poniedziałek, 24 października 2016

Powojenne życie Hermiony G.: Rozdział 39 – Paryż


Pociąg mknął przez Londyn mijając kolejne budynki. Przejeżdżał nad zatłoczonymi ulicami oraz obok spokojnych parków. Mimo tego mugole w ogóle nie zauważali jego istnienia. Czarodzieje odbywający podróż przyglądali się z zaciekawieniem na zabudowę osób pozbawionych magii. Niektórzy komentowali to i owo. Dzieci zachwycały się samochodami oraz nie mogły doczekać się przejazdu przez tunel pod kanałem La Manche.

Hermiona nie podziwiała widoków za oknem. Ostentacyjnie wyciągnęła zeszyt z francuskimi słowami oraz gramatyką i pogrążyła się w lekturze. A przynajmniej próbowała, ponieważ tak naprawdę była za bardzo wzburzona, aby cokolwiek weszło jej do głowy. Ron zachował się jak totalny palant! Na pewno ludzie zaczną rozmawiać na temat jego obelg skierowanych w stronę Robardsa. Plotkary przypomną sobie aferę sprzed pół roku i dodadzą do wszystkiego swoje dwa knuty. Dziewczyna nie chciała się oszukiwać: to było pewne, że znowu zaczną ją podejrzewać o romans z szefem aurorów.
- Nie wierzę mu – pomyślała Hermiona. – Mogę się założyć, że maczał palce w rezygnacji Faxona. Jeśli chce się na mnie zemścić to wybrał naprawdę dobry sposób.

Dziewczyna opuściła powoli zeszyt, który trzymała przed twarzą, aby zerknąć na Robardsa. Siedział naprzeciwko niej i wpatrywał się w nią bez krępacji. Ich spojrzenia się spotkały. Hermiona miała ochotę strzelić go zeszytem w twarz. Nawet nie starał się ukryć faktu, że dobrze się bawi! Prychnęła z pogardą i wróciła do nauki francuskiego.
- Sądzę, że powinniśmy poczynić jakieś ustalenia – głos Gawaina zawierał nutkę rozbawienia całą sytuacją.
- Zgadzam się! – warknęła Hermiona zza zeszytu. – Proponuję nie odzywać się do siebie, chyba że sytuacja będzie tego wymagała. We Francji tłumaczę co ma pan do powiedzenia, a potem każde idzie w swoją stronę.
- Nie jesteś ciekawa czemu Faxon musiał zostać?
- Nawet w najmniejszym stopniu! – fuknęła.
- Jak sobie życzysz – odparł i westchnął dając jej do zrozumienia, że uważa jej zachowanie za co najmniej dziecinne. – Francuzi przysłali protokoły spotkania?
- Tak.
- Dasz mi je? Faxon o nich zapomniał.

Czarownica bez słowa sięgnęła do swojej torebki i bardziej rzuciła niż podała pergaminy. Robards rozwinął je i uniósł brwi.
- Mogłabyś dać mi te przetłumaczone na angielski?
Hermiona zachowała kamienną twarz, gdy sięgnęła po raz drugi do koralikowej torby. Tym razem specjalnie cisnęła w tors aurora słownikiem. Gawain wykazała się refleksem i w ostatniej chwili złapał ciężki tom.
- Miłej zabawy – zakpiła czarownica i schowała twarz za zeszytem.

Nie miała nawet najmniejszej ochoty pomóc w czymkolwiek swojemu towarzyszowi podróży. Sądząc po ciężkim westchnięciu oraz szeleście otwieranego słownika Gawain zrozumiał, że nie może na nią liczyć.

***

Burmistrz miasteczka Chatelier mówiła tak łamanym angielskim, że przy niej Fleur mogła uchodzić za osobę porozumiewającą się w Anglii bez jakichkolwiek problemów. Hermiona uśmiechała się do komitetu powitalnego, ale jednocześnie zastanawiała się kiedy dać do zrozumienia, że przyjechała w charakterze tłumacza. Podziwiała wysiłki przywódczyni i jednocześnie współczuła jej, ponieważ wyraźnie było widać jak kobieta się męczy. Przerwanie jej nie wchodziło w grę. Dziewczyna stwierdziła, że po prostu podziękuje za powitanie mówiąc po francusku.

