Pociąg mknął
przez Londyn mijając kolejne budynki. Przejeżdżał nad zatłoczonymi ulicami oraz
obok spokojnych parków. Mimo tego mugole w ogóle nie zauważali jego istnienia.
Czarodzieje odbywający podróż przyglądali się z zaciekawieniem na zabudowę osób
pozbawionych magii. Niektórzy komentowali to i owo. Dzieci zachwycały się
samochodami oraz nie mogły doczekać się przejazdu przez tunel pod kanałem La
Manche.
Hermiona nie
podziwiała widoków za oknem. Ostentacyjnie wyciągnęła zeszyt z francuskimi
słowami oraz gramatyką i pogrążyła się w lekturze. A przynajmniej próbowała,
ponieważ tak naprawdę była za bardzo wzburzona, aby cokolwiek weszło jej do
głowy. Ron zachował się jak totalny palant! Na pewno ludzie zaczną rozmawiać na
temat jego obelg skierowanych w stronę Robardsa. Plotkary przypomną sobie aferę
sprzed pół roku i dodadzą do wszystkiego swoje dwa knuty. Dziewczyna nie
chciała się oszukiwać: to było pewne, że znowu zaczną ją podejrzewać o romans z
szefem aurorów.
- Nie wierzę mu
– pomyślała Hermiona. – Mogę się założyć, że maczał palce w rezygnacji Faxona. Jeśli
chce się na mnie zemścić to wybrał naprawdę dobry sposób.
Dziewczyna
opuściła powoli zeszyt, który trzymała przed twarzą, aby zerknąć na Robardsa. Siedział
naprzeciwko niej i wpatrywał się w nią bez krępacji. Ich spojrzenia się
spotkały. Hermiona miała ochotę strzelić go zeszytem w twarz. Nawet nie starał
się ukryć faktu, że dobrze się bawi! Prychnęła z pogardą i wróciła do nauki
francuskiego.
- Sądzę, że
powinniśmy poczynić jakieś ustalenia – głos Gawaina zawierał nutkę rozbawienia
całą sytuacją.
- Zgadzam się! –
warknęła Hermiona zza zeszytu. – Proponuję nie odzywać się do siebie, chyba że
sytuacja będzie tego wymagała. We Francji tłumaczę co ma pan do powiedzenia, a
potem każde idzie w swoją stronę.
- Nie jesteś
ciekawa czemu Faxon musiał zostać?
- Nawet w
najmniejszym stopniu! – fuknęła.
- Jak sobie
życzysz – odparł i westchnął dając jej do zrozumienia, że uważa jej zachowanie
za co najmniej dziecinne. – Francuzi przysłali protokoły spotkania?
- Tak.
- Dasz mi je?
Faxon o nich zapomniał.
Czarownica bez
słowa sięgnęła do swojej torebki i bardziej rzuciła niż podała pergaminy.
Robards rozwinął je i uniósł brwi.
- Mogłabyś dać
mi te przetłumaczone na angielski?
Hermiona
zachowała kamienną twarz, gdy sięgnęła po raz drugi do koralikowej torby. Tym
razem specjalnie cisnęła w tors aurora słownikiem. Gawain wykazała się
refleksem i w ostatniej chwili złapał ciężki tom.
- Miłej zabawy –
zakpiła czarownica i schowała twarz za zeszytem.
Nie miała nawet
najmniejszej ochoty pomóc w czymkolwiek swojemu towarzyszowi podróży. Sądząc po
ciężkim westchnięciu oraz szeleście otwieranego słownika Gawain zrozumiał, że
nie może na nią liczyć.
***
Burmistrz
miasteczka Chatelier mówiła tak łamanym angielskim, że przy niej Fleur mogła
uchodzić za osobę porozumiewającą się w Anglii bez jakichkolwiek problemów.
