Padało.
Na
początku delikatnie, następnie wiatr przybrał na sile. Nastała ciemność. Krople
deszczu zaczęły gwałtownie rozbijać się o szyby domu Michalskich. Błyskawice
raz po raz przecinały niebo.
Patrycja
w złym humorze sięgnęła po broszurę wyjętą z paczki ojca. Okazało się, że
Angelique dała mu książkę pt.: „Rodzice – Mugole. Jak radzić sobie z magiczną
młodzieżą gdy nie ma się pojęcia o życiu czarodzieja”. Do tego dołączony był
informator o magicznych miejscach: Magowie, Mystopach i Zespole Szkół oraz
wszelkie materiały dotyczące fałszywego gimnazjum, które później pokazali
Wojtysiakom. O ile książka nie zdobyła uznania w oczach dziewczynki, o tyle
druga pozycja okazała się interesująca. Czytała ją kilka razy w przeciągu
ostatniego tygodnia. Przed chwilą wysiadł prąd w całym domu więc nie mogła
dalej siedzieć na Facebooku. Nie mając co robić, Patrycja stwierdziła, że
najlepiej jeszcze raz zajrzeć do informatora. Gdy pójdzie do szkoły będzie
znała na pamięć wszystko co zostało tam napisane.
Rzuciła
się w kulkowy fotel, rozłożyła broszurę i… nie zaczęła czytać. Wpatrywała się w
ulewę za oknem przypominając sobie kłótnię na Facebooku. To nie jej wina, że
nie może powiedzieć przyjaciółkom dlaczego nagle idzie do szkoły na drugim
końcu Polski! Wprawdzie pokazała im materiały o fałszywym gimnazjum ale chyba wyczuły,
że kłamie ponieważ nadal bombardowały ją pytaniami. Zwłaszcza Anka była
nieugięta. W ostatniej rozmowie oznajmiła wprost, że wie, że to wszystko
kłamstwo i jeśli Patrycja nie powie jej prawdy to oznacza koniec ich przyjaźni.
Sytuacja wydawała się bez wyjścia. Patrycja nie miała zamiaru iść do nowej
szkoły obsypana pryszczami. Na razie brak prądu uwolnił ją od odpowiedzi ale
wiedziała, że się nie wymiga. Chyba straci przyjaciółkę…
Aby
o tym nie myśleć zaczęła czytać informacje o swojej przyszłej szkole:
Zespół Szkół Magii i Czarodziejstwa
imienia Mistrza Jana Twardowskiego (historyczne nazwy: Szkoła Durentius, Główna
Szkoła Magii i Czarodziejstwa w Polsce, Akademia Magii i Czarodziejstwa w
Polsce) – jedyna polska uczelnia
kształcąca czarownice i czarodziejów, mieszcząca się w zamku Durentius w
Mystopach, położona gdzieś w Karpatach. Jedna z najstarszych tego typu szkół w
Europie, założona w 1569 roku z inicjatywy Mistrza Jana Twardowskiego,
ufundowana przez Zygmunta II Augusta. W 1932 została nazwana imieniem
założyciela co było związane z rozdzieleniem szkoły na gimnazjum i liceum. Herb
szkoły nawiązuje do Herbu Rzeczypospolitej Obojga Narodów z 1569 roku, stąd
korona królewska. Na niebieskim polu jest słynny kogut Jana Twardowskiego,
który na piersi ma tarczę z księżycem – rzekome miejsce ucieczki Mistrza przed
diabłem (mugolska społeczność wymyśliła tę historię, aby wytłumaczyć nagłe
zniknięcie czarodzieja). Ptak trzyma w pazurach różdżkę – symbol magii. Nad kogutem
unoszą się cztery złote gwiazdy – oznaka trudów jakie muszą przejść uczniowie, aby stać się czarodziejami i czarownicami. Na dole herbu znajduje się wstęga, a
na niej dewiza szkoły: „alteri vivas oportet, si vis tibi vivere”, która
pochodzi od Seneki Młodszego i oznacza „trzeba żyć dla innych, jeśli chcesz żyć
z pożytkiem dla siebie”.
Jan Twardowski, a właściwie Laurentius Dhur (1473 – 1587) urodził
się w Niemczech w rodzinie mugoli. Od dziecka przejawiał cechy magiczne jednak
nie było wtedy ani czarodzieja ani szkoły, która by go przyjęła na ucznia z
powodu jego pochodzenia. Dopiero w dorosłym wieku został zauważony przez samego
Fausta (1490 – 1536), który został jego mistrzem. Szybko przyswoił sobie całą wiedzę, którą posiadał jego nauczyciel i wyruszył
do Polski na dwór królewski, aby tam szukać szczęścia. Jednakże jego pochodzenie
znowu dało o sobie znać. Miejscowi czarodzieje nie chcieli zadawać się z
Niemcem i do tego „nieczystej” krwi, szeptano królowi, aby uważał na odmieńca,
podejrzewali go o szpiegostwo. Zmienił wtedy Laurentius Dhur imię i nazwisko na
Jana Twardowskiego oraz zaczął uczyć pod Krakowem sztuk magicznych dzieci,
które pochodziły z mugolskich rodzin lub były „półkrwi”. Jego sława jako
dobrego nauczyciela i świetnego maga dotarła do uszu samego Zygmunta II Augusta,
który nie słuchając złych opinii miejscowych czarodziejów, podarował mu
szlachectwo i majątek w zamian za usługi. Gdy królowi zmarła ukochana żona
Barbara Radziwiłłówna ten ogłosił, że hojnie wynagrodzi osobę która sprowadzi
ją z powrotem, żywą lub umarłą. Wiele lat trwały próby różnych osobistości z
magicznego świata, ale żadnemu się to nie udało. Dopiero w nocy z 7 na 8
stycznia 1569 roku udała się ta sztuka Mistrzowi Twardowskiemu – przywołał
ducha Barbary. Zygmunt II August spytał się czego pragnie czarodziej, ten nie
wahał się ani sekundy z odpowiedzią. Zażyczył sobie miejsca gdzie mógłby szkolić
uczniów w sztukach magicznych oraz gdzie będzie można postawić okazały gmach
który będzie niewidzialny dla mugoli. Król zgodził się i podpisał akt
utworzenia pierwszej czarodziejskiej szkoły obejmującej swoim zasięgiem Koronę
Polską i Wielkie Księstwo Litewskie oraz umożliwiała naukę dzieciom z
mugolskich rodzin z innych krajów. Poszukiwanie idealnej lokalizacji trwało
ponad rok. Zamek Durentius, nazwany tak po śmierci Jana, powstał w Karpatach w
przeciągu dziesięciu lat (1570-1580). Pracowało przy nim wielu adeptów Mistrza
oraz zagraniczni czarodzieje, którzy sprowadzali się razem z rodzinami do
wioski nazwanej z czasem Mystopami. Nazwa ta wiąże się z całkiem interesującą
legendą, która została zapisana przez Myślibora Wierzbówkę z Piaskowic w roku
1791:
„Gdy na miejsce upatrzone przez
Mistrza Iana Twardowskyego przybył ostatni z dynastii Jagiellonów, Król Zygmunt
August, postanowiono, że nastąpi odświętne wmurowanie Kamienia Węgłowego. Był to
wielki kamulec ozdobnie obryty przez ucznia Mistrza, był to Henryk z Wieprzowic
- Garncarzem zwany gdyż sztuką taką wieczorami się parał dla nerwów ukojenia.
Nikt z człeków niemagicznych siły nie miał tyle by ów kamulec ruszyć. Toteż
postanowiono, że siłą magiczną uczeń który wykonał ryty postawi go w miejscu
przeznaczenia. Henryk Garncarz wielką czując podnietę z zadania nań nałożonego
źle inkantację czarodziejską wymówił. Kamulec uskoczył na pięć łokci w górę
jako zając przez człeka ze snu wyrwany. Widać w górze źle mu było bo spadł na
ziemię wprost na stopy Mistrza Iana. Wrzasnął ten głosem z bólu nabrzmiałym: umieściłeś
go na mych stopach kmiocie! Toteż na pamiątkę tego niezwykłego wydarzenia wieś
niedaleką, według królewskiej rady, Mychstopami nazwano, którą przez lata
skrócono i tak pozostało po dzień dzisiejszy”.
Obecnie zamek i jego okolice….
Patrycja
nie dokończyła czytać zdania ponieważ pani Jadwiga oznajmiła, krzycząc z
parteru, że dziewczynka ma gościa. Zanim jednak zdążyła zastanowić się kto mógł
ją odwiedzić w taką pogodę została przygnieciona do ziemi przez coś miękkiego i
mokrego za razem.
- Pyyyyyyyyśkaaaaaaaaaaaa! – rozbrzmiał głos
Zochy. – Stęskniłam się za Tobą to se przyjechałam do ciebie! Wyszłam z domu,
patrzę a tu autobus do ciebie! No, normalnie los tak chciał. Wsiadłam, biletu
nie miałam ale kanarów nie było. Po drodze zaczęło lać ale przybiegłam,
wiedziałam gdzie mieszkasz bo mi mówiłaś, że gdzieś tutaj. Ja tak często chodzę
po mieście, że znam cały Lublin! Zawsze wiem gdzie ktoś mieszka. Cieszysz się,
że jestem?
-
Fak… to znaczy… tak… - jęknęła Patrycja wygrzebując się spod obfitego biustu
koleżanki.
-
Oooooooo! Czytasz informator! Można się z niego tyle dowiedzieć. Nasza szkoła
będzie na pewno super. Strasznie mi się podoba jak oni to opisali. I te
ruszające się zdjęcia! Zajebiste są!
-
Ciiiiiszej… bo pani Jadwiga cię wygoni, nie znosi przeklinania.
-
Przeklinania? „Zajebiście” to chyba nie przekleństwo..
-
Nie lubi takich słów, nie raz dostałam opiernicz za jakieś głupoty.
-
Zjebę znaczy się?
-
Zocha!
-
No już, już, nabijam się…- Zośka uśmiechnęła się. – To co? Masz ochotę na
trochę czarów?
Patrycji
nie trzeba było długo przekonywać. Po przedyskutowaniu czy mają już na sobie
Namiar doszły do wniosku, że na pewno nie ponieważ zacznie on działać od 1
września. Zabarykadowały się w pokoju i na wszelki wypadek, aby pani Jadwiga
niczego nie słyszała, przyłożyły do drzwi materac zdjęty z łóżka Patrycji.
-
Ty słuchaj… myślisz, że podziała na nią Muffliato? – Zocha zastanowiła się
głośno. Trzymała w ręku swoją różdżkę, którą przed chwilą wyjęła z plecaka. –
Warto spróbować… Muffliato!
-
Jak się dowiemy czy to działa?
-
Jeśli coś rozwalimy i ona nie przyleci to działa!
-
Eeee. No dobra… to od czego zaczniemy?
-
Ja już zaczęłam! Rzuciłam Muffliato!
-
Zocha! Ty mnie nie wkurzaj! Jakie będzie kolejne zaklęcie, którego użyjemy?
-
Hmmm… - czarnowłosa dziewczynka zajrzała do podręcznika od transmutacji. –
Tutaj są różne zaklęcia… np. jak zniknąć ślimaka. Masz ślimaka?
-
Nie.
-
To może zapałki? Zamienimy w igły.
-
Nie.
-
Kurde, to może nie transmutacja, ta była trudna w Harrym… chociaż my mamy 13
lat a oni 11 jak zaczynali szkołę to może nam lepiej pójdzie. Wiem! Trzeba
zajrzeć do podręcznika od zaklęć.
-
Zocha! Mam! – Patrycja uniosła różdżkę. – Lumos!
- FUUUCK YEEEEAAAH! – zawyła z radości
Zośka widząc, że koleżance udały się czary.
Po
czym kilka sekund później materac poruszył się i spadł pociągając za sobą
lampkę stojącą na nocnym stoliku. Dziewczyny zamarły patrząc na roztrzaskujące
się szkło. W szparze między drzwiami a framugą ukazała się rozeźlona twarz pani
Jadwigi.
-
Czy możecie mi wytłumaczyć czemu wyjecie jak opętane i dlaczego ten materac nie
jest na łóżku!?
Zośka
popatrzyła na Patrycję, która stała ukrywając za plecami różdżkę i powiedziała
ze spokojem:
-
czyli Muffliato nie działa…
Dwa
tygodnie później Patrycja z Zośką przeglądały w pokoju tej pierwszej nowe szaty
szkolne. Paczkę dostarczyły poprzedniej nocy trzy sowy. Wylądowały w pokoju
pana Grzegorza, który zaszył się tam aby leżąc na łóżku, przy lampce wina, dokończyć ostatnią część Harry’ego Pottera. Mrucząc coś o czystym
wariactwie zaniósł paczkę córce, kazał ją schować do szafy i obejrzeć dopiero
gdy Wojtysiaków nie będzie w domu. Przy okazji wdał się z Patrycją w dyskusję
na temat czytanych książek.
-
I wyobraź sobie Zocha… tata nie chce abyśmy miały w szkole bazyliszka albo
smoka albo Puszka albo… no chociaż Aragoga! A przecież to najlepsza zabawa! Mam
nadzieję, że będzie tam mnóstwo niebezpiecznych stworzeń, najlepiej w lesie.
Jak ja bym chciała zobaczyć testrale! No i mówił jeszcze, że ma nadzieję, że
nie ma u nas turnieju Trójmagicznego! To jest straszne, przecież to najlepsze
ze wszystkich książek – powiedziała Patrycja z przejęciem podczas rozkładania
szat na łóżku.
Mogły bezpiecznie otworzyć paczkę ponieważ Wojtysiakowie
pojechali na dłuższe zakupy. W środku czekały na Patrycję dwie granatowe szaty
codzienne, jedna czerwona szata wyjściowa, dwa biało-granatowe stroje do
ćwiczeń i jedna czarna peleryna jesienna. Dołączone były do nich dodatki: jeden
pas złoty, jeden srebrny oraz czapka. Dziewczynka popatrzyła na nie ze
zdumieniem wypisanym na twarzy.
-
Zocha… co to jest!?
-
Szaty szkolne, ślepa czy co?
-
Ale, a-ale… przecież to nawet nie przypomina szat z Harry’ego Pottera! Mam
jedną parę, kupiłam na Pottermore! To jakaś pomyłka! – Patrycja była
zdruzgotana.
-
No nie przypomina – odparła ze spokojem Zośka skubiąc słonecznik.
-
Zocha!!!
-
Pyśka, ty ślepoto jedna! Ty w ogóle patrzyłaś się na ludzi w Magowie?
-
Ja… chyba... no…
-
Nie zauważyłaś że inaczej wyglądali niż na filmach o Harrym?
-
Tyle się działo, że się nie przyglądałam dokładnie... – odpowiedziała
zaczerwieniona ze wstydu Patrycja.
Nie rozumiała czemu Zośka się jej czepia.
Przecież to było jak sen. Nie zwracała uwagi na ubrania czarodziejów. Bardziej
skupiała się na przekonaniu ojca aby ją puścił do szkoły. To było w tym
momencie ważniejsze niż jakieś tam łachy. Postanowiła zaatakować.
– To może ty
mi powiesz co to jest pani Mądralińska!
Zocha
wstała z fotela, co trochę trwało biorąc pod uwagę jak ciężko się podnieść z
worka wypełnionym styropianowymi kulkami. Odłożyła słonecznik na bok, w czasie
drogi do łóżka otrzepała ręce i zaczęła mówić:
-
To jest szata wyjściowa wzorowana na... eee... kontuszu – podniosła czerwoną
szatę. Przypominała ona krótki szlafrok, miała długie, rozcięte rękawy
zakończone białym futerkiem. Na kołnierzu oraz wykończeniu dołu także był
cienki pas futra. Zapinane było na klatce piersiowej na 3 duże, złote guziki które
po bokach miały złote hafty. – Nosiło się to dawno temu, już nie pamiętam
dokładnie kiedy ale w Magowie co druga kobieta to miała, mężczyźni też tylko
dłuższe. Popatrz, tu jest pas do tego… nie ten srebrny, ten złoty! Pod spodem
nosi się długą sukienkę. Do tego masz czapkę… kurde… jak ona się nazywała.
Później Ci powiem jak mi się przypomni. Widzisz? Jest czerwona z białym futrem
więc na bank jest do wyjściowej. Te dwie są na co dzień – wskazała na szatę
tego samego kroju co pierwsza jednakże nie było przy niej futra tylko srebrne
hafty. Guziki i pas były tego samego koloru. Na lewym rękawie błyszczał się
herb szkoły. Zośka wskazała na dwie kolejne. – To są stroje do ćwiczeń… no to
chyba jasne skoro mamy tutaj koszulę i spodnie, lekki materiał… Te wierzchnie
to chyba wtedy gdy będziemy biegać po boisku... Myślisz, że będzie tam jakieś
boisko?
-
Do quidditch’a na pewno, chociaż sorka wspominała o różnych sportach.
-
No dobra, ostatni jest płaszcz abyśmy nie zmarzły – podniosła długą, czarną
tkaninę. Kaptur miał wewnątrz futro, tak samo jak i na brzegach. Zapinany był
na rząd złotych guzików. Nie miał rękawów, zamiast tego było dwie, obramowane
złotym haftem dziury. Na piersi wyhaftowany był herb. – Niezłe, podoba mi się.
A! Ta czapka to konfederatka! Wiedziałam, że coś związanego z „Przeminęło z
wiatrem”.
-
Z czym?
-
Książek nie czytasz? – Zośka pokręciła z niedowierzaniem głową.
-
Czytam! Głównie o magii.
-
Ale tamto to romans z historią USA w tle.
-
Romans!? Historia!? Bleeee! – Patrycja zaczęła udawać, że gwałtownie wymiotuje.
– Jedyne co lubię to „Historia bez
cenzury”, widziałaś to?
-
Nie…
-
To popatrz! Jest zajebiste, szkoda, że tak nie uczą w szkole… – po tym wyznaniu
Patrycja włączyła Youtube.
Sytuacja
z Anką Cegielską i resztą dziewczyn zakończyła się zerwaniem przyjaźni.
Patrycja, mimo że początkowo była przygnębiona, stwierdziła że nie odczuła
mocno straty koleżanek. Miała w końcu Zochę która jak nikt inny ją rozumiała i
została jej nową najlepszą przyjaciółką. Czasami wstydziła się jej zachowania:
zwyczaju rzucania się na nowo poznanych ludzi w celu wyściskania (pan Jan
twierdził, że to zabawne), wymądrzania się i gadatliwości (tata Patrycji był
zaskoczony książkami, które zna dziewczynka i chętnie podejmował dyskusję na
dany temat), zjadania wszystkiego co jest zjadliwe (Pani Jadwiga była
wniebowzięta, że ktoś prosi o trzecią dokładkę i zawsze ją komplementuje) czy
noszenia dziwacznych ubrań („Pyśka, ty się nie znasz! Ciucholandy są ekstra!”).
Mimo jej wad była wspaniałą kompanką w szalonych eskapadach z różdżkami w
plecaku. Szukały ustronnego miejsca i tam na zmianę próbowały czarować. Ku
rozpaczy Patrycji Zocha szybciej opanowywała kolejne zaklęcia. Mimo różnic
potrafiły gadać całymi godzinami o przeczytanych fanfikach i razem wzdychały do
Draco. Raz nawet ojciec Patrycji pozwolił zrobić im maraton filmów o Harrym co
spotkało się z dezaprobatą pani Jadwigi i wyprawą z panem Janem do sklepu w
celu kupienia dwóch opakowań lodów, trzech dipów, trzech paczek chipsów i
różnych smaków drażetek czekoladowych.
Po
rozmowach na tematy rodzinne okazało się, że Zocha wcale nie jest cyganką. Jej
matka była drobną blondynką o niebieskich oczach, których kolor odziedziczyła
jej córka. Ojcem był za to hindus, po którym dostała większą część wyglądu.
Starsza siostra, piętnastoletnia Milagros wyglądała jak swoja matka. Zaś dziewiętnastoletni
brat, nie wiedzieć czemu, urodził się rudy. Zośka nie bardzo chciała się
przyznać, ale w końcu wyjawiła, że nie utrzymuje kontaktów z ojcem i nie ma
jego nazwiska. Matka pracowała sezonowo za granicą przy zbiorach owoców i
warzyw – dlatego rodzina nie miała dużo pieniędzy. Z tego powodu szkoła
ufundowała Zośce stypendium, a wszystkie rzeczy do szkoły były z drugiej ręki.
Jednak optymistyczna natura dziewczynki nie pozwoliła jej się użalać nad sobą.
Uwielbiała chodzić po ciucholandach i szukać „perełek” do swojej kolekcji.
Obecnie była pod wpływem filmów z Bollywood, które namiętnie oglądała ze
starszą siostrą. Dlatego ubierała się w orientalne tuniki, sukienki, spódnice i
szale. Patrycja na te dziwactwa często kręciła głową nie wiedząc co o tym
myśleć. Jak można było nie chcieć iść do centrum handlowego i kupić ubrań z
najnowszej kolekcji? Dziewczyny u niej w podstawówce miały swój styl: dużo
różowego, bluzy z One Direction, jeansy i wzorowanie się na zagranicznych
piosenkarkach. Nawet ona i Anka, mimo, że lubiły się przebierać za lolity w
domu, do szkoły chodziły ubrane normalnie.
-
Pyśka! Pokaż mi te swoje ciuchy z Japonii – rozkazała Zocha gdy obejrzały już
wszystkie odcinki „Historii bez cenzury”. – Chcę zobaczyć czym się tak
podniecasz.
Patrycja
posłusznie otworzyła szafę. Zośka początkowo oglądała ubrania z nieodgadnionym
wyrazem twarzy, ale w pewnym momencie odwróciła się do koleżanki z miną jakby
wymyśliła lek na raka.
-
To jest fajne! Weź załóż tą długą sukienkę w czarno-czerwoną kratę.
-
Po co?
-
Poco to się nogi noco! Pyśka, rób jak mówię! Nie jęcz, mordko ty moja i bierz
dupkę w troki!
Patrycji
nie pozostało nic innego jak spełnić prośbę koleżanki. Zastanawiała się skąd
Zocha czerpie takie teksty. Czasem klęła z koleżankami na przerwach ale po cichu
aby nauczyciele nie usłyszeli. Widać wychowanie na ulicy Lubartowskiej zrobiło
swoje. Wyjęła wyjątkowo długą sukienkę z szafy i założyła na siebie. Zocha
podała jej wyjściową szatę i kazała dodać do kreacji. Następnie obwiązała
koleżankę pasem.
-
Spójrz na siebie… Tak idziesz na rozpoczęcie roku! Jak ja coś powiem to nie ma chuja
we wsi, jak nie pójdziesz to rzucę na ciebie klątwę. Zapewniam cię że już
kupiłam u Madamy Zakrzewskiej odpowiednią książkę…. – dodała złowieszczym tonem
tak na wszelki wypadek.
Postanowiły
przejrzeć resztę loliciej garderoby Patrycji i skompletować ubrania pasujące do
magicznego świata. Resztę dnia spędziły zamawiając więcej ciuchów przez internet.