panu Grzegorzowi opadła szczęka. Stali przed sklepem z magicznymi gadżetami. Wejście zasłonięte było indyjską kotarą. Wnętrza nie było widać ponieważ do szyb poprzyklejane były plakaty reklamujące samodoskonalenie poprzez drogę Buddy, reklama nowego magicznego show Jurka Debeściaka oraz hippisowskiego festiwalu w Niemczech. W wolnych miejscach wisiały pentagramy, oczy Horusa i Proroka oraz ręce Fatimy. Jakaś starsza kobieta przeżegnała się przechodząc obok mrucząc „Ojcze nasz” pod nosem. 
- Jaja sobie robicie…?
- He, he – zaśmiała się cicho Angela. – No kto by pomyślał, że magiczny świat jest za sklepem z magicznymi artykułami.
- Zabawne – stwierdziła szczęśliwa Patrycja i pewnym siebie krokiem wkroczyła za kotarę.

W środku znajdował się regał z mnóstwem książek o tytułach typu „Zajrzyj w szklaną kulę i przekonaj się co cię czeka”, „20 uroków na upierdliwego szefa” czy „Ratunku! Jestem dzieckiem szatana!”. Po lewej stronie od wejścia, od podłogi do sufitu wisiały najróżniejsze paciorki, talizmany, breloczki, naszyjniki i bransoletki. Po prawej stronie dwa rzędy ubrań: królowała czerń ale zauważyć można było kilka kolorowych, orientalnych tunik. Przy ścianie naprzeciwko wejścia siedział sprzedawca. Jego twarz wyrażała bezgraniczną pogardę dla świata. W oczach błyskała czysta nienawiść, pomiędzy nimi wystawał haczykowaty nos. Wąskie usta wykrzywione były w grymasie. Czoło miał bardzo wysokie z powodu postępującego łysienia, reszta brązowych poskręcanych włosów umiejscowiona była głównie z tyłu czaszki. Sprzedawca nie był stary, wyglądał najwyżej na czterdziestkę.
- Dzień dobry Adamusie! – Zaświergotała Angela.
- Zgnij w piekle! – warknął.
- Ha, ha, ale ty masz dzisiaj dobry humor! – niezrażona jego odpowiedzią czarownica podeszła do jednej z dwóch przebieralni. – Spokojnie, pojutrze znowu tutaj zajrzę!
- Mam nadzieję, że do tego czasu umrę.
- Oj, nie tak ostro… co pomyślą o tobie nasi goście? – Angela uśmiechnęła się czarująco do sprzedawcy po czym odwróciła się do zaskoczonych Michalskich. – Musimy wejść wszyscy do tej przebieralni.

Gdy cała trójka znalazła się w obdrapanej kabinie, czarownica zasunęła kotarę i wyjęła różdżkę z marynarki.
- Patrz Patrycjo i ucz się – powiedziała do dziewczynki.
Wsunęła różdżkę do okrągłej dziury w ścianie. Przekręciła ją dwa razy w lewą stronę. Nagle kabiną szarpnęło i zaczęła spadać w dół. Przerażony pan Grzegorz złapał się haka na ubrania. Patrycja z krzykiem złapała go w pasie. Angela, opanowana i spokojna, nadal trzymała różdżkę. Mężczyzna przysiągł sobie, że jeśli przeżyję tą dziką jazdę to zwymyśla blondynę. W momencie gdy o tym pomyślał, kabiną znowu szarpnęło ale tym razem oznaczało to koniec trasy. Winda zatrzymała się, Angelique wyjęła różdżkę i odsunęła kotarę.
- Witamy w Magowie! – powiedziała.

Oniemiali z wrażenia Michalscy wyszli powoli na ulicę miasteczka, które wyglądało jakby zatrzymało się w czasie kilkaset lat temu. Kobiety nosiły długie do ziemi suknie, wiele z nich miało fantazyjnie ułożone włosy. Mężczyźni ubrani byli w długie szaty wyglądające jak skrzyżowanie sutanny z orientalną tuniką. Wielu z nich miało wygolone boki na głowach a pod nosem znajdowały się gęste wąsy. Stali przed gospodą „Pod rogatą kaczką”. Wszyscy się na nich patrzyli.
- Kolejna mała czarownica z mugolskiego świata Angie? – zawołał gruby czarodziej, siedzący przy stoliku najbliżej wejścia, przed nim stało piwo w wielkim kuflu.

