czwartek, 28 kwietnia 2016

Polska Szkoła Magii i Czarodziejstwa: Rozdział 13 – Przed wywiadówką


Zocha stała przy krzakach rosnących obok boiska do quidditcha i wymiotowała jak kot. Patrycja trzymała w rękach miotły i patrzyła się ze współczuciem na przyjaciółkę. Opiekun sekcji klepał czarnulkę po plecach i dawał wykład.
- Mówiłem, prosiłem i ostrzegałem! Lecieć prosto, pół metra nad ziemią! – profesor Zduński był zły. – Czemu mugolaki myślą, że jak tylko wsiądą pierwszy raz na miotłę to już potrafią latać jak zawodowcy?

Patrycja wiedziała, ale nic nie powiedziała, aby nie pogorszyć sytuacji Zochy. Gdy szły na pierwsze zajęcia latania, obydwie chełpiły się, że będą jak Harry i od razu zaczną śmigać na miotle. Wyobrażały sobie, że nauczyciel padnie z wrażenia na kolana i od razu zaproponuje im miejsce w drużynie. Życie szybko jednak pokazało, że jest duża różnica między prawdą i fikcją. Wzniesienie się na miotle na tyle, aby nie dotykać stopami ziemi było trudne. Zocha, która lubiła robić wszystko po swojemu, od razu wzbiła się wysoko w powietrze. W ciągu kilku sekund straciła panowanie nad miotłą i ta próbowała ją zrzucić wierzgając dziko i robiąc pętle. Dziewczynka trzymała się jej kurczowo, a pan Zduński próbował ją złapać. Gdy Zocha została uratowana, puściła się pędem w najbliższe krzaki i wyrzuciła z siebie obiad.
- Latanie na miotle wymaga wielu miesięcy ćwiczeń! Nawet czarodzieje nie potrafią od razu latać, to jest niemożliwe! – pieklił się nauczyciel. – Średnio po roku praktyki można zacząć ćwiczyć grę w quidditcha!
- Ja…. nie… chcę… latać… - wyrzuciła z siebie Zocha. – Nigdy więcej nie wsiądę na miotłę!
- Nie przesadzaj, jeszcze nie raz polecisz – Amelia przyszła obejrzeć lekcję, ale nie brała w niej udziału.
- Ami! Zwolniło się miejsce! – Zocha wytarła usta.
- I co z tego? – spytała się zaskoczona dziewczynka.
- A to, że zajmujesz moje miejsce! – oznajmiła czarnulka. – Pyśka, daj mi miotłę! – wyrwała ją zaskoczonej koleżance i wręczyła Amelii.
- Ale… mama mi nie pozwoliła…
- Masz, nie pierdol!
- Słownictwo!!! – ryknął profesor patrząc się groźnie na Zochę.
- Sorry! – krzyknęła dziewczynka. – W głowie mi się poprzestawiało od tych pętli!
- Znikaj zanim wlepię ci karę! – nauczyciel zagroził uczennicy, po czym zwrócił się do Amelii. – Bierz przykład z siostry i stawaj na linii!
- To nie moja siostra… - Amelia wymruczała pod nosem. – Mama twierdzi, że latanie na miotle nie przystoi damie.

Profesor Zduński wyglądał jakby wszystkie plagi świata zwaliły mu się na głowę. Z klaśnięciem przyłożył ręce do twarzy i przejechał nimi po przerzedzonych włosach.
- Właśnie dlatego łysieję – jęknął. – Gdy słyszę takie głupoty to włosy mi czwórkami z czaszki wyłażą…
- A nie mógłby pan ich przymocować jakimś zaklęciem, aby zostały na miejscu? – spytała się zaciekawiona Zocha.
Nauczyciel spojrzał na nią jakby była małym, obślizgłym robakiem, ale nie odpowiedział na to pytanie.
- To prawda, damy nie latają na miotłach! – oznajmiła Telimena unosząc wysoko podbródek. – Suknia się pomnie, stopy brzydko dyndają, a fe!

Patrycja wiedziała, że przewodnicząca klasy I c tylko czekała, aby się wtrącić. Ostentacyjnie okazywała pogardę do latania już wcześniej, a gdy zobaczyła, że dziewczyny idą na lekcję niby przypadkiem znalazła się w okolicy boiska do quidditcha.
- Zamknij się, bo cię obrzygam! – warknęła Zocha i zaczęła udawać, że zbiera jej się na mdłości.
Telimena pisnęła cicho i oddaliła się szybkim krokiem, ponieważ miała świadomość, że czarnowłosa koleżanka ma tendencję do spełniania swoich gróźb mimo wysokiego ryzyka kary. Będąc w bezpiecznej odległości krzyknęła tylko: „Amelio, powiem twojemu bratu, co robisz!”. Patrycja popatrzyła się na swoją niby-bliźniaczkę. Oczy Ami pociemniały z gniewu, usta zmieniły się w cienką linię i widocznie podejmowała jakąś decyzję.
- Idziecie latać? – spytał się niecierpliwym tonem nauczyciel. – Cała grupa tylko na was czeka!
- Dobra, latam! – oznajmiła Amelia, po czym ustawiła się razem z Pyśką w szeregu.

***

Angelique spojrzała na zegar wiszący w klasie mugoloznastwa i stwierdziła, że ma jeszcze godzinę do czasu rozpoczęcia wywiadówki. Nie była ani wychowawczynią, ani rodzicem jednak umówiła się ze swoją matką, że pójdzie za nią, aby wysłuchać, co Miłosz ma do powiedzenia. Uważała, że to trochę bez sensu, w końcu nie raz wypytywała się o Amelię, ale Małgorzata uparła się i nie chciała odpuścić. Wprawdzie Angelique i tak musiała zostać w zamku na wszelki wypadek, na przykład gdyby mugolscy rodzice mieli jakiekolwiek problemy, ale mogła poświecić ten czas na coś innego niż pokazywanie innym, że rodzina interesuje się jej siostrą. Sytuacja była tym bardziej denerwująca z tego powodu, że na wywiadówce Konrada nikt nie zamierzał się pojawić. Angela westchnęła głęboko i wróciła do sprawdzania kartkówek.

Dlaczego współcześni mugole nie mogą obejść się bez internetu?” – niby proste pytanie, ale odpowiedzi były interesujące. „Bo jest fajny i można grać w gry, w których zabija się wszystkich, których się nie lubi”, „używają go do ściągania i piracenia, prawie jak piraci na morzu tylko teraz w domu”, „dzięki niemu mogą kontaktować się z rodziną i znajomymi, ale ja uważam, że to bez sensu, ponieważ lepiej polecieć do nich przy pomocy proszku Fiuu” oraz wygrywające w prywatnym rankingu nauczycielki „nie wiem”. Przy niektórych stwierdzeniach Angela miała ochotę przywalić głową w biurko. Większość uczniów była ogarnięta i pamiętała, co mówiła na lekcjach, ale zawsze zdarzały się osobniki, które wolały robić wszystko byleby nie słuchać.