Hermiona uśmiechała się do komitetu powitalnego, ale jednocześnie zastanawiała
się kiedy dać do zrozumienia, że przyjechała w charakterze tłumacza. Podziwiała
wysiłki przywódczyni i jednocześnie współczuła jej, ponieważ wyraźnie było
widać jak kobieta się męczy. Przerwanie jej nie wchodziło w grę. Dziewczyna
stwierdziła, że po prostu podziękuje za powitanie mówiąc po francusku.
Gawain Robards,
który stał na peronie obok Hermiony, nie uśmiechał się. Zachował neutralny
wyraz twarzy, nie okazując jakichś większych uczuć. Czekał aż Madame Blaireau
skończy swoje męki. Czarownica nie wątpiła, że mężczyzna prawie niczego nie
zrozumiał. Przez moment poczuła pokusę, aby w przyszłości trochę poprzeinaczać
jego wypowiedzi, ale szybko się opanowała. Była przecież pracownikiem
Brytyjskiego Ministerstwa Magii. Nie powinna szkodzić swojej stronie. Mimo, że
była zdenerwowana na Gawaina to musiała mu przyznać, że umiał odnaleźć się w
świecie polityki. Cierpliwie czekał na rozwój sytuacji i działał z namysłem.
Dodatkowo zaimponował Hermionie tym, że w ciągu godziny przetłumaczył wszystkie
protokoły. Było w nich pełno błędów, ale ogólny sens wypowiedzi został
zachowany. Gdy skończył oddał pergaminy zaskoczonej dziewczynie. Wtedy zrobiło
się jej trochę głupio. To sprawiło, że sprawdziła je i poprawiła wszystkie
niedociągnięcia. Postanowiła, że mimo tego, nadal nie będzie odzywać się do
niego. Wolała rozmawiać z nim tylko i wyłącznie na temat obowiązków
służbowych.
- Bardzo
dziękujemy za miłe słowa, Madame Blaireau – do uszu Hermiony dotarł głos
Gawaina.
Mówił po
angielsku czyli to był znak, aby zaczęła tłumaczyć. Czarownica trochę bała się
tej chwili, ale wiedziała, ze zrobiła wszystko co w swojej mocy aby nadrobić
braki. Uśmiechnęła się mimo napiętych nerwów i z jej ust popłynęło powitanie w
języku francuskim.
***
Do południa
czasu lokalnego protokół nie przewidywał rozmów na temat dementorów. Anglicy
zostali oprowadzeni po miasteczku i dowiedzieli się o nim wielu rzeczy. Na
przykład tego, że było całkowicie odizolowane od mugolskiego świata przy pomocy
czarów. Mieściło się w Parku Narodowym niedaleko Paryża. Kiedyś ukryte było w
gęstej roślinności pokrywającej teren lasu. Po jakimś czasie do stolicy Francji
zaczęło napływać co raz więcej ludzi. Okolice zostały zasiedlone i mugole mogli
odkryć istnienie Chatelier. Dlatego wokół miasteczka została wyczarowana
kopuła, która czyniła go niewidocznym oraz uniemożliwiała wejście na jego teren.
Dostać się można było do środka tylko za pomocą teleportacji, świstoklika,
sieci Fiuu oraz pociągu. Mugolskie środki transportu omijały teren, który
dzięki sekretnej interwencji czarodziejów, został uznany za ściśle chroniony
Park Narodowy.
Hermiona z
przyjemnością oglądała urokliwe kamienice, które bardzo różniły się od tych na
ulicy Pokątnej. Wszystko było bardziej zadbane i stylowe. Francuskie czarownice
były o wiele lepiej ubrane od swoich koleżanek z Wielkiej Brytanii. Ich suknie były
w większości dobrze skrojone oraz nie raziły dziwacznymi kolorami. Dobierały
dodatki zgodne z aktualnym strojem i nie pojawiały się kapelusze z wypchanym
sępem na czubku. Francuzi, podobnie jak
ich kobiety, wyglądali bardzo dobrze. Właściwie nie nosili szat czarodziejów.
