poniedziałek, 28 sierpnia 2017

Powojenne życie Hermiony G.: Rozdział 73 – Anioł Śmierci


Gdy wskazówki zegara wskazywały pięć minut po północy, lekarze i pielęgniarki przebywali w pokoju socjalnym lub swoich gabinetach. Większość pacjentów spała. Dzięki temu korytarze były niemal puste, co bardzo sprzyjało planom Severusa. Zanim wszedł na teren szpitala, rzucił na siebie Zaklęcie Niewidzialności. Stąpał ostrożnie, kierując się w stronę oddziału, gdzie przebywali pacjenci z białaczką, aby nikt nie usłyszał odgłosu jego kroków. Uzbrojony był w różdżkę i fiolki zawierające eliksir przygotowany według receptury Ekrizdisa. Tej nocy Severus zamierzał przeprowadzić eksperyment na dorosłych mugolach, a nie szczurach. Jego plan dotyczący Hermiony ostatnio mocno się skomplikował. Zrozumiał, że nie ma szans, aby w najbliższym czasie zawładnąć umysłem dziewczyny bez pomocy czarów i eliksirów. Od pięciu minut miał czterdzieści dwa lata. W jej oczach na pewno był stary i nieurodziwy, ponieważ młode dziewczyny nigdy nie pomyślą, że jest coś ważniejsze od wyglądu. Hermiona wolała wypachnionego kretyna, który olśniewał swoją nieskazitelną urodą oraz był niewiele od niej starszy. Godzinami szczebiotała z nim po francusku o podróżach i książkach, ale nigdy ich rozmowy nie dotyczyły świata czarodziejów. To pozwoliło Severusowi mieć pewność, że chłopak nie jest jednym z nich. Niedługo po tym odkrył, że nową miłością Hermiony, jest autor durnych opowieści o niej.
- Baby są głupie – pomyślał czarodziej z niesmakiem. – Gdyby ktoś o mnie coś takiego napisał, to na pewno bym go nie lubił. Najprawdopodobniej walnąłbym go klątwą. Ale nie… ona się w nim zakochała! – Zgrzytnął zębami ze złości tak głośno, że idący do toalety pacjent, rozejrzał się niespokojnie. – Kretynka! Pomógłbym jej dotrzeć do najdalszych zakątków magii, pokazałbym jej świat, o którym nawet nie śmie marzyć. Chcica sprawiła, że jej mózg przestał działać… Przecież ten Niby-Żabojad za dwadzieścia lat będzie wyglądał gorzej ode mnie. Zestarzeje się i umrze, gdy ona będzie w średnim wieku. Mugole żyją przeciętnie o połowę krócej niż my. Wszystko wskazuje, że nie powiedziała mu, że jest czarownicą, a to może sprawić, że od niej odejdzie. Mugole nie lubią magii – zauważył ze złośliwym uśmieszkiem.
Gdyby eliksir Ekrizdisa zadziałał, to Severus mógłby ujawnić się ze swoim odkryciem. Oczywiście zniszczyłby wcześniej księgę czarnoksiężnika, aby wszyscy myśleli, że to jego przepis. Mógłby oczyścić swoje imię. Społeczeństwo czarodziejów przestałoby go kojarzyć ze Śmierciożercami, a zaczęło z dobroczyńcą mugoli. Hermiona byłaby wdzięczna za uratowanie matki i to poprawiłoby jej relacje z nim, a wtedy… To była wielka szansa i zamierzał ją wykorzystać.
Plany planami, a życie życiem. Przepis na eliksir nie był bardzo skomplikowany, ale pozostawiał wiele do życzenia. Ilości składników nie były podane dokładnie. W niektórych miejscach brakowało opisu, jak przygotować niektóre z nich. Na szczęście autor zawarł takie informacje jak kolor eliksiru i opis jego działania. Dzięki temu Severus wiedział, do czego ma dążyć. Przygotował kilkadziesiąt różnych próbek, starannie je ponumerował i opisał. Jedna z nich powinna okazać się właściwa.