Panu Michalskiemu od razu skojarzył się z Zagłobą z „Potopu”. Miał włosy tylko na czubku głowy, pod nosem gęsty wąs który kończył się poniżej brody. Oczy osadzone nad pulchnymi policzkami błyskały figlarnymi błyskami. Na sobie miał długą koszulę koloru czerwonego z mnóstwem złotych guziczków wzdłuż zapięcia. Na to założył szatę bez rękawów w tym samym kolorze za to gęsto haftowaną złotą nicią.
- Jak widać – odparła blondynka z uśmiechem. – Możemy usiąść koło pana?
- Siadajcie!

Pan Grzegorz odwrócił się i popatrzył się na przebieralnię, która uniosła się szybko w górę i zniknęła w błękicie nieba. Zastanawiał się gdzie znajduje się to miasto. Pomyślał, że stwierdzenie Angeli „pod Warszawą” nabiera teraz innego znaczenia ale skoro są pod ziemią to dlaczego widzi niebo i słońce? Zrobił obrót przyglądając się otoczeniu. Kamienice, które go otaczały były najróżniejsze: niektóre były pochylone w taki sposób że aż dziw brał, że się jeszcze nie zawaliły. Inne miały podoczepiane wieżyczki z różnych stron. Jedna była bardzo bogato zdobiona – drzwi miała wykonane ze złota a okiennice miały dekoracje ze szlachetnych kamieni. W oddali widać było kilka wysokich budynków. Pan Grzegorz nie był pewny czy kamienice mogą mieć po dziesięć pięter. Pomyślał, że czarodzieje mają dziwny gust i usiadł przy stoliku obok Patrycji.
- Co podać? – spytała się kelnerka, miała na sobie długą suknię w kolorze fioletowym.
Przy jej pasie wisiała mała, płócienna torebka z której wyciągnęła piórko i notesik.
- Zająca w śmietanie, do tego kasza gryczana i sałatka warzywna – odpowiedziała bez wahania Angela.
- Do picia?
- Dzban kompotu rabarbarowego. Wszystko na cztery osoby.
- Nie trzeba było, moje dziecko, nie trzeba było… Pewnie jesteście samochodem dlatego nie bierzesz wina? – Spytał gruby czarodziej.