Częściej ubrani byli jak mugole sprzed dwustu lat co dodawało im pewnego
rodzaju uroku.
Po obejściu
miejscowych atrakcji Hermiona z Gawainem zostali odprowadzeni do hotelu, gdzie
mogli zjeść obiad i przygotować się do dyskusji na temat dementorów, która
miała odbyć się w późnych godzinach popołudniowych. Dziewczyna z radością
stwierdziła, że dostała wysokiej klasy pokój. Nie był to apartament królewski,
ale i tak robił wrażenie. Na samym środku pomieszczenia stało wielkie łoże
królewskie z baldachimem. Krwistoczerwona pościel doskonale pasowała do ścian
pokrytych kremową tapetą, na której widniały złote symbole królewskiej lilii.
Wszystkie meble były ciemne i bogato rzeźbione. Stara, drewniana podłoga była
polakierowana i wyczyszczona do połysku. Przy łóżku czekała walizka Hermiony,
hotelowy szlafrok, ręczniki oraz różne przybory codziennego użytku, których
gość mógłby potrzebować.
Czarownica
ruszyła w stronę okna i ujrzała przez nie idealnie utrzymany park. Pomyślała,
że większość angielskich czarodziejów nie polubiłaby tych prostych alejek i
przystrzyżonej równiutko roślinności. Nawet jej przyszły teść załamałby się przez
taki widok. Bez gnomów i chwastów to nie był według niego prawdziwy ogród.
Rozległo się
pukanie i przez drzwi wmaszerował pewnym krokiem Robards, co jeszcze bardziej
zezłościło dziewczynę. Nawet nie poczekał na pozwolenie! Przecież mogła się
przebierać po podróży albo wkładać bieliznę do szafy!
- Właśnie się
dowiedziałem, że przybyli Belgowie. U nich także namnożyli się dementorzy i nie
potrafią sobie z nimi poradzić –
oświadczył mężczyzna i usiadł bez krępacji w wielkim fotelu, który stał
koło dość skromnej biblioteczki. – Percy obrał kiepską taktykę. Zapoznałem się
z jego pomysłami i stwierdziłem, że trzeba je zmodyfikować.
- Co pan
proponuje? – tylko takie pytanie przeszło przez gardło rozdrażnionej Hermiony.
- Uważam, że nie
wystarczy poinstruować ich wszystkich jak pozbyć się dementorów. Francuzi
przypiszą sobie całą zasługę. Będą nam wypominać, że sprowadziliśmy na nich
kłopoty i niczego nie zrobiliśmy, aby im pomóc – Gawain wyjaśnił tonem znawcy.
– Trzeba pojechać z nimi w teren. Innego wyjścia nie ma. Nie wiem jakim cudem
ten naród przetrwał tyle czasu skoro nie znają zaklęcia Patronusa…
Czarownica
poczuła, że powinna zacząć bronić Francję. Chociażby po to, aby móc sprzeciwić
się aurorowi. Jego plan w ogóle się dziewczynie nie podobał. Wolała trzymać się
tego co zaproponował Percy.
- Tutaj nie jest
tak deszczowo jak u nas. Zwłaszcza na południu. Dementorzy nie zapuszczali się
sami poza Azkaban, do czasu ich wypędzenia. Nic dziwnego, że szukają nowego
miejsca do… hmm… życia.
- Miałbym o
połowę mniej kłopotów gdyby nadal siedzieli tam gdzie jest ich miejsce –
oznajmił Robards. – Więźniowie byliby grzeczni, a Francuzi mieliby inny temat
do narzekania. Jednak Kingsley kazał się pozbyć dementorów. Wyszliśmy na tym
jak Ali Bashir na latających dywanach…
Hermiona
skrzyżowała ręce na piersi i spojrzała się spode łba na aurora. Popierała w
pełni program Kingsleya i nie lubiła, gdy ktoś go krytykował.