Przed wejściem na oddział pacjentów z białaczką, poczekał chwilę, aby upewnić się, że nikt nie zobaczy samo otwierających się drzwi. Był już tu wcześniej kilka razy. Przed ukończeniem eliksiru miał wiele czasu wolnego i przeznaczył go na znalezienie szpitali, a potem zbadanie terenu. Nie chciał, aby mugole domyślili się czegoś. Miał świadomość, że niektórzy z chorych mogą umrzeć. Zbyt wiele śmierci w ciągu jednej nocy mogło ściągnąć niepotrzebną uwagę.
- Witaj, dzisiaj rozstrzygnie się twój los – pomyślał, patrząc na mugola, który leżał w łóżku.
Chłopak był młody, ale to nie uchroniło go przed chorobą. Był podłączony do aparatury podtrzymującej życie. Severus podsłuchał wcześniej, że lekarze dają mu najwyżej kilka dni. Dlatego jego sumienie nie dało się we znaki. Uważał, że jest kimś w rodzaju Anioła Śmierci, który albo uratuje życie, albo skróci cierpienie. Jedno i drugie było wielką przysługą.
Zawartość pierwszej fiolki powędrowała w miejsce przeznaczenia. Według opisu Ekrizdisa, działanie eliksiru powinno rozpocząć się najpóźniej po dwóch minutach. Severus z rosnącym napięciem wpatrywał się we wskazówki ozdobnego, kieszonkowego zegarka, który kupił w mugolskim sklepie z antykami. Uważał, że z powodu urodzin, zasłużył na prezent. Zazwyczaj gardził wszystkim, co nie pochodziło od czarodziejów, ale odkąd zamieszkał z Hermioną i musiał wtopić się w tłum, zaczął naginać swoje zasady. Niechętnie musiał przyznać, że na niektórych polach mugole byli lepsi. Bez komputera i Internetu Severus niewiele mógłby zdziałać albo wiązałoby się to ze żmudnymi poszukiwaniami.
Minęły dwie minuty i dwadzieścia sekund, przez co czarodziej stracił nadzieję, że eliksir zadziała. Już wyciągał notatnik, aby zapisać spostrzeżenia, gdy chory się poruszył. Jego ciało drgnęło, otworzył oczy i wciągnął haust powietrza do płuc. Po chwili entuzjazm Severusa zgasł tak szybko, jak się pojawił. Pacjent nie żył, a to, co wyglądało jak poprawa, było tak naprawdę ostatnim odruchem. Na ekranie monitorującym pracę jego serca, pojawiła się linia, oznaczająca, że to koniec. Sygnał alarmowy, wydobywający się ze sprzętu, wezwał lekarzy i pielęgniarki, którzy po chwili pojawili się w sali. Stojący w kącie czarodziej przypatrywał się ich bezowocnym wysiłkom, gdy próbowali reanimować chłopaka.
- Powiadomcie rodzinę – zarządził jeden z lekarzy, gdy uznał, że nikt nie jest w stanie pomóc pacjentowi – a ja w tym czasie pójdę wypisać kartę zgonu.
- Spoczywaj w pokoju – szepnęła jedna z pielęgniarek i zasłoniła twarz zmarłemu.
Severus nie czekał na rozwój wydarzeń. Wykorzystał, że wychodzący lekarz zostawił otwarte drzwi. Martwy człowiek przestał go interesować. Był jednym z wielu, którzy odeszli. Nie on jeden i nie ostatni.

***

- Prosiłam, abyś zapowiadał swoje przybycie! – Minerwa nie była zadowolona, gdy były mistrz eliksirów pojawił się w jej gabinecie.
- Hermiona potrzebuje twojej pomocy – odparł czarodziej, otrzepując popiół z peleryny.