Pan Grzegorz przypatrywał mu się z głębokim niedowierzaniem. Jakim cudem „Zagłoba” wie co to samochód? Przecież po wyglądzie tego miejsca od razu można wywnioskować że społeczność czarodziei jest zacofana o jakieś 500 lat. Stary czarodziej zauważył to spojrzenie i zaczął mówić.
- Nie przedstawiłem się, nazywam się Ziemowit Borkowski – potrząsnął ręką uradowanej Patrycji („Patrycja jestem!”) a potem zmieszanego pana Michalskiego („Grzegorz”, bąknął pod nosem). – Wiem co to samochód! He, he! Pamiętam czasy gdy ich było mało w Polsce, oj tak, tak. Tyle ma się wspomnień gdy ma się 106 lat…
- Ile!? – wyrwało się zaskoczonej Patrycji.
- Pan Ziemowit jest byłym nauczycielem mugoloznastwa – wtrąciła Angela. - To on zauważył, że mam talent i kazał iść na studia pedagogiczne. Przygotował mnie porządnie do tej roboty, zaszczepił u mnie miłość do mugolskiego świata, jestem panu bardzo wdzięczna – uśmiechnęła się do swojego mentora, który odwzajemnił uśmiech.
- Wie pan jak jest… miałem setkę na karku, pomyślałem, że czas iść na emeryturę. Angie była moją najlepszą uczennicą, nie widziałem nikogo innego na moim miejscu.
- Ale, ale… 106 lat? Nie wygląda pan! – Wykrztusił pan Grzegorz.
- My czarodzieje tak mamy! Patrzycie na mnie i myślicie, że mam ledwo 80 lat! Patrzycie na Angelę i myślicie, że ma 20 lat… a ona ma 50! Ha, ha! ŻARTUJĘ! – ryknął czarodziej na widok zaskoczonych min na twarzy mugoli. – Ale zdradzę wam sekret… to niebo i słoneczko jest sztuczne.
- Nie może być! – powiedziała Patrycja wychylając się spod dachu tarasu aby przyjrzeć się niebiosom. – Jak to zrobiliście? Jesteśmy pod ziemią?
- Mądra z ciebie dziewczyna – pochwalił ją „Zagłoba”. – Pomagałem ukrywać nasz świat przed niemieckimi mugolami w 1940 roku. Wiecie: bomby, łapanki, stary Chełmiński został zestrzelony… nawet nie zdążył wyjąć różdżki… to były ciężkie czasy. I jeszcze ten Grindelwald ze swoją armią… Postanowiliśmy przenieść nasze domy pod ziemię. To był niesamowity wysiłek, tysiące czarodziejów pracowało nad tym przez kilka miesięcy. Przenosiliśmy kamienicę po kamienicy, dom po domu, kamień po kamieniu. W międzyczasie staraliśmy się pomagać mugolskiej społeczności. Ciężko było tym bardziej, że armia Grindelwalda zaczęła zbierać swoje żniwo. Walki trwały dzień i noc, zabici i ranni czarodzieje liczeni w tysiącach. Och, jakże to było okropne! – Stary czarodziej zakrył twarz dłońmi po czym szybko wyprostował się ponieważ na stół wjechał gorący zając w śmietanie. – Ale co my będziemy gadać o takich niemiłych rzeczach! Mówmy o żywych! Radujmy się!

Pan Grzegorz nie pamiętał kiedy ostatni raz jadł coś tak dobrego. Pani Jadwiga gotowała bardzo dobrze, a on sam jeździł po całym świecie i próbował różnych rzeczy ale ten zając przebijał wszystko. Mięso rozpływało się w ustach zaś sos śmietanowy był istną poezją kulinarną. Kasza gryczana także smakowała inaczej, była bardziej aromatyczna i treściwa. Warzywa w sałatce były świeże i pełne słońca. Chłodny kompot z rabarbaru doskonale gasił pragnienie. Pomyślał, że magia nie jest taka zła. Gdy wszyscy się najedli pan Ziemowit wyjął swoją bogato zdobioną różdżkę aby pokazać ją Patrycji. Była zrobiona z drewna czarnego koloru, na jej rękojeści wyrzeźbione były winorośle, które zbierały skrzaty domowe. Wręczył ją dziewczynce:
- Heban i róg jednorożca! Przedwojenna robota… Takich teraz nie robią… Machnij mała! Nie krępuj się!

Pan Grzegorz miał złe przeczucia co do realizacji tego pomysłu. Patrycja wyglądała jakby znalazła właśnie prezent pod choinką. Westchnęła z zachwytu, wzięła porządny zamach i opuściła gwałtownie różdżkę. Po tarasie przeszło małe tornado. W powietrzu zaczęli latać ludzie, stoliki oraz zastawa stołowa. Resztki zająca w śmietanie wylądowały na ojcu dziewczynki. Dzban po kompocie rozbił się malowniczo o drzwi gospody, które w ostatniej chwili zamknęła przerażona kelnerka. Angela oberwała sałatką warzywną, która stworzyła wzór na jej kostiumie którego nie powstydziłby się sam Pollock. Kilka osób wylądowało razem ze stolikami na chodniku pomiędzy przerażonymi przechodniami. Wybuchła mała panika, pan Ziemowit zabrał zszokowanej Patrycji różdżkę i zaczął przekrzykiwać tłum.
- Mój błąd! MÓJ BŁĄD! Zaraz to naprawię... Zostaw to Mścigniew! Odkupię ci! – Krzyknął do mocno nieświeżego czarodzieja który próbował zanurkować w studzience kanalizacyjnej w poszukiwaniu butelki wina. Machnął kilka razy różdżką i stoliki wróciły na swoje miejsce.
- Chłoszczyść! - zawołała Angelique.