- No dobra, nie
będę wygłaszał osobistych opinii, bo widzę, że gdyby wzrok mógłby zabijać to
byłbym martwy – oznajmił Robards po krótkiej chwili po czym wstał. – W takim
razie wiedz, że zamierzam obiecać Francuzom, że przyślę tutaj małą grupę
aurorów, która pomoże im walczyć z dementorami. Przygotuj się, ponieważ może
być gorąco. Oni na pewno będą chcieli abyśmy wszystko za nich zrobili, a ja na
pewno na to nie pozwolę.
Dziewczyna nic
nie odpowiedziała. Jej jedyną reakcją było odprowadzenie wzrokiem mężczyzny,
gdy ten ruszył w stronę drzwi i po chwili zniknął za nimi.
***
Poniedziałek
minął błyskawicznie, a wtorek równie szybko zaczynał się kończyć. Hermiona
wróciła do swojego pokoju po kolacji zjedzonej z Robardsem w hotelowej jadalni.
Od razu zrzuciła swoje ubranie i udała się pod prysznic. Stojąc w strugach
ciepłej wody podsumowywała w myślach toczące się negocjacje. Gawain miał rację
i większość Francuzów domagało się usunięcia dementorów przez Anglików.
Belgowie raczej skłaniali się ku temu, aby przysłać do nich małą grupę, która
będzie z nimi współpracować. Podczas rozmów padło wiele słów i niektórzy
zaczęli się ostro kłócić. Nie przejmowali się zupełnie faktem, że Anglicy
wszystko widzą i słyszą. Wzajemne sympatie i antypatie szybko wychodziły na
wierzch. Hermiona dowiedziała się, że we Francji są dwie partie polityczne,
które rywalizują ze sobą o miejsce w magicznym rządzie. Wybory zbliżały się nieuchronnie
i każda z nich chciała się pochwalić usunięciem dementorów.
Czarownicy
niedobrze się robiło na widok walk. Miała problemy z tłumaczeniem szybko
wypowiadanych zdań. Zwłaszcza jeśli roiło się w nich od potocznych wyrażeń i
związków frazeologicznych. Głośna dyskusja oponentów nie raz zmuszała Hermionę
do mówienia Robardsowi prosto do ucha, inaczej niczego by nie usłyszał.
Doprowadzało to dziewczynę do rozpaczy, ponieważ była niebezpiecznie blisko
mężczyzny. Kilkukrotnie zetknęli się ramionami, a kilka razy głowami. To nie
wpływało na nią dobrze. Tym bardziej, że za każdym razem czuła zapach jego
perfum. Mimo tego co przeszła nadal ją pociągały. Zawsze była podatna na takie
rzeczy. Pamiętała jak poczuła w amortencji zapach włosów Rona. Perfumy Gawaina
peszyły ją i utrudniały zadanie. W ogóle ten człowiek sprawiał, że miała ochotę
wrócić najbliższym pociągiem do Londynu. Starała się znienawidzić go ze
wszystkich sił, ale nie dawała rady. Z godziny na godzinę co raz bardziej
imponował jej profesjonalizmem, umiejętnością powściągania uczuć i sprytem
podczas negocjacji. W stosunku do niej zachowywał się bardziej swobodnie, ale
nie pozwalał sobie na okazywanie, że jest dla niego kimś więcej niż
współpracownicą. Był uprzejmy i nic nie mówił, gdy tego sobie nie życzyła.
Hermiona wyszła
z pod prysznica, wytarła się, ubrała w piżamę i zaczęła suszyć włosy przy
pomocy magii. Patrząc się jak tracą wodę i stają się co raz bardziej puszyste
rozmyślała o Robardsie. W pewnym momencie przyłapała się na tym, że chce z nim
porozmawiać. Nie o dementorach albo pracy. Tak normalnie, na przykład o Harrym,
albo o wspólnych zainteresowaniach.