Jego słowa sprawiły to, co zaplanował. Z twarzy McGonagall znikła zagniewana mina, a zamiast niej pojawił się wyraz troski. Miała słabość do niektórych ze swoich byłych uczniów i Severus wykorzystywał to bez najmniejszych wyrzutów sumienia. Ważny był efekt, a środki prowadzące do niego, nie musiały być kryształowo czyste, tak samo, jak intencje czarodzieja.
- Chodzi o jej matkę?
- Tak. Ona umiera – Snape wypowiedział te słowa grobowym tonem, aby wzmocnić efekt. – Hermiona ciągle przy niej czuwa, ale lekarze nie dają jej szans. Jest jeszcze jedna możliwość, ale ona nie może…
- Dlatego cię przysłała.
Czarodziej przytaknął. To, co powiedział Minerwie, było tylko częścią prawdy. Niezaprzeczalnie dni pani Granger były policzone i jej rodzina starała się być z nią w tych ostatnich chwilach. Hermiona wzięła nawet wolne z pracy i gdyby mogła, to zamieszkałaby w klinice. Niechętnie wracała do domu i wypłakiwała się swojemu chłopakowi w słuchawkę. W tym czasie Severus odwiedzał najróżniejsze szpitale i przyśpieszał śmierć pacjentów. Ani jedna z próbek eliksiru nie okazała się właściwa, co coraz bardziej go frustrowało. Poświecił życie sześćdziesięciu czterech osób, odwiedził ponad dwadzieścia szpitali, w tym pięć we Francji i wszystko na nic. Spędził długie godziny na analizowaniu wytycznych Ekrizdisa, ale nie odnalazł niczego, co sugerowałoby, że coś źle zrozumiał lub dodał zły składnik. Nie chciał się przyznać przed samym sobą, że potrzebuje pomocy, dlatego dopiero po miesiącu się poddał i uznał, że lepiej będzie, jeśli inni rzucą okiem na przepis. Najbardziej zależało mu na opinii Pomony Sprout i Horacego Slughorna, którzy mogli mieć wiedzę, do której on nie dotarł.
- Co to jest? – zapytała Minerwa, gdy Severus podał jej pergamin.
- Eliksir z piętnastego wieku, który powinien wzmacniać organizm mugoli – wyjaśnił. – Jest niekompletny, dlatego zrobiłem sześćdziesiąt cztery wersje. Żadna nie podziałała – mruknął, patrząc ze złością na swoje dłonie.
Pokrótce streścił przebieg badań i pokazał swoje notatki. Nie przyznał się do zabijania chorych. Wolał mówić, że wykazywali oznaki zatrucia pokarmowego. Był pewny, że Minerwa nie podejdzie do całej sprawy tak jak on. Dla niej litościwe dobicie chorego na pewno jawiło się jako zło. Dlatego ludzie z zasadami tak często stali w miejscu. Bali się zaryzykować i poświęcić kilka bezużytecznych jednostek dla większego dobra.
- Rozumiem – oznajmiła czarownica, wpatrując się w przepis i marszcząc brwi. – Jesteś pewien, że on działał?
- Tak. To ostatnia szansa, aby matka Hermiony dożyła do czasu, aż nie stworzę dla niej lekarstwa.
Dyrektorka przeniosła wzrok z pergaminu na Severusa. To było badawcze spojrzenie, które przeszywało na wylot. Było jasne, że nie wierzy we wszystko, co usłyszała. Nie była Albusem, który mu ufał i wiedział, że czasem trzeba nagiąć swoje zasady, aby wygrać ze złem. Ten jej brak elastyczności myślenia utrudniał Severusowi życie.
- Czemu jej pomagasz? Wiem, że gdy chcesz, to potrafisz okazać ludzkie oblicze, ale mam wrażenie, że nie robisz tego z powodu dobrego serca.
- Mam u niej dług wdzięczności.