Reszta klientów gospody także powyjmowała różdżki dzięki czemu kilka minut później wszystko wróciło do normy. Znowu rozbrzmiał gwar i śmiech charakterystyczny dla pory obiadowej w lokalu.
- Będzie z Ciebie niezła czarownica – powiedział z podziwem Pan Ziemowit do Patrycji. – Miło było was poznać (w tym momencie uścisnął rękę pana Grzegorza), muszę uiścić zapłatę za szkody które wyrządziłem a wy pewnie musicie zrobić zakupy do szkoły. Trzymaj się Angie, bądź zdrowa i pozdrów ode mnie Adamusa! Podejrzewam, że nic się nie zmienił i nadal wszystkich nienawidzi…

- Czemu ten gość ze sklepu magicznego jest taki… gburowaty? – spytał się pan Michalski blondynki gdy szli główną ulicą.
- Adamus? Och, to długa i smutna historia… - zmarszczyła brwi. – Z tego co mówiła mi babcia urodził się w czarodziejskiej rodzinie… bogatej, z tradycjami, jako wyczekiwany męski potomek bo jego rodzice wcześniej dorobili się czterech córek. Wychowywany był jak książę, miał przejąć grunty, zamki i interesy rodu… Jednak życie czasem jest okrutne, z całej piątki dzieciaków okazało się że tylko on nie ma mocy magicznej. Jego siostry dostały się do szkół magii, dwie z nich poszły nawet do Beauxbatons we Francji („och!” wyrwało się Patrycji) ale Adamus nie dostał ani jednego listu. Jego rodzice starali się interweniować we wszystkich magicznych placówkach edukacyjnych w Europie ale nic to nie dało. Był charłakiem..
- To… eeee… odwrotność przypadku Patrycji? – spytał pan Grzegorz. 
- Dokładnie tak jak pan mówi! – ucieszyła się Angela. 
- Co się robi w takim przypadku?
- Posyła się takie dzieci do mugolskich szkół. Rodzice na szczęście się nie wyparli Adamusa…
- Czarodzieje porzucają swoje dzieci gdy te okazują się nie mieć mocy magicznych?
- Kiedyś tak bywało w starych rodach… – stwierdziła Angela z wyraźnym niesmakiem. – W dzisiejszych czasach rzadko to się zdarza. Rodzice Adamusa posłali go do najlepszych mugolskich szkół. Studiował na Harvardzie i w Oxfordzie. Zajmuje się fizyką teoretyczną, z tego co wiem wydał kilka książek pod pseudonimem które cieszą się sporym zainteresowaniem wśród naukowców.
- To czemu pracuje w sklepie?
- Z tego co słyszałam mimo, że okazał się charłakiem znalazły się zubożałe czarodziejskie rody z córkami na wydaniu. Wiadomo… tak to jest gdy w grę wchodzą pieniądze i tytuły… W każdym razie zaaranżowano małżeństwo, Adamus zakochał się w swojej narzeczonej, która go zapewniała o miłości i oddaniu mimo braku mocy magicznych. Niestety… – tutaj Angie westchnęła - … na kilka miesięcy przed ślubem panna uciekła z ubogim czarodziejem za którego wyszła. Adamus załamał się, zaczął pić, przegrywać majątek w karty… Wyrzucono go z Harvardu, potem z Oxfordu. Jego rodzice nie wytrzymali gdy się okazało, że przepił w Las Vegas posag jednej z sióstr. Wyrzucili go z domu i wykreślili z testamentu. Skończyło się na tym, że Adamus nadal pije, ma pogardę zarówno dla magicznego jak i mugolskiego świata. Nienawidzi zwłaszcza czarownic bo przypominają mu zawód jakiego doznał. Zawieszony w jednej i drugiej rzeczywistości wylądował jako strażnik przejścia i sprzedawca w sklepie a po godzinach pisze książki o teorii chaosu. Może się kiedyś otrząśnie, ale szczerze mówiąc, przestałam na to liczyć…. Jesteśmy na miejscu – blondynka wskazała na wejście do banku. - Tutaj wymieni pan złotówki na galeony!

