czwartek, 12 maja 2016

Polska Szkoła Magii i Czarodziejstwa: Rozdział 14 – Sarny Mniejsze


W korytarzu szkolnym przed klasą numer 121 nastąpił ogólny rozgardiasz. Ktoś złapał Małgorzatę, aby nie upadła, inna osoba wyczarowała kielich, aby nalać jej wody, jakaś kobieta podała jej eliksir przeciwko omdleniom. Patrycja nie wiedziała, co się dzieje. Co było w tym dziwnego, że wyglądała jak Amelia? Przecież wiele osób jest do siebie podobnych! Jednak rodzice jej koleżanek i kolegów z klasy patrzyli się na nią i szeptali między sobą. Co raz bardziej denerwowało to dziewczynkę. Zaczęła żałować, że nie jest w internacie.

Mama Amelii doszła do siebie w zadziwiająco krótkim czasie. Uśmiechnęła się słabo i podeszła do Michalskich.
- Nie mogę w to uwierzyć, po prostu nie mogę! Jaki cudem? – spytała patrząc się badawczo na Patrycję.
- To pani jest mamą tej drugiej dziewczyny? – zagaił pan Grzegorz. – Córka mi opowiadała, że są podobne, ale myślałem, że zmyśla.

Patrycja popatrzyła się na ojca z wyrzutem. Jak mógł coś takiego powiedzieć? Przecież nie miała, po co kłamać! Prychnęła ostentacyjnie na znak, że jest obrażona, ale tata nie zwrócił na nią uwagi.
- Podobne? – zdziwiła się Małgorzata. – One są identyczne!
- Naprawdę?
- Oprócz włosów… moja Amelia ma krótsze… i oczy! Tak, oczy, są innego koloru – czarownica jeszcze raz dokładnie obejrzała Patrycję od góry do dołu. – Pan nie widział mojej córki? No jasne, że nie, nie było jak… a tak w ogóle to chyba zapomniałam się przedstawić! Małgorzata Ratine! – podbiegła do ojca Patrycji i go uścisnęła. – Nadal jest pan w szoku? Nic dziwnego! Ja przed chwilą też byłam! Nasze rodziny muszą się koniecznie spotkać, wtedy zobaczymy jak dziewczynki wyglądają obok siebie. To doprawdy niesamowite! Niech tylko mój Pierre je zobaczy! Och, ciekawe co powie… - nabrała powietrza i odwróciła się do Patrycji. – Słyszałam, że jesteś miła i Amelia cię lubi. To dobrze, mam nadzieję, że będziecie najlepszymi przyjaciółkami! Nadal nie mogę uwierzyć, że jesteś prawdziwa! Chodź no tu! – złapała policzek dziewczyny i zaczęła nim trząść. – Jesteś tak samo słodka jak moja Amelcia.

Patrycja po tych pieszczotach odsunęła się od niej jak tylko mogła najdalej. Czuła się mocno zawstydzona tym, że matka jej koleżanki potraktowała ją publicznie jak niemowlaka. Miała ochotę wygarnąć, co myśli o takim traktowaniu, ale nie chciała zrobić przykrości Amelii. Powstrzymywało ją także to, że nie wiedziała, jaka będzie reakcja jej ojca. Patrząc jak wdał się w towarzyską pogawędkę z matką Ami mogła śmiało przypuszczać, że będzie niezadowolony.
- Wytargała cię jakbyś miała dwa lata – szepnęła jej do ucha Zocha. – Wariatka, no kompletna wariatka!
- Miałam ochotę odgryźć jej paluchy – bąknęła Patrycja i roztarła sobie bolący policzek.
- Szkoda, że tego nie zrobiłaś – koleżanka zachichotała. – Patrz, idzie pan Miłosz! Czeeeeeeeeeść sooooorzeeee! – wydarła się na cały korytarz.

To wcale nie speszyło wychowawcy, zasalutował uczennicom i otworzył drzwi do klasy. Gestem zaprosił rodziców do środka. Poczekał aż wejdą wszyscy i zamknął powoli drzwi, przy okazji puszczając Zośce „oczko”.
- Uwielbiam tego człenia, zajebisty jest! – zachwyciła się czarnulka.
- No! – odrzekła Patrycja i usiadła na najbliżej stojącej ławce. – Mam nadzieję, że dostanę małą zjebę od ojca za oceny.
- Hej, to mój tekst! – Zocha udała, że się obraża. – Spoko, nie jest źle! Jakoś się je wyklepie do półrocza…
- Mam dwie tróje z matmy, a jest koniec października.
- Ja mam dwie lufy z magoznastwa za pyskowanie i nie płaczę z tego powodu.
- Bo masz wszystko w tyłku skoro nikt od ciebie nie przyszedł na wywiadówkę!
- Szczegóły! – odparła Zocha, wyjęła różdżkę i zmusiła do tańczenia sznurówki przy swoich trampkach.

***

Miłosz Chmielewski twierdził, że uczniów powinno się głośno chwalić, a ganić po cichu. To było pierwsze zebranie z rodzicami, odkąd został wychowawcą tej klasy i postanowił najpierw pochwalić swoich podopiecznych, a dopiero później rozdać kartki z ocenami. Problemem było to, że minęły niecałe dwa miesiące od początku roku szkolnego i nie miał za bardzo, o czym mówić. Dlatego skupił się na Otrzęsinach Pierwszaków. Starał się opowiedzieć coś dobrego o każdym ze swoich uczniów, ale nie udało mu się ukryć, że niektórzy się nie popisali. Przemilczał występ Telimeny, która spędziła całą potyczkę na próbach wygrzebania się z dołu wypełnionego błotem. Nie wspomniał również o Adamie, który na widok zaczarowanego kurczaka zemdlał ze strachu, ani o Lilianie, która uczepiła się żywopłotu i krzyczała, że umrze. Skupił się na brawurowej akcji Zochy, Patrycji, Paula i Amelii:
- … wtedy Patrycja złapała Paula! Taka akcja, jak w filmie! No… takim mugolskim! Chyba państwo pamiętają coś z mugoloznastwa… W tym czasie Zocha walczyła z Marią Dimitrową i Piotrem… jakimś tam, zapomniałem nazwiska! Zaklęcia śmigały, w lewo, w prawo, jak fajerwerki! Tłum wył! Takie widowisko! Proszę państwa, żałujcie, że tam nie byliście! Wydawało się, że klasa „d” wygra, ale wtedy…
- Yhm, yhm – przerwała mu matka Telimeny.
- Taaak? – Miłosz powoli zaczął wracać do rzeczywistości.
- Czy mógłby pan w końcu przejść do konkretów, a nie wychwalać pod niebiosa jakąś durną zabawę? – fuknęła ze złością.

Wychowawca zamrugał, próbując sobie przypomnieć gdzie się znajduje i co ma robić. Zupełnie zapomniał o bożym świecie, gdy relacjonował przebieg otrzęsin. Matka Telimeny stała i wpatrywała się w niego natarczywie, z miną świadczącą o tym, że ma lepsze rzeczy do roboty niż słuchanie o jakichś głupotach. Miłosz musiał przyznać, że nie znosi tej durnej baby. Co chwila nachodziła go, aby ponarzekać na wszystko: zacząwszy od Zochy, po jedzenie w stołówce, brak służby w internacie, kolejny raz na Zochę i złych nauczycieli, którzy nie stawiają Telci samych szóstek za to, że oddycha i pojawia się na lekcjach. Miał ochotę złapać ją za kudły i walnąć jej głową o ławkę, a później kopnąć z półobrotu. Niestety, nie złamała prawa, a on już nie był czynnie działającym aurorem. Czasem żałował, że odszedł ze służby, brakowało mu walki.
- A no dobrze… skoro pani chce… – z ociąganiem wziął stos kartek z biurka i zaczął wyczytywać nazwiska uczniów.

***

Grzegorz Michalski nie był zachwycony ocenami córki, ale wiedział, że Patrycja ma jeszcze czas na poprawę. Zawsze miała nierówne wyniki: potrafiła zebrać kiepskie noty, a później je poprawić bez żadnego wysiłku. Przyzwyczaił się do faktu, że matematyka idzie jej kiepsko. Pocieszał się, że z magicznych przedmiotów miała same piątki i czwórki. Siedząca obok niego w ławce Małgorzata Ratine mruczała z zadowolenia patrząc na bardzo dobre oceny Amelii.
- Musi pan załatwić Patrycji korepetycje – poradziła, zerkając na kartkę trzymaną przez mężczyznę.
- Eeee, no może… - stwierdził niepewnie. – Z magicznych przedmiotów jest dobra, resztę nadrobi.
- Edukacja jest bardzo ważna – oświadczyła stanowczo czarownica. – Obowiązkiem dzieci jest uczyć się i przynosić do domu same piątki i szóstki. Odpuściłam Angeli i została tylko nauczycielką – prychnęła z niezadowoleniem.
- A to źle? – zainteresował się ojciec Patrycji. – Chodzi o nauczycielkę mugoloznastwa? Pani jest jej matką? – spytał się z niedowierzaniem.

Matka Amelii nie wyglądała na kobietę w takim wieku, że mogłaby mieć dorosłą córkę. Gdy ją zobaczył myślał, że są w podobnym wieku, ale teraz dopadły go wątpliwości. Możliwe, że to prawda, co było napisane w „Harrym Potterze” i czarodzieje naprawdę starzeli się o wiele wolniej od mugoli.
- Oprócz Angeli i Amelii mam jeszcze szesnastoletniego syna – odpowiedziała z uśmiechem, mile połechtana przypadkowym komplementem. – Nauczycielka… to niezbyt prestiżowy zawód. Myślałam, że będzie artystką, tak samo jak ja z mężem.
- Dzieci mają różne pomysły na życie – odparł pan Grzegorz.
- Tak, ale powinny brać pod uwagę zdanie o wiele bardziej doświadczonej matki.
- Możliwe. Ja Patrycji nie mogę nic powiedzieć, ponieważ nie znam świata czarodziejów…
- Och, to nie problem! – czarownica położyła rękę na ramieniu Grzegorza. – Musicie koniecznie mnie odwiedzić… Porozmawiamy o wszystkim i o niczym… Sobota panu pasuje?

Mężczyzna popatrzył się na Małgorzatę nie wiedząc, co odpowiedzieć. Nieczęsto dostawał zaproszenie od osoby, którą znał od kilkudziesięciu minut. Pomyślał, że właściwie, co mu szkodzi. Może dzięki temu dowie się więcej na temat świata czarodziejów.
- Czemu nie? Pomoże mi pani w zrozumieniu tego wszystkiego – machnął ręką w stronę wypchanego ponuraka w kącie klasy. – Gdzie i o której mam przyjechać?
- Może po południu, czternasta, piętnasta?
- Piętnasta.
- Wspaniale! – ucieszyła się Małgorzata. – Mój adres to Sarny Mniejsze, numer dwa. Niestety, świstokliki do nas nie docierają, więc musi pan przybyć z Patrycją siecią kominkową…
- Ach tak, tak! – Grzegorz zdenerwował się, ale starał się mimo to uśmiechać. – Kupimy proszek Fiuu  i pojawiamy się u pani!

Jeszcze nie podróżował w ten sposób i nie był pewny czy chce. Pamiętał, co się stało z Harrym, gdy ten źle wypowiedział, gdzie ma lecieć. Może Patrycja będzie bardziej obeznana w tych sprawach. Powie mu, co ma robić i nie zrobi z siebie głupka przed czarodziejską rodziną. Miał szansę dowiedzieć się czegoś więcej na temat świata, do którego wkroczyła jego córka. Chciał także zobaczyć Amelię, aby stwierdzić, czy jej matka nie przesadza z opisem podobieństwa. Jeśli dziewczynki naprawdę wyglądały identycznie należałoby zbadać sprawę. Może są spokrewnieni? Był pewny, że ze swojej strony nie miał nikogo magicznego. Może Anna miała w rodzinie czarodzieja lub czarownicę? Może Małgorzata Ratine wspomni o kimś, o kim słyszał?

Z rozmyślań wyrwał go głos wychowawcy, który kłócił się z matką Telimeny na temat tego, że nie usunie z terenu szkoły magicznych stworzeń, które powodują objawy alergiczne u jej córki.

***

Chwilę przed piętnastą Patrycja stała z ojcem przed kominkiem w Wydziale Komunikacji Magicznej w Lublinie. Kupili odpowiednią ilość proszku Fiuu w kasie, aby polecieć do Saren Mniejszych i wrócić. Pracownica WKM odmierzyła odpowiednią ilość i zapakowała go w cztery woreczki. Patrycja widziała nie raz jak Ami wrzuca pakunek do kominka, wchodzi w płomienie i mówi adres swojego domu. Wydawało się to dziecinnie proste.
- Kto pierwszy? Ja czy ty? – spytała się niepewnie.
Nie wiedziała czy ojciec sobie poradzi z podróżowaniem za pomocą kominka. Co będzie, jeśli zachowa się jak Harry i wyląduje gdzieś daleko?
- Ty pierwsza.
- Jesteś pewny tato? A co jeśli…
- … pomylę się jak Harry? – ojciec wszedł jej w słowo. – Jeśli nie przylecę zaraz po tobie będziesz mogła zarządzić akcję poszukiwawczą. Mam nadzieję, że nie trafię do Afryki.
- Aha – odrzekła dziewczynka wyobrażając sobie tatę w otoczeniu czarnoskórych czarodziejów.

Wzięła paczuszkę z proszkiem i wrzuciła ją do kominka. Od razu buchnęły szmaragdowe płomienie. Patrycja z łomoczącym sercem weszła w nie, bojąc się, że się poparzy. Okazało się, że wcale nie są gorące.
- Sarny Mniejsze numer dwa! – krzyknęła i poczuła jak leci w dół.
Uczucie, jakie towarzyszyło podróżowaniu za pomocą proszku Fiuu, Patrycja porównałaby do zjeżdżania rurą w aquaparku. Tyle, że było bardzo ciepło i woda nie chlapała w oczy. Nagle dziewczynka poczuła jakby coś ją wypchnęło z rury, przeturlała się po czymś miękkim i zatrzymała przy stopach Amelii.
- Jak na pierwszy raz to nieźle ci poszło – oznajmiła koleżanka szczerząc do niej zęby.

Patrycja nie zdążyła wstać z dywanu, gdy wpadł na nią koziołkujący ojciec.
- Tato! Wstawaj! – jęknęła czerwieniąc się gwałtownie.
Tylko tego brakowało, aby przy pierwszej wizycie u rodziny Amelii zrobili z siebie widowisko!
- Chyba wolę świstokliki – mruknął jej ojciec i wstał otrzepując popiół z kurtki.
- Niech pan to zostawi – usłyszeli głos Małgorzaty Ratine. – Skrzaty domowe zaraz was wyczyszczą!

Patrycja nie zdążyła przyjrzeć się tym stworzeniom, ponieważ z kominka wypadła Zocha i podcięła jej nogi.
- Jeeesteeem! – oznajmiła wesoło czarnulka spod koleżanki. – To nie było takie trudne! Myślałam, że będzie gorzej! Na przykład wypadnę gdzieś w Abu Dabi albo w Chinach…
Amelia ze swoją mamą zrobiły wielkie oczy. Patrycja przypomniała sobie, że Zocha nie otrzymała zaproszenia. Gdy wywiadówka się skończyła, ojciec powiedział jej, gdzie się wybierają w weekend. Obydwie z Zochą bardzo chciały wybrać się tam razem, ale pan Grzegorz stwierdził, że muszą się spytać o to mamy Amelii. Ta jednak zaraz po wywiadówce poszła do domu. Dlatego w czwartek spytały się o to Ami, ta obiecała, że da im znać w piątek. Słowa dotrzymała i Zocha dowiedziała się, że mama jest przeciwna: usłyszała od matki Telimeny to i owo na jej temat. Patrycja myślała, że koleżanka przyjęła do wiadomości odmowę, ale teraz się przekonała, że to były tylko pozory. Zanim ktokolwiek zdążył skomentować pojawienie się Zochy, z kominka zgrabnie wyskoczyła Angela.
- A ty tu po co? – mruknęła jej matka z wyraźnym niezadowoleniem. – Myślałam, że będziesz zajęta!
- Zmieniłam plany! Cieszysz się, prawda? – oznajmiła wesoło blondynka. – Witam wszystkich!
- O! Jak fajnie, że sorka jest! – zawołała Zocha. – Teraz nie tylko ja wbiłam się na krzywy ryj!

Mimo wyraźnego niezadowolenia Małgorzata rozkazała skrzatom wyjąć dwa dodatkowe talerze i podać podwieczorek. Do zebranych w holu dołączył ojciec Amelii, który przywitał się ze wszystkimi. Patrycja pomyślała, że mówi po polsku jak kucharz, którego programy ogląda z zapałem pani Jadwiga. Małgorzata zaprosiła wszystkich do jadalni, która okazała się dużym pomieszczeniem, w którym stał ciężki, drewniany stół, dość długi i szeroki, aby ugościć minimum dwadzieścia osób. Pozostałe meble, żyrandol i obrazy wyglądały na bardzo stare. Namalowane postacie szeptały między sobą i wyciągały szyje, aby zobaczyć gości. Patrycja usłyszała, że nie mogą uwierzyć w jej podobieństwo do Amelii.

Ten temat szybko został podjęty przez zgromadzonych. Podczas dyskusji do jadalni przyszła Augustyna, która zareagowała identycznie jak swoja córka przed wywiadówką. Skrzaty rozpierzchły się na wszystkie strony, aby być pierwszym, który poda staruszce eliksir przeciw omdleniom.
- Już mi lepiej… naprawdę… - wydyszała babcia Amelii. – Boże, jakim cudem? To musi być przypadek! Nie ma innej możliwości!
- Jesteś pewna, że nie jesteśmy spokrewnieni? – dopytywała się Małgorzata. – Pochodzisz z mugolskiej rodziny…
- Mówiłam, że wszyscy zginęli podczas wojny! – fuknęła Augustyna.
- Ale może jednak twoi wujkowie mieli jakieś kobiety…
- Nie mieli! – upierała się staruszka.
- Z mojej strony na pewno nie było żadnego czarodzieja – odezwał się ojciec Patrycji. – Nie mam pewności, co do rodziny mojej żony. Pochodziła z sierocińca, miała jakąś ciotkę w Gdańsku, ale nie utrzymywała z nią kontaktów.
- Pochodzę ze wsi spod Warszawy, gdzie mi tam do Gdańska! – zauważyła Augustyna. – Może to od strony mego świętej pamięci męża… nie, na pewno nie, on był czarodziejem czystej krwi…

Zapadła cisza. W ten sposób każdy mógł sobie gdybać od rana do nocy, ale nie wyjaśniało to, dlaczego dziewczynki były identyczne. Patrycja postanowiła coś zaproponować:
- Może zrobimy testy genetyczne? To najszybszy sposób.
- Pardon? – wyrwało się Pierre’owi.
- My, mugole, mamy technikę pozwalającą stwierdzić czy ktoś jest ze sobą spokrewniony, czy nie – wyjaśnił ojciec Patrycji.
- Głupoty! – stwierdziła Augustyna. - To zwykły przypadek, a wy się doszukujecie nie wiadomo czego! Jakieś testy chcą robić! Też mi coś! – prychnęła. – Sensację znaleźli! Pewnie kosztuje to majątek. Nie ma sensu bawić się w szukaniu rzeczy, których nie ma. Małgorzato! – zwróciła się do córki. – Miej choć trochę oleju w głowie i nie zgadzaj się na jakieś mugolskie sztuczki! Jeszcze to Amelii zaszkodzi, kto wie czy jej to nie napromieniuje czy co. Sama miałaś w klasie dwie podobne do siebie dziewczyny!
- Owszem miałam, ale one były tylko podobne, a nie identyczne – mruknęła Małgorzata.
- Zapewniam panią, że to badanie nie robi krzywdy – powiedział ojciec Patrycji.
- Nie zgadzam się! – krzyknęła staruszka i osunęła się na krześle. – Oj, jak mi słabo!

Rozpoczęła się ponowna akcja mająca na celu ratowanie Augustyny. Jej córka stwierdziła, że lepiej będzie, jeśli zakończą omawiać dotychczasowy temat. Wobec tego zaczęto rozmawiać o pogodzie, różnicach między światami oraz sytuacji materialnej. Patrycja z Amelią zaczęły się szybko nudzić, zaś Zocha bez krępacji wpatrywała się z zachwytem w Konrada, który w międzyczasie wrócił do domu. Chłopak udawał, że tego nie widzi i od niechcenia skubał swoją porcję tarty cytrynowej. Patrycja poczuła, że jest zazdrosna. Nie mogła pozwolić sobie na obnoszenie się ze swoimi uczuciami skoro nie wiedziała czy są spokrewnieni, czy nie. Już miała ochotę kopnąć Zochę pod stołem, aby dać jej do zrozumienia, by się opanowała, gdy zobaczyła, że Angelique daje siostrze dyskretny sygnał.
- Możemy iść na górę? – spytała się głośno Amelia. – Chcę pokazać koleżankom mój pokój.
- Idźcie sobie, co się tutaj będziecie nudzić – odpowiedziała Angela.
- Mogłabyś poczekać, aż ja się wypowiem – warknęła Małgorzata i zwróciła się do młodszej córki. – Jasne, że możecie.

Trójka dziewczynek poszła do holu, gdzie krętymi schodami dotarły na pierwsze piętro budynku. Gdy weszły do pokoju Amelii, Patrycja pomyślała, że wygląda tak jak powinien wyglądać pokój nastoletniej czarownicy. Meble były stare i bogato rzeźbione, dominowało kolory złota i granatu. Motyw rozgwieżdżonego nieba był widoczny w pościeli na łóżku, zasłonach i grubym dywanie. Na pufie stojącej pod oknem drzemał kot, pod żyrandolem wisiały zawieszone modele planet. Patrycja z Zochą zaczęły przyglądać się kolekcji komiksów, gdy zajrzała do nich Angela. Szybko weszła do pokoju i zamknęła drzwi na klucz. Następnie wyciągnęła różdżkę i rzuciła „muffliato”.
- Dobra dziewczyny! – oznajmiła i ściszyła głos. – To co teraz powiem nie ma prawa wyjść poza ten pokój.

Nastolatki szybko kiwnęły głowami na znak, że się zgadzają. Angelique rozejrzała się niespokojnie na boki i zaczęła kontynuować:
- Babcia Gusia coś ukrywa, dawno nie widziałam jej tak zdenerwowanej. To jasne jak słońce, że sprawiło to wasze podobieństwo. Może to upór starszej osoby, ale jakoś nie wierzę, że boi się testów genetycznych. A to „oj, jak mi słabo” wyglądało na udawane. Dlatego zamierzam opłacić testy DNA. Może rzeczywiście nie jesteśmy spokrewnione i wasze podobieństwo to przypadek jeden na milion, ale uważam, że warto zobaczyć jak się sprawy mają. Amelio – zwróciła się do siostry – nie mów o tym nikomu, mama nie zrobi nic wbrew woli babci, a z tatą bywa różnie. Konrad zaś pierwsze co zrobi to pójdzie naskarżyć… Dlatego buzia na kłódkę!
- A co z moim tatą? – spytała się Patrycja.
- Hmmm, nie wiem jak zareaguje… - Angela skrzywiła się. – Może powiemy mu jak już będzie po wszystkim.
- Dobra, nie powiem mu.
- A więc do zobaczenia w poniedziałek po lekcjach – stwierdziła Angela z szelmowskim uśmiechem i wyszła z pokoju.