Minerwa nie ruszyła się z miejsca. Słowa Severusa nie przekonały jej. To było aż nadto widoczne. Oczekiwała szczerości, ale on nie mógł jej powiedzieć, o co mu chodzi. Nie zechciałaby mu pomóc, gdyby wiedziała, jaki przyświeca mu cel. To zirytowało czarodzieja. Czy naprawdę Minerwa, pomimo swojej inteligencji i doświadczenia życiowego, uważa, że powie jej całą prawdę? To był przejaw wyjątkowej naiwności, jaki nie przystoi czarownicy w jej wieku.
- Dzięki Hermionie odnalazłem cel w życiu. Jestem w stanie zrobić dla niej naprawdę wiele. Ona jest tego warta – wyszeptał, wiedząc, że te słowa zmiękczą dyrektorkę.
Nawet obrazy przedstawiające dyrektorów zamilkły po tym wyznaniu. Słychać było tylko odgłos polan trzaskających w kominku. McGonagall w tym momencie przypominała posąg, a jej twarz maskę. Severus dałby sobie różdżkę złamać, że ją zaskoczył i teraz czarownica intensywnie myśli, czy powiedział jej prawdę. Znali się tyle lat i nigdy nie był aż tak wylewny, jeśli chodziło o uczucia. No może trochę łatwo się denerwował w towarzystwie Pottera, ale to było coś, nad czym nie do końca potrafił zapanować.
- No dobrze. Zobaczymy, co się da zrobić – odparła po kilkunastu, pełnych napięcia sekund.
Mimo że nadal wydawała się nie do końca przekonana to podeszła do kominka i wrzuciła do niego proszek Fiuu. Następnie poprosiła o przybycie Horacego i Neville’a.
- Pomona odeszła na emeryturę – dyrektorka wyjaśniła na widok zaskoczonej miny Severusa – wojna odcisnęła na niej swoje piętno. Nie mogła wytrzymać w murach zamku, dlatego przygotowała zastępcę, który przejął jej stanowisko w tym roku szkolnym.
Czarodziej skrzywił się z niechęcią i już miał powiedzieć, co sądzi o tej zmianie, gdy z płomieni wyskoczył Slughorn.
- Co jest takiego pilnego, że musiałem przerwać spotkanie Klubu Ślimaka? – zapytał i nagle stanął w miejscu, patrząc na ostatnią osobę, którą myślał, że spotka. – Minerwo, co on tutaj robi!?
- Potrzebuje twojej pomocy… twojej też, panie Longbottom – wyjaśniła dyrektorka osłupiałemu ze zdziwienia Neville’owi, który wyskoczył z kominka zaraz za Horacym.
Severus westchnął ostentacyjnie, patrząc z wyższością na dawnego ucznia. Nadal miał o nim bardzo niskie mniemanie. Jedynym plusem tej całej sytuacji było to, że Longbottom nadal się go bał. Starał się to ukryć, ale jego umiejętności z zakresu oklumencji były jeszcze gorsze niż u Pottera. Nawet nie wyciągnął ręki po pergamin z eliksirem. Stał za Slughornem i wpatrywał się w spis składników znad jego ramienia. Było to nawet na swój sposób zabawne.
- Nie potrafię znaleźć błędu ani w przepisie, ani w twoich notatkach – wyznał Horacy, po gruntownym zapoznaniu się z całą sprawą. – Składniki wydają się dobre… ruchy różdżką takie same, jakie i my stosujemy… inkantacja trochę przestarzała, ale to zrozumiałe skoro pochodzi z piętnastego wieku…
- W takim razie muszę szukać dalej – mruknął Severus ze złością.
Gorzkie rozczarowanie ogarnęło jego duszę, sprawiając, że stracił resztki nadziei. Przyznał się nauczycielom z Hogwartu do swojej słabości, co kosztowało go bardzo wiele i okazało się, że na próżno. To był początek końca jego planów. Nie pozostało mu nic innego, jak wyjazd z Anglii, z dala od Hermiony i społeczeństwa, które go nienawidziło.