poniedziałek, 23 listopada 2015

Powojenne życie Hermiony G.: Rozdział 5 – Żuczek i ropucha


Hermiona miała tego wszystkiego dość, zwłaszcza zmęczenie zaczęło dawać się jej we znaki. Stawiła się wcześnie rano na przesłuchanie do Ministerstwa Magii, a właśnie dobiegała piąta po południu. Składała zeznania od kilku godzin z trzema małymi przerwami i jedną dużą na obiad. Najpierw komisja poprosiła, aby zrelacjonowała wszystkie wydarzenia od odrodzenia się Voldemorta. Gdy to zrobiła, zaczęły padać pytania. 

Co wie o śmierci Dumbledore’a? Czy jest pewna, że Syriusz Black był po stronie Zakonu? Skąd wie, że Peter Pettigrew to był naprawdę on? Co dokładnie robiła z Harrym Potterem, gdy się ukrywali? Czy Ksenio Lovegood miał jakieś dodatkowe korzyści z wydania ich śmierciożercom poza sprowadzeniem córki do domu? Co dokładnie zdarzyło się w dworze Lucjusza Malfoya? Dlaczego włamali się do Gringotta? Co dokładnie robiła w czasie Bitwy o Hogwart?

Przesłuchanie odbywało się w sali rozpraw przed składem Wizengamotu. Hermiona pamiętała, że gdy ostatnim razem tu była to udawała Mafaldę Hopkirk, która teraz we własnej osobie siedziała jako jeden z członków komisji. Zrobiło jej się głupio, ponieważ podejrzewała, że kobietę spotkało później sporo nieprzyjemności z jej powodu. W czasie przerwy, podeszła do Mafaldy, aby ją przeprosić i powiedzieć, że podczas dalszej części przesłuchania przedstawi powody, dlaczego to zrobiła . Zaskoczona urzędniczka odpowiedziała szeptem, że wybacza. Ostatecznie konsekwencje nie były bardzo dotkliwe, a skoro Hermiona pomagała Harry’emu Potterowi pokonać Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać to nic wielkiego się nie stało.

***

Po otrzymaniu listów od Percy’ego cała trójka długo dyskutowała w pokoju Rona czy mówić dokładnie, w jaki sposób pokonali Voldemorta. Harry nie był pewny czy świat czarodziejów powinien się dowiedzieć o horkruksach. Z drugiej strony mogliby mieć nieprzyjemności, gdyby nie wytłumaczyli, dlaczego włamali się do Gringotta. Dopiero gdy minęła północ i byli już mocno zmęczeni Hermiona zakończyła dyskusję, oświadczając, że należy powiedzieć wszystko. Argumentowała to tym, że potencjalni naśladowcy Voldemorta będą wiedzieć, że nawet siedem horkruksów nie ochroni ich przed śmiercią i zawsze znajdzie się ktoś, kto ich pokona.

Pierwszy przed komisją zdawał relację Harry. Następnego dnia Hermiona, a jako ostatni był Ron. Zajmowało to cały dzień, musieli stawić się o siódmej rano, a koniec przewidywany był po dwudziestej. Harry wyszedł z sali rozpraw dopiero o dwudziestej trzydzieści, zmęczony, ale szczęśliwy, że ma to już za sobą. Przewodniczącym Wizengamotu był Kingsley Shacklebolt, który co jakiś czas uśmiechał się do przesłuchiwanego świadka, aby go podnieść na duchu. Jedną z dwóch rzeczy, które zdenerwowały Hermionę było to, że na sali siedziała Rita Skeeter. Z rumieńcem podniecenia na twarzy szeptała pod nosem, a zielone pióro zapisywało jej słowa. Oczy błyszczały jej za każdym razem, gdy wysłuchiwała, sensacyjnego jej zdaniem, fragmentu opowieści. Hermiona próbowała przekonać Kingsleya do wyrzucenia jej z sali, ale ten oświadczył, że komisja podjęła decyzję o opublikowaniu relacji z przesłuchań w "Proroku Codziennym". Stwierdzili, że czarodzieje i czarodziejki mają prawo poznać, jak został pokonany Voldemort.