Gawain Robards, który stał na peronie obok Hermiony, nie uśmiechał się. Zachował neutralny wyraz twarzy, nie okazując jakichś większych uczuć. Czekał aż Madame Blaireau skończy swoje męki. Czarownica nie wątpiła, że mężczyzna prawie niczego nie zrozumiał. Przez moment poczuła pokusę, aby w przyszłości trochę poprzeinaczać jego wypowiedzi, ale szybko się opanowała. Była przecież pracownikiem Brytyjskiego Ministerstwa Magii. Nie powinna szkodzić swojej stronie. Mimo, że była zdenerwowana na Gawaina to musiała mu przyznać, że umiał odnaleźć się w świecie polityki. Cierpliwie czekał na rozwój sytuacji i działał z namysłem. Dodatkowo zaimponował Hermionie tym, że w ciągu godziny przetłumaczył wszystkie protokoły. Było w nich pełno błędów, ale ogólny sens wypowiedzi został zachowany. Gdy skończył oddał pergaminy zaskoczonej dziewczynie. Wtedy zrobiło się jej trochę głupio. To sprawiło, że sprawdziła je i poprawiła wszystkie niedociągnięcia. Postanowiła, że mimo tego, nadal nie będzie odzywać się do niego. Wolała rozmawiać z nim tylko i wyłącznie na temat obowiązków służbowych.
- Bardzo dziękujemy za miłe słowa, Madame Blaireau – do uszu Hermiony dotarł głos Gawaina.

Mówił po angielsku czyli to był znak, aby zaczęła tłumaczyć. Czarownica trochę bała się tej chwili, ale wiedziała, ze zrobiła wszystko co w swojej mocy aby nadrobić braki. Uśmiechnęła się mimo napiętych nerwów i z jej ust popłynęło powitanie w języku francuskim.

***

Do południa czasu lokalnego protokół nie przewidywał rozmów na temat dementorów. Anglicy zostali oprowadzeni po miasteczku i dowiedzieli się o nim wielu rzeczy. Na przykład tego, że było całkowicie odizolowane od mugolskiego świata przy pomocy czarów. Mieściło się w Parku Narodowym niedaleko Paryża. Kiedyś ukryte było w gęstej roślinności pokrywającej teren lasu. Po jakimś czasie do stolicy Francji zaczęło napływać co raz więcej ludzi. Okolice zostały zasiedlone i mugole mogli odkryć istnienie Chatelier. Dlatego wokół miasteczka została wyczarowana kopuła, która czyniła go niewidocznym oraz uniemożliwiała wejście na jego teren. Dostać się można było do środka tylko za pomocą teleportacji, świstoklika, sieci Fiuu oraz pociągu. Mugolskie środki transportu omijały teren, który dzięki sekretnej interwencji czarodziejów, został uznany za ściśle chroniony Park Narodowy.

Hermiona z przyjemnością oglądała urokliwe kamienice, które bardzo różniły się od tych na ulicy Pokątnej. Wszystko było bardziej zadbane i stylowe. Francuskie czarownice były o wiele lepiej ubrane od swoich koleżanek z Wielkiej Brytanii. Ich suknie były w większości dobrze skrojone oraz nie raziły dziwacznymi kolorami. Dobierały dodatki zgodne z aktualnym strojem i nie pojawiały się kapelusze z wypchanym sępem na czubku.  Francuzi, podobnie jak ich kobiety, wyglądali bardzo dobrze. Właściwie nie nosili szat czarodziejów. Częściej ubrani byli jak mugole sprzed dwustu lat co dodawało im pewnego rodzaju uroku.

Po obejściu miejscowych atrakcji Hermiona z Gawainem zostali odprowadzeni do hotelu, gdzie mogli zjeść obiad i przygotować się do dyskusji na temat dementorów, która miała odbyć się w późnych godzinach popołudniowych. Dziewczyna z radością stwierdziła, że dostała wysokiej klasy pokój. Nie był to apartament królewski, ale i tak robił wrażenie. Na samym środku pomieszczenia stało wielkie łoże królewskie z baldachimem. Krwistoczerwona pościel doskonale pasowała do ścian pokrytych kremową tapetą, na której widniały złote symbole królewskiej lilii. Wszystkie meble były ciemne i bogato rzeźbione. Stara, drewniana podłoga była polakierowana i wyczyszczona do połysku. Przy łóżku czekała walizka Hermiony, hotelowy szlafrok, ręczniki oraz różne przybory codziennego użytku, których gość mógłby potrzebować.