Drzwi do klasy otworzyły się gwałtownie i weszła przez nie czarownica w średnim wieku. Angela podniosła głowę znad biurka i uniosła brwi ze zdziwienia.
- Nie garb się! – warknęła Małgorzata Ratine. – Siedzisz przy tym biurku jak jakaś pokraka.
- Tak, też się cieszę, że ciebie widzę mamo – odparła Angela grobowym tonem. – Drzwi się zamyka, wiesz? To po pierwsze, po drugie: czemu tu jesteś? Miałaś być dzisiaj zajęta…
Starsza z czarownic niedbale machnęła bogato zdobioną różdżką. Drzwi zamknęły się z trzaskiem. Angela nic nie powiedziała patrząc jak jej matka wyczarowuje sobie barokowy fotel i siada na nim.
- Zmieniłam plany! – zaświergotała jakby takie rzeczy mogły się zdarzyć każdemu. – Ja pójdę na wywiadówkę do Amelii, a ty do Konrada.

Angela popatrzyła się na nią spode łba i zacisnęła usta w wąską kreskę, aby nie dać ujścia przekleństwom, które cisnęły się jej na język. To była cała jej matka: miała totalnie gdzieś, że córka ma 27 lat na karku, nie mieszka w domu od dawna i wszystko, co robi jest jej dobrą wolą, a nie przymusem. Ich spotkania zamieniały się prędzej czy później w kłótnię. Odkąd Angela weszła w wiek nastoletni nie mogła dogadać się z matką. Małgorzata była bardzo ambitna i uważała, że skoro odniosła sukces to jej dzieci muszą to powtórzyć. Przez to nie wybaczyła Angelique, że ta nie poszła na studia artystyczne do Paryża tak jak chciała. Zawód nauczyciela był dla niej za mało prestiżowy. Dodatkowo miała za złe córce, że jest starą panną i odrzuciła wszystkie korzystne oferty matrymonialne pochodzące od liczących się rodzin arystokratów.
- Miło by było gdybyś mnie o tym fakcie poinformowała za pomocą gołębia… wczoraj na przykład – skrzywiła się Angela.
- Jak śmiałaś pozwolić, aby Amelia latała na miotle jak jakiś zakichana czarownica z mugolskich bajek dla dzieci!? – wyrzuciła z siebie Małgorzata.
- A co? Miałam ją z niej zrzucić? – zadrwiła młodsza z kobiet. – Nie wiedziałam, że poszła na kurs, prowadziłam wtedy lekcję z drugą liceum.
- Siostra powinna być dla ciebie ważniejsza! – matka wycelowała oskarżycielsko palec w pierś córki. – Zrozumiałabym gdyby twoja praca była zajmująca, w co szczerze mówiąc wątpię. Tylko klepiesz te swoje wyuczone formułki. Taka rzecz jak przypilnowanie, aby młodsze rodzeństwo wyrosło na porządnych ludzi powinno być twoim priorytetem…
- Moja praca jest ważna – wycedziła Angela powtarzając sobie w duchu, że zamordowanie własnej matki nie będzie dobrze wyglądać w jej CV po wyjściu z Nurmengardu. – Przesadzasz, latanie na miotle nie jest czymś złym. Koleżanki z jej klasy także…
- To nie jest coś, co robią damy! – przerwała jej Małgorzata. – Taniec, haftowanie czy malarstwo to są rzeczy, które przydadzą się jej w życiu! Latając na miotle garbisz się, popatrz na siebie! Pierre ci pozwolił latać i wyglądasz jakby cię pogięło! Gdyby nie moje koneksje nie dostałabyś ani jednej oferty matrymonialnej!
- Czy ty nie możesz zrozumieć, że mam gdzieś koneksje, arystokrację i tego, co o mnie mówią inni? – Angela cedziła słowa czując, co raz większą złość. -  Robię, co kocham i dobrze mi z tym! Poza tym nie graj wielkiej damy skoro wszyscy wiedzą, że twoi dziadkowie to wiejscy mugole!
- Jak śmiesz! – Małgorzata zaczerwieniła się z gniewu. – Jestem bardziej podobna do rodziny od strony ojca, a oni byli czarodziejami od pokoleń! Ty odziedziczyłaś wszystko po mugolach ze strony mojej matki!

Angelique gryzła język do krwi powtarzając sobie w duchu: „jestem oazą spokoju. Zajebiście wyciszonym kwiatem lotosu na spokojnej tafli jebanego jeziora. Jestem wręcz jak wagon pełen pierdolonych medytujących tybetańskich mnichów”. Nikt nie działał jej na nerwy tak jak Małgorzata. Wiedziała, że jak obydwie wybuchną to w powietrzu zaroi się od klątw. Podczas ostatniej kłótni kompletnie zdewastowały kuchnię w Sarnach Mniejszych, dlatego Angela starała się nie odzywać, aby klasa mugoloznastwa nie ucierpiała. Ostatnio otrzymała od dyrekcji wymarzoną zmywarkę i nie chciała jej zniszczyć.
- Skończyłaś już? – wymamrotała gniewnie. – Jak tak to idź na wywiadówkę, ja skończę kartkówki i wieczorem wyślę ci gołębia z wynikami Konrada!
- Konrad nigdy mnie…
- Tak wiem! – Angela błyskawicznie przerwała matce. – Konrad jest cudowny i wspaniały, a ja jestem najgorszą zakałą rodu!
- Nigdy tak nie powiedziałam – stwierdziła z wrednym uśmieszkiem Małgorzata. – Ale Konrad…
- Idź stąd mamo, naprawdę, idź już… - blondwłosa czarownica złapała rodzicielkę za ramię i zaprowadziła do wyjścia z klasy.
- Jaka ty jesteś obrażalska, nic ci nie można powie… - zaczęła się skarżyć Małgorzata, ale koniec jej zdania został zagłuszony przez głośny trzask drzwi.

Kartkówki czekały na biurku, ale Angelique była za bardzo zdenerwowana, aby dalej je sprawdzać. Popatrzyła na zegar, który pokazywał, że za piętnaście minut rozpoczną się w całym zamku wywiadówki. Czarownica zaczęła krążyć po klasie w celu ukojenia nerwów. Zawsze to tak się kończy… ona jest zadowolona z życia, a ja muszę odchorować… poniża mnie, a ja nie mogę odpowiedzieć, ponieważ od razu się obraża… Zawsze też mi wypomni, że nie jestem jak Konrad… Angela stanęła i popatrzyła się przez okno. Tak się złożyło, że ona z Konradem odziedziczyli wygląd po ojcu, a Amelia po matce. Za to charakter matki dostał brat: był cholernie ambitny, zawsze miał czerwony pasek na świadectwie, liczyły się dla niego znajomości oraz moda. Angelique nie mogła poszczycić się zbyt wysokimi ocenami, tylko z mugoloznastwa zawsze miała szóstki. W gimnazjum zaczęła przyjaźnić się z mugolakami, co denerwowało Małgorzatę. Później było jeszcze gorzej, jako nastolatka mocno się buntowała, objawiało się to głównie wypadami do mugolskiego świata i kupowaniem tam ubrań. Wszystko, co było nie magiczne znajdowało uznanie w oczach Angelique i doprowadzało do szewskiej pasji jej matkę.