- Nie, tego już
za wiele! – skarciła się w duchu. – Masz się ograniczyć do minimum! Chyba nie
chcesz, aby powtórzyła się historia z września?
Zdecydowanie
tego nie chciała. Dostała wtedy porządną nauczkę i byłoby to z jej strony
wyjątkową głupotą, gdyby znowu się wpakowała w tę samą sytuację. Harry drugi
raz nie wybaczyłby i pewnie kazałby zerwać jej z Ronem.
- W sumie to
wszystko jest niesprawiedliwe – oświadczyła samej sobie, gdy weszła do pokoju.
– Tak naprawdę wcale nie chcę mieć romansu z Robardsem! Po prostu lubię zapach
jego perfum. Może i ma pewne wady, ale jednocześnie jest interesującą osobą.
Gdyby nie wybuch złości Rona, mogłabym rozmawiać z nim na wszelkie tematy.
Harry twierdzi, że Robards jest w porządku. Nie złamał danego słowa i przez te
pół roku nie przystawiał się do mnie. Milczał nawet wtedy, gdy robiłam mu
specjalnie na złość – Hermiona oblała się rumieńcem i zaczęła nerwowo chodzić
po pokoju. – Przez Rona i jego zazdrość nie mogę nawet pomarzyć o przyjaźni z
Robardsem. A to nie jest głupi pomysł skoro chcę zostać Ministrem Magii. Szef
biura aurorów ma spory autorytet i pewnie poparłby mnie w wyborach…
Świadomość, że
traci silnego sojusznika doprowadzało Hermionę do szału. Poczuła, że życie jest
strasznie niesprawiedliwe. Z powodu swojego narzeczonego przechodziła koło jej
nosa okazja życia. Może powinna porozmawiać z Ronem i wytłumaczyć mu to
wszystko?
- Nie, to nie
wchodzi w grę – pomyślała ponuro.
Pierwszego dnia,
zaraz po obiedzie, wypożyczyła jedną z hotelowych sów i wysłała swojemu
mężczyźnie list. Napisała w nim, że czeka na wiadomość od niego z informacją,
czy przyjedzie w sobotę spędzić z nią czas w Paryżu. Była strasznie
rozczarowana, gdy nie dostała odpowiedzi. Może nadal jest na nią obrażony? W
tej sytuacji lepiej było nie mówić o swoich planach.
Uczucie
rozgorączkowania przytłaczało ją. Co raz szybciej maszerowała po pokoju
rozważając kolejne możliwości. Żaden z planów, które ułożyła nie wydawał się
jej idealny. Każdy miał wady i istniało spore ryzyko, że wszystko obróci się
przeciwko niej. Dopiero po dłuższej chwili Hermiona zorientowała się, że miota
się po pomieszczeniu od godziny. To był cud, że nikt nie przyszedł na skargę z
powodu jej tupania. Dziewczyna szybko zgasiła światło i wskoczyła do łóżka.
Jednak sen nie chciał nadejść. Jej mózg pracował na najwyższych obrotach mimo,
że tego nie chciała. Po dłuższej chwili zrozumiała, że musi się uspokoić,
ponieważ inaczej nie zaśnie. Spojrzała na stary zegar z kukułką wiszący po
drugiej stronie pokoju. Za chwilę miała wybić godzina jedenasta. Jeśli dałaby
radę się zrelaksować to mogłaby usnąć koło pierwszej.
Nagle przyszedł
do głowy Hermiony szalony pomysł. A gdyby tak wyskoczyć na chwilę do Paryża i
pospacerować trochę? Odetchnęłaby i jej myśli przestałyby się skupiać na Ronie
oraz Robardsie. Gdyby zniknęła na godzinę lub dwie nikt by nie zauważył. Hotel
był objęty czarami nie pozwalającymi na teleportację, dlatego goście pojawiali
się przed nim lub w parku.