Czarownica ruszyła w stronę okna i ujrzała przez nie idealnie utrzymany park. Pomyślała, że większość angielskich czarodziejów nie polubiłaby tych prostych alejek i przystrzyżonej równiutko roślinności. Nawet jej przyszły teść załamałby się przez taki widok. Bez gnomów i chwastów to nie był według niego prawdziwy ogród.

Rozległo się pukanie i przez drzwi wmaszerował pewnym krokiem Robards, co jeszcze bardziej zezłościło dziewczynę. Nawet nie poczekał na pozwolenie! Przecież mogła się przebierać po podróży albo wkładać bieliznę do szafy!
- Właśnie się dowiedziałem, że przybyli Belgowie. U nich także namnożyli się dementorzy i nie potrafią sobie z nimi poradzić –  oświadczył mężczyzna i usiadł bez krępacji w wielkim fotelu, który stał koło dość skromnej biblioteczki. – Percy obrał kiepską taktykę. Zapoznałem się z jego pomysłami i stwierdziłem, że trzeba je zmodyfikować.
- Co pan proponuje? – tylko takie pytanie przeszło przez gardło rozdrażnionej Hermiony.
- Uważam, że nie wystarczy poinstruować ich wszystkich jak pozbyć się dementorów. Francuzi przypiszą sobie całą zasługę. Będą nam wypominać, że sprowadziliśmy na nich kłopoty i niczego nie zrobiliśmy, aby im pomóc – Gawain wyjaśnił tonem znawcy. – Trzeba pojechać z nimi w teren. Innego wyjścia nie ma. Nie wiem jakim cudem ten naród przetrwał tyle czasu skoro nie znają zaklęcia Patronusa…

Czarownica poczuła, że powinna zacząć bronić Francję. Chociażby po to, aby móc sprzeciwić się aurorowi. Jego plan w ogóle się dziewczynie nie podobał. Wolała trzymać się tego co zaproponował Percy.
- Tutaj nie jest tak deszczowo jak u nas. Zwłaszcza na południu. Dementorzy nie zapuszczali się sami poza Azkaban, do czasu ich wypędzenia. Nic dziwnego, że szukają nowego miejsca do… hmm… życia.
- Miałbym o połowę mniej kłopotów gdyby nadal siedzieli tam gdzie jest ich miejsce – oznajmił Robards. – Więźniowie byliby grzeczni, a Francuzi mieliby inny temat do narzekania. Jednak Kingsley kazał się pozbyć dementorów. Wyszliśmy na tym jak Ali Bashir na latających dywanach…

Hermiona skrzyżowała ręce na piersi i spojrzała się spode łba na aurora. Popierała w pełni program Kingsleya i nie lubiła, gdy ktoś go krytykował.
- No dobra, nie będę wygłaszał osobistych opinii, bo widzę, że gdyby wzrok mógłby zabijać to byłbym martwy – oznajmił Robards po krótkiej chwili po czym wstał. – W takim razie wiedz, że zamierzam obiecać Francuzom, że przyślę tutaj małą grupę aurorów, która pomoże im walczyć z dementorami. Przygotuj się, ponieważ może być gorąco. Oni na pewno będą chcieli abyśmy wszystko za nich zrobili, a ja na pewno na to nie pozwolę.

Dziewczyna nic nie odpowiedziała. Jej jedyną reakcją było odprowadzenie wzrokiem mężczyzny, gdy ten ruszył w stronę drzwi i po chwili zniknął za nimi.

***

Poniedziałek minął błyskawicznie, a wtorek równie szybko zaczynał się kończyć. Hermiona wróciła do swojego pokoju po kolacji zjedzonej z Robardsem w hotelowej jadalni. Od razu zrzuciła swoje ubranie i udała się pod prysznic. Stojąc w strugach ciepłej wody podsumowywała w myślach toczące się negocjacje. Gawain miał rację i większość Francuzów domagało się usunięcia dementorów przez Anglików. Belgowie raczej skłaniali się ku temu, aby przysłać do nich małą grupę, która będzie z nimi współpracować. Podczas rozmów padło wiele słów i niektórzy zaczęli się ostro kłócić. Nie przejmowali się zupełnie faktem, że Anglicy wszystko widzą i słyszą. Wzajemne sympatie i antypatie szybko wychodziły na wierzch. Hermiona dowiedziała się, że we Francji są dwie partie polityczne, które rywalizują ze sobą o miejsce w magicznym rządzie. Wybory zbliżały się nieuchronnie i każda z nich chciała się pochwalić usunięciem dementorów.