- Ja chyba wiem, czemu ten eliksir nie działa… - odezwał się nieoczekiwanie Neville.
- Tak? – Oczy Minerwy zaświeciły radosnym blaskiem.
- To chyba… wcale nie jestem pewien… mam taką teorię…
- Streszczaj się Longbottom – warknął Snape – nie będę tutaj stał przez całą noc, czekając, aż się w końcu wysłowisz!
Po tej wypowiedzi, wbrew przewidywaniom Severusa, chłopak wyprostował się i zmierzył go wyzywającym spojrzeniem. Wyglądało na to, że słowa byłego mistrza eliksirów podziałały na niego jak obelga na hipogryfa. Zamiast przestraszonego chłopca, w gabinecie pojawił się przywódca ruchu oporu przeciwko Śmierciożercom, zabójca Nagini oraz uczestnik wojny. Neville odebrał pergamin z rąk Horacego, podszedł bez lęku do Severusa i wskazał palcem na przepis.
- Sądzę, że Silphium, które tutaj występuje to Sylfion, a nie Rożnik Przerośnięty – oświadczył z mocą, która zadziwiła Snape’a i jeszcze bardziej ucieszyła Minerwę.
- Coś ci się pomyliło, chłopcze – rzekł Horacy miękko – przecież Sylfion wyginął na początku dwunastego wieku, a ten przepis...
- … może go zawierać – wszedł mu w słowo Neville. – To wyjaśniałoby, dlaczego eliksir leczył, a teraz szkodzi.
- To może mi wytłumaczysz jakim cudem jego wynalazca wszedł w posiadanie rośliny, która nie istniała od trzystu lat? – zakpił Severus.
- Możliwe, że Sylfion wcale nie wyginął, tak jak myśleliśmy! – upierał się chłopak. – Kiedyś, kiedy pojechałem z babcią na wakacje…
- Tak, tak, fascynujące… – oznajmił Snape znudzonym tonem i wyrwał pergamin z rąk chłopaka. – Dziękuję za nic! – prychnął, wchodząc w szmaragdowe płomienie.
W myślach przeklinał siebie, Minerwę, Horacego i Longbottoma. Uważał, że decyzja o konsultacji była jedna z najgłupszych, jakie podjął. Nic nie zyskał, poza pewnością, że nie uratuje mugoli i nie zostanie uznany przez społeczność czarodziejów. Nie pozostało mu nic innego, jak spakować kufer i wynieść się z tej przeklętej dziury, jaką jest Wielka Brytania.

***

- No nie! On jest po prostu bezczelny! – zawołał Horacy z oburzeniem, szukając wzrokiem poparcia u Neville’a i Minerwy. – Nigdy więcej mu nie pomogę! Choćby błagał… choćby płakał…
- Panie Longbottom, niech pan dokończy swoją opowieść – rozkazujący ton głosu Dumbledore’a sprawił, że Slughorn przestał kontynuować wyliczankę.
Neville zwrócił się w stronę portretu byłego dyrektora Hogwartu i uśmiechnął się do namalowanej postaci.
- Pojechałem z babcią na wakacje do Grecji. Miałem wtedy dwanaście lub trzynaście lat, więc wiedziałem co nieco o magicznych roślinach. Lubiłem o nich czytać i wiedza jakoś sama mi wchodziła do głowy. Dlatego bez problemu rozpoznałem Sylfion w tle obrazu, który wisiał w domu czarodzieja, u którego się zatrzymaliśmy. Pokazałam to babci, ale mi nie uwierzyła, twierdziła, że się pomyliłem – chłopak westchnął, gdy przypomniał sobie tę chwilę. – Pan Nikiforos był dla mnie miły i powiedział mi, że obraz przedstawia jego prapradziadka, który zmarł… hmm… około roku 1780… tak, coś koło tego. Dowiedziałem się, że prowadził on ogród, który nie dotrwał do naszych czasów. Nie zajmował się tym dla zysku. Po prostu lubił grzebać w ziemi, jak to określił pan Nikiforos. Dlatego kazał sportretować się ze swoimi zbiorami.