Czarownica
błyskawicznie podjęła decyzję. Szybko wstała i ubrała się. Ostrożnie wyjrzała
na korytarz hotelu. Na szczęście nie było nikogo i przywitała ją cisza.
Ostrożnie stąpając poszła w stronę schodów i zaczęła schodzić krętymi
stopniami. Na parterze spotkała pokojówkę, która nie zwróciła na nią zbytniej
uwagi. Widocznie wiedziała, że goście nie zawsze siedzą w swoich pokojach i
czasem mają ochotę na nocny spacer.
Pierwszy wdech chłodnego
powietrza sprawił, że Hermiona zaczęła się zastanawiać czy dobrze robi.
Wiedziała, że jej pomysł był dość ryzykowny, ale tak bardzo chciała zobaczyć
Wieżę Eiffla. Pogrążona w rozmyślaniach weszła pomiędzy drzewa. Nagły szelest sprawił,
że szybko odwróciła się w kierunku dźwięku. Wytężała wzrok pośród ciemności,
ale ani nikogo, ani niczego nie zauważyła. Pomyślała, że pewnie to było jakieś
zwierzę, które spłoszyło się i pobiegło w krzaki. Wzięła głęboki oddech i
skupiła się na swoim celu: obrzeżach Lasku Bulońskiego. Położony był około
czterdzieści minut drogi od Wieży Eiffla. To była idealna ilość czasu, aby
rozjaśnić umysł i pozbyć się niechcianych myśli. Hermiona obróciła się w
miejscu i z radością wyruszyła na spotkanie z Paryżem. Tylko, że akurat w tym
samym momencie ktoś złapał ją za ramię.
- Gdzie my
jesteśmy? – spytał się Gawain, gdy wylądowali wśród drzew.
- A może powie
mi pan najpierw, czemu mnie śledził? – warknęła Hermiona.
- Chciałem cię
powstrzymać przed tym co właśnie zrobiłaś – wyjaśnił auror. – Domyśliłem się,
że chcesz się spotkać ze swoim narzeczonym. Jesteśmy w Londynie?
- W Paryżu –
sprostowała czarownica rozdrażnionym tonem. – Skąd pomysł, że chciałam się spotkać
z Ronem?
- Wysłałaś mu
sowę.
- Mogłam pisać
do kogokolwiek.
- Pytałaś się
recepcjonistki kilkukrotnie o małą sówkę. Tę, którą i mi kiedyś wysyłałaś.
Skoro jej nie masz przy sobie to znaczy, że nie jest twoja. Od razu nasuwa się
wniosek do kogo należy – oznajmił Gawain z pewnością. – Nie dostałaś odpowiedzi
i z tego powodu się zdenerwowałaś. Słyszałem jak chodziłaś gorączkowo po swoim
pokoju. Gdy zauważyłem, że się wymknęłaś poszedłem za tobą. Domyśliłem się, że
coś planujesz. Nie jesteś osobą, która siedzi na czterech literach, gdy coś się
dzieje. Szkoda tylko, że nie pomyślałaś jak to wszystko wygląda. Takie nocne
wymykanie się z hotelu, zwłaszcza gdy jesteśmy tutaj w sprawach państwowych,
może zostać źle odebrane.
Hermiona
naburmuszyła się jeszcze bardziej. Jakoś nie miała najmniejszej ochoty
wysłuchiwać zarzutów, nawet jeśli w głębi serca wiedziała, że Gawain ma rację. Co
miało się stać, to się stało.
- Pomylił się
pan – zauważyła z satysfakcją. – Chcę tylko pospacerować przed snem, nic więcej.
- Tutaj?
- Za tamtym
zakrętem kończy się Lasek Buloński. Mam zamiar pójść do Wieży Eiffla i wrócić
do hotelu za godzinę – wyjaśniła lodowatym tonem. – Może pan teleportować się
do Chatelier. Gdyby ktoś się o mnie pytał to powie pan prawdę.