Widok zadowolonej Rity doprowadzał Hermionę do furii i najchętniej wsadziłaby jej to zielone pióro w nos, w taki sposób, że wyszłoby uchem. Wiedziała wprawdzie o małym sekrecie Skeeter, ale podejrzewała, że dla dziennikarki rewelacje z przesłuchania są więcej warte niż pobyt w Azkabanie, w którym i tak ostatecznie mogła pisać książki.  Hermiona zastanawiała się, kiedy wyjdzie kolejna biografia zawierająca więcej kłamstw, niż jest piasku na plaży. Obstawiała, że za pierwszy cel weźmie Voldemorta, potem Harry’ego, a kiedyś może i za nią... Stwierdziła, że tego by nie zniosła.

Kolejną osobą, na której widok Hermionie zaczynały trząść się ręce ze złości, była Dolores Umbridge. Można było pomyśleć, że w Ministerstwie Magii zaszły duże zmiany od czasu pokonania Voldemorta jednak prawda była inna. Kingsley ze swoimi zwolennikami próbowali usunąć ze swoich stanowisk śmierciożerców i osoby związane z Tym-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać. Był to długi i skomplikowany proces, dlatego Dolores Umbridge nadal zasiadała w Wizengamocie.

Hermiona zachowała zimną krew i spokojnie opowiedziała o tym, w jaki sposób Kobieta-Przypominająca-Ropuchę, weszła w posiadanie naszyjnika Salazara Slytherina.
- Yhm, yhm… - chrząknęła Dolores wystarczająco głośno, aby przerwać dziewczynie. – Myślę, że panna Granger nie ma na to dowodów. Ten naszyjnik należał od pokoleń do mojej rodziny, a Mundungus Fletcher, jako przedstawiciel złodziei i krętaczy, nie jest wiarygodnym świadkiem…
Hermiona nie wytrzymała, wstała i zaczęła mówić:
- Za to mam mnóstwo świadków na to, że Dolores Umbridge torturowała uczniów w Hogwarcie oraz próbowała rzucić klątwę Cruciatus na Harry’ego Pottera! Nasłała na niego dementorów w piątej klasie!

Po sali przeszedł szmer rozmów. Dolores wyglądała, jakby dostała w twarz. Zauważyła, że większość zgromadzonych ludzi patrzy na nią. Zmusiła się do uśmiechu i rzekła swoim słodkim, dziewczęcym głosikiem:
- Panno Granger… takie pomówienie nie przystoi komuś takiemu jak ty… A skoro mowa o aspektach prawnych… Przypominam, że nie zgłosiłaś się na przesłuchanie w sprawie bezprawnego zdobycia mocy magicznej!

Czarodzieje i czarownice siedzący w ławach poruszyli się niespokojnie, pilnie śledząc wymianę zdań. Kingsley postanowił działać.
- Nie sądzę Dolores, aby to teraz było ważne…
- Och! Jest bardzo ważne! Przypominam tylko… - rozejrzała się po twarzach zebranych - że prawo dotyczące osób urodzonych w rodzinie mugoli nadal obowiązuje, a panna Granger, postanowiła olać wytyczne Ministerstwa Magii!
- Postaram się jak najszybciej je zmienić…
- Wnioskuję o areszt dla panny Hermiony Jean Granger i postawienie jej w stan oskarżenia wobec migania się od obowiązków wobec Ministerstwa Magii, a tym samym pogwałcenia prawa w świecie czarodziei!