- Neville, jesteś całkowicie pewny, że to był Sylfion? – zapytała poważnym tonem McGonagall. – Jeśli masz rację, to może okazać się, że on nadal gdzieś rośnie w Grecji!
Horacy i Albus z obrazu wpatrywali się w chłopaka z napięciem. Odwaga, która wstąpiła w niego w czasie konfrontacji ze Snape’em, opuściła go. Wielkie pokłady szacunku do kadry nauczycielskiej sprawiły, że nie chciał ich zawieść lub dać fałszywej nadziei.
- Tak naprawdę, to nie jestem pewien – wyjaśnił, robiąc grymas niepewności. – Babcia mi mówiła, że to pewnie wymysł artysty. Taki zabieg, aby tło ładnie się prezentowało. Pan Nikiforos porozmawiał z obrazem w swoim języku i twierdził, że jego przodek nie zna czegoś takiego jak Sylfion. Buszowałem później po okolicy, starając się znaleźć jakiś ślad tej rośliny, ale nigdzie jej nie było widać. Dlatego byłem przekonany, że się pomyliłem, a teraz już nie jestem tego pewien… - Neville zamyślił się głęboko. – Może ten eliksir naprawdę zawierał Sylfion i jest potwierdzeniem, że…
- Dziękuję panie Longbottom – Dumbledore uśmiechnął się do niego ze swojego obrazu. – Bardziej sprzyjam wersji, że ze względu na młody wiek i małe doświadczenie, pomyliłeś się. Myślę, że ty i Horacy możecie już pójść do siebie. Jest już późno… a z tobą Minerwo chciałbym porozmawiać o Severusie…
Obydwaj mężczyźni rzucili w stronę dyrektorki współczujące spojrzenie, życzyli jej miłych snów i opuścili gabinet. Czarownica w tym czasie zastanawiała się, czego chce od niej Albus. Mimo że był namalowany, to lubił wtrącać się w różne sprawy. Naprawdę zachowywał się, jak nieżyjący już od dawna czarodziej, który był bliski jej sercu. Dlatego nie zawsze potrafiła odmówić jego zachciankom.
- Musisz koniecznie zrobić to, co ci powiem – oznajmił Dumbledore, gdy Minerwa spojrzała pytająco w jego stronę. – Przed chwilą wyjaśniła się zagadka, której nie byłem w stanie rozwiązać nawet wtedy, gdy jeszcze żyłem.
- To coś pilnego? – zapytała dyrektorka.
- Bardzo – przytaknęła namalowana postać. – Musisz wybrać się do Zakazanego Lasu. Nie sama. Koniecznie weź ze sobą Hagrida, niech ci pokaże, gdzie Harry Potter spotkał się z Voldemortem. To, co masz znaleźć, nie da się przywołać zaklęciem. Dlatego rozkaż skrzatom, aby podążyły za tobą. Razem z Hagridem musicie roztopić śnieg, ponieważ to leży gdzieś na ziemi.
- Czego mam szukać?
- Pamiętasz mój pierścień?
- Ten z czarnym kamieniem?
- Tak. Odnajdź ten kamień i przynieś go tutaj. Zakaż skrzatom mówienia o tym i wyczyść Hagridowi pamięć.
- Albusie, ty chyba nie… - Minerwa ucichła, bojąc się własnych myśli.
- Niech nikt o tym nie wie. Musimy pomóc pani Granger… a przy okazji Severusowi. Zrobił ogromny krok naprzód, choć on sam sobie tego nie uświadamia. Dlatego nie może wiedzieć o tym, że ten kamień pozwala przyzywać umarłych. – McGonagall słysząc to, otworzyła szeroko oczy ze zdumienia i zakryła usta dłonią. – To sprawiłoby, że znowu zacząłby żyć przeszłością.