- O nie, nie
zrobię tak – zaprotestował żywo Robards. – Nie pozwolę włóczyć ci się samej po
nocy!
- Nie potrzebuję
niańki! – prychnęła Hermiona. – Mam różdżkę i w razie kłopotów poradzę sobie
sama.
- I tak mam
zamiar iść z tobą.
- Nie!
- Pójdę za tobą
czy tego chcesz, czy nie – zakomunikował ostro auror. – Będę trzymał się z tyłu
i nie odezwę się ani słowem, ale nie puszczę cię samej.
Hermiona już
miała zakląć, gdy usłyszała, że ktoś się zbliża. Odgłosy świadczyły, że była to
większa grupa ludzi, którzy raczyli się wcześniej alkoholem. Pomyślała, że
Gawain może mieć rację.
- No dobrze! –
zgodziła się. – Ale proszę nie zbliżać się do mnie na więcej niż pięć kroków!
Robards tylko
skinął głową, a potem bezszelestnie podążył za nią.
***
Środa minęła
dziewczynie identycznie jak wtorek. Dzień wypełniały w mniejszym stopniu
negocjacje, a w większości wewnętrzne kłótnie Francuzów. Ron nadal nie dawał
znaku życia, a Hermiona co raz bardziej spinała się w obecności Robardsa. Początkowo
była zła na niego za to, że poszedł za nią do parku. Złość jej szybko minęła,
gdy się okazało, że samotnie idąca dziewczyna przyciąga uwagę ciemnoskórych
mieszkańców Paryża. Hermiona nie była rasistką, ale zauważyła, że biali ludzie
nie gwizdali w jej kierunku i nie proponowali seksu. Niektórzy z zalotników
byli na tyle śmiali, że podchodzili do niej. Po pierwszej takiej sytuacji
Robards zbliżył się do niej i dał do zrozumienia, aby chwyciła go za ramię.
Mimo wewnętrznych oporów dziewczyna spełniła jego prośbę i wspólnie milcząc
dotarli bez przeszkód do Wieży Eiffla. Jedyne co Hermiona usłyszała od Gawaina
to „dobranoc”, gdy rozstali się przed drzwiami prowadzącymi do ich pokoi. Rano
zaś nie wspomniał ani razu o nocnej przechadzce.
Siedząc
wieczorem w fotelu Hermiona stwierdziła, że chętnie zobaczyłaby Katedrę Notre
Dame. Gdy była jeszcze uczennicą to zwiedzała ją razem z rodzicami. Zrobiła na
niej ogromne wrażenie, tym bardziej, że była fanką Disnejowskiego filmu o
Dzwonniku z Notre Dame. Mama zabrała ją do kina, aby choć przez chwilę
rozchmurzyła się po śmierci Syriusza. Niedługo po tym cała rodzina Grangerów
pojechała na tydzień do Paryża. To były ostatnie beztroskie wakacje Hermiony. Rok
później zmodyfikowała pamięć rodzicom i wysłała ich do Australii, a ona sama
zaangażowała się w walkę w świecie czarodziejów.
Złe wspomnienia
wskoczyły do głowy Hermiony i nie chciały z niej wyjść. Próbowała zająć się
powtarzaniem francuskiej gramatyki, ale czytanie setny raz tego samego nie
dawało jej ulgi. Co chwilę łapała się na tym, że nie widziała liter, za to
myśli dryfowały swobodnie. Dlatego po dłuższej walce rzuciła zeszyt na stół. Czując
wewnętrzne napięcie zrozumiała, że ma ochotę z kimś porozmawiać. Co najgorsze,
wiedziała z kim, a ten ktoś był w pokoju obok.
Hermiona sama
nie zauważyła kiedy założyła żakiet i zjawiła się pod drzwiami Gawaina.
Działała mechanicznie. Zastukała zanim zdążyła się opanować. Gawain na jej
widok, jak to miał ostatnio w zwyczaju, uniósł pytająco brwi.