Czarownicy niedobrze się robiło na widok walk. Miała problemy z tłumaczeniem szybko wypowiadanych zdań. Zwłaszcza jeśli roiło się w nich od potocznych wyrażeń i związków frazeologicznych. Głośna dyskusja oponentów nie raz zmuszała Hermionę do mówienia Robardsowi prosto do ucha, inaczej niczego by nie usłyszał. Doprowadzało to dziewczynę do rozpaczy, ponieważ była niebezpiecznie blisko mężczyzny. Kilkukrotnie zetknęli się ramionami, a kilka razy głowami. To nie wpływało na nią dobrze. Tym bardziej, że za każdym razem czuła zapach jego perfum. Mimo tego co przeszła nadal ją pociągały. Zawsze była podatna na takie rzeczy. Pamiętała jak poczuła w amortencji zapach włosów Rona. Perfumy Gawaina peszyły ją i utrudniały zadanie. W ogóle ten człowiek sprawiał, że miała ochotę wrócić najbliższym pociągiem do Londynu. Starała się znienawidzić go ze wszystkich sił, ale nie dawała rady. Z godziny na godzinę co raz bardziej imponował jej profesjonalizmem, umiejętnością powściągania uczuć i sprytem podczas negocjacji. W stosunku do niej zachowywał się bardziej swobodnie, ale nie pozwalał sobie na okazywanie, że jest dla niego kimś więcej niż współpracownicą. Był uprzejmy i nic nie mówił, gdy tego sobie nie życzyła.

Hermiona wyszła z pod prysznica, wytarła się, ubrała w piżamę i zaczęła suszyć włosy przy pomocy magii. Patrząc się jak tracą wodę i stają się co raz bardziej puszyste rozmyślała o Robardsie. W pewnym momencie przyłapała się na tym, że chce z nim porozmawiać. Nie o dementorach albo pracy. Tak normalnie, na przykład o Harrym, albo o wspólnych zainteresowaniach.
- Nie, tego już za wiele! – skarciła się w duchu. – Masz się ograniczyć do minimum! Chyba nie chcesz, aby powtórzyła się historia z września?

Zdecydowanie tego nie chciała. Dostała wtedy porządną nauczkę i byłoby to z jej strony wyjątkową głupotą, gdyby znowu się wpakowała w tę samą sytuację. Harry drugi raz nie wybaczyłby i pewnie kazałby zerwać jej z Ronem.
- W sumie to wszystko jest niesprawiedliwe – oświadczyła samej sobie, gdy weszła do pokoju. – Tak naprawdę wcale nie chcę mieć romansu z Robardsem! Po prostu lubię zapach jego perfum. Może i ma pewne wady, ale jednocześnie jest interesującą osobą. Gdyby nie wybuch złości Rona, mogłabym rozmawiać z nim na wszelkie tematy. Harry twierdzi, że Robards jest w porządku. Nie złamał danego słowa i przez te pół roku nie przystawiał się do mnie. Milczał nawet wtedy, gdy robiłam mu specjalnie na złość – Hermiona oblała się rumieńcem i zaczęła nerwowo chodzić po pokoju. – Przez Rona i jego zazdrość nie mogę nawet pomarzyć o przyjaźni z Robardsem. A to nie jest głupi pomysł skoro chcę zostać Ministrem Magii. Szef biura aurorów ma spory autorytet i pewnie poparłby mnie w wyborach…

Świadomość, że traci silnego sojusznika doprowadzało Hermionę do szału. Poczuła, że życie jest strasznie niesprawiedliwe. Z powodu swojego narzeczonego przechodziła koło jej nosa okazja życia. Może powinna porozmawiać z Ronem i wytłumaczyć mu to wszystko?
- Nie, to nie wchodzi w grę – pomyślała ponuro.

Pierwszego dnia, zaraz po obiedzie, wypożyczyła jedną z hotelowych sów i wysłała swojemu mężczyźnie list. Napisała w nim, że czeka na wiadomość od niego z informacją, czy przyjedzie w sobotę spędzić z nią czas w Paryżu. Była strasznie rozczarowana, gdy nie dostała odpowiedzi. Może nadal jest na nią obrażony? W tej sytuacji lepiej było nie mówić o swoich planach.

Uczucie rozgorączkowania przytłaczało ją. Co raz szybciej maszerowała po pokoju rozważając kolejne możliwości. Żaden z planów, które ułożyła nie wydawał się jej idealny. Każdy miał wady i istniało spore ryzyko, że wszystko obróci się przeciwko niej. Dopiero po dłuższej chwili Hermiona zorientowała się, że miota się po pomieszczeniu od godziny. To był cud, że nikt nie przyszedł na skargę z powodu jej tupania. Dziewczyna szybko zgasiła światło i wskoczyła do łóżka. Jednak sen nie chciał nadejść. Jej mózg pracował na najwyższych obrotach mimo, że tego nie chciała. Po dłuższej chwili zrozumiała, że musi się uspokoić, ponieważ inaczej nie zaśnie. Spojrzała na stary zegar z kukułką wiszący po drugiej stronie pokoju. Za chwilę miała wybić godzina jedenasta. Jeśli dałaby radę się zrelaksować to mogłaby usnąć koło pierwszej.

Nagle przyszedł do głowy Hermiony szalony pomysł. A gdyby tak wyskoczyć na chwilę do Paryża i pospacerować trochę? Odetchnęłaby i jej myśli przestałyby się skupiać na Ronie oraz Robardsie. Gdyby zniknęła na godzinę lub dwie nikt by nie zauważył. Hotel był objęty czarami nie pozwalającymi na teleportację, dlatego goście pojawiali się przed nim lub w parku.

Czarownica błyskawicznie podjęła decyzję. Szybko wstała i ubrała się. Ostrożnie wyjrzała na korytarz hotelu. Na szczęście nie było nikogo i przywitała ją cisza. Ostrożnie stąpając poszła w stronę schodów i zaczęła schodzić krętymi stopniami. Na parterze spotkała pokojówkę, która nie zwróciła na nią zbytniej uwagi. Widocznie wiedziała, że goście nie zawsze siedzą w swoich pokojach i czasem mają ochotę na nocny spacer.

Pierwszy wdech chłodnego powietrza sprawił, że Hermiona zaczęła się zastanawiać czy dobrze robi. Wiedziała, że jej pomysł był dość ryzykowny, ale tak bardzo chciała zobaczyć Wieżę Eiffla. Pogrążona w rozmyślaniach weszła pomiędzy drzewa. Nagły szelest sprawił, że szybko odwróciła się w kierunku dźwięku. Wytężała wzrok pośród ciemności, ale ani nikogo, ani niczego nie zauważyła. Pomyślała, że pewnie to było jakieś zwierzę, które spłoszyło się i pobiegło w krzaki. Wzięła głęboki oddech i skupiła się na swoim celu: obrzeżach Lasku Bulońskiego. Położony był około czterdzieści minut drogi od Wieży Eiffla. To była idealna ilość czasu, aby rozjaśnić umysł i pozbyć się niechcianych myśli. Hermiona obróciła się w miejscu i z radością wyruszyła na spotkanie z Paryżem. Tylko, że akurat w tym samym momencie ktoś złapał ją za ramię.
- Gdzie my jesteśmy? – spytał się Gawain, gdy wylądowali wśród drzew.
- A może powie mi pan najpierw, czemu mnie śledził? – warknęła Hermiona.
- Chciałem cię powstrzymać przed tym co właśnie zrobiłaś – wyjaśnił auror. – Domyśliłem się, że chcesz się spotkać ze swoim narzeczonym. Jesteśmy w Londynie?
- W Paryżu – sprostowała czarownica rozdrażnionym tonem. – Skąd pomysł, że chciałam się spotkać z Ronem?
- Wysłałaś mu sowę.
- Mogłam pisać do kogokolwiek.
- Pytałaś się recepcjonistki kilkukrotnie o małą sówkę. Tę, którą i mi kiedyś wysyłałaś. Skoro jej nie masz przy sobie to znaczy, że nie jest twoja. Od razu nasuwa się wniosek do kogo należy – oznajmił Gawain z pewnością. – Nie dostałaś odpowiedzi i z tego powodu się zdenerwowałaś. Słyszałem jak chodziłaś gorączkowo po swoim pokoju. Gdy zauważyłem, że się wymknęłaś poszedłem za tobą. Domyśliłem się, że coś planujesz. Nie jesteś osobą, która siedzi na czterech literach, gdy coś się dzieje. Szkoda tylko, że nie pomyślałaś jak to wszystko wygląda. Takie nocne wymykanie się z hotelu, zwłaszcza gdy jesteśmy tutaj w sprawach państwowych, może zostać źle odebrane.

Hermiona naburmuszyła się jeszcze bardziej. Jakoś nie miała najmniejszej ochoty wysłuchiwać zarzutów, nawet jeśli w głębi serca wiedziała, że Gawain ma rację. Co miało się stać, to się stało.
- Pomylił się pan – zauważyła z satysfakcją. – Chcę tylko pospacerować przed snem, nic więcej.
- Tutaj?
- Za tamtym zakrętem kończy się Lasek Buloński. Mam zamiar pójść do Wieży Eiffla i wrócić do hotelu za godzinę – wyjaśniła lodowatym tonem. – Może pan teleportować się do Chatelier. Gdyby ktoś się o mnie pytał to powie pan prawdę.
- O nie, nie zrobię tak – zaprotestował żywo Robards. – Nie pozwolę włóczyć ci się samej po nocy!
- Nie potrzebuję niańki! – prychnęła Hermiona. – Mam różdżkę i w razie kłopotów poradzę sobie sama.
- I tak mam zamiar iść z tobą.
- Nie!
- Pójdę za tobą czy tego chcesz, czy nie – zakomunikował ostro auror. – Będę trzymał się z tyłu i nie odezwę się ani słowem, ale nie puszczę cię samej.

Hermiona już miała zakląć, gdy usłyszała, że ktoś się zbliża. Odgłosy świadczyły, że była to większa grupa ludzi, którzy raczyli się wcześniej alkoholem. Pomyślała, że Gawain może mieć rację.
- No dobrze! – zgodziła się. – Ale proszę nie zbliżać się do mnie na więcej niż pięć kroków!
Robards tylko skinął głową, a potem bezszelestnie podążył za nią.

***

Środa minęła dziewczynie identycznie jak wtorek. Dzień wypełniały w mniejszym stopniu negocjacje, a w większości wewnętrzne kłótnie Francuzów. Ron nadal nie dawał znaku życia, a Hermiona co raz bardziej spinała się w obecności Robardsa. Początkowo była zła na niego za to, że poszedł za nią do parku. Złość jej szybko minęła, gdy się okazało, że samotnie idąca dziewczyna przyciąga uwagę ciemnoskórych mieszkańców Paryża. Hermiona nie była rasistką, ale zauważyła, że biali ludzie nie gwizdali w jej kierunku i nie proponowali seksu. Niektórzy z zalotników byli na tyle śmiali, że podchodzili do niej. Po pierwszej takiej sytuacji Robards zbliżył się do niej i dał do zrozumienia, aby chwyciła go za ramię. Mimo wewnętrznych oporów dziewczyna spełniła jego prośbę i wspólnie milcząc dotarli bez przeszkód do Wieży Eiffla. Jedyne co Hermiona usłyszała od Gawaina to „dobranoc”, gdy rozstali się przed drzwiami prowadzącymi do ich pokoi. Rano zaś nie wspomniał ani razu o nocnej przechadzce.

Siedząc wieczorem w fotelu Hermiona stwierdziła, że chętnie zobaczyłaby Katedrę Notre Dame. Gdy była jeszcze uczennicą to zwiedzała ją razem z rodzicami. Zrobiła na niej ogromne wrażenie, tym bardziej, że była fanką Disnejowskiego filmu o Dzwonniku z Notre Dame. Mama zabrała ją do kina, aby choć przez chwilę rozchmurzyła się po śmierci Syriusza. Niedługo po tym cała rodzina Grangerów pojechała na tydzień do Paryża. To były ostatnie beztroskie wakacje Hermiony. Rok później zmodyfikowała pamięć rodzicom i wysłała ich do Australii, a ona sama zaangażowała się w walkę w świecie czarodziejów.

Złe wspomnienia wskoczyły do głowy Hermiony i nie chciały z niej wyjść. Próbowała zająć się powtarzaniem francuskiej gramatyki, ale czytanie setny raz tego samego nie dawało jej ulgi. Co chwilę łapała się na tym, że nie widziała liter, za to myśli dryfowały swobodnie. Dlatego po dłuższej walce rzuciła zeszyt na stół. Czując wewnętrzne napięcie zrozumiała, że ma ochotę z kimś porozmawiać. Co najgorsze, wiedziała z kim, a ten ktoś był w pokoju obok.

Hermiona sama nie zauważyła kiedy założyła żakiet i zjawiła się pod drzwiami Gawaina. Działała mechanicznie. Zastukała zanim zdążyła się opanować. Gawain na jej widok, jak to miał ostatnio w zwyczaju, uniósł pytająco brwi.
- Nie mogę spać. Ma pan ochotę na kolejny milczący spacer? – wydukała speszona.
Auror zachował kamienną twarz, gdy odłożył czytaną książkę i wstał z fotela, który był taki sam jak ten w pokoju Hermiony.
- Sam nie wiem czemu się na to zgadzam – oznajmił i założył koszulę. – Chodźmy.

***

Dopiero przedostatni dzień delegacji przyniósł rozwiązanie problemu dementorów. Francuzi, wyczerpani wewnętrznymi konfliktami, zgodzili się na przysłanie małej grupy angielskich aurorów. Robards do samego końca pozostał niewzruszony na argumenty drugiej strony. Hermiona podziwiała go, że nie ugiął się pod presją. Tym bardziej, że niektórym Francuzom puszczały nerwy i oskarżali go o próbę wywołania wojny pomiędzy Wielką Brytanią a Francją. Auror zachowywał kamienną twarz słuchając obelg. Hermiona zaś czuła się co raz bardziej zirytowana takimi insynuacjami. Przecież nikt o zdrowych zmysłach nie walczyłby w wojnie z powodu dementorów! W końcu nie wytrzymała i wygłosiła długą tyradę na temat niedorzecznych pomówień. Wyjaśniła, że razem z Harrym Potterem pokonała zwolenników Voldemorta i nie zawaha się znowu stanąć do walki. To otrzeźwiło zwaśnionych Francuzów i ku niesamowitego zdziwieniu zarówno Hermiony jak i Gawaina, postanowili przyjąć proponowane przez nich warunki.
- Pewnie wracasz dzisiaj do Londynu – zagaił Robards podczas uroczystej kolacji, która została wydana na cześć podpisanego porozumienia. – Miałem nadzieję, że wieczorem znowu gdzieś mnie porwiesz.

To był pierwszy raz, gdy powiedział coś do Hermiony, co nie było bezpośrednio związane z pracą. Dziewczyna prawie zakrztusiła się kawałkiem Carbonade flamande. Nie spodziewała się takiego wyznania.
- Nigdzie nie jadę – odezwała się po chwili. – Mam w planach zostać w Paryżu na weekend.
- Czyli zostajesz tutaj do jutra?
- Tak.
Gawain wyglądał jakby się nad czymś zastanawiał. Hermiona poczuła, że tym razem nie jest spięta. Zamiast tego dopadła ją ciekawość. Czy Robards coś jej zaproponuje? Gdyby tak… Nie! Ona nie może o tym myśleć! Przez te nocne przechadzki przestała się w stu procentach kontrolować, a to mogło się bardzo źle skończyć. Co jeśli auror znowu się zacznie do niej zalecać? Będzie miała duży problem!

Minuty mijały, a Robards nie odzywał się. Hermiona straciła już jakąkolwiek nadzieję, że mężczyzna cokolwiek do niej powie. Po drugim daniu przyszła pora na deser, a po nim na salę weszła orkiestra i zaczęła grać walca. Madame Blaireau wyszła na środek i ogłosiła, że przyszedł czas na taniec. Dziewczyna ze zdumieniem patrzyła jak większość zebranych czarodziejów i czarownic wstaje od stołu, aby poddać się muzyce. W Wielkiej Brytanii nie było takiego zwyczaju. Owszem, były przyjęcia organizowane przez Ministerstwo Magii, ale nikt na nich nie tańczył! Widocznie Francuzi mieli odmienne podejście do tematu.
- Mogę cię prosić do tańca?

Czarownica spojrzała na Gawaina i spostrzegła, że pierwszy raz od dawna uśmiechnął się do niej. Nie słuchając swoich własnych ostrzeżeń, podała mu dłoń i wyszeptała „tak”.