- A co z Hermioną!? - dyrektorka się oburzyła.
- Poradzi sobie z nim. Panna Granger zawsze była twardą czarownicą – odparł spokojnie Dumbledore. – Jeśli to, co mówił pan Longbottom, jest prawdą, to bardzo możliwe, że odkryliśmy ostatni kawałek układanki.
- Jakiej?
- Od lat próbowałem poznać skład eliksiru, który wskrzesił Voldemorta. Teraz jestem pewny, że jakoś dotarł do Sylfionu. Może dowiemy się, czy coś z jego zbioru przetrwało.
- Chyba nie chcesz go przywołać!
- Nie, chodzi mi o kogoś innego – oznajmił obraz. – Ale zanim z nim porozmawiamy, musisz odnaleźć kamień.
Dyrektorka Hogwartu nic nie odpowiedziała. Wyszła z gabinetu i skierowała swoje kroki ku kwaterom skrzatów. Po drodze myślała intensywnie o planie Albusa. Ufała mu, dlatego zdecydowała się na spełnienie jego żądań. Pocieszała ją myśl, że on też zauważył, to co ona. Myślała, że zwariowała, ale TO rzeczywiście było możliwe. Kto by się tego spodziewał…

***

Hermiona już nie płakała. Z Thierrym u boku łatwiej było się jej pogodzić z tym, co nieuniknione. Była mu naprawdę wdzięczna, że wsiadł w samolot i przyleciał do Londynu, przerywając swoją podróż po Europie. Musiał promować swoją książkę, ale gdy czarownica powiedziała mu, że jej mama pragnie go poznać, to nie wahał się ani chwili. Wiedział, co jest ważne i ważniejsze, a na dodatek potrafił działać. Jego spontaniczność i szalone pomysły dopełniały Hermionę, która z natury była przywiązana do zasad. Byli przeciwieństwami i to ich do siebie przyciągało.
- Razem wyglądacie cudownie – szepnęła słabym głosem pani Granger.
Jej stan od stycznia tylko się pogarszał. Nie dość, że zmagała się z białaczką, to jeszcze wyniszczony organizm został zaatakowany przez bakterie, które zajęły płuca. Lekarze ledwo odratowali swoją pacjentkę. Ostatnio zaś, przestali ukrywać przed rodziną Grangerów, że to ich ostatnie wspólne chwile. Hermiona przy mamie i Suzanne starała się zachować pogodny nastrój, ale przy ojcu i podczas rozmowy z Thierrym, rozklejała się kompletnie. Zwłaszcza nieobecność ukochanego sprawiała, że było jej ciężko. Po Sylwestrze spędzili ze sobą tylko trzy dni. Resztę miesiąca pisarz spędził, jeżdżąc po różnych miastach, gdzie rozdawał autografy i udzielał wywiadów.
- Dziękuję. To dla mnie zaszczyt, że panią poznałem – powiedział Thierry z takim entuzjazmem, jakby był na herbatce, a nie w szpitalu przy umierającej kobiecie.
- Jesteś takim miłym i kochanym chłopcem. Na pewno będziecie razem szczęśliwi – oznajmiła Jean i spojrzała znacząco na córkę.
Hermiona udała, że tego nie widzi. Nagle zainteresowała się kawałkiem nitki, który przyczepił się jej do spodni. Sporo myślała, o tym, że mama przed śmiercią chce zobaczyć jej ślub i wnuki. Nawet przez krótką chwilę czarownica rozważała, czy rozmyślnie nie zajść w ciążę, ale szybko zrezygnowała z tego pomysłu. Po pierwsze: nie chciała oszukiwać Thierry’ego. Po drugie: nawet gdyby chciała, to nie miałaby jak to zrobić bez użycia magii. Jej mężczyzny nie było w pobliżu przez kilka tygodni, a poza tym okazało się, że wyszedł z nałogu dzięki grupie chrześcijańskiej. W podzięce za uzdrowienie przyrzekł, że będzie żył według dziesięciu przykazań. Jego gorliwość religijna niepokoiła Hermionę, ale stwierdziła, że da sobie z nią radę.