W sali zawrzało, część osób wstała i zaczęła krzyczeć. Rita Skeeter mało nie zemdlała z ekscytacji. Hermiona zapłonęła z gniewu. Pomyślała, że musi dać popalić tej wstrętnej babie, choćby zajęłoby to jej pół życia. Krzyknęła:
- A ja wnioskuję o postawienie w stan oskarżenia Dolores Jane Umbridge!
Pięćdziesiąt czarodziei i czarownic przestało się hamować. Wrzaski odbijały się od kamiennych ścian i sufitu. Część wykrzykiwało obelgi w stronę Dolores, część wymyślało Hermionie. Obie mierzyły się wzrokiem i gdyby spojrzenie mogło zabijać, obydwie padłyby trupem na miejscu.
- CIIIISZAAAAAAA! – wrzasnął magicznie wzmocnionym głosem Kingsley. – Abercombie! Spokój albo każę wyprowadzić cię z sali!

Komisja momentalnie ucichła i zaczęła zajmować swoje poprzednie miejsca.
- Jako tymczasowy minister magii decyduję, co następuje: panna Granger nie zostanie zatrzymana, podpisze odpowiedni dokument, w którym zapewni, że nie wyjedzie z kraju oraz stawi się niezwłocznie na przesłuchanie w razie wezwania. Rozumiesz panno Granger?
Hermiona przytaknęła, Kingsley przemawiał dalej.
- Co do Dolores Umbridge…  jest niewinna dopóki nie udowodni jej się winy. Proponuję złożyć wspólny pozew przez pokrzywdzonych przez nią uczniów!
- Ale… - jęknęła Hermiona.
- Żadne „ale”! – zagrzmiał Kingsley. – A teraz zarządzam piętnaście minut przerwy. Po niej wracamy do pierwotnego tematu i będziemy dalej przesłuchiwać świadka!

Hermiona wróciła do Nory koło godziny dwudziestej drugiej. Była głodna, zmęczona i zła, marzyła tylko, aby wrzucić coś na ząb i pójść spać. W kuchni zastała Rona, który czekał na nią z własnoręcznie przygotowaną kolacją. Hermiona nie powiedziała mu tego, ale doszła do wniosku, że o ile gotowanie niezbyt dobrze jej wychodzi, to Ron jest tragiczny w te klocki, skoro nawet jajek nie potrafi usmażyć. Tak jednak jest, gdy przez całe życie jedzenie przygotowuje matka albo skrzaty domowe.
- Co tam słychać? – powiedziała szepcząc, gdy skończyli jeść.
- Hmm, Harry i tata byli w pracy, ja przygotowywałem się na jutro, robiąc notatki…
- Co robiłeś!?
- Notatki, Hermiono, notatki… Wiesz, zapisuje się na pergaminie różne rzeczy…
- Nie ucz ojca dzieci robić!
- Ginny kuła transmutację, a mama…
- Co z nią?
- Płakała cały dzień… Spojrzała na kalendarz i zobaczyła... - Ron skinął głową w kierunku kalendarza wiszącego na ścianie.
Hermiona spojrzała w jego stronę. Zorientowała się, że jest drugi czerwca. Czyli miesiąc temu była Bitwa o Hogwart… 

O boże, to już miesiąc odkąd wygraliśmy, odkąd oni wszyscy…

Przez cały ten czas starała się nie myśleć o przeszłości. Płakała podczas zbiorowego pogrzebu. Myślała, że to wystarczy. Zawsze starała się być twarda i trzymać chłopaków w ryzach. Starała się patrzeć w przyszłość i ignorować niedogodności oraz trudności po drodze. Starała się być ostoją spokoju, gdy wszyscy wokoło szaleli. Starała posługiwać się chłodną logiką. Wszystko to nagle stało się bez znaczenia. Hermiona rzuciła się w ramiona Rona, płacząc tak jak nigdy w życiu. Wylewała z siebie całą złość, frustrację, ból, strach, które w sobie trzymała przez ostatnie miesiące. Ron po chwili przyłączył się do niej. Szlochając, usnęli na kanapie w salonie. Hermiona stwierdziła rano, że wspólne wyrzucenie z siebie emocji bardzo zbliża zakochanych w siebie ludzi.