- Nie mogę spać.
Ma pan ochotę na kolejny milczący spacer? – wydukała speszona.
Auror zachował
kamienną twarz, gdy odłożył czytaną książkę i wstał z fotela, który był taki
sam jak ten w pokoju Hermiony.
- Sam nie wiem
czemu się na to zgadzam – oznajmił i założył koszulę. – Chodźmy.
***
Dopiero
przedostatni dzień delegacji przyniósł rozwiązanie problemu dementorów.
Francuzi, wyczerpani wewnętrznymi konfliktami, zgodzili się na przysłanie małej
grupy angielskich aurorów. Robards do samego końca pozostał niewzruszony na
argumenty drugiej strony. Hermiona podziwiała go, że nie ugiął się pod presją.
Tym bardziej, że niektórym Francuzom puszczały nerwy i oskarżali go o próbę
wywołania wojny pomiędzy Wielką Brytanią a Francją. Auror zachowywał kamienną
twarz słuchając obelg. Hermiona zaś czuła się co raz bardziej zirytowana takimi
insynuacjami. Przecież nikt o zdrowych zmysłach nie walczyłby w wojnie z powodu
dementorów! W końcu nie wytrzymała i wygłosiła długą tyradę na temat
niedorzecznych pomówień. Wyjaśniła, że razem z Harrym Potterem pokonała
zwolenników Voldemorta i nie zawaha się znowu stanąć do walki. To otrzeźwiło
zwaśnionych Francuzów i ku niesamowitego zdziwieniu zarówno Hermiony jak i
Gawaina, postanowili przyjąć proponowane przez nich warunki.
- Pewnie wracasz
dzisiaj do Londynu – zagaił Robards podczas uroczystej kolacji, która została
wydana na cześć podpisanego porozumienia. – Miałem nadzieję, że wieczorem znowu
gdzieś mnie porwiesz.
To był pierwszy
raz, gdy powiedział coś do Hermiony, co nie było bezpośrednio związane z pracą.
Dziewczyna prawie zakrztusiła się kawałkiem Carbonade flamande. Nie spodziewała
się takiego wyznania.
- Nigdzie nie
jadę – odezwała się po chwili. – Mam w planach zostać w Paryżu na weekend.
- Czyli
zostajesz tutaj do jutra?
- Tak.
Gawain wyglądał
jakby się nad czymś zastanawiał. Hermiona poczuła, że tym razem nie jest
spięta. Zamiast tego dopadła ją ciekawość. Czy Robards coś jej zaproponuje? Gdyby
tak… Nie! Ona nie może o tym myśleć! Przez te nocne przechadzki przestała się w stu procentach kontrolować, a to mogło się bardzo źle skończyć. Co jeśli auror znowu się zacznie do
niej zalecać? Będzie miała duży problem!
Minuty mijały, a
Robards nie odzywał się. Hermiona straciła już jakąkolwiek nadzieję, że mężczyzna
cokolwiek do niej powie. Po drugim daniu przyszła pora na deser, a po nim na salę
weszła orkiestra i zaczęła grać walca. Madame Blaireau wyszła na środek i
ogłosiła, że przyszedł czas na taniec. Dziewczyna ze zdumieniem patrzyła jak
większość zebranych czarodziejów i czarownic wstaje od stołu, aby poddać się
muzyce. W Wielkiej Brytanii nie było takiego zwyczaju. Owszem, były przyjęcia organizowane przez Ministerstwo Magii,
ale nikt na nich nie tańczył! Widocznie Francuzi mieli odmienne podejście do
tematu.
- Mogę cię
prosić do tańca?
Czarownica spojrzała na Gawaina i spostrzegła, że
pierwszy raz od dawna uśmiechnął się do niej. Nie słuchając swoich własnych
ostrzeżeń, podała mu dłoń i wyszeptała „tak”.