- Mów, o co jej chodziło – Thierry dopadł swoją ukochaną na korytarzu, gdy wracała z toalety. – Nie udawaj, że nie wiesz. Widziałem to w jej oczach – oznajmił tonem, który wskazywał, że nie podda się, dopóki nie otrzyma odpowiedzi.
- Mama chce być na moim ślubie – burknęła czarownica, niezbyt zadowolona z faktu, że chłopak zauważył, że coś się dzieje.
- Tylko tyle? – zdziwił się pisarz.
- No, tak. Czego się spodziewałeś?
- Jakiejś fascynującej tajemnicy rodzinnej. Wyznania na łożu śmierci, które wstrząśnie twoim życiem i sprawi, że runą wszelkie podstawy twojego jestestwa.
Hermiona spojrzała na niego karcąco. Był uroczy, gdy zaczynał wpadać w marzenia i tym samym wymyślał kolejne wydarzenia do swoich książek, ale nie bawiło jej to, gdy chodziło o nią samą. Odchrząknęła znacząco, gdy zobaczyła, że on wcale nie zwrócił uwagi na to, co próbuje przekazać mu oczami.
- Pobierzemy się. Dzisiaj! – zakomunikował Thierry z radosnym uśmiechem. – Wyjdź za mnie!
- Jesteś szalony – Hermiona zachichotała nerwowo. – Chodź, nie zostawiajmy mamy samej…
Odwróciła się, aby pójść w kierunku sali dla chorych, ale poczuła, że Thierry złapał ją za rękę.
- Ja nie żartowałem – oświadczył poważnym tonem. – Jeśli mamy być razem to, tak czy siak, kiedyś się pobierzemy. Wiesz, jaka będzie różnica czy zrobimy to dzisiaj, czy za pięć lat?
Czarownica spojrzała na niego i pokręciła przecząco głową.
- Za pięć lat będziesz żałować, że nie spełniłaś jej ostatniego życzenia.
- Ale… ale co jeśli do siebie nie pasujemy? – pisnęła Hermiona. – Jesteśmy ze sobą od pięciu tygodni!
- Istnieją rozwody. Wprawdzie to będzie musiało wyjść od ciebie, ponieważ ja nie zamierzam bawić się w takie rzeczy. Ślub to ślub, jest na całe życie – westchnął teatralnie. – Ale nie będę cię zatrzymywał… zostanę wierny… Kupię samotną chatkę na brzegu jeziora na północy, gdzie śnieg pada przez dziewięć miesięcy w roku i będę polował na niedźwiedzie, a w mroczne wieczory, które rozświetlać będzie tylko ogień w kominku, będę opowiadał historie małym Innuitom…
- Przesadzasz – młoda kobieta prychnęła z niesmakiem. – Bardziej myślałam o tym, jak masz zamiar zorganizować ten ślub. Przecież to niewykonalne! Jesteś Kanadyjczykiem i przez to sprawy będą ciągnąć się tygodniami jak nie miesiącami!
- Zdziwiłabyś się, kogo zna mój agent – Thierry mrugnął do niej łobuzersko. – Jest luty, nie ma sezonu ślubnego, czyli bez problemu dostaniesz sukienkę i wszystko szybciej załatwimy. Myślę, że pomoże zaświadczenie, że twoja mama umiera…
- Posłuchaj mnie! To czyste SZA-LEŃ-STWO!
Thierry kompletnie nie przejął się protestami Hermiony. Uśmiechnął się łobuzersko i wyjął telefon komórkowy.
- Daj mi kilka godzin, a przekonasz się, że nie ma rzeczy niemożliwych!