sobota, 31 października 2015

Voldemort ubiera się u Madame Malkin: Rozdział 1 – Mój zwyczajny dzień

W ogrodzie było ciemno, jak to zazwyczaj bywa w środku nocy. Znajdowałem się w miasteczku Little Hangleton, które akurat w tym momencie spało jak zabite. Też bym chciał wskoczyć do łóżka, ale miałem inne rzeczy na głowie. Pot leciał mi po karku, w ręku ściskałem szklaną butelkę.

Gdzie jest ten cholerny wąż? Musiał wpełznąć na jakieś drzewo…

To była pora polowania Nagini, łapie sobie jakieś małe stworzonka, a to myszki, ptaszki,  wiewiórki, psa czy świnię... Była zajęta, a ja musiałem ją szybko znaleźć.

Skąd, na gacie Merlina, mam wiedzieć gdzie pełza ten oślizgły gad? Ta sycząca parówa mnie nie lubi.

Dojenie jej to zbyt wiele na moje nerwy… A skoro o nerwach mowa poczułem ból w lewym ramieniu. To czarny znak palił żywym ogniem. Mój Pan mnie wzywa.

Mój Pan. Mój szef. ON. Wielki-Władca-Ciemności. Który dał się zniknąć rocznemu dzieciakowi… VOLDEMORT

Teleportowałem się. Zgiąłem się w ukłonie.
- Tak Panie?
- Wydoiłeś ją?
- Nie znalazłem jej jeszcze…
- Ty przerośnięty szczurze! Co tak długo!?
- Minęły dopiero 3 minuty, zdążyłem tylko zejść po schodach do ogrodu!
- DOŚĆ! Nie interesują mnie szczegóły twojej niekompetencji! Chcę się NAPIĆ!
- Tak, tak, mój Panie, zaraz, już, chwilkeeeeee!
Ostatnie słowo krzyknąłem zbiegając po schodach. Drżały mi ręce, ciśnienie podskoczyło do niebezpiecznego poziomu.

Na pierd sklątki tylnowybuchowej! Jeszcze tylko brakuje abym padł na zawał!

Podszedłem do pierwszego drzewa i zacząłem cicho wołać węża. Nie wiedziałem czy jest w tym jakiś sens, ale trzeba było spróbować:
- Cip cip paróweczko! Chodź do Glizdogonka! Twój pan czeka na papuuuu!

Zajrzałem pod kamień, nie wiem czemu, chyba zszargane nerwy każą mi robić głupie rzeczy. Podszedłem do kolejnego drzewa. Nagini nigdzie nie było widać… co było oczywiste ponieważ była noc, a ja nie mogłem zapalić różdżki bo mugole by się skapnęli, że ktoś łazi po ogrodzie Riddle’ów. Poczułem coś na ramieniu.
- Oooch! Nagini! – powiedziałem uradowany. – Chodź do wujcia Glizdogonka, nadstaw kiełki… później je wyszorujemy tą super miękką szczoteczką co ją kupiłem w zeszłym tygodniu… daj trochę jadziku dla tatusia…
- Ssssss – syknęła Nagini co oznaczało, że chce pastę do zębów o smaku bekonu bo truskawkowa jej nie smakuje.

Nie znałem mowy węży więc jej nie zrozumiałem. Wziąłem butelkę i próbowałem wsadzić ją wężowi do pyska. Nagini, widocznie rozeźlona brakiem odpowiedzi co do pasty do zębów, owinęła się wokół mnie.
- Dobry wężyk, miły wężyk… to taka zabawa prawda?
Szybko zrozumiałem, że nie jest to zabawa. Już się żegnałem ze światem gdy poczułem ból w lewym ramieniu. Od razu się teleportowałem. Nagini opadła na trawę z sykiem oznaczającym najgorsze, rynsztokowe przekleństwa.
- Masz jad Glizdogonie?
- Nie – nie - nie Mój Panie… - wydukałem.
- Czemu!?
- Już miałem doić Nagini, gdy mnie wezwałeś…
- Dość! Nie interesują mnie szczegóły twojej niekompetencji! CHCĘ JADU!
- Tak, tak, mój Panie, zaraz, już, chwilkeeeeee!
Zbiegłem kolejny raz ze schodów.

Ta praca mnie wykończy… trzeba było uciec na Wyspy Kanaryjskie… Nie! Wielkanocne!

Wpadłem do ogrodu, podbiegłem pod drzewo, ale węża już nie było. Zakląłem siarczyście i od razu zapiekła mnie lewa ręka.

Na gacie Merlina! Czego on znowu chce!?

Teleportowałem się.
- Pamiętaj Glizdogonie, aby delikatnie traktować Nagini! Skarżyła się ostatnio, że tak szybko uciekała przed tobą, że obtarła sobie brzuszek!
- Oczywiście, Wasza Oczywistość… - tak się zgiąłem w pół, że aż zamiotłem łysiną dywan.
- Masz już jad?
- Panie…. Ledwo wszedłem do ogrodu, a Nagini gdzieś uciekła!

Voldemort popatrzył się na mnie z obłędem w oczach. Był zły… w sumie to zawsze jest zły… ale tym razem był bardziej zły niż normalnie zły.
- Oj, chyba będzie crucio… - wysyczał.
- Panie… Mój Panie… - odpowiedziałem przymilnym głosikiem. – Pieściłeś mnie tak kilka godzin temu… nie trzeba więcej… nie trzeba…
- CHCĘ… MOJEGO… JADZIKU!
- Zaraz, zaraz, tylko znajdę Nagini…
- Oszczędź sobie! – Voldemort ryknął, a ja się zgiąłem w pół czekając na ból. – Zanieś mnie do okna.

Zaniosłem go. Był mały jak roczne dziecko. Swoje potrzeby fizjologiczne też załatwiał jak małe dziecko. Od tygodnia namawiałem go na nocnik. Jak na razie wolał pampersy, a czerwony nocniczek z Myszką Miki, różowy z kaczuszką oraz żółty z Kubusiem Puchatkiem stopił zaklęciem. Pomyślałem, że będę musiał poszukać czarnego z pentagramem.
- SHHHDSDSAHHAAAAADDASSGAA – wysyczał Czarny Pan.

Odłożyłem go na miejsce i poprawiłem śpioszki (czarne z napisem „Hell’s Angel” na plecach – czego to mugole nie wymyślą) oraz założyłem czapeczkę, aby nie zmarzł. Nagini wpełzła do pokoju.
- Widzisz? Tak to się robi! – Voldemort był z siebie dumny. – Wołasz i przychodzi! Zrozumiałeś!?

Zrozumiałem? Na dziurawe gacie Merlina, ja nie znam mowy węży! Parówa mnie nie znosi i specjalnie przede mną ucieka! Zaraz mnie coś strzeli! Arghhhhh!

- Zrozumiałem – powiedziałem miękko i przykryłem mojego pana kocykiem w zielone czaszki.
- No! To teraz wydój Nagini!
Chwilę później Mój Pan z lubością wypisaną na… hmm… powiedzmy, że twarzy, ssał jad przez smoczek. Przyglądałem mu się ukradkiem.

Jest taki słodziutki gdy nie traktuje mnie jak szmaty od podłogi…

Moje życie na co dzień było straszne, ale miało też swoje dobre strony. Czułem się czasami jakbyśmy byli rodziną. Taką dysfunkcyjną… patologiczną… psychopatyczną… z alkoholowym syndromem płodowym oraz obarczoną stresem pourazowym. Rodziną tego typu gdzie jeden brat obija drugiego bo tamten nie dał mu na wódkę, nieletnia siostra jest w drugiej ciąży, matka oddaje się chłopom na rogu ulicy bo lubi, a tatuś jest alfonsem... Stwierdziłem filozoficznie, że rodziny trzeba się trzymać, nawet jeśli jej członkowie to chore pojeby.

Selfik z moją „rodzinką”:


Powojenne życie Hermiony G.: Rozdział 1 – Lot do Australii


Hermiona zesztywniała ze strachu, gdy zobaczyła, jak Nagini wbija kły w kark Snape’a. Słysząc jego krzyk, zamknęła oczy. Nigdy nie darzyła nauczyciela eliksirów sympatią, ale to, czego właśnie była świadkiem, było kolejnym złym doświadczeniem w jej życiu. Stać tak razem z Harrym i Ronem... patrzeć na śmierć… tak okrutną, tak straszną. Stać bezczynnie nie mogąc nic powiedzieć, wydać z siebie najmniejszego odgłosu, aby Voldemort ich nie usłyszał. Na Merlina, niech to się skończy… Dlaczego nie mogę niczego zrobić, nie mogę uratować kolejnego życia, które kończy się przy mnie?

Gdy Voldemort opuścił Wrzeszczącą Chatę, chłopak z blizną postanowił, wbrew zdrowemu rozsądkowi, podejść do umierającego czarodzieja.
- Harry… - powiedziała mu cicho do ucha Hermiona, pragnąc go zatrzymać, ale on nie posłuchał.
Zaklęciem odsunął skrzynię blokującą dziurę w podłodze. Ron popatrzył na Hermionę pytająco. Skinęła potwierdzająco głową i podążyli za przyjacielem. Widok był wstrząsający: Snape próbował wymacać ranę, był jeszcze bledszy niż zwykle. Mieli świadomość, że długo nie pożyje. Muszę coś zrobić… ale co? Nie da się mu pomóc! Myśli krążyły w jej głowie jak oszalałe, wewnętrzna walka prawie odbierała jej oddech. Hermiona chciała ratować Snape’a, nie z powodu sympatii, ponieważ tej nie odczuwała, to było bardziej współczucie. Wiedziała tylko, że to kolejna żywa istota, a ona już tak bardzo miała dość widoku krwi i śmierci… Z drugiej strony był mordercą Dumbledore’a… W ułamku sekundy podjęła decyzję. Rzuciła cicho zaklęcie, jej spierzchnięte wargi ledwo je wypowiedziały, skołowaciały język prawie nie wydobył z gardła głosek. Jeśli to nie pomoże, to przynajmniej będę mieć czyste sumienie, że próbowałam…
- Weź… to… weź… to… - wycharczał Snape do Harry’ego.

Z jego oczu i ust zaczęła wypływać srebrna mgiełka. Hermiona wyczarowała butelkę i podała ją przyjacielowi. Po zebraniu jej nauczyciel eliksirów poprosił, aby Harry na niego popatrzył ostatni raz, po czym zamknął oczy i znieruchomiał.
Przynajmniej próbowałam…
- Obudź się!
Nie mogłam mu pomóc…
- Hej! Obudź się!
Próbowałam!
- HERMIONO! Zaraz lądujemy!

Otworzyła oczy, nie rozumiejąc gdzie jest i kto nią potrząsa. Wrzeszcząca Chata zniknęła, zamiast niej zobaczyła okno, a za nim skrzydło samolotu. Zrozumiała, że to był tylko sen… nie sen, koszmar… straszne wspomnienie z jej życia. Coś, co przeżyła zaledwie dwa tygodnie temu.
- Na gacie Merlina, Hermiono, prawie jesteśmy w Sydney, a ciebie nie można dobudzić – Ron pogłaskał ją pieszczotliwie po policzku. – Ta miła pani, co roznosi przekąski mówiła, że niedługo lądujemy.
- Och, Ron… śniło mi się, że znowu stoimy i patrzymy jak Voldemort, każe Nagini zabić Snape’a – powiedziała, przytulając się do ramienia swojego chłopaka.
- Mi się nadal śni śmierć Freda… - powiedział cicho i spuścił głowę.
- Nie powinieneś ze mną lecieć. Twoja rodzina cię potrzebuje – stwierdziła Hermiona.

Poczuła się winna, że dała mu się przekonać. Na początku nie chciała słyszeć, aby Ron leciał z nią na poszukiwanie jej rodziców. Tak długo ją męczył, że się zgodziła.
- Musiałem, jesteś w końcu moją dziewczyną! – nadal odczuwał ból po starcie brata, ale nie chciał puścić samej Hermiony na drugą stronę globu. – Nawet nie wiesz, gdzie oni dokładnie są. Poszukiwania zajmą ci pewnie sporo czasu, a ja nie chcę się martwić, że coś ci się stanie – pogłaskał Hermionę po ręce i złożył na jej czole długi pocałunek.

Hermiona pomyślała, że ma rację. Tydzień po bitwie o Hogwart pojechała do swojego mugolskiego domu. Byłego mugolskiego domu – poprawiła się w myślach. Chciała znaleźć wskazówkę, gdzie postanowili udać się Wendell i Monika Wilkins. Niestety, od mieszkającej tam rodziny niczego się nie dowiedziała, ponieważ nie wiedzieli, gdzie wyjechali ich poprzednicy. Gdy załamana Hermiona siedziała na murku przed swoim starym domem, zagadała ją pani Murple. Była to stara kobieta ubrana w okropną granatową sukienkę w kwiatki, na jej głowie pyszniły się krótkie, siwe loki dopiero co zrobione u fryzjera za rogiem. Zgryźliwa i uwielbiająca plotki, od kilku lat pragnęła dowiedzieć się, gdzie Grangerowie wysyłają dziecko do szkoły oraz dlaczego wyjechali tak szybko kilka miesięcy temu. Gdy zobaczyła Hermionę, prawie podskoczyła z radości.
- Moje dziecko… tak się cieszę, że cię widzę! – zagruchała, starając się, aby jej głos miał jak najbardziej przyjazny ton.
- Pani Murple… dzień dobry… - mruknęła Hermiona.
- Co ty tutaj robisz kochanieńka? Myślałam, że pojechaliście do Australii! Wróciliście?
- Nie.,. to znaczy… ja nigdzie nie pojechałam,..
- Ale jak to?
- Kończyłam szkołę pani Murple, gdy… - w tym momencie wpadł Hermionie do głowy pewien pomysł. Nadała swojemu głosowi płaczliwą nutę. – Nie powinnam o tym mówić… to straszne co się stało…
- Mów dziecinko! Powiedz mi!
- Mogę pani zaufać? Nikomu nie zdradzi pani mojej tajemnicy?
- Ależ tak! Skarbie, cokolwiek powiesz, zabiorę to ze sobą do grobu! – zapewniła gorliwie plotkara, nie mogąc doczekać się rewelacji.
- Chodzi o to… że moich rodziców ktoś szantażował! Musieli wyjechać!
- O boże! Co ty mówisz kochanieńka!? Jak szantażować? Mieli jakieś ciemne sprawki na sumieniu?  - starsza pani spytała podejrzliwie.
- Nie! Przysięgam, że nie! Po prostu konkurencja chciała przejąć ich pacjentów… - Hermiona na poczekaniu wymyślała kolejne kłamstwa. – Ktoś im groził, że zrobią mi krzywdę, jeśli się stąd nie wyniosą. Dlatego nie powiedzieli mi, gdzie jadą. A ja skończyłam szkołę i tak bardzo pragnę ich… ich zobaaaczyć! – ostatnie słowo przeciągnęła, udając, że zaczyna płakać.

Ukryła twarz w dłoniach, modląc się, by pani Murple coś wiedziała na ich temat.
- Och! To o to chodzi! – wykrzyknęła z triumfem stara plotkara. Spojrzała na szlochającą Hermionę i zdała sobie sprawę, że wypadła z roli. Postanowiła podzielić się plotkami na temat rodziców dziewczyny. – Wiesz kochanieńka… Ja coś niecoś słyszałam…
- Błagam, niech mi pani POWIE!
- A mogłabyś mi przypomnieć, gdzie chodziłaś do szkoły kochana? – głos pani Murple był słodki jak miód.

Hermiona nie dała się zwieść, plotkara chciała wyciągnąć z niej kolejną informację. Postanowiła grać w jej grę.
- Rodzice się nie chwalili, pani Murple? – dziewczyna udała szczerze zdziwienie. – Uczyłam się w Headington School w Oksfordzie… przyjęli mnie z powodu wyjątkowych wyników w nauce. To tak daleko, że mieszkałam w internacie…
- Ach! Słyszałam o tej szkole!
- To, co mówiła pani o moich rodzicach…?
- Hmm… To nie jest pewne, ale Willy McDoughty przysięga, że słyszał, że jadą do Sydney. Wiesz kochanieńka, wynosił akurat śmieci, gdy twoi rodzice rozmawiali z kierowcą taksówki, podczas wynoszenia bagaży…

Hermiona zerwała się na równe nogi, podziękowała krótko pani Murple i pobiegła za róg uliczki, jakby się paliło. Gdy była pewna, że nikt jej nie widzi, aportowała się na obrzeża Nory. Wbiegła do kuchni i poinformowała rodzinę Rona o swoich planach. Pragnęła jak najszybciej odnaleźć swoich rodziców. Potrzebowała normalności. Dopiero co skończyła się wojna. Czarodzieje pochowali poległych, ale żal i niepewność ciągle w nich tkwił. Bardzo pragnęła położyć głowę na kolanach swojej matki, poczuć jej kojący dotyk na swoich głosach, chciała jej o wszystkim opowiedzieć. Tęskniła za swoim ciepłym i kochanym ojcem, jego dowcipami, które opowiadał z wesołymi iskierkami w oczach, podczas wspólnych śniadań...

Ron od razu oznajmił, że będzie jej towarzyszył. Nie chciała zabierać go rodzinie w tak ważnej chwili, jednak chłopak nie chciał słyszeć o rozstaniu. Dopiero co zaczęli być ze sobą na poważnie. Podejrzewała, że dodatkowo wynikało to z chęci zajęcia się czymś. Gdy skupiali się na celu, nie mieli czasu na wspomnienia. Wystarczająco męczyły ich sny o przeżytych okropnościach, nie potrzebowali, aby straszne obrazy ukradkiem wślizgiwały się do ich mózgów podczas dnia. Harry też chciał jechać, ale z powodu nawału zajęć nie dał rady. Niedawno Kingsley Shacklebolt został mianowany tymczasowym ministrem magii, do czasu aż sytuacja na tyle się unormuje, że będą mogły odbyć się wybory. W nagrodę za czyny Hermiony, Harry’ego i Rona poprosił, by wstąpili w szeregi aurorów bez odbycia odpowiednich kursów i szkoleń. Dziewczyna od razu odmówiła, tłumacząc, że po pierwsze musi odnaleźć rodziców, po drugie skończyć szkołę, a po trzecie nie widzi siebie na takim stanowisku. Ron poprosił o czas do namysłu, Harry zaś zgodził się bez wahania. Przez to miał sporo zajęć na głowie. Aurorzy musieli wytropić i wyłapać zbiegłych Śmierciożerców, pilnować porządku w magicznym świecie oraz usunąć z Azkabanu dementorów.

Dwa tygodnie po śmierci Voldemorta, Hermiona leciała z Ronem samolotem do Sydney. Wprawdzie myśleli o podróży za pomocą świstoklików, ale stwierdzili, że skoro szukają mugoli, to powinni używać mugolskich środków transportu. Jedynym minusem tej podróży było zachowanie rudowłosego chłopaka Hermiony. Ron miał małe pojęcie o jej świecie i bywały chwile, że nie potrafił się zachować. Najpierw miał opory, aby wsiąść do normalnego autobusu i przez całą drogę narzekał, że pojazd jedzie za wolno oraz komentował na głos dziwne, według niego, zwyczaje mugoli. Na lotnisku prawie wyciągnął różdżkę, aby rzucić zaklęcie, na chcących przeszukać go celnikach. Hermiona spędziła później ponad czterdzieści pięć minut na tłumaczeniu obsłudze lotniska, po co trzyma ozdobny kawałek drewna w bagażu podręcznym. Podczas startu Ron zaczął panikować, a gdy samolot wyszedł na prostą, starał się wmówić swojej dziewczynie, że wcale się nie wydzierał, że to ustrojstwo spadnie i wszyscy zginą.
- Mam nadzieję, że szybko ich znajdziemy – powiedziała Hermiona, zapinając pas.

Jedynym planem, jaki miała, było zatrzymanie się w hostelu czy innym tanim miejscu. Stamtąd zamierzała zadzwonić na informację, aby sprawdzić, czy jej rodzice mają w Sydney gabinet dentystyczny. Jeśli to by nie zadziałało, to nie miała innych pomysłów. Wiedziała, że to do niej nie podobne, ale ostatnie miesiące pokazały, że gdy coś dokładnie planowała, to zazwyczaj nic nie szło po jej myśli. Postawiła raz sobie odpuścić i pójść na żywioł.
– W Sydney mieszka kilka milionów ludzi, to jak szukanie igły w stogu siana. Najgorzej będzie, jeśli się okaże, że pojechali w inne miejsce.
- Dużo masz pieniędzy? – zainteresował się Ron.
- Wystarczająco by przeżyć tutaj miesiąc… pod warunkiem, że będziemy mocno się ograniczać w ich wydawaniu.

Samolot pochylił się, aby wylądować w porcie lotniczym Sydney. Pasażerowie poczuli, że pilot naprowadza maszynę na odpowiedni kąt i wytraca prędkość.
- O cholera! – jęknął Ron, który nie przyjął dobrze lekkich turbulencji i złapał mocno Hermionę za rękę. – Jakim cudem to lata bez czarów? – spytał piskliwym głosem.
Dalsza część lądowania poszło gładko. Samolot spokojnie pojechał na swoje miejsce, gdzie znieruchomiał. Pasażerowie zaczęli wstawać i wyciągać swoje bagaże, a następnie pchać się do wyjścia. Ron z Hermioną przeczekali najgorszy tłok i spokojnie wyszli z samolotu jako jedni z ostatnich. Po odbiorze bagażu udali się w stronę informacji, gdzie personel nie umiał odpowiedzieć na pytanie odnośne gabinetu dentystycznego, ale za to podał adres taniego hostelu. Dorzucili także mapę i zaznaczyli na niej, gdzie znajdą przystanek autobusowy.

***

Hermiona patrzyła na budynek, w którym mieli zamieszkać. Pożałowała, że poprosiła o adres najtańszego hostelu. Budynek był trzypiętrowy, a lata swojej świetności miał już dawno za sobą. Rozpadający się tynk pomalowany był przez graficiarzy, obdrapane drzwi wyglądały jakby miały zaraz spaść z zawiasów, a okna nie widziały środków czyszczących od co najmniej pięciu lat. Podwórko oblegane było przez pijącą i palącą młodzież, większość wyglądała, jakby imprezowała od wielu miesięcy, a resztka trawy pod ich stopami przyozdobiona była porozrzucanymi puszkami po piwie, butelkami po trunkach wysokoprocentowych i najróżniejszymi innymi śmieciami. Gdyby nie to, że Hermiona była zdesperowana i z niewielką ilością gotówki to odwróciłaby się na pięcie i poszła gdzieś indziej.
- Wiesz co? Nawet mi się tutaj podoba – powiedział z uśmiechem Ron, a Hermionie zaczął drgać nerwowo policzek. – Może kogoś poznamy i trochę się wyluzujemy.
- WYLUZUJEMY? – syknęła. – W tym… w tym CHLEWIE!?
- No, ja to zawsze sądziłem, że porządek to objaw choroby psychicznej… - Ron popatrzył na Hermionę i od razu poznał po jej minie, że trzeba zmienić front. – Ale mamy ważniejsze zadanie! Nie będziemy mieli czasu na zabawę, ponieważ będziemy szukali twoich rodziców.
- Hmmm – mruknęła udobruchana dziewczyna. – Najpierw trzeba się zameldować.

Wchodząc do hostelu, zobaczyli, że jest on zarazem barem. Stoliki okupowane były przez amatorów picia i palenia. Powietrze można było kroić, tak było gęste od dymu. Hermiona podejrzewała, że palą tutaj nie tylko papierosy, ponieważ oprócz zwyczajnego smrodu czuć było zapach ziół. Podeszli do barmana i wykupili dwa dni w pokoju czteroosobowym. Korytarz i schody, którymi szli, były całkowitym odzwierciedleniem wyglądu budynku z zewnątrz. Wszystko było tak samo obdrapane, brudne i pomazane. Hermiona stwierdziła, że wolałaby znowu mieszkać w namiocie. Nie była jednak osobą, która długo użalała się nad swoim losem i poczucie obowiązku wzięło górę nad uczuciem obrzydzenia, gdy zobaczyła swój pokój i wspólną łazienkę dla wszystkich osób mieszkających na piętrze.
- Jest tutaj jakiś telefon, z którego mogłabym zadzwonić? – spytała chłopaka z obsługi.
- Taaa, przecznicę dalej…  - mruknął i zaczął jej tłumaczyć drogę, a następnie podał numer telefonu do informacji.

Gdy wyszedł, Hermiona zamknęła drzwi na zamek i wyjęła różdżkę.
- Chłoszczyść! – powiedziała.
Łóżka, szafki, podłoga, ściany i okna natychmiast zalśniły czystością. Zaskoczona zauważyła, że szare ściany zmieniły kolor na brzoskwiniowy.
- Hermiono, jesteś niesamowita… - westchnął Ron i podszedł do dziewczyny. Chwycił jej twarz w dłonie i złożył na jej ustach długi i namiętny pocałunek. – Wiesz… skoro na razie jesteśmy tutaj sami…
- Nie możemy… – szepnęła zarumieniona. – Mamy co robić…
- Najpierw musimy odpocząć po długiej podróży – odpowiedział, kładąc się na najbliższym łóżku i pociągając Hermionę za sobą, a gdy opadła na poduszkę obok niego, objął ją ramionami. – Nie mów, że nie masz ochoty…

Miała ochotę i to wielką. Odkąd wojna się skończyła, a ona zamieszkała w Norze, mieli zdecydowanie więcej czasu dla siebie. Zaczynali od pocałunków, ale ostatnio ich pieszczoty zaczęły być coraz bardziej śmiałe. Jeszcze nie byli ze sobą w łóżku, ale Hermiona uważała, że powinni mieć dłuższy czas związku, zanim przejdą do bardziej poważnych rzeczy.
- Mmm – zamruczała, gdy zanurzyła rękę we włosach Rona, podczas gdy on całował ją po szyi. Już miał zejść niżej, gdy usłyszeli przekręcanie klucza i drzwi się otworzyły.
- O ja cię! – powiedział męski głos. – Sorki gołąbki, mogę przyjść później, jeśli chcecie!

Długowłosy blondyn mrugnął do nich porozumiewawczo. Rzucił plecak turystyczny na łóżko pod oknem i zaczął ściągać kurtkę. Ron z Hermioną niechętnie odkleili się od siebie i usiedli na łóżku.
- Thierry jestem! – powiedział, gdy się upewnił, że nie musi wychodzić. – Przyleciałem tutaj z Kanady.
- Jestem Hermiona, a to jest Ron. Jesteśmy z Wielkiej Brytanii.
- Też przylecieliście na festiwal?
- Nie, szukamy kogoś.
- O, a kogo, jeśli mogę spytać?
- Eee, znajomych. Mieli przeprowadzić się tutaj, ale nie dali znaku życia i się martwiliśmy… Więc postanowiliśmy ich poszukać.
- Ekscytujące! – zawołał chłopak do zdumionych współlokatorów. – Musicie mi opowiedzieć o wszystkim! Oczywiście, jeśli zechcecie… bo wiecie… jestem pisarzem – jego twarz rozjaśniła duma. – Przyjechałem na tutejszy Festiwal Pisarzy. Jeśli mi opowiecie jakąś ciekawą historię, to być może umieszczę was w jednej z moich przyszłych książek!
- Napisałeś już jakąś? – spytała uprzejmie Hermiona.
Chłopak zasępił się.
- Nie… jeszcze nie, ale pracuję nad jedną – odpowiedział.
- Wiesz Hermiono… chyba musimy iść do tego telefionu… - zaczął bąkać niepewnie Ron.
- A tak, tak, TELEFON! – Hermiona powiedziała ostatnie słowo z naciskiem, aby Ron zapamiętał, jak się go wymawia. – Do zobaczenia później Thierry.
- Do później gołąbki! – młody pisarz wyciągnął gruby zeszyt z plecaka, usadowił się na łóżku i zaczął pisać.

Budka telefoniczna okazała się równie obdrapana co budynki w jej okolicy. Hermiona odetchnęła z ulgą, gdy okazało się, że telefon działa. Przez moment myślała, że jest zepsuty i będą musieli szukać kolejnego, co o tej porze mogło być ryzykowne. Słońce zaczynało zachodzić, a na ulicy zaczęło przybywać pijanej młodzieży. Dodatkowo ona i Ron byli zmęczeni po wielogodzinnej podróży. Hermiona wykręciła numer informacji. Odebrała jakaś młoda dziewczyna.
- Chciałabym się dowiedzieć, gdzie znajdę w Sydney gabinet dentystyczny Wendella i Moniki Wilkins.
- Chwileczkę… - po drugiej strony słuchawki słychać było rytmiczne klikanie w klawiaturę. – Gabinet dentystyczny?
- Tak – Hermionę zabolały palce od ściskania słuchawki.
- Hm… na pewno?
- Tak!
- Nie mam takiego gabinetu w bazie, proszę pani – odpowiedziała dziewczyna.
- Na pewno nie ma? Proszę pani, to sprawa życia lub śmierci! – krzyknęła zdenerwowana Hermiona.

Ron położył dłoń na jej ramieniu i ścisnął, wyrażając swoje wsparcie.
- Jeśli pani chce, mogę poszukać osób o takim imieniu i nazwisku…
- Błagam, niech to pani zrobi!
- Monika i Wendell Wilkins, tak?
- Tak!
- Chwileczkę…
Hermionie zdawało się, że ta chwila trwała i trwała. Popatrzyła ze strachem w oczy Rona. Wyczytała w nich, że on także się denerwuje. Myśli rozbijały się w jej głowie jak fale o skały. Co zrobi, jeśli nie odnajdzie rodziców? Co wtedy? Musi koniecznie ich sprowadzić do domu! Nie spocznie, póki ich nie odnajdzie i przywróci im wspomnienia.
- Halo? Jest tam pani? – usłyszała w słuchawce głos.
- Tak, jestem.
- Ma pani coś do pisania?
- Mam! – Hermiona właśnie po to kupiła na lotnisku długopis i kalendarzyk w promocji.
- Proszę zapisać… - powiedziała dziewczyna z informacji.
 Miała dane pięciu par o tym imieniu i nazwisku. Podała czarownicy ich numery telefonów i adresy.
- Bardzo, bardzo pani dziękuję… – Hermiona wyszeptała do słuchawki łamiącym się głosem.
- To moja praca, życzę miłego wieczoru.
- Nawzajem…
Hermiona popatrzyła się na Rona ze łzami w oczach. Objął ją ciasno ramionami i zaczął szeptać do jej ucha:
- Znajdziemy ich, zobaczysz. Znaleźliśmy horkruksy, pokonaliśmy Voldemorta. Mamy pięć tropów! Znalezienie ich to będzie pestka w porównaniu do tego, czego dokonaliśmy!

Polska Szkoła Magii i Czarodziejstwa: Rozdział 1 – Niesamowite zdolności Patrycji


Uczniowie klasy 6a zamarli na moment gdy wychowawczyni Pani Wójcik oświadczyła, że sprawdza pracę domową. Rozległy się gorączkowe szepty, pytano się sąsiadów czy rozwiązali trudne zadanie 4b albo co im wyszło w równaniu 2c. Nastąpił szmer gdy każdy uczeń otworzył swój zeszyt. Nauczycielka wzięła z biurka dziennik, przez chwilę poszukała długopisu wśród papierów i gdy go znalazła zaczęła sprawdzanie od pierwszej ławki przy oknie.
- Kolejny raz nie masz pracy domowej… – szepnęła do ucha Patrycji Anka. – Jeśli wychówa znowu zrobi to samo co ostatnio to pobijesz rekord. 
Tylko kilka koleżanek z najbliższych ławek wiedziało co oznaczały te słowa. Patrycja uśmiechnęła się i wyprostowała zeszyt otwarty na pustych stronach. Pomyślała, że skoro ten numer przechodził tyle razy to nie ma co się bać. Mimo wszystko czuła wewnętrzne napięcie. A co jeśli tym razem sztuczka nie podziała? – pomyślała. Pani Wójcik była co raz bliżej, sprawdzała ostatnie ławki środkowego rzędu. Tutaj przyłapała Piotrka i Wojtka na szybkim przepisywaniu zadań od Julki. Cała trójka dostała po jedynce, chłopaki za brak pracy domowej a dziewczyna za oszustwo. Klasa mruknęła coś nie wyraźnie ale nikt nie stanął w ich obronie. Niedługo sprawdzian szóstoklasisty, nie ma sensu wyskakiwać przed szereg i podpaść nauczycielce przed wakacjami.

Wychowawczyni zapisała plusy przy nazwiskach Magdy i Zuzki, które siedziały za Patrycją. Zrobiła krok w stronę następnej ławki. Szóstka dziewczyn wstrzymały oddechy i…
- Patrycja Michalska ma pracę… Anna Cegielska to samo… - mruknęła. 
Magda klepnęła koleżankę z przodu po plecach, Anka zatkała dłonią usta aby nie pisnąć z uciechy. Za chwilę odwróciły się z wielkimi uśmiechami Baśka i Monika. Wszystkie wiedziały, że pogadają o tym na przerwie.
- Znowu, znowu! Wiedziałam! – krzyczała Anka. – To już piąty raz w tym miesiącu! 
Złapała Monikę pod rękę i zatańczyły dziki taniec radości. Nauczyciel pilnujący porządku na korytarzu musiał podejść do nich i je uspokoić ponieważ zaczęły potrącać stojących w pobliżu uczniów.
- Też bym tak chciała – westchnęła Baśka. – Normalnie jesteś czarownicą: wychówa nie widzi, że nie masz prac domowych. Wiedziałaś co się stało z facetką od polaka gdy nie przyszła na lekcję. No i ten przełożony sprawdzian z geografii!

Dziewczyny pokiwały głowami. Patrycja wyglądała jak normalna trzynastolatka, która niedługo skończy szkołę podstawową. Powszechnie była uważana wśród nauczycieli za uczennicę zdolną ale leniwą, która robi wszystko po linii najmniejszego oporu. Co ją wyróżniało wśród innych to fakt, że co jakiś czas działy się wokół niej rzeczy co najmniej dziwne. Brak pracy domowej działał tylko na wychowawczynię, Patrycja domyślała się, że wynika to z jej niechęci do matematyki. Nawet jeśli miała cztery tróje i dwie czwórki na koniec semestru to i tak pani Wójcik wstawiała jej cztery na koniec. Zdarzyło się kiedyś, że klasa 6a czekała na nauczycielkę od języka polskiego. Po 10 minutach na korytarzu uczniowie zaczęli się zastanawiać co się stało. Patrycji wyrwało się wtedy:
- miała wypadek samochodowy ale nic jej nie jest.
Niedługo potem przyszła pani Malinowska by oznajmić, że mogą iść do domu. Następnego dnia nauczycielka polskiego powiedziała im, że miała stłuczkę i dlatego nie dotarła na lekcję. Innym razem Patrycja z resztą uczniów bardzo nie chciała klasówki z geografii. Interwencja przewodniczącej klasy u pani Kowalskiej nie udała się. Wtedy Anka szepnęła do Patrycji „zrób coś”.
- Co niby? – jęknęła. 
Po czym stwierdziła, że czemu nie. Pomachała ręką w stylu Jedi i mruknęła pod nosem „abrakadabra”. Wtedy stało się coś niesamowitego. Groźna pani Kowalska nagle stanęła, zamyśliła się i powiedziała, że może rzeczywiście powinni pisać ten sprawdzian w przyszłym tygodniu. Anka triumfowała.
Powinnaś iść do Hogwartu a nie do Paderewskiego – stwierdziła Zuza. – Wróciłabyś jako czarownica, dałabyś nam autografy Harry’ego Pottera i zamieniłabyś wychówę w królika. 
Dziewczyny zachichotały.
– Albo dałabym eliksir miłości Wojtkowi aby zakochał się w Julce, ona wzdycha do niego od 4 klasy – rozmarzyła się Patrycja. Rozmowa toczyła się dalej wesoło, każda z dziewczyn wymieniała co by zmieniła przy pomocy magii. Dalszych rozważań nie przerwał im nawet dzwonek ogłaszający początek następnej lekcji.

 ***

Pan Jan był człowiekiem po sześćdziesiątce. Razem z żoną Jadwigą pracowali dla pana Michalskiego, on był szoferem, ogrodnikiem i złotą rączką. Jego żona kucharką, sprzątaczką i nianią Patrycji. Dostali pokój na parterze w domu swojego pracodawcy a oprócz tego otrzymywali comiesięczną pensję. Był to układ bardzo odpowiadający wszystkim. Pan Michalski cieszył się, że Patrycja nie będzie sama w domu, ten będzie posprzątany, obiad ugotowany a stan ogrodu nie będzie powodem do wstydu i plotek wśród sąsiadów. Małżeństwo Wojtysiaków cieszyło się, że na starość mają dach nad głową. Obydwoje skończyli edukację na podstawówce i całe życie wykonywali mało płatne prace. Teraz mieszkali w domu szeregowym w bogatej dzielnicy Lublina, który był jak pałac w porównaniu z obskurnymi kamienicami, które wcześniej wynajmowali. Patrycja cieszyła się najmniej ponieważ odkąd zaczęła wchodzić w okres dorastania zaczęła się buntować przeciwko ciągłej obecności kogoś w domu. Jej ojca nie było w miejscu zamieszkania całymi dniami, czasami tygodniami. Pracował dla amerykańskiej firmy przez co częściej był w wyjazdach niż na miejscu. Do tego dochodziła różnica czasu między kontynentami i często siedział w nocy by porozumieć się z dyrekcją. Zarabiał za to bardzo dobrze, Patrycji jako jego jedynej córce nigdy niczego nie brakowało. Kupował co tylko sobie zamarzyła. Do szkoły zawoził ją pan Jan. Pani Jadwiga karmiła i starała wychowywać, co ostatnio stawało się co raz trudniejsze z powodu silnego charakteru dziewczynki. Matki nie miała gdyż ta zginęła w nieszczęśliwym wypadku w pracy kilka lat temu.

Patrycja pożegnała się z dziewczynami i wsiadła do samochodu. Pan Jan od razu spytał się jak minął jej dzień.
- Jestem czarownicą – powiedziała. – Znowu wychówa nie zauważyła, że nie mam pracy domowej!
Tylko swojemu szoferowi mogła się zwierzyć. Ojciec na to wyznanie mruknąłby coś w stylu „to dobrze” i wsadziłby nos w raporty z pracy nie zwracając uwagi na to co właściwie powiedziała jego córka. Zaś pani Jadwiga zaraz zrobiłaby pogadankę na temat złych ocen i zmyślania. Pan Jan trzymał sztamę z dziewczynką, której opowieści i pomysły mocno go bawiły. Nie miał dzieci ani wnucząt więc zachowywał się wobec niej bardziej jak dziadek niż pracownik jej ojca.
- Nie wierzę Ci – zaczął się z nią droczyć. – Któraś z koleżanek może potwierdzić? Mam iść do pani Wójcik i się spytać jak było naprawdę?
- Oj, niech pan nie będzie taki – powiedziała z udawanym strachem. – To był ostatni raz, zacznę odrabiać lekcje. Anna może panu powiedzieć! Magda, Zuza, Baśka i Monika też! Mam świadków! – obydwoje wiedzieli, że Patrycja nie będzie przykładać się do nauki matematyki a koleżanki potwierdzą wszystko.
- No to w takim razie naprawdę umiesz czarować, pewnie bez problemu napiszesz sprawdzian szóstoklasisty za dwa tygodnie – stwierdził pan Jan.
- Bułka z masłem, zobaczy pan że będą tylko takie pytania na które znam odpowiedź!
- Ha, ha, zobaczymy!

Patrycja miała rację. Na sprawdzianie były prawie wszystkie zagadnienia, które umiała. Matematyka sprawiła jej trochę problemów ale ogólnie poszła dobrze. Po skończonych egzaminach wracała do domu w dobrym humorze. Patrycja prawie frunęła po schodach prowadzących do drzwi wejściowych. Niedługo będą jej urodziny, musi wymyślić jakiś temat przewodni na swoje przyjęcie oraz zastanowić się jaki lokal wynająć. McDonald już jej się znudził, ma trzynaście lat więc już nie jest dzieckiem aby się tam bawić.
- Musi być to… musi być to… - myślała gorączkowo. – ...magiczne miejsce!
Nagle ją olśniło, otworzyła szeroko oczy, uśmiechnęła się od ucha do ucha. Wpadł jej genialny pomysł.
- Mam idealny temat na przyjęcie urodzinowe!


***

Ludzie spacerujący po lubelskiej starówce zauważyli kilkoro dzieci przebranych za czarownice i czarodziejów. Większość szła z rodzicami, którzy trzymali paczki z prezentami. Wszyscy kierowali się w stronę lokalu ulokowanego w piwnicy. Patrycja siedziała na honorowym miejscu za stołem. Ubrana była w szatę kupioną na stronie Pottermore, do zestawu miała różdżkę. Ojciec nawet nie mrugnął okiem gdy go poprosiła o te drogie ciuchy. Z satysfakcją stwierdziła, że jej przebranie jest najlepsze ze wszystkich. Rozejrzała się po sali, wszystko było idealne: restauracja miała grube, zabytkowe mury. Na ścianach wisiały godła poszczególnych domów Hogwartu. Z sufitu zwisały świecie z poprzyklejanymi papierowymi ognikami. Patrycja żałowała tylko, że nie mogą być zapalone ale względy bezpieczeństwa wygrały z wizją trzynastolatki. Słodycze podane na szwedzkim stole nawiązywały do Harry’ego Pottera. Można było znaleźć na nim między innymi: fasolki wszystkich smaków, czekoladowe żaby, musy świstusy, kociołkowe pieguski czy bombonierki lesera. Wszystko zamówione w jednej z najdroższych cukierni gdzie pracownicy postarali się aby przypominały one jak najbardziej książkowe oryginały.
- Ludzie! Patrzcie! – Anka wzięła do ust czekoladkę podpisaną „Omdlejki Grylażowe” i udała, że mdleje. 
Trzydziestka sześcioklasistów ryknęła śmiechem. Nagle zgasło światło i kelnerzy, przebrani za skrzaty domowe, wnieśli wielki tort z napisem „Patrycja, 13 lat”. Był on jadowicie zielony a oplatał go wąż co miało nawiązywać do ulubionego domu Patrycji - Slytherinu.
- Pomyśl życzenie, Patrycjo – powiedział zamówiony na imprezę iluzjonista przebrany za Dumbledore’a.
- Chcę, chcę… uczyć się w szkole magii i czarodziejstwa! – pomyślała i zdmuchnęła świeczki.

Voldemort ubiera się u Madame Malkin: opis


Co by było gdyby Peter Pettigrew prowadził bloga? Wszystko wskazuje na to, że opisywałby swoje codzienne życie u boku Lorda Voldemorta. Wrzucałby selfiki, radził jak ugotować zupkę z jadu Nagini oraz szukałby porad na forum dla mamusiek.

Zanurzcie się w pamiętniku Petera w którym opisuje jakim psychopatą był Lord Voldemort! Poczujcie razem z nim Klątwę Cruciatus! Spróbujcie wydoić Nagini oraz zmieńcie pieluchę małemu Voldkowi! Jako bonus zobaczycie jak wygląda świat według szczura!


Co lubi nosić Lord Voldemort? Jaki jest jego ulubiony kolor? Co się stało z nocnikami? Kto tak naprawdę wydał Potterów? Czy łatwo jest latać na miotle do góry nogami bez trzymanki i przy okazji wygrywać hymn Mongolii na fujarce? Kim był Upiór w Operze? Jak skończył ojciec Glizdogona? Czy wysypka Voldemorta jest spowodowana piaskiem?


Odpowiedzi na te i inne pytania znajdziecie w fanfiku Voldemort ubiera się u Madame Malkin!

Powojenne życie Hermiony G.: opis


Hermiona myślała, że po śmierci Voldemorta i wygranej wojnie będzie mogła dokończyć naukę w Hogwarcie i rozwinie swój związek z Ronem. Los jednak bywa przewrotny. Ona, Ron i Harry co chwilę wzywani są do Ministerstwa Magii jako świadkowie. Na dodatek postanawiają ujawnić prawdę o Dolores Umbridge i oskarżyć ją o tortury przeprowadzane na uczniach. Severus Snape cudem przeżył atak Nagini i potrzebuje obrońcy podczas swojego procesu. Jakby tego było mało rodzice Hermiony mają dla niej wielką niespodziankę…


Jak Ron i Hermiona poradzili sobie w Australii? Czy Harry nadal będzie z Ginny? Jakim cudem Severus Snape przeżył? Jak najłatwiej pozbyć się dementorów? Czy Draco Malfoy poprze Harry’ego i Hermionę przed Wizengamotem? Czemu Puszki Pigmejskie nie chcą się rozmnażać? Czy Hermiona będzie wiodła spokojne życie u boku Rona?


Odpowiedzi na te i inne pytania znajdziecie w fanfiku Powojenne życie Hermiony G.!

Polska Szkoła Magii i Czarodziejstwa: opis


Przyjaciółki mają Patrycję za czarownicę. Dziewczynka potrafi robić rzeczy których nie da się normalnie wytłumaczyć. Zła ocena? Nie ma problemu! Brak pracy domowej? Nic prostszego! Wystarczy się skupić i gotowe!

Wszystko się wyjaśnia gdy do domu Patrycji przychodzi nauczycielka z Polskiej Szkoły Magii i Czarodziejstwa aby wyjaśnić zdumionej rodzinie, że czarownice i czarodzieje istnieją. Wycieczka do Magowa i poznanie Zochy to tylko początek wspaniałej przygody.


Gdzie jest ukryta stolica polskich czarodziejów i czarownic? Jak wygląda życie nauczyciela w magicznej szkole? Kto jest jej założycielem? Dlaczego sowy nie są u nas popularne? Czy Zocha zagada Patrycję na śmierć? Co potrafi zrobić rozeźlona czarownica? Do czego może posłużyć hula – hop? Jak wygląda życie ucznia w magicznej szkole? Jakie tajemnice i zagadki czekają na Patrycję?


Odpowiedzi na te i inne pytania znajdziecie w fanfiku Polska Szkoła Magii i Czarodziejstwa!

piątek, 30 października 2015

O co w tym wszystkim chodzi?

Witaj!

Bardzo się cieszę że tu wpadłaś/wpadłeś! Mam nadzieję, że pobędziesz tutaj przez jakiś czas i poczytasz moje wypociny!

Wypadałoby napisać kto/co/dlaczego…

Jestem mamą, która siedzi z dzieckiem w domu (czyli gotuje, sprząta i bawi). Jako, że moje życie jest tymczasowo nudne (chociaż przy dwulatce to kwestia sporna) to nabrałam ochoty przeczytać ponownie cykl książek o Harrym Potterze, który towarzyszył mi przez cały okres dorastania. Jak je wszystkie przeczytałam to czegoś mi brakowało… Następnie obejrzałam wszystkie filmy ale nadal było mi mało. Tak więc w akcie beznadziejnej desperacji sięgnęłam po fanfiki. Nigdy tego nie robiłam, lubię bardzo wiele różnych książek i filmów ale jakoś twórczość fanowska nawiązująca do nich mnie nie pociągała. W tym przypadku było inaczej, wciągnęłam się!

Gdy się już zorientowałam co w trawie piszczy stwierdziłam, że sama mam mnóstwo pomysłów. Zawsze byłam osobą twórczą, która miała lekkie pióro, ołówek i kredki. Pomyślałam sobie: a może napisać jakiegoś fanfika? Początki były trudne: dziecko mnie odciągało od komputera a mąż stukał się wymownie w głowę. Byłam twarda, zaczęłam pisać… raz wystukałam na klawiaturze kilka linijek a raz kilkanaście stron. Zaczęłam szkicować postacie podczas gdy mąż patrzył się na to i wzdychał znacząco. Dziecko za to „pomagało” mi kolorować co skutkowało ponownym, przymusowym rysowaniem…

Jestem również osobą która uwielbia sobie wszystko komplikować i przez to zaczęłam pisać trzy fanfiki na raz! Czasem zachowuję się jak Damian z „Hell Hotel”:




Żartuję, a komiks jest fajny, polecam go i inne wytwory jego autorów.

Wracając do mojej wizji artystycznej Fanfiku Trójmagicznego:
  1. Polska Szkoła Magii i Czarodziejstwa – jak nazwa wskazuje będzie o naszym podwórku, zamierzam pokazać w nim jak może wyglądać życie czarownic i czarodziei w Polsce. W tej opowieści nie trzymam się mocno rzeczywistości z Harry’ego Pottera.
  2. Powojenne życie Hermiony G. – tutaj pozwoliłam sobie na opisanie dalszych losów Hermiony i reszty paczki. Dość niewolniczo trzymam się Harry’ego i dodatkowych wiadomości pani Rowling jednak wprowadziłam parę znaczących zmian aby było ciekawiej…
  3. Voldemort ubiera się u Madame Malkin – bo czasem trzeba się pośmiać… a i ja muszę się odprężyć po pisaniu dramatycznych scen w fanfikach numer 1 i 2 :)

Myślę, że moja twórczość jest skierowana do osób od lat 13. Nie zamierzam epatować brutalnością, nagością i przekleństwami ale też nie zamierzam się oszukiwać, że młodzież gimnazjalna (opisywana głónie w opowieści numer 1) jest grzeczna, cicha, nie wyraża się wulgarnie i marzy tylko o trzymaniu się za rączkę podczas przechadzki przy świetle księżyca… Tak więc moim bohaterom przydarzy się, że się z kimś pocałują, pokłócą, ktoś oberwie Cruciatusem, ktoś sobie siarczyście zaklnie i na pewno znajdzie się niejedna para w łóżku (daruję sobie porno – zainteresowanych odsyłam do Redtube). Zostaliście ostrzeżeni.

Plan wstawiania postów na bloga jest taki:

Poniedziałek – rozdział fanfika numer 1,
Czwartek – rozdział fanfika numer 2,
Sobota – czasem coś wstawię, nie mogę obiecać, że na 100% coś się pojawi ponieważ jako kura domowa i mama nie mam zbyt wiele czasu na pisanie i rysowanie (a potem skanowanie, obrabianie itp.). Sądzę, że częściej będę dodawała swoje refleksje, niewykorzystane materiały, jakieś ciekawe rzeczy o świecie HP czy śmieszne rysunki/komiksy.
Poniedziałek – rozdział fanfika numer 3,
Czwartek – rozdział fanfika numer 1,
I tak w kółeczko do odwołania :)

Bardzo proszę o nie kopiowanie treści tu zawartych a jeśli już koniecznie musisz to proszę się ze mną skontaktować w tej sprawie. Nie gryzę i nie roznoszę wilkołactwa, słowo harcerki :). Zaznaczam, że nie korzystam i nie zamierzam korzystać finansowo z dorobku pani Rowling. Harry Potter należy tylko do niej. Proszę także o nie wykorzystywanie treści bloga w niecnych celach typu przerabianie ich na swoją modłę (zainteresowanych zapraszam do poczytania sobie o sprawie Leithy: http://akrylove.blogspot.com/2014/10/breakin-law.html).

Pozostaje mi życzyć Ci miłego czytania!

Dedykuję te fanfiki mojej córeczce, która (mam nadzieję) pokocha Harry’ego tak jak ja pokochałam i przeczyta kiedyś moje opowieści z taką samą radością jaką dało mi tworzenie ich. Pozdrawiam też mojego męża, którego boli głowa od tego stukania i ma dosyć zawracania mu czterech liter skanowaniem moich rysunków. Kocham Was <3