Amelia na razie uczyła się dobrze i nie buntowała się za bardzo. Małgorzata początkowo była zadowolona z tego, że jej młodsza córka utrzymuje kontakty z Telimeną i Paulem, ale mocno ją niepokoiły mugolaczki. Zwłaszcza Patrycja, o której tyle słyszała od innych. Angela podejrzewała, że taki był cel dzisiejszej wizyty matki na wywiadówce: poznanie pana Grzegorza i sprawdzenie czy nie są spokrewnieni…
Zegar tykał przypominając o upływającym czasie. Angelique już się uspokoiła, wyciągnęła różdżkę i posłała kartkówki do biurka. Popatrzyła się na fotel wyczarowany przez Małgorzatę.
- Incendio!

Mebel zaczął gwałtownie płonąć, Angela różdżką podsycała i formowała płomienie w różne kształty. W ciągu minuty było już po wszystkim. Czarownica w ciągu kilku chwil sprzątnęła popiół, otworzyła okno, aby przewietrzyć pomieszczenie i wyszła z klasy w o wiele lepszym humorze.

***

Pan Grzegorz zorientował się, że posiadanie córki czarownicy zmieniło go. Przyczyną było zaskoczenie, gdy otrzymał list z zawiadomieniem o wywiadówce. Po pierwsze: nie wyobrażał sobie, że coś takiego odbywa się w magicznej szkole. Przecież w serii o Harrym Potterze rodzice nie chodzili na wywiadówki, właściwie prawie w ogóle nie kontaktowali się ze swoimi dziećmi. Po drugie: list przybył za pomocą mugolskiej poczty, a nie gołębia. Na co dzień Patrycja wysyłała do niego wiadomości w typowy dla czarodziejów sposób.

Jego mina, gdy czytał list zwróciła uwagę pani Jadwigi.
- Patrycja coś przeskrobała? – spytała się podejrzliwie.
- Czemu miałaby coś przeskrobać? – zdziwił się pan Grzegorz.
- Ma pan minę jakby ducha zobaczył…
- Wywiadówka będzie za tydzień – oznajmił niepewnie.
Zaczął się zastanawiać jak ma dotrzeć do szkoły. Jako mugol nie widział wejścia na ulicę Ustronną, więc nie mógł skorzystać z magicznego środka transportu.
- Wypadło coś panu! – oznajmiła pani Jadwiga i schyliła się po kartonik, który musiał wyśliznąć się z koperty.

Ojciec Patrycji w jednej sekundzie oblał się zimnym potem i rzucił się na podłogę zwalając gosposię z nóg. Odetchnął z ulgą, gdy poczuł pod palcami wizytówkę. Szybki rzut oka wystarczył, aby upewnić się, ze dobrze zrobił. Zauważył na nim słowa takie jak „świstoklik”, „mugolskim”, „zamkiem” i „uważać”.
- Co w pana wstąpiło? – piekliła się pani Jadwiga wstając z podłogi.
- Przepraszam! – wydyszał. - Ja nie chciałem…
- Tak, tak! Niech pan nic mi nie mówi! Ja wiem, że wy wszyscy macie jakieś sekrety przede mną! Nie jestem taka głupia, aby niczego nie zauważyć! – wypaliła starsza kobieta.

Pan Grzegorz patrzył się na nią ze strachem i nie wiedział, co na to powiedzieć. Co będzie, jeśli pani Jadwiga domyśliła się prawdy?
- Na co się tak pan gapi!? – warknęła gosposia. – Mimo, że jestem stara to mam swój rozum! Wysyła pan Patrycję do jakiejś dziwnej szkoły. Niby dla zdolnych dzieciaków, ale ja w to nie wierzę! Przecież ona nigdy orłem nie była! Leniwa, rozkapryszona…
- Eeee… bo… bo ja pomyślałem, że tam ją przycisną do nauki… - wydukał zestresowany pan Grzegorz. – Będzie miała lepsze oceny, dobrze napisze test gimnazjalny i…
- Tak daleko od domu? Z dala od rodziny i znajomych? – pani Jadwiga drążyła dalej. – Miała chodzić do szkoły w Lublinie. Po co ją było wysyłać tak daleko? Internat! Taż mi coś! – łypnęła złowrogo na swojego pracodawcę.
- Żeby… żeby ją odciąć… od złego towarzystwa… może się poprawi, znajdzie takich przyjaciół, co lubią naukę… - wyartykułował z trudem ojciec Patrycji.
- Niech mi pan kitu nie wciska! Ja tam swoje wiem! – pani Jadwiga machnęła lekceważąco ręką i poszła do kuchni przygotować obiad.

Zestresowany pan Grzegorz stał przez chwilę w salonie. Gdy się upewnił, że gosposia nie będzie pytać się o nic więcej skierował swoje kroki do gabinetu. Starannie zamknął drzwi na klucz i wyjął wizytówkę.

Świstoklik
Służący mugolskim rodzicom do podróży między miejscem zamieszkania, a zamkiem Durentius.
Właściciel: Grzegorz Michalski.
Najbliższa aktywacja: środa, 21 października 2015, godzina 18.43
(trzymać w ręce od godz. 18.40, uważać, aby nie zgubić i nie pokazywać osobom niepowołanym)

Ojciec Patrycji od razu miał lepszy humor. Problem rozwiązał się sam! Wystarczyło tylko pojechać w ustronne miejsce i skorzystać ze świstoklika. Co postanowił, tak uczynił. W środę o godzinie 18.41 stał samotnie w zamkniętym na klucz pokoju hotelowym i z wywieszoną na klamce zawieszką „nie przeszkadzać”. Pan Grzegorz przejrzał się ostatni raz w lustrze by sprawdzić czy prezentuje się wystarczająco elegancko. Nie miał zamiaru udawać czarodzieja, ale nie chciał też paradować w garniturze. Dlatego założył swoje najlepsze jeansy, koszulę i marynarkę.
- Dobra, Grzesiu, show must go on! – mruknął do swojego odbicia i ścisnął mocniej wizytówkę, która zaświeciła się na błękitno.

Uderzył stopami w kamienne płyty ułożone na wewnętrznym dziedzińcu szkoły. Gdy podniósł wzrok zauważył, że jest we wnętrzu okręgu narysowanego kredą.
- Pan się odsunie, bo zaraz zwalą się panu na głowę państwo Nieprawscy – usłyszał za plecami głos, który musiał należeć do kogoś bardzo młodego. – Przylatują świstoklikiem o 18.46.
Grzegorz Michalski posłusznie wycofał się z pola rażenia. Zobaczył, że właścicielem głosu jest uczeń szkoły, który mógł mieć maksymalnie siedemnaście lat. W rękach trzymał podkładkę i długopis.
- Poproszę świstoklik… tak… pan Michalski, ojciec Patrycji, klasa I c… tu podpisać… dziękuję – mruczał pod nosem. – Klasa numer 121, tamto wejście – wskazał niedbałym ruchem głowy.

Pan Grzegorz już miał się udać na poszukiwanie sali, gdy usłyszał głośne „taaaatoooo”. Odwrócił się i zobaczył biegnącą ku niemu Patrycję z Zochą. Dziewczynka rzuciła mu się w ramiona.
- Już jesteś! Zaprowadzimy cię do naszej klasy!
- Dobry panu! – krzyknęła z entuzjazmem Zocha.
- Cześć dziewczynki! – mężczyzna ucieszył się, ale zaraz spoważniał. - Nie powinnyście być o tej porze w internacie?
- Pani Ilona nas wypuściła, powiedziała, że dzisiaj można trochę nagiąć zasady, aby zobaczyć się z rodzicami – oznajmiła uradowana Patrycja. – Chodź szybko! Musisz zobaczyć zamek w środku!

Co było dalej pan Grzegorz pamiętał jak przez mgłę. Dziewczynki prowadziły go przez niezliczone ilości korytarzy paplając ile się tylko dało. Gdzie się nie rozejrzał widział ruszające się obrazy, różne dziwne stworzenia oraz zabawnie ubierających się ludzi. Czuł się jakby trafił na plan filmowy Harry’ego Pottera tyle, że to działo się w rzeczywistości. W końcu, jak mu się zdawało, po długim czasie (a minęło ledwo 7 minut) doszli do klasy numer 121, gdzie zobaczyli podniecony tłum rodziców. Pan Michalski skierował swoje kroki w stronę najbliżej stojącej, wolnej ławki i udałoby mu się to zrobić niepostrzeżenie gdyby nie głośny okrzyk:
- Na koguta Twardowskiego! Ona jest identyczna jak moja Amelia!

Wszystkie pary oczu skierowały się w stronę Michalskich i Zochy. Pan Grzegorz za to patrzył się na krótkowłosą kobietę w wymyślnej sukni, która dyszała ciężko i trzymała rękę w okolicy serca.

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Powojenne życie Hermiony G.: Rozdział 22 – Utracone wspomnienia


Ron siłował się z odkurzaczem, a Hermiona patrząc na jego wysiłki starała się nie parsknąć śmiechem. Chłopak bardzo wziął sobie do serca przyrzeczenie, że nauczy się prowadzić dom. Był tak pełny zapału, że wstawał rano i przyrządzał wszystkim śniadanie. Na początku jego próby kulinarne kończyły się zadymieniem kuchni lub wyrzuceniem dania i wyciągnięciem płatków śniadaniowych. Po jakimś czasie nauczył się panować nad patelnią i przyrządzał głównie potrawy z jaj. Pierwsza próba umycia naczyń przy pomocy magii zakończyła się stłuczeniem talerza.
- Ja naprawdę nie wiem, czemu mi to nie wychodzi… – mruczał pod nosem i dalej rzucał zaklęcia z dziedziny gospodarstwa domowego.

Obecnie usiłował złożyć poszczególne części odkurzacza, ale nie szło mu to zbyt gładko. Hermiona popatrzyła się w sufit i zadała kolejny raz pytanie czy aby na pewno nie potrzebuje pomocy.
- Nie księżniczko! Dam sobie radę – oznajmił uśmiechając się do niej szeroko i wkładając worek nie tam gdzie trzeba. – Jestem silnym i mądrym mężczyzną, więc to ja będę odkurzał, a ty masz odpoczywać i być piękną!
- Ron, myślę, że w tym momencie potrzebujesz pomocy – oznajmiła Hermiona. – Pokażę ci jak się go składa…
- O nie, nie, nie, nie! – rudzielec zaprotestował gwałtownie. – Mam mózg i kieruję się logiką, dlatego złożę sam te przeklęte puzzle!
- Zamknij tę klapkę – instruowała go cierpliwie Hermiona.
- Wiem! To znaczy… wiedziałem o tym! Nie musisz mi podpowiadać!
- Widzę właśnie – prychnęła czarownica.

Po kilku chwilach odkurzacz był gotowy do pracy. Pozostało tylko podłączyć go do prądu. Ron podszedł niepewnie do gniazdka trzymając w dłoni wtyczkę. Przyglądał jej się przez chwilę, wciągnął powietrze do płuc i ostrożnie wsunął bolce na swoje miejsce.
- Aaa! – krzyknął i odskoczył do tyłu. – Hermiono! Tam pojawiła się iskra! To jest zepsute! Zaraz wybuchnie!

Dopiero po dłuższej chwili Hermiona opanowała śmiech na tyle, aby wytłumaczyć mu, że czasem się zdarza błysk podczas wkładania lub wyjmowania wtyczki. Gdy Ron ochłonął, zaczął śmiać się ze swojej niewiedzy i zabrał się do swojego pierwszego w życiu odkurzania.
- Nie jest źle – oznajmiła Hermiona patrząc na jego dokonania. – Zasłużyłeś na całusa!
Nie musiała drugi raz powtarzać. Ron w ciągu sekundy porwał ją w ramiona i namiętnie pocałował. Minął dłuższy czas zanim odkleili się od siebie. Musieli jeszcze zrobić zakupy, aby pomóc Harry’emu w organizacji jego przyjęcia urodzinowego.

***

- Chipsy! Trzeba koniecznie kupić kilka smaków – oznajmił Ron przyjacielowi, gdy przechodzili koło alejki z przekąskami. – Zupełnie nie rozumiem, czemu czarodzieje ich nie jedzą. Są zajebiste!
- No dobra, czemu nie – zgodził się Harry i wrzucił trzy paczki do wózka sklepowego.
- Weź jeszcze serowe – dodał Rudzielec.
- Wystarczająco przytyłeś, nie potrzebujesz jeszcze jednej paczki – oznajmiła Ginny i popatrzyła się krytycznie na brata.

Hermiona głośno czytała listę zakupów. Musieli kupić ciasto francuskie, ponieważ Ron uparł się, że zrobi rogaliki. Nie udało jej się wybić mu tego z głowy, więc postanowiła pomóc mu na tyle ile to będzie możliwe. Miała nadzieję, że dzięki temu uniknie znaczących spojrzeń swoich rodziców, gdy Ron znowu zdemoluje kuchnię. Hermiona zadrżała na wspomnienie wybuchu, który zatrząsnął domem tydzień wcześniej. Ron chciał zrobić kajmak, dlatego kupił mleko słodzone w puszce i wstawił je do gotującej się wody. Później zajął się swoimi sprawami i zapomniał o całym świecie. Skończyło się to potężną eksplozją i pokryciem kuchni lepką masą. Na szczęście nikomu nic się nie stało. Ron próbował naprawić swój błąd rzucając chłoszczyść, ale ostatecznie skapitulował i Hermiona w ciągu kilku chwil usunęła skutki zapominalstwa swojego chłopaka. Jedyną istotą niezadowoloną z tego powodu był Krzywołap, któremu masa zniknęła spod języka w czasie jej intensywnego zlizywania ze ściany.

Tak się zanurzyła we wspomnieniach, że dopiero po chwili poczuła, że Ron ją szturcha.
- Wąż się odzywa – zachichotał i wskazał na torebkę swojej dziewczyny, z której wydobywały się dźwięki.
Harry z Ginny patrzyli się z ciekawością, jak ich przyjaciółka rozmawiała przez telefon komórkowy. Gdy Hermiona wróciła do domu po zakończeniu szkoły otrzymała egzemplarz od rodziców. Oznajmili, że jest to bardzo przydatne urządzenie i dzięki temu będą mogli się kontaktować w razie potrzeby. Ron od początku nie mógł zrozumieć, jakim cudem to działa. Kiedyś dzwonił do Harry’ego, ale używał do tego celu budki telefonicznej. Ojciec wytłumaczył mu, że pod ziemią leżą sznury, które przenoszą głos do budynków. Dlatego długo oglądał komórkę z każdej strony, aby dowiedzieć się którędy idzie rozmowa. W końcu doprowadził Hermionę do napadu śmiechu, gdy oznajmił jej, że to urządzenie najpewniej zbiera głos i wysyła je dalej, gdy jest podłączone do ładowania. Na pytanie, jakim cudem rozmawia się w czasie, gdy telefon się nie ładuje, nie potrafił odpowiedzieć i zwalił wszystko na dziwne pomysły mugoli.

O ile Ron nie mógł zrozumieć jak działa komórka, o tyle dość szybko opanował jej obsługę. Po jakimś czasie Hermiona musiała wszędzie ją ze sobą zabierać, ponieważ jej chłopak bez przerwy grał w „Snake’a” zapominając o ponownym naładowaniu telefonu. Kilka razy przyłapała go jak ukradkiem stukał w ekranik palcem, aby zobaczyć czy wyjdzie z niej wąż.  Sama obdarowana uważała, że to jest to dość przydatny gadżet, jednak szybko zauważyła, że jeśli w pobliżu przebywały więcej niż trzy magiczne osoby to telefon odmawiał współpracy. Z tego powodu odeszła jak najdalej od Harry’ego, Rona i Ginny.
- Ale jak to czarodziej…? – mówiła do komórki. – Kto…? Że jak!?
Rozłączyła się i szybko pobiegła do przyjaciół, aby oznajmić im, że musi jak najszybciej wrócić do domu.

***

- Severusie, co się z tobą ostatnio dzieje? Kolejny raz jesteś mocno rozkojarzony.
Sara wpatrywała się w więźnia uważnie. Nie mogła nie zauważyć, że od jakiegoś czasie Severus stał się milczący i jeśli musiał coś powiedzieć robił to kilkoma słowami, aby mieć to jak najszybciej z głowy. Wyglądał jakby błądził myślami gdzieś daleko i przestał okazywać emocje.
- Nie jestem – padła krótka i rzeczowa odpowiedź.
- Jesteś i sam o tym wiesz. Może powiesz mi, co ciebie gnębi?

Severus popatrzył się w okno. W czasie ostatnich spotkań starał się jak mógł, aby nie okazać po sobie, że cokolwiek się zmieniło. Nie wychodziło mu to za bardzo, ponieważ jedyne, co dobrze umiał to zamknięcie się na innych. Wiedział, że Sara szybko zauważy, że coś go trapi, ale to było lepsze niż oznajmienie jej, że ma ochotę zedrzeć z niej ubranie. Jak na złość, ciągle przychodziła w krótkich sukienkach do pracy.
- Nie chcę o tym rozmawiać – oświadczył.
- Czemu? – Sara przyglądała mu się badawczo.
- Bo mnie to… hmm… nastraja depresyjnie – odparł niezbyt pewnie w jej żargonie.

Psycholog uśmiechnęła się pocieszająco i pochyliła się w jego stronę. Severus zesztywniał starając się ze wszystkich sił nie zrobić czegoś niestosownego. Poczuł jak Sara położyła swoją dłoń na jego dłoni i ścisnęła ją delikatnie.
- Jestem tutaj, aby ci pomóc – zaczęła mówić łagodnie jak do dziecka. – Wiesz, że jeśli coś będzie nie tak to możesz mi o tym powiedzieć.
Snape z trudem sprawił, że mięśnie jego dłoni nie drgnęły ani razu do czasu aż psycholog nie zabrała swojej ręki. Wiedział, że musi coś jej powiedzieć. Tylko co?
- Ja… - zaczął niepewnie. – Ja ciągle o niej myślę…
 - O Lily?
- Tak – skłamał licząc, że Sara nie wpadnie na to, że to o niej myśli.

Psycholog wpatrywała się w niego przez chwilę, ale wyglądało na to, że chwyciła przynętę. Zajrzała do swoich notatek.
- Wprawdzie wolałam z tobą przerobić kontrolę nad gniewem, ale widzę, że to jest w tym momencie ważniejsze – oświadczyła. – Kiedy to się zaczęło?
- Niedawno, chyba na początku miesiąca – odpowiedział jednocześnie myśląc „wtedy, kiedy założyłaś sukienkę”.
- Hmmm… – Sara zmarszczyła brwi. – Co na to wpłynęło? Rozmawiałeś z kimś, dostałeś jakąś wiadomość?
- Wydaję mi się, że to przez spotkanie – odparł i dodał w myślach „w twoim gabinecie”.
- O czym i z kim rozmawiałeś?
O niczym, wpatrywałem się w ciebie jak pryszczaty nastolatek i wyobrażałem sobie jak wyglądasz nago” pomyślał Severus. Musiał dać jej jakąś odpowiedź. Co takiego mógł usłyszeć, że zaczął się tak zachowywać? Nie raz podsłuchiwał rozmowy więźniów, którzy wspominali swoje rodziny, może powinien pójść w tę stronę. 
- Podczas pracy w pralni inni gadali o swoich żonach… - zaczął niepewnie.
 - Aha, to cię boli – Sara uśmiechnęła się do niego ze współczuciem i poczuł, że boli go coś zupełnie innego niż ona ma na myśli. – Żałujesz, że nie powiodło ci się w życiu, a zwłaszcza w kontaktach z nią?
- Tak – westchnął.
Najbardziej teraz żałuję, że nie wiem jak sprawić abyś zechciała zostać moją kochanką” pomyślał.
- Opowiedz mi o niej – poprosiła Sara. – Wiem, że była dla ciebie ważna i całe twoje poświęcenie było dla niej, ale nigdy nie zdradziłeś mi, dlaczego cię odtrąciła. Co takiego się stało, że postanowiła wyjść za twojego wroga?

Severus drgnął jakby został wyrwany ze snu i natychmiast przestał myśleć o pożądaniu. Może opowiedzenie szczegółowo o jego relacjach z Lily sprawi, że się uspokoi. Zacznie znowu myśleć tylko o miłości do niej i jego życie wróci do normy. Warto było spróbować, nie miał przecież niczego do stracenia. Westchnął głęboko i zaczął opowiadać: jak obserwował ją ukradkiem, gdy zorientował się, że jest czarownicą, ich pierwsze nieudane spotkanie, nawiązanie przyjaźni i problemy z Petunią, pójście do Hogwartu, zawód związany z ceremonią przydziału. Sara słuchała go nie przerywając mu, siedziała rozluźniona i patrzyła się na niego łagodnie, okazjonalnie zadała jakieś dodatkowe pytanie. Severus podczas opowiadania czasem miał wrażenie, że siedzi przed żeńską (i młodszą) wersją Albusa. Obydwoje potrafili nadać taki wyraz swoim błękitnym oczom, że człowiek od razu się uspokajał czując się swojsko i bezpiecznie. Ten spokój ogarniał Severusa do czasu, gdy dotarł do fragmentu, w którym nazwał Lily „szlamą”. Zalała go fala gniewu na samego siebie pomieszana ze wstydem i zawodem. Jak on mógł tak postąpić? Tak głupio stracić przyjaźń Lily! Poruszył się niespokojnie w fotelu targany wewnętrznymi emocjami, Sara od razu to zauważyła.
- Spokojnie Severusie – powiedziała ze współczuciem. – To było dawno…
- Byłem takim totalnym kretynem… – warknął cicho patrząc się na swoje dłonie, które zacisnął bezwiednie.
- Byłeś młodym chłopakiem, nad którym znęcali się inni. Ile mieliście lat? Piętnaście, szesnaście?
- Szesnaście.
- Widzisz, byłeś wtedy zdenerwowany, rozgoryczony i upokorzony. Nic dziwnego, że…
- Nie powinienem tak wtedy mówić! – przerwał jej Severus.
- Owszem, nie powinieneś – przytaknęła Sara. – Ale Potter z Blackiem również nie powinni się and tobą znęcać. Lily zaś powinna dać się przeprosić. Byliście jednak nastolatkami, hormony w was buzowały… Mieliście prawo nie zachowywać się jak osoby dorosłe – uśmiechnęła się. – Gdybyście mieli dziesięć lat więcej wtedy inaczej można to rozpatrywać.
- Nie dała się przeprosić… - jęknął Severus.
- Próbowałeś więcej niż raz?

Pytanie, które zadała psycholog zbiła Snape’a z tropu. Czy próbował? Owszem. Kilka razy podczas eliksirów powiedział jej, gdy coś sknociła. Innym razem na zielarstwie podał jej łopatę. Wysłał jej kwiaty na dzień kobiet. Tak samo jak prezenty świąteczne. Obserwował ją i wpatrywał się w nią intensywnie licząc, że w końcu do niego podejdzie i zagada, czego ostatecznie nie zrobiła. Siadał obok niej w bibliotece, podsuwał książki przydatne podczas owutemów. Wszystko na nic, zbywała go prychnięciem i odwróceniem się. Po wakacjach zorientował się, że Lily jakby przyjaźniej patrzy na Pottera, a on powoli przestał być zainteresowany szukaniem zwady. Owszem, rzucali jeszcze na siebie klątwy, ale zdarzało się, co raz rzadziej. W siódmej klasie Severusowi mało nie pękło serce, gdy zauważył, że jego ukochana zaczyna być, co raz bliżej jego wroga. Zaś, gdy zaczęli chodzić ze sobą zrozumiał, że to prawdopodobnie rodzaj zemsty…
- Naprawdę tak uważasz? – zdziwiła się Sara, a jej brwi poszybowały w górę.
- Tak! – odparł Severus, ale wyraz twarzy psycholog sprawił, że zaczął się zastanawiać czy czegoś nie dostrzegła, czego on nie zauważył.

Zapadło milczenie, Sara wpatrywała się w niego nieobecnym wzrokiem. Snape zaczął się niepokoić. Poczuł się jakby znowu był uczniem i palnął jakąś głupotę podczas odpytywania przy tablicy. Wpatrywał się w psycholog z napięciem oczekując komentarza. Nie minęła sekunda, gdy Sara przestała analizować sytuację.
- No dobrze, rozumiem – rzekła wygładzając sukienkę na kolanach. – Powiedziałeś jak ty to widzisz. Wprawdzie nie mam relacji z drugiej strony barykady, ale teraz spróbuję ci opowiedzieć jak mogła to odebrać Lily… - Sara westchnęła wiedząc, że czeka ją trudne zadanie. –  Byliście przyjaciółmi od wczesnego dzieciństwa, ale w szkole was rozdzielono. Jednak mimo to chętnie z tobą rozmawiała. Pierwszym waszym problemem były twoje ciągoty w stronę czarnej magii. Możliwe, że ją to przerażało, podejrzewam, że bała się o ciebie. Skłonności w tę stronę to nie jest coś normalnego…
- Byłem taki głupi – wyszeptał Severus lekko się rumieniąc.
- Każdy popełnia błędy, w końcu jesteśmy tylko ludźmi – wyjaśniła Sara i uśmiechnęła się do niego pocieszająco. – Twoim błędem było to, że nie porzuciłeś tego. Patologiczne dzieciństwo sprawiło, że nie odróżniałeś dobra od zła. To wpłynęło na ocenę sytuacji. Lily, która wychowała się w otoczeniu kochającej rodziny…
- Oprócz siostry – dodał Severus.
- Która była zazdrosna, ale tego przypadku nie będziemy analizować – dodała psycholog. – Lily wyrosła w rodzinie, która nauczyła ją odróżniać złe rzeczy od dobrych. Stąd wasze różnice, nie możesz siebie za to winić. Wielu dorosłych ma problemy z powodu rodziców, a co dopiero dziecko. Z powodu agresywnego ojca mugola chciałeś wstąpić w szeregi śmierciożerców. Lily miała rację: była osobą, której ta organizacja nienawidziła, zaprzeczeniem jej ideałów i celem do zlikwidowania. Powszechnie było wiadomo, że jest z rodziny mugoli. Stąd jej stanowczy sprzeciw i mocna reakcja na przezwisko. Zraniłeś ją tak bardzo, że nie chciała ci wybaczyć, ale zauważ, że mimo wszystko wyszła do ciebie…
- I nic to nie dało! – warknął Severus.
- Sądzę, że chciała abyś się bardziej postarał – oznajmiła Sara. – Na przykład padł na kolana przy wszystkich, męczył ją przeprosinami codziennie wysyłając setki kartek albo dał wielki bukiet kwiatów. To głupie – dodała widząc minę więźnia. - Pamiętajmy jednak, że była szesnastoletnią dziewczyną. Takie gesty na pewno by ją przekonały, że żałujesz.

Wielka klucha utworzyła się w gardle Severusa. W życiu by nie pomyślał, że aby dziewczyna mu wybaczyła musi zrobić z siebie idiotę na oczach całej szkoły! Wiedział, że kobiety mają dziwnie pokręcone umysły, ale nie sądził, że aż tak. Popatrzył się przerażony na Sarę, która zaczęła chichotać.
- Przepraszam! – powiedziała natychmiast. – Nie chciałam cię przestraszyć…
- Czy wszystkie kobiety… - zaczął Severus niepewnie. – Czy wszystkie kobiety tego wymagają?
- Nie, czasem wystarczy, że je wyciągniesz z łap wielkiej małpy albo uratujesz, gdy będą spadały w przepaść…
- Nie drwij ze mnie!
- Severusie, nie śmiałabym z ciebie drwić – powiedziała psycholog łagodnie. – Uważam, że jesteś świetnym facetem, ale tak głęboko ukrywasz emocje, że kobiety nie wiedzą, że coś do nich czujesz. Musisz więcej po sobie pokazywać i mówić, co ci w duszy siedzi. Czy wyznałeś kiedykolwiek Lily, że ją kochasz?

Było to proste pytanie, ale Severusa zatkało. Przecież ciągle był przy Lily, spędzali ze sobą czas, pomagał jej. To oczywiste, że powinna wiedzieć, że ją kocha! Po prostu nic po sobie nie okazywała. Lily wiedziała, musiała wiedzieć. Nigdy nie mówili sobie, że siebie lubią, a jedno i drugie wiedziało o tym. Takie rzeczy się czuje…
- Eeeeee, nie – wymamrotał po chwili. – Ale takie rzeczy kobiety przecież wiedzą, ten dodatkowy zmysł – dodał szybko.
- Severusie… skoro nie powiedziałeś to najprawdopodobniej nie wiedziała – Sara jednym zdaniem zburzyła jego wiarę. – Nie jesteśmy wróżkami, ani nie czytamy w myślach.
- Ona była czarownicą – zaprotestował.
- Czytała w myślach?
- Nie.
- No właśnie! – oznajmiła Sara. – Nadal uważam, że nie wiedziała o twoich uczuciach, a ty zrobiłeś o wiele za mało, aby się z nią pogodzić. Zaś, jeśli chodzi o Pottera… powiedziałeś, że pod koniec nauki przestaliście tyle ze sobą walczyć. Pomyślałeś kiedykolwiek, że ona go polubiła, ponieważ się zmienił? Ty nie porzuciłeś czarnej magii, a on…
- Został prefektem naczelnym na ostatnim roku… - wymamrotał Severus ponuro.
- Prefektem nie zostaje się z powodu pięknych oczu, nieprawdaż? – spytała się retorycznie Sara. – Skoro zasłużył to znaczy, że coś się w nim zmieniło i wszystko wskazuje, że Lily to doceniła.
- Czyli uważasz, że gdybym zmienił się to byłaby ze mną? – spytał się cicho Snape po chwili ciszy.
- Nie mogę powiedzieć z całą pewnością, że tak, ale sadzę, że są przesłanki, które pozwalają tak uważać.

Dzień był upalny, ale Severus czuł się jakby go zamrożono. To, co powiedziała Sara układało się w logiczną całość, jeśli miała rację to znaczyło, że bardziej zawalił sprawę niż myślał. Czy tak naprawdę nigdy nie rozumiał Lily? Przypisywał jej cechy, których nie miała? Był przekonany, że ją stracił przez nazwanie ją szlamą, a nie przez to, że interesował się czarną magią i wstąpił w szeregi śmierciożerców. A wystarczyło tylko poświecić się dla niej w odpowiednim czasie!

Snape ukrył twarz w dłoniach przytłoczony ogromem swoich błędów. Siedziałby tak do końca spotkania gdyby nie to, że poczuł dotyk Sary. Złapała go za dłoń i delikatnie zmusiła, aby odsłonił twarz i popatrzył się na nią. Miała zatroskaną minę.
 - Wiem, że jest ci ciężko – odezwała się łagodnie trzymając jego dłoń w swojej. – Musisz to na spokojnie przemyśleć.

Kiwnął nieznacznie głową pokazując, że zgadza się z nią. Psycholog pochyliła się w jego stronę i przybliżyła swoją twarz do jego twarzy. Przeszyła go spojrzeniem swoich błękitnych oczu.
- Mogę dać ci przyjacielską radę?
- Tak – wychrypiał odurzony jej bliskością.
- Myślę, że jest już czas, aby Lily odeszła. Słono zapłaciłeś za swoje błędy, sprawiłeś, że jej zabójca zginął, a w świecie czarodziejów zapanował pokój. Zasługujesz na miłość – mówiąc to ścisnęła jego dłoń i uśmiechnęła się nieśmiało. – Jesteś cudownym mężczyzną i gdy opuścisz Azkaban rusz dalej. Znajdź kobietę, która ci się spodoba, komplementuj ją, zaproś na randkę i nie czekaj z wyznaniem swoich uczuć. Nie jesteś starcem, na pewno jakaś zwróci na ciebie uwagę…
- Z takim wyglądem, nie sądzę – wykrzywił się Severus.
- Nie przesadzaj! – Sara się oburzyła. -  Nie wiesz, że mężczyzna musi być tylko odrobinę przystojniejszy od diabła? Na pewno jest sporo kobiet, które nie patrzą na wygląd tylko na inteligencję, a tobie niczego nie brakuje na tym polu!

Ponure myśli o Lily wyparowały w jednej chwili, chociaż tego nie chciał. Został mile połechtany, Sara trzymała go za rękę i była bardzo blisko. Niebezpiecznie blisko. Czuł zapach jej perfum, patrzył się w jej piękne, błękitne oczy. Starał się przywołać w pamięci twarz Lily, ale nie mógł się skupić. Marzył tylko o pociągnięciu Sary do siebie, wpiciu się w jej różowe usta i przejechaniu dłonią po udzie przy okazji podnosząc sukienkę…

Ta chwila nie trwała długo, obydwoje usłyszeli pukanie do drzwi i psycholog odskoczyła od Severusa. Auror, który przyszedł po więźnia nie zauważył, że Sara Jones ma rumieńce na twarzy, które próbowała ukryć za swoimi notatkami. Snape, który to dostrzegł, spędził później bezsenną noc zastanawiając się czy to oznaczało, że psycholog czuje do niego coś więcej albo ma na niego ochotę.

***

Ron, Harry i Ginny patrzyli jak Hermiona wychodzi szybko ze sklepu. Nie miała czasu do stracenia, musiała jak najszybciej pojawić się w domu. Dlatego zostawiła przyjaciół, aby dokończyli zakupy i zawieźli na Grimmauld Place. Hermiona wybiegła z budynku poszukując miejsca, w którym mogłaby swobodnie teleportować się. Nie było to łatwe zadanie, ponieważ ulica, przy której znajdował się sklep była dość mocno uczęszczana. Wzdłuż niej ciągnęły się rzędy domów, które na parterze miały lokale usługowe. Park, który znajdował się nieopodal nie nadawał się: o tej porze pełny był ludzi, którzy wyszli cieszyć się piękną, letnią pogodą. Na pewno ktoś by usłyszał trzask towarzyszący znikaniu.

Hermiona rozejrzała się dookoła. Niedaleko był bar fastfood, ale on także był oblegany. Czarownica ruszyła wzdłuż ulicy szukając jakiegoś wejścia na tył budynku, ale niczego takiego nie znalazła. Nagle zobaczyła mały, i co najważniejsze, pusty sklepik z chińskimi artykułami. Jedyną osobą, która się w nim znajdowała była ekspedientka, ładna dziewczyna o azjatyckiej urodzie. Hermiona weszła do pomieszczenia uważnie się przyglądając czy ktoś jeszcze jest w środku, jednocześnie włożyła rękę do torebki i ścisnęła różdżkę.
- Dziń dybli! Co mogi podać? – odezwała się ekspedientka.
- Confundo! – powiedziała szybko Hermiona, minęła skołowaną dziewczynę i zniknęła na zapleczu.

Pojawiła się w swoim pokoju i szybko zbiegła po schodach na dół. Dopiero, gdy stanęła w salonie pozwoliła sobie na złapanie oddechu. Jej mama siedziała na kanapie, a w fotelu obok usadowił się Kingsley z Suzanne na kolanach, która bawiła się guzikami przy jego szacie. Dziewczynka piszczała z radości, gdy ciągnęła za złote krążki.
- Jesteś! – ucieszył się i wstał.
- Tak, ufff… ciężko było znaleźć miejsce do teleportacji, ale dałam radę… Co się stało? – spytała się przestraszona.

Zjawienie się w jej domu Ministra Magii zaskoczyło ją. Mama poinformowała ją tylko, że ma wrócić jak najszybciej, nie mówiąc nic o celu wizyty. Hermiona założyła, że musiało to być coś bardzo ważnego, dlatego nie wahała się ani chwili. Może to coś związanego ze śmierciożercami? A jeśli przyszedł, ponieważ nie zdała owutemów? Możliwe, że ktoś znajomy zginął i chciał ją poinformować. Czarne myśli przebiegły błyskawicznie przez głowę Hermiony, ale nie znalazła niczego, co brzmiało prawdopodobnie.
- Spokojnie, Hermiono – odrzekł swoim głębokim głosem i oddał Suzanne pani Granger, która zaczęła marudzić z powodu utraty zabawki. – Przybyłem, ponieważ muszę się ciebie spytać o coś bardzo ważnego.
- Tak? O co chodzi?
- Czy masz wspomnienia Severusa?

Hermiona odetchnęła z ulgą, to o to chodziło! Rozluźniła napięte nerwy i odpowiedziała twierdząco. Minister nie wyglądał na przekonanego. Popatrzył się na nią badawczo i poprosił, aby przyniosła mu fiolkę. To zdziwiło Hermionę, ale stwierdziła, że zrobi to, czego czarodziej chce. Minister Magii to Minister Magii, skoro o coś prosi to musi być w tym jakiś cel. Poszła do ogrodu i skierowała swoje kroki ku krzakom, pod którymi zakopała puszkę z cenną zawartością. Gdy do nich doszła już wiedziała, że coś jest nie tak. Ziemia była zruszona, wprawdzie mógł to zrobić Krzywołap, ale Hermiona czuła, że to nie jej kot tutaj się bawił. Chwyciła różdżkę, która znajdowała się torebce i wyszeptała „accio wspomnienia”. Nic to nie dało.
- Nie… to niemożliwe – szeptała do siebie i zaczęła gorączkowo rozgarniać ziemię.

Zaklęcia uniemożliwiały przywołanie puszki przez kogoś innego, ale ona powinna to bez trudu zrobić. Zimny pot oblał Hermionę, gdy zrozumiała, że nie znajdzie wspomnień Snape’a. Nałożyła na nie tyle zaklęć, uważała, że nikt ich nie będzie potrafił złamać, a okazało się, że się pomyliła.
- Nie ma jej! – pisnęła ze łzami w oczach. – Szukałam… nie ma… tyle zabezpieczeń… ukradziono mi je!

Pani Granger patrzyła się z przerażeniem to na rozdygotaną córkę, to na zachowującego kamienną twarz Kingsleya Shacklebolta.
- Tak jak myślałem – odezwał się po chwili.
- Wiesz coś o tym? – spytała się Hermiona bliska histerii.
- Wiem.
- Kto je ma?
Czarnoskóry czarodziej popatrzył się na drżącą z emocji czarownicę i postanowił odpowiedzieć:
- Rita Skeeter.

czwartek, 21 kwietnia 2016

Voldemort ubiera się u Madame Malkin: Rozdział 12 – Powrót

Heeeeeeeeeejkaaaaaaaaaaa!!!
Jak ja się za wami stęskniłem, mordki wy moje!

Jestem już w Anglii, moja wyprawa zajęła kilka miesięcy, ale właśnie w tej chwili siedzę sobie w cieplutkim domku Barty’ego i stukam w klawiaturę popijając „Pędzącego Hipogryfa”. Mówię wam, ten to potrafi sponiewierać!

Miałem tyle przygód… znowu nie wiem, od czego zacząć… może zacznę od początku…

Wylądowałem w Meksyku w Meksyku. Mówię wam: jakim trzeba być ćwokiem aby nazwać tak samo kraj i stolicę? Wyobraźcie sobie: stoicie sobie na poboczu, łapiecie stopa, kierowca staje i się pyta:
- Dokąd jedziesz?
- Do Meksyku!
- Już jesteś w Meksyku! Hłe, hłe!
I pojechał… (a ja biedny nadal łapałem tego stopa podziwiając kaktusy i krążące nade mną sępy).

W końcu dostałem się do tego Meksyku (w Meksyku, bleh!). Tam postanowiłem odpocząć chwilkę i poszukać kogoś, kto zabierze mnie bezpośrednio do Indian Jivaro, którzy bawią się w robienie Tsantsy (tych takich małych główek, które kiedyś były dużymi ludzkimi). Powęszyłem trochę tu, powęszyłem trochę tam i znalazłem!

Złapałem gościa z ekipą telewizyjną, który miał podróżować po różnych indiańskich miejscach. Miał tak na imