W
korytarzu szkolnym przed klasą numer 121 nastąpił ogólny rozgardiasz. Ktoś
złapał Małgorzatę, aby nie upadła, inna osoba wyczarowała kielich, aby nalać
jej wody, jakaś kobieta podała jej eliksir przeciwko omdleniom. Patrycja nie
wiedziała, co się dzieje. Co było w tym dziwnego, że wyglądała jak Amelia?
Przecież wiele osób jest do siebie podobnych! Jednak rodzice jej koleżanek i
kolegów z klasy patrzyli się na nią i szeptali między sobą. Co raz bardziej
denerwowało to dziewczynkę. Zaczęła żałować, że nie jest w internacie.
Mama
Amelii doszła do siebie w zadziwiająco krótkim czasie. Uśmiechnęła się słabo i
podeszła do Michalskich.
-
Nie mogę w to uwierzyć, po prostu nie mogę! Jaki cudem? – spytała patrząc się
badawczo na Patrycję.
-
To pani jest mamą tej drugiej dziewczyny? – zagaił pan Grzegorz. – Córka mi
opowiadała, że są podobne, ale myślałem, że zmyśla.
Patrycja
popatrzyła się na ojca z wyrzutem. Jak mógł coś takiego powiedzieć? Przecież
nie miała, po co kłamać! Prychnęła ostentacyjnie na znak, że jest obrażona, ale
tata nie zwrócił na nią uwagi.
-
Podobne? – zdziwiła się Małgorzata. – One są identyczne!
-
Naprawdę?
-
Oprócz włosów… moja Amelia ma krótsze… i oczy! Tak, oczy, są innego koloru –
czarownica jeszcze raz dokładnie obejrzała Patrycję od góry do dołu. – Pan nie
widział mojej córki? No jasne, że nie, nie było jak… a tak w ogóle to chyba
zapomniałam się przedstawić! Małgorzata Ratine! – podbiegła do ojca Patrycji i
go uścisnęła. – Nadal jest pan w szoku? Nic dziwnego! Ja przed chwilą też
byłam! Nasze rodziny muszą się koniecznie spotkać, wtedy zobaczymy jak
dziewczynki wyglądają obok siebie. To doprawdy niesamowite! Niech tylko mój Pierre
je zobaczy! Och, ciekawe co powie… - nabrała powietrza i odwróciła się do
Patrycji. – Słyszałam, że jesteś miła i Amelia cię lubi. To dobrze, mam
nadzieję, że będziecie najlepszymi przyjaciółkami! Nadal nie mogę uwierzyć, że
jesteś prawdziwa! Chodź no tu! – złapała policzek dziewczyny i zaczęła nim
trząść. – Jesteś tak samo słodka jak moja Amelcia.
Patrycja
po tych pieszczotach odsunęła się od niej jak tylko mogła najdalej. Czuła się
mocno zawstydzona tym, że matka jej koleżanki potraktowała ją publicznie jak
niemowlaka. Miała ochotę wygarnąć, co myśli o takim traktowaniu, ale nie
chciała zrobić przykrości Amelii. Powstrzymywało ją także to, że nie wiedziała,
jaka będzie reakcja jej ojca. Patrząc jak wdał się w towarzyską pogawędkę z
matką Ami mogła śmiało przypuszczać, że będzie niezadowolony.
-
Wytargała cię jakbyś miała dwa lata – szepnęła jej do ucha Zocha. – Wariatka,
no kompletna wariatka!
-
Miałam ochotę odgryźć jej paluchy – bąknęła Patrycja i roztarła sobie bolący
policzek.
-
Szkoda, że tego nie zrobiłaś – koleżanka zachichotała. – Patrz, idzie pan
Miłosz! Czeeeeeeeeeść sooooorzeeee! – wydarła się na cały korytarz.
To
wcale nie speszyło wychowawcy, zasalutował uczennicom i otworzył drzwi do
klasy. Gestem zaprosił rodziców do środka. Poczekał aż wejdą wszyscy i zamknął
powoli drzwi, przy okazji puszczając Zośce „oczko”.
-
Uwielbiam tego człenia, zajebisty jest! – zachwyciła się czarnulka.
-
No! – odrzekła Patrycja i usiadła na najbliżej stojącej ławce. – Mam nadzieję,
że dostanę małą zjebę od ojca za oceny.
-
Hej, to mój tekst! – Zocha udała, że się obraża. – Spoko, nie jest źle! Jakoś
się je wyklepie do półrocza…
-
Mam dwie tróje z matmy, a jest koniec października.
-
Ja mam dwie lufy z magoznastwa za pyskowanie i nie płaczę z tego powodu.
-
Bo masz wszystko w tyłku skoro nikt od ciebie nie przyszedł na wywiadówkę!
-
Szczegóły! – odparła Zocha, wyjęła różdżkę i zmusiła do tańczenia sznurówki
przy swoich trampkach.
***
Miłosz
Chmielewski twierdził, że uczniów powinno się głośno chwalić, a ganić po cichu.
To było pierwsze zebranie z rodzicami, odkąd został wychowawcą tej klasy i postanowił
najpierw pochwalić swoich podopiecznych, a dopiero później rozdać kartki z ocenami.
Problemem było to, że minęły niecałe dwa miesiące od początku roku szkolnego i
nie miał za bardzo, o czym mówić. Dlatego skupił się na Otrzęsinach
Pierwszaków. Starał się opowiedzieć coś dobrego o każdym ze swoich uczniów, ale
nie udało mu się ukryć, że niektórzy się nie popisali. Przemilczał występ
Telimeny, która spędziła całą potyczkę na próbach wygrzebania się z dołu
wypełnionego błotem. Nie wspomniał również o Adamie, który na widok
zaczarowanego kurczaka zemdlał ze strachu, ani o Lilianie, która uczepiła się
żywopłotu i krzyczała, że umrze. Skupił się na brawurowej akcji Zochy, Patrycji,
Paula i Amelii:
-
… wtedy Patrycja złapała Paula! Taka akcja, jak w filmie! No… takim mugolskim!
Chyba państwo pamiętają coś z mugoloznastwa… W tym czasie Zocha walczyła z
Marią Dimitrową i Piotrem… jakimś tam, zapomniałem nazwiska! Zaklęcia śmigały,
w lewo, w prawo, jak fajerwerki! Tłum wył! Takie widowisko! Proszę państwa,
żałujcie, że tam nie byliście! Wydawało się, że klasa „d” wygra, ale wtedy…
-
Yhm, yhm – przerwała mu matka Telimeny.
-
Taaak? – Miłosz powoli zaczął wracać do rzeczywistości.
-
Czy mógłby pan w końcu przejść do konkretów, a nie wychwalać pod niebiosa jakąś
durną zabawę? – fuknęła ze złością.
Wychowawca
zamrugał, próbując sobie przypomnieć gdzie się znajduje i co ma robić. Zupełnie
zapomniał o bożym świecie, gdy relacjonował przebieg otrzęsin. Matka Telimeny
stała i wpatrywała się w niego natarczywie, z miną świadczącą o tym, że ma
lepsze rzeczy do roboty niż słuchanie o jakichś głupotach. Miłosz musiał
przyznać, że nie znosi tej durnej baby. Co chwila nachodziła go, aby ponarzekać
na wszystko: zacząwszy od Zochy, po jedzenie w stołówce, brak służby w
internacie, kolejny raz na Zochę i złych nauczycieli, którzy nie stawiają Telci
samych szóstek za to, że oddycha i pojawia się na lekcjach. Miał ochotę złapać
ją za kudły i walnąć jej głową o ławkę, a później kopnąć z półobrotu. Niestety,
nie złamała prawa, a on już nie był czynnie działającym aurorem. Czasem
żałował, że odszedł ze służby, brakowało mu walki.
-
A no dobrze… skoro pani chce… – z ociąganiem wziął stos kartek z biurka i zaczął
wyczytywać nazwiska uczniów.
***
Grzegorz
Michalski nie był zachwycony ocenami córki, ale wiedział, że Patrycja ma jeszcze czas na
poprawę. Zawsze miała nierówne wyniki: potrafiła zebrać kiepskie noty, a
później je poprawić bez żadnego wysiłku. Przyzwyczaił się do faktu, że
matematyka idzie jej kiepsko. Pocieszał się, że z magicznych przedmiotów miała
same piątki i czwórki. Siedząca obok niego w ławce Małgorzata Ratine mruczała z
zadowolenia patrząc na bardzo dobre oceny Amelii.
-
Musi pan załatwić Patrycji korepetycje – poradziła, zerkając na kartkę trzymaną
przez mężczyznę.
-
Eeee, no może… - stwierdził niepewnie. – Z magicznych przedmiotów jest dobra,
resztę nadrobi.
-
Edukacja jest bardzo ważna – oświadczyła stanowczo czarownica. – Obowiązkiem
dzieci jest uczyć się i przynosić do domu same piątki i szóstki. Odpuściłam
Angeli i została tylko nauczycielką – prychnęła z niezadowoleniem.
-
A to źle? – zainteresował się ojciec Patrycji. – Chodzi o nauczycielkę
mugoloznastwa? Pani jest jej matką? – spytał się z niedowierzaniem.
Matka
Amelii nie wyglądała na kobietę w takim wieku, że mogłaby mieć dorosłą córkę.
Gdy ją zobaczył myślał, że są w podobnym wieku, ale teraz dopadły go
wątpliwości. Możliwe, że to prawda, co było napisane w „Harrym Potterze” i czarodzieje
naprawdę starzeli się o wiele wolniej od mugoli.
-
Oprócz Angeli i Amelii mam jeszcze szesnastoletniego syna – odpowiedziała z
uśmiechem, mile połechtana przypadkowym komplementem. – Nauczycielka… to
niezbyt prestiżowy zawód. Myślałam, że będzie artystką, tak samo jak ja z
mężem.
-
Dzieci mają różne pomysły na życie – odparł pan Grzegorz.
-
Tak, ale powinny brać pod uwagę zdanie o wiele bardziej doświadczonej matki.
-
Możliwe. Ja Patrycji nie mogę nic powiedzieć, ponieważ nie znam świata
czarodziejów…
-
Och, to nie problem! – czarownica położyła rękę na ramieniu Grzegorza. –
Musicie koniecznie mnie odwiedzić… Porozmawiamy o wszystkim i o niczym… Sobota
panu pasuje?
Mężczyzna
popatrzył się na Małgorzatę nie wiedząc, co odpowiedzieć. Nieczęsto dostawał
zaproszenie od osoby, którą znał od kilkudziesięciu minut. Pomyślał, że
właściwie, co mu szkodzi. Może dzięki temu dowie się więcej na temat świata
czarodziejów.
-
Czemu nie? Pomoże mi pani w zrozumieniu tego wszystkiego – machnął ręką w
stronę wypchanego ponuraka w kącie klasy. – Gdzie i o której mam przyjechać?
-
Może po południu, czternasta, piętnasta?
-
Piętnasta.
-
Wspaniale! – ucieszyła się Małgorzata. – Mój adres to Sarny Mniejsze, numer
dwa. Niestety, świstokliki do nas nie docierają, więc musi pan przybyć z
Patrycją siecią kominkową…
-
Ach tak, tak! – Grzegorz zdenerwował się, ale starał się mimo to uśmiechać. – Kupimy proszek Fiuu i pojawiamy się u pani!
Jeszcze
nie podróżował w ten sposób i nie był pewny czy chce. Pamiętał, co się stało z
Harrym, gdy ten źle wypowiedział, gdzie ma lecieć. Może Patrycja będzie
bardziej obeznana w tych sprawach. Powie mu, co ma robić i nie zrobi z siebie
głupka przed czarodziejską rodziną. Miał szansę dowiedzieć się czegoś więcej na
temat świata, do którego wkroczyła jego córka. Chciał także zobaczyć Amelię,
aby stwierdzić, czy jej matka nie przesadza z opisem podobieństwa. Jeśli
dziewczynki naprawdę wyglądały identycznie należałoby zbadać sprawę. Może są
spokrewnieni? Był pewny, że ze swojej strony nie miał nikogo magicznego. Może
Anna miała w rodzinie czarodzieja lub czarownicę? Może Małgorzata Ratine
wspomni o kimś, o kim słyszał?
Z
rozmyślań wyrwał go głos wychowawcy, który kłócił się z matką Telimeny na temat
tego, że nie usunie z terenu szkoły magicznych stworzeń, które powodują objawy
alergiczne u jej córki.
***
Chwilę
przed piętnastą Patrycja stała z ojcem przed kominkiem w Wydziale Komunikacji
Magicznej w Lublinie. Kupili odpowiednią ilość proszku Fiuu w kasie, aby
polecieć do Saren Mniejszych i wrócić. Pracownica WKM odmierzyła odpowiednią
ilość i zapakowała go w cztery woreczki. Patrycja widziała nie raz jak Ami
wrzuca pakunek do kominka, wchodzi w płomienie i mówi adres swojego domu.
Wydawało się to dziecinnie proste.
-
Kto pierwszy? Ja czy ty? – spytała się niepewnie.
Nie
wiedziała czy ojciec sobie poradzi z podróżowaniem za pomocą kominka. Co będzie,
jeśli zachowa się jak Harry i wyląduje gdzieś daleko?
-
Ty pierwsza.
-
Jesteś pewny tato? A co jeśli…
-
… pomylę się jak Harry? – ojciec wszedł jej w słowo. – Jeśli nie przylecę zaraz
po tobie będziesz mogła zarządzić akcję poszukiwawczą. Mam nadzieję, że nie
trafię do Afryki.
-
Aha – odrzekła dziewczynka wyobrażając sobie tatę w otoczeniu czarnoskórych
czarodziejów.
Wzięła
paczuszkę z proszkiem i wrzuciła ją do kominka. Od razu buchnęły szmaragdowe
płomienie. Patrycja z łomoczącym sercem weszła w nie, bojąc się, że się
poparzy. Okazało się, że wcale nie są gorące.
-
Sarny Mniejsze numer dwa! – krzyknęła i poczuła jak leci w dół.
Uczucie,
jakie towarzyszyło podróżowaniu za pomocą proszku Fiuu, Patrycja porównałaby do
zjeżdżania rurą w aquaparku. Tyle, że było bardzo ciepło i woda nie chlapała w
oczy. Nagle dziewczynka poczuła jakby coś ją wypchnęło z rury, przeturlała się
po czymś miękkim i zatrzymała przy stopach Amelii.
-
Jak na pierwszy raz to nieźle ci poszło – oznajmiła koleżanka szczerząc do niej
zęby.
Patrycja
nie zdążyła wstać z dywanu, gdy wpadł na nią koziołkujący ojciec.
-
Tato! Wstawaj! – jęknęła czerwieniąc się gwałtownie.
Tylko
tego brakowało, aby przy pierwszej wizycie u rodziny Amelii zrobili z siebie
widowisko!
-
Chyba wolę świstokliki – mruknął jej ojciec i wstał otrzepując popiół z kurtki.
-
Niech pan to zostawi – usłyszeli głos Małgorzaty Ratine. – Skrzaty domowe zaraz
was wyczyszczą!
Patrycja
nie zdążyła przyjrzeć się tym stworzeniom, ponieważ z kominka wypadła Zocha i
podcięła jej nogi.
-
Jeeesteeem! – oznajmiła wesoło czarnulka spod koleżanki. – To nie było takie
trudne! Myślałam, że będzie gorzej! Na przykład wypadnę gdzieś w Abu Dabi albo
w Chinach…
Amelia
ze swoją mamą zrobiły wielkie oczy. Patrycja przypomniała sobie, że Zocha nie
otrzymała zaproszenia. Gdy wywiadówka się skończyła, ojciec powiedział jej,
gdzie się wybierają w weekend. Obydwie z Zochą bardzo chciały wybrać się tam
razem, ale pan Grzegorz stwierdził, że muszą się spytać o to mamy Amelii. Ta
jednak zaraz po wywiadówce poszła do domu. Dlatego w czwartek spytały się o to
Ami, ta obiecała, że da im znać w piątek. Słowa dotrzymała i Zocha dowiedziała
się, że mama jest przeciwna: usłyszała od matki Telimeny to i owo na jej temat.
Patrycja myślała, że koleżanka przyjęła do wiadomości odmowę, ale teraz się
przekonała, że to były tylko pozory. Zanim ktokolwiek zdążył skomentować
pojawienie się Zochy, z kominka zgrabnie wyskoczyła Angela.
-
A ty tu po co? – mruknęła jej matka z wyraźnym niezadowoleniem. – Myślałam, że
będziesz zajęta!
-
Zmieniłam plany! Cieszysz się, prawda? – oznajmiła wesoło blondynka. – Witam
wszystkich!
-
O! Jak fajnie, że sorka jest! – zawołała Zocha. – Teraz nie tylko ja wbiłam się
na krzywy ryj!
Mimo
wyraźnego niezadowolenia Małgorzata rozkazała skrzatom wyjąć dwa dodatkowe
talerze i podać podwieczorek. Do zebranych w holu dołączył ojciec Amelii, który
przywitał się ze wszystkimi. Patrycja pomyślała, że mówi po polsku jak kucharz,
którego programy ogląda z zapałem pani Jadwiga. Małgorzata zaprosiła wszystkich
do jadalni, która okazała się dużym pomieszczeniem, w którym stał ciężki, drewniany
stół, dość długi i szeroki, aby ugościć minimum dwadzieścia osób. Pozostałe
meble, żyrandol i obrazy wyglądały na bardzo stare. Namalowane postacie
szeptały między sobą i wyciągały szyje, aby zobaczyć gości. Patrycja usłyszała,
że nie mogą uwierzyć w jej podobieństwo do Amelii.
Ten
temat szybko został podjęty przez zgromadzonych. Podczas dyskusji do jadalni
przyszła Augustyna, która zareagowała identycznie jak swoja córka przed wywiadówką.
Skrzaty rozpierzchły się na wszystkie strony, aby być pierwszym, który poda
staruszce eliksir przeciw omdleniom.
-
Już mi lepiej… naprawdę… - wydyszała babcia Amelii. – Boże, jakim cudem? To
musi być przypadek! Nie ma innej możliwości!
-
Jesteś pewna, że nie jesteśmy spokrewnieni? – dopytywała się Małgorzata. –
Pochodzisz z mugolskiej rodziny…
-
Mówiłam, że wszyscy zginęli podczas wojny! – fuknęła Augustyna.
-
Ale może jednak twoi wujkowie mieli jakieś kobiety…
-
Nie mieli! – upierała się staruszka.
-
Z mojej strony na pewno nie było żadnego czarodzieja – odezwał się ojciec
Patrycji. – Nie mam pewności, co do rodziny mojej żony. Pochodziła z
sierocińca, miała jakąś ciotkę w Gdańsku, ale nie utrzymywała z nią kontaktów.
-
Pochodzę ze wsi spod Warszawy, gdzie mi tam do Gdańska! – zauważyła Augustyna.
– Może to od strony mego świętej pamięci męża… nie, na pewno nie, on był
czarodziejem czystej krwi…
Zapadła
cisza. W ten sposób każdy mógł sobie gdybać od rana do nocy, ale nie wyjaśniało
to, dlaczego dziewczynki były identyczne. Patrycja postanowiła coś
zaproponować:
-
Może zrobimy testy genetyczne? To najszybszy sposób.
-
Pardon? – wyrwało się Pierre’owi.
-
My, mugole, mamy technikę pozwalającą stwierdzić czy ktoś jest ze sobą
spokrewniony, czy nie – wyjaśnił ojciec Patrycji.
-
Głupoty! – stwierdziła Augustyna. - To zwykły przypadek, a wy się doszukujecie
nie wiadomo czego! Jakieś testy chcą robić! Też mi coś! – prychnęła. – Sensację
znaleźli! Pewnie kosztuje to majątek. Nie ma sensu bawić się w szukaniu rzeczy,
których nie ma. Małgorzato! – zwróciła się do córki. – Miej choć trochę oleju w
głowie i nie zgadzaj się na jakieś mugolskie sztuczki! Jeszcze to Amelii
zaszkodzi, kto wie czy jej to nie napromieniuje czy co. Sama miałaś w klasie
dwie podobne do siebie dziewczyny!
-
Owszem miałam, ale one były tylko podobne, a nie identyczne – mruknęła
Małgorzata.
-
Zapewniam panią, że to badanie nie robi krzywdy – powiedział ojciec Patrycji.
-
Nie zgadzam się! – krzyknęła staruszka i osunęła się na krześle. – Oj, jak mi
słabo!
Rozpoczęła
się ponowna akcja mająca na celu ratowanie Augustyny. Jej córka stwierdziła, że
lepiej będzie, jeśli zakończą omawiać dotychczasowy temat. Wobec tego zaczęto
rozmawiać o pogodzie, różnicach między światami oraz sytuacji materialnej.
Patrycja z Amelią zaczęły się szybko nudzić, zaś Zocha bez krępacji wpatrywała
się z zachwytem w Konrada, który w międzyczasie wrócił do domu. Chłopak udawał,
że tego nie widzi i od niechcenia skubał swoją porcję tarty cytrynowej.
Patrycja poczuła, że jest zazdrosna. Nie mogła pozwolić sobie na obnoszenie się
ze swoimi uczuciami skoro nie wiedziała czy są spokrewnieni, czy nie. Już miała
ochotę kopnąć Zochę pod stołem, aby dać jej do zrozumienia, by się opanowała,
gdy zobaczyła, że Angelique daje siostrze dyskretny sygnał.
-
Możemy iść na górę? – spytała się głośno Amelia. – Chcę pokazać koleżankom mój
pokój.
-
Idźcie sobie, co się tutaj będziecie nudzić – odpowiedziała Angela.
-
Mogłabyś poczekać, aż ja się wypowiem – warknęła Małgorzata i zwróciła się do
młodszej córki. – Jasne, że możecie.
Trójka
dziewczynek poszła do holu, gdzie krętymi schodami dotarły na pierwsze piętro
budynku. Gdy weszły do pokoju Amelii, Patrycja pomyślała, że wygląda tak jak powinien wyglądać pokój nastoletniej
czarownicy. Meble były stare i bogato rzeźbione, dominowało kolory złota i
granatu. Motyw rozgwieżdżonego nieba był widoczny w pościeli na łóżku,
zasłonach i grubym dywanie. Na pufie stojącej pod oknem drzemał kot, pod
żyrandolem wisiały zawieszone modele planet. Patrycja z Zochą zaczęły
przyglądać się kolekcji komiksów, gdy zajrzała do nich Angela. Szybko weszła do pokoju i
zamknęła drzwi na klucz. Następnie wyciągnęła różdżkę i rzuciła „muffliato”.
-
Dobra dziewczyny! – oznajmiła i ściszyła głos. – To co teraz powiem nie ma
prawa wyjść poza ten pokój.
Nastolatki
szybko kiwnęły głowami na znak, że się zgadzają. Angelique rozejrzała się
niespokojnie na boki i zaczęła kontynuować:
-
Babcia Gusia coś ukrywa, dawno nie widziałam jej tak zdenerwowanej. To jasne
jak słońce, że sprawiło to wasze podobieństwo. Może to upór starszej osoby, ale
jakoś nie wierzę, że boi się testów genetycznych. A to „oj, jak mi słabo”
wyglądało na udawane. Dlatego zamierzam opłacić testy DNA. Może rzeczywiście
nie jesteśmy spokrewnione i wasze podobieństwo to przypadek jeden na milion,
ale uważam, że warto zobaczyć jak się sprawy mają. Amelio – zwróciła się do
siostry – nie mów o tym nikomu, mama nie zrobi nic wbrew woli babci, a z tatą
bywa różnie. Konrad zaś pierwsze co zrobi to pójdzie naskarżyć… Dlatego buzia
na kłódkę!
-
A co z moim tatą? – spytała się Patrycja.
-
Hmmm, nie wiem jak zareaguje… - Angela skrzywiła się. – Może powiemy mu jak już
będzie po wszystkim.
-
Dobra, nie powiem mu.
- A więc do zobaczenia w
poniedziałek po lekcjach – stwierdziła Angela z szelmowskim uśmiechem i wyszła
z pokoju.