Lotka, sowa z
rodzinny puszczykowatych, cieszyła się, że tym razem ma krótki lot. Niosła list
z Ministerstwa Magii do dziewczyny o imieniu Hermiona, która mieszkała w
Londynie. To było nic w porównaniu z tym gdzie ostatnio została wysłana. Musiała zanieść paczkę na daleką Syberię, gdzie zmarzła i prawie została
zjedzona przez sobola. Dlatego sowa miała zdecydowanie dość długich tras.
Zapadał wieczór.
Lotka patrzyła na zapalające się na ulicach i w oknach budynków światła.
Szukała domu, którego adres widniał na kopercie. Nigdy nie zastanawiała się
skąd właściwie wie, że to odpowiedni budynek. W końcu była tylko Lotką – sową z
rodziny puszczykowatych. Rozterki filozoficzne zostawiała czarodziejom i
czarownicom.
Jest! Znalazła
go! Zniżyła lot i zwinnie wylądowała na parapecie, ponieważ okno było
zamknięte. Lotka pomyślała, że to dziwne: był środek ciepłego lata. Zajrzała
przez szybę i zobaczyła dwóch człowieków, którzy zajęci byli zabawą na tym
miękkim czymś, co widywała w domach czarodziejów. Sowa mieszkała w
Ministerstwie Magii od wyklucia się z jaja i nie miała zbyt wielkiego pojęcia o
życiu poza tą instytucją. Dlatego z zaskoczeniem stwierdziła, że te dwa
osobniki są nagie. To bardzo komplikowało jej misję dostarczenia listu. Lotka
nigdy nie była orłem w rozróżnianiu czarodziejów, co doprowadzało do częstych
pomyłek, na co narzekali pracownicy ministerstwa. Teraz zaś sowa nie wiedziała,
który z człowieków jest Hermioną. Odkąd pamiętała miała problem z określeniem
płci. Wiedziała tylko, że rodzaj żeński miał wypustki z przodu i nosił dużo materiału,
pod którym ukrywał nogi. Męski zaś był płaski z przodu i nosił tkaninę owiniętą
wokół każdej z kończyn. Lotka intensywnie myślała nad rozwiązaniem problemu:
- Jedno i drugie
ma lekkie wypustki, na dodatek nie mogę nic dostrzec, bo ciągle się ruszają… –
zastanawiała się. – Materiału nie mają, więc w ten sposób nie zgadnę, który
człowiek jest dziewczyną. Zaraz, zaraz… - nagle wpadła jej myśl do głowy. –
Przecież żeńskie człowieki mają długie pióra na głowie!
Ucieszona z
rozwiązania zagadki zastukała energicznie dziobem w szybę. Człowieki od razu
przerwali zabawę i zaczęli owijać się materiałem. Hermiona, a przynajmniej tak
wytypowała Lotka, podeszła do okna i otworzyła je. Sowa wleciała do środka i
podała jej list, po czym zaczęła pohukiwać cicho, aby dać do zrozumienia
człowiekom, że zasłużyła na nagrodę. Mimo, że to był krótki lot i niedawno
dostała pokarm, nie chciała przepuścić okazji najedzenia się przysmakiem dla
sów.
-
Ojejciujejciujejciu! Przyleciałaś! Z daleka czy bliska? Skąd jesteś? Jak się
nazywasz? Zaraz moje człowieki dadzą ci jedzenie! Zobaczysz, oni są dobrzy!
Pytałam się już skąd jesteś? A jak się nazywasz? A skąd jesteś? – mała sówka wylądowała
przy koleżance i wyrzucała z siebie pytania z prędkością karabinu maszynowego.
Sowa z
ministerstwa odsunęła się powoli od wariatki i złapała przysmak, rzucony przez
człowieka płci męskiej. Hermiona w tym czasie rozerwała list i przeczytała go.
- Proponują mi
staż przy samym Kingsleyu, ponieważ miałam najlepszy wynik z owutemów! Muszę im
odpisać w ciągu tygodnia czy go przyjmuję – oznajmiła ucieszona i sięgnęła po
pergamin i pióro. – Odpiszę im teraz! Ale się wszyscy zdziwią, gdy zobaczą, że
wolę pracować w Departamencie Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami –
zachichotała.
Lotka przełknęła
ostatni kęs przysmaku i udawała, że nie słyszy świergotania małej sówki, która
zdążyła spytać się sto razy o to samo. Człowiek płci żeńskiej skończył pisać i
zapieczętował list.
- Masz, zanieś
go do ministerstwa – powiedziała.
Sowa złapała
kopertę i posłusznie wyleciała przez okno. Pomyślała, że bardzo lubi takie
krótkie zlecenia.
***
Hermiona zamówiła
w stołówce kotleta, surówkę i puree z groszku. Była bardzo głodna, jako że od
rana segregowała papiery w archiwum i nie miała czasu, aby coś zjeść. Cieszyła
się, że chociaż ręka przestała ją boleć od ciągłego rzucania zaklęć, którymi
przenosiła setki pergaminów i ksiąg. Gdy zaczęła staż dwa tygodnie temu,
myślała, że wszystko będzie łatwe i proste oraz… bardziej ambitne. Na swoje
nieszczęście została oddelegowana do zrobienia porządku w archiwum
departamentu, w miejscu gdzie nikt nie zaglądał od kilkunastu lat. Musiała
uporać się z kurzem, brudem, pająkami i zostawionymi byle gdzie dokumentami. Na
swoje szczęście potrafiła rzucać zaklęcia niewerbalnie, gdyby wymawiała
inkantacje po dwóch dniach nie mogłaby wydobyć z siebie głosu.
Praca była
ciężka i upierdliwa, ale jedyne, na co mogła tak naprawdę narzekać Hermiona to
osoba Pansy Parkinson, która razem z nią dostała się na staż. Dziewczyna nigdy
nie pomyślałaby, że wredna Ślizgonka wkuje materiał szkolny na tyle, że
zdobędzie bardzo wysokie wyniki z owutemów. Jednak w przeciwieństwie do
Hermiony, Pansy była jedną z ostatnich osób wybierających przydział i musiała
zadowolić się Departamentem Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami, z czego w
ogóle nie była zadowolona. Gdy Amos Diggory nie patrzył, dopiekała Gryfonce
zabierając jej spod nóg drabinę lub robiąc bałagan w posegregowanych
dokumentach. Hermiona starała się zachować spokój, chociaż doprowadzało ją to
do szewskiej pasji. Kilka razy nie wytrzymała i wygarnęła Ślizgonce co o niej
myśli. Skończyło się to na porządnej kłótni.
Dafne
Greengrass, która pracowała w „Czarownicy”, jako korektorka tekstu, siedziała
przy stole z koleżanką ze Slytherinu i obgadywały Hermionę na tyle głośno, aby
ta usłyszała. Ta zaś miała ochotę wytargać obydwie za kudły lub zmienić je w karaluchy,
ale większość osób w ministerstwie była łasa na afery i ploteczki. Rita Skeeter
siedziała po drugiej stronie sali i z chęcią opublikowałaby opis zdarzenia w
„Czarownicy”. Hermiona żałowała, że
Harry miał wolne i nie mógł się do niej przysiąść. Opuściła głowę i zajęła się
dziobaniem widelcem puree pogrążona w ponurych myślach.
Nagle poczuła,
że ktoś przechodzi koło niej i poczuła zapach męskich perfum. Krzesło zostało
odsunięte i zobaczyła szary uniform, który nosił tylko jeden człowiek w
Ministerstwie Magii, a którego starała się unikać odkąd rozpoczęła staż. Podniosła
powoli głowę, aby przekonać się, że usiadł koło niej Gawain Robards. Przełknęła
z trudem ślinę i uśmiechnęła się słabo.
- Dzień dobry –
przywitała się.
- Dzień dobry
panno Granger! Byłem w twoim departamencie, ale Amos powiedział mi, że znajdę
cię tutaj.
- O co chodzi? –
spytała się Hermiona, ignorując szepty Pansy i Dafne.
Gawain pochylił
się w jej stronę i dał znak, aby zrobiła to samo. Dziewczyna poczuła, że robi
się jej gorąco. To będzie stanowczo za blisko! Przez cały sierpień wmawiała
sobie, że to co się zdarzyło w jego gabinecie to był tylko zbieg okoliczności.
Gdy dostała się na staż i pierwszego dnia wpadła na Robardsa poczuła, że kolana
jej miękną. Nie chciała się przyznać, że kręci ją facet w wieku jej ojca, na
dodatek będący szefem jej przyjaciela. Przecież była na tyle inteligentna, aby
nie lecieć na mężczyznę, tylko dlatego, że jest podobny do znanego aktora i
pochwalił jej sukienkę. Nie mogła jednak zaprzeczyć, że gdy widziała Gawaina to
od razu miała zbereźne myśli. On ci się
tylko podoba, tak jak… obraz albo… średniowieczny manuskrypt z numerologii
– powtarzała sobie w duchu. Nie zmieniało to faktu, że czuła się źle wiedząc,
że reaguje tak na kogoś innego niż na Rona.
Jej chłopak był…
no cóż… jej chłopakiem. Znali się od początku szkoły, spędzili ze sobą naprawdę
dużo czasu, przeżyli wiele: wzloty, upadki, radość, ból i zwątpienie. Ich miłość
wyrosła na przyjaźni, rozumieli się bez słów. Dopóki nie zaczęła się z nim
całować jakoś nie czuła do niego szczególnego pociągu fizycznego. Ron nie był
przystojny, był przeciętnym chłopakiem, jakiego można spotkać na angielskich
ulicach. Nie powalał wdziękiem, charyzmą czy ogładą. Nie miał wianuszka
wielbicielek jak Draco. Był wesoły, ciepły i rzucał się w ogień dla niej i
Harry’ego. Za to go kochała. Dlaczego więc mimo tego wszystkiego miała ochotę
pocałować mężczyznę starszego od niej o jakieś trzydzieści lat?
Powoli pochyliła
się ku Robardsowi, a ten szeptem powiedział jej, że śledztwo w sprawie wspomnień
Severusa zostało zakończone. Auror wyprostował się i napił się soku dyniowego,
który miał w pucharze. Hermiona nie poruszyła się, siedziała w tej samej
pozycji jak spetryfikowana. Gdy poczuła jego oddech na swoim policzku przeszedł
po jej plecach przyjemny „prąd”. Wdychała zapach jego perfum i czuła, że świat
się zatrzymał.
- Wpadnij do
mojego gabinetu po skończonej pracy, będę czekał! – oznajmił Gawain, dopił sok
i wstał od stolika.
Hermiona
poczuła, że zaczyna się denerwować. On chce, aby do niego przyszła! Kto wie, co
się wtedy stanie? Na Merlina, nie! Jednak nie była w stanie nic odpowiedzieć.
Kiwnęła tylko głową na znak zgody i odprowadziła aurora wzrokiem. Jak mamę kocham! Dlaczego? Dlaczego?
Dlaczego on tak mnie pociąga!?
Przerwa obiadowa
skończyła się i Hermiona poszła z powrotem do archiwum. Po drodze myślała o
Gawainie. Postanowiła, że pójdzie do niego, weźmie fiolkę i poleci do Azkabanu,
aby oddać ją Snape’owi. Skoro walczyła na wojnie to opanowanie się przy
Robardsie powinno być dziecinną igraszką! Tylko, czemu jej tak słabo to szło?
- Gawain cię
szukał – rzucił apatycznie Amos Diggory, gdy weszła do biura.
Każdy wiedział,
że czarodziej nie pozbierał się po śmierci Cedrika. Był zawsze ponury i nigdy
się nie śmiał. Zabraniał też tego w swoim biurze, kłótnie Hermiony i Pansy
prawie go nie irytowały. Za to, jeśli ktoś pozwolił sobie na wesołość w jego
obecności, Amos odwracał się i odchodził na bok.
- Tak, znalazł
mnie na stołówce – odparła Hermiona.
Mężczyzna
popatrzył się na nią zdziwionym wzrokiem.
- Poszedł do
ciebie? – zdziwił się. – Dziwne… on zawsze wzywa, nigdy nie idzie do kogoś. No
chyba, że chodzi o Kingsleya.
Hermiona nie wiedziała,
co odpowiedzieć. Robards specjalnie pofatygował się dla niej? Czemu? Czyżby
naprawdę ją lubił? Odchrząknęła i spuściła wzrok, aby ukryć zakłopotanie.
- Biedny facet…
- oznajmił Amos grobowym głosem. – Na wojnie stracił syna… tak jak ja… zabili go
śmierciożercy. Nawet miał gorzej, bo zamordowali mu także żonę… to jednak nie
umniejsza mojego cierpienia… - westchnął głęboko i zgarbił się przytłoczony
ciężarem wspomnień.
- Och, to
straszne! – wykrztusiła z siebie Hermiona.
- Tragiczne,
okropne! – Amos zacisnął dłonie w pięści i poczerwieniał. – Te gnidy nie miały
oporu, aby zabić każdego na swojej drodze! Syn Gawaina był jeszcze młodszy niż
mój Ced… panie, świeć nad ich duszą… To wszystko po to, aby go ukarać, że
walczy przeciwko Sam-Wiesz-Komu w Pierwszej Wojnie Czarodziejów… Ale te dranie
się przeliczyły! – w oczach czarodzieja pojawił się błysk mściwej satysfakcji.
– Gawain jeszcze bardziej zaczął ich ścigać. Gdy dostał pozwolenie, aby ich
zabijać i torturować to robił to bez wahania! Rozumiem go! Gdybym dostał
jakiegoś śmierciożercę w moje ręce to bym go…
- Może zaparzyć
panu herbaty? – przerwała mu Hermiona.
Chciała zmienić
temat, ponieważ bała się, że opiekun jej stażu dostanie zawału albo coś w tym
stylu. Gdy opowiadał o śmierciożercach zrobił się czerwony na twarzy i ślina
zaczęła mu lecieć z kącika ust.
- Co? –spytał
się niezbyt przytomnie i wytarł brodę rękawem. – Herbata powiadasz? A… no
dobrze… dobrze. Zrób.
Czarownica z
uczuciem ulgi poszła do kuchni umieszczonej na końcu korytarza. Nie wiedziała,
co o tym wszystkim myśleć. Gawain miał żonę i dziecko, a teraz jest sam…
Podgrzała różdżką wodę i po chwili wróciła lewitując filiżankę. Podała ją
szefowi i poszła do archiwum. Ledwo przekroczyła próg, gdy naskoczyła na nią
Pansy:
- Znudził ci się
Wieprzlej? – spytała złośliwie. – Zabierasz się za Robardsa?
- Odczep się ode
mnie – warknęła Hermiona i poszła w stronę regałów.
- Snape’a
przeleciałaś dla lepszych ocen, a teraz będziesz się pieprzyć z Gawainem.
Znudził ci się nasz cudowny przydział?
Chcesz dostać się do Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów?
- Po pierwsze:
nie zamierzam nikogo „pieprzyć” i nie miałam romansu ze Snapem! – rewelacje z
książki Rity ciągnęły się za Hermioną jak smród po gaciach.
- Taaa, jasne…
- Po drugie: Kingsley
po wygranej wojnie proponował mi posadę aurora, ale odmówiłam! A po trzecie:
gdybyś czytała Proroka Codziennego to byś wiedziała, że dostałam propozycję
stażu u niego, ale odmówiłam!
- Jasne, jasne,
tłumacz się dalej! – mopsowatą twarz Pansy wykrzywił grymas. – Wiem od Dafne,
że zmówiłaś się z Gawainem przeciwko niej!
- Dafne opowiada
bajki – mruknęła Hermiona. – Poza tym, od kiedy jesteście przyjaciółeczkami?
Przecież nie odzywała się do ciebie po tym jak wyrwałaś Draco!
- Malfoyowie są
skończeni – oznajmiła Pansy machając lekceważąco ręką. – Żadna porządna dziewczyna się z Draco nie
pokaże.
Hermiona nic nie
odpowiedziała. Zabrała się za robotę marząc przy okazji, aby któryś z regałów
ulitował się nad nią i przygniótł Pansy. Pomyślała, że musi koniecznie kupić
biografię Snape’a napisaną przez Ritę, aby sprawdzić, co o niej napisała.
Zawsze lepiej wcześniej wiedzieć, o co będzie ją oskarżać ten zakichany mops.
***
Serce biło jej
gwałtownie, gdy przekraczała próg gabinetu Gawaina Robardsa. Usiadła na krześle
stojącym przed jego biurkiem i czekała, co ma do powiedzenia.
- Panno Granger,
śledztwo zostało umorzone. Niczego nie znaleźliśmy – rzekł rozczarowanym tonem.
- Nic? Zupełnie?
- Jedno wielkie
nic. Nie mamy pojęcia, kto to mógł zrobić – Gawain bezradnie rozłożył ręce. –
Nie pozostaje nic innego jak oddać ci wspomnienia – położył fiolkę przed
Hermioną.
Wzięła ją do
ręki, była jeszcze ciepła od jego dotyku.
- Nikt ich nie
oglądał? – spytała się Hermiona.
- Nie, zdjęliśmy
z niej klątwy, ale nikt jej nie otwierał.
- To dobrze.
Hermiona nawet
nie chciała myśleć, co by było, gdyby Snape dowiedział się, że ktoś przeglądał
jego wspomnienia. Teraz zaś będzie mogła z czystym sumieniem poinformować go,
że nikt ich nie widział. Schowała ją do torebki.
- Muszę je
oddać… - powiedziała cicho.
- Oczywiście –
przytaknął i ruszył po świstoklika.
- A formularz?
- Wypełnisz go następnym
razem – odparł Gawain i uśmiechnął się zagadkowo.
***
Severus ucieszył
się, że tym razem Granger nie założyła sukienki. Z zadowoleniem stwierdził, że
będąc w spodniach i żakiecie wcale go nie pociąga.
- Proszę,
wspomnienia – podała mu fiolkę.
- Nikt ich…
- Nie –
przerwała mu szybko.
- To dobrze.
Zapadła cisza,
Hermiona ruszyła w stronę drzwi. Severus pomyślał, że może jest obrażona za
ostatnią wiadomość, którą jej wysłał. W połowie sierpnia przeczytał w Proroku
Codziennym, że otrzymała najlepsze oceny z owutemów. Kiedyś obiecał, że jej
pogratuluje za to. Postanowił słowa dotrzymać. Teraz zrozumiał, że napisanie:
„chociaż jedna rzecz wyszła ci w życiu” nie było zbyt dobrym pomysłem. W zamian
za to przesłała mu kolejną, mugolską książkę. Wściekł się, gdy zerwał z niej
papier i zobaczył tytuł: „Jak zdobyć przyjaciół i zjednać sobie ludzi”.
- Nie było innej
książki? – spytał się.
- Chciał pan
coś, co się panu przyda –
odpowiedziała tonem bez emocji. – Radzę ją przeczytać.
Severus
wymamrotał pod nosem „sama sobie czytaj” i patrzył jak auror wyprowadza
dziewczynę z celi.
Dwa dni później
Snape był na spacerniaku z innymi więźniami. Tak jak zwykle trzymał się z boku.
Dzień był wyjątkowo upalny jak na połowę września. Dlatego usiadł przy murze w
cieniu. Aurorzy leniwe przypatrywali się więźniom, którzy pozbijali się w małe
grupki. Severus zazwyczaj nie słuchał, co mówią. Wolał zatopić się w swoich
myślach. Ciągle miał problem z Sarą Jones. Myślał, że mu przejdzie pożądanie,
gdy jego przyjaciółka przestanie przychodzić do pracy w sukienkach. Tak się
jednak nie stało. Czy była w eleganckich spodniach i białej koszuli, czy
przyszła zakatarzona w swetrze i jeansach, miał nadal na nią ochotę. Spotkania
w jej gabinecie zaczęły być męczące, w końcu ile człowiek może się
powstrzymywać i pilnować? Nie miał pomysłu jak do niej zagaić, nawet przeczytał
książkę od Hermiony w poszukiwaniu wskazówek. Nic nie wydawało mu się
odpowiednie…
Z rozmyślań
wyrwał go głos więźnia, który wymienił imię Sary. Severus udawał obojętnego,
ale nadstawił uszy, aby dowiedzieć się, o czym Robin Poynter mówi. Czarnoskóry
chłopak był uczniem jego domu, kilka lat temu ukończył Hogwart. Snape pamiętał,
że nie był zbyt chętny do nauki, za to kombinował za trzech. Z tego, co doszło
do Severusa, Robin dostał rok odsiadki za to, że okradał mugolskich staruszków.
Rzucał na nich confundusa i wmawiał im, że jest ich wnuczkiem.
- Stara, ale
jara, a jaką ma dupcię – chwalił Sarę Robin. – Gdy wszedłem do jej gabinetu i
zobaczyłem jej nogi i cycki to mi stanął od razu. Ta sukienka… uniosła ją niby
przypadkiem i zobaczyłem, że nie ma bielizny.
- Tak,
oczywiście – zakpił Avery.
- Od samego początku przyglądała się mi jakby
boga zobaczyła! Tylko czekała na okazję, aby mnie dosiąść! Wiem jak działam na
kobiety!
- A kto by cię
chciał? – fuknęła Alecto.
Robin przybliżył
się do niej i objął ją, ta odskoczyła momentalnie jak poparzona. Śmierciożercy
wybuchnęli gromkim śmiechem na widok jej miny.
- Udajesz
cnotkę-niewydymkę, ale wiem, że chciałabyś się nadziać na mojego donga! - Robin
stwierdził lubieżnie.
- No! Pokaż
Alecto jak się ujeżdża donga! – drwił Rudolf Lestrange.
- Odpierdolcie
się ode mnie! Może ta cała psycholog lubi takie bezmózgie małpy, ale nie ja! –
warknęła i oddaliła się od grupy.
Robin nie
przejął się niepochlebnym komentarzem. Zaczął zdawać relację jak wyglądają jego
spotkania z Sarą, opowiadał ze szczegółami gdzie i co robili. Śmierciożercy
wyli z uciechy. Severusa zaczęła ogarniać furia. Jakim prawem ten niedorobiony pawian obraża Sarę? Kto mu pozwolił
szkalować tak cudowną kobietę, która stara się mu pomóc? Na dodatek używa
najgorszych określeń, uważanych powszechnie za wulgarne! Krew zaczęła
szybciej krążyć w żyłach Snape’a. Był zawsze spokojny, opanowany i nic po sobie
nie pokazywał. Teraz zaś miał ochotę rozszarpać chłopaka! Zdumiało go to, że
czuł do Robina jeszcze większą nienawiść niż do młodego Pottera. Niech tylko powie coś jeszcze… niech powie…
- Mówię wam,
jęczy jak świnia w korycie, gdy ją rucham ostro w du…
Chłopak nie
zdążył dokończyć zdania. Padł jak rażony gromem, gdy dosięgnął go pierwszy cios
Severusa. A po nim były kolejne i kolejne…
***
- Severusie,
dlaczego to zrobiłeś? – spytała się Sara patrząc na niego z zatroskaną miną.
Nie wiedział czy
jej powiedzieć. To, co mówił Robin było okropne, a on nie chciał sprawić jej
bólu. Wiedział jednak, że prędzej czy później się dowie. O ile już nie
wiedziała. Jego rzucenie się na Poyntera było sensacją. Każdy był podniecony
tym, że chudy, czterdziestoletni Snape porządnie zlał młodego i krzepkiego
dwudziestodwulatka. Severus wiedział, że pomógł mu w tym element zaskoczenia, a
chłopak słabo się bronił po tym jak przywalił porządnie łbem o kamienną
podłogę. Poza tym sama walka trwała chwilę, ponieważ szybko zostali
unieruchomieni przez aurorów.
- Robert Poynter
mówił o tobie wstrętne rzeczy – wyjaśnił cicho.
Oczy Sary
rozszerzyły się ze zdumienia.
- O mnie? –
spytała z niedowierzaniem. – Co mówił?
- Można to ująć
tak, że publicznie zrobił z ciebie dziwkę, z którą zabawia się, co tydzień –
niechętnie wyjaśnił Severus. – Oszczędzę ci opisów, to były najgorsze,
rynsztokowe określenia.
Sara Jones
wyglądała jakby dostała w twarz, poruszała bezgłośnie ustami i Snape
przysiągłby, że słowo „dziwka” nie mogło jej przejść przez gardło. Nagle
zgarbiła się i jakby skurczyła w sobie. Zaskoczony Severus zobaczył, że ukrywa
twarz w dłoniach. Nie wiedział, co robić. Wyglądała jakby płakała, ale nie
słyszał charakterystycznych dźwięków. Czy powinien ją jakoś pocieszyć? Dlaczego
tak zareagowała? Co robić? W książkach nie było odpowiedzi na takie pytania!
Postanowił, że
zrobi to samo, co ona, gdy zareagował identycznie na wspomnienie o Lily. Może
Sara przeżyła kiedyś coś podobnego? Zsunął się z fotela i ukląkł przed nią, aby
delikatnie odsłonić jej twarz. Dotknął jej dłoni i popatrzył się w jej oczy.
Nie płakała, jej twarz była pełna cierpienia.
- Severusie… -
wyszeptała i rzuciła mu się nagle na szyję. – Dziękuję… to dla mnie… dziękuję…
Na początku nie wiedział, co robić, ale szybko doszedł do wniosku, że powinien iść za radą Sary. „Nie czekaj, wyjaw swoje uczucia zanim ktoś inny to zrobi. Lepiej zostać odrzuconym niż pluć sobie przez pół życia w brodę, że się nie spróbowało” – tak mówiła na jednym ze spotkań. Objął ją w talii i przyciągnął do siebie. Spojrzała na niego zdziwiona.
- Co…
Nie zdążyła dokończyć pytania, ponieważ Severus wpił się zachłannie w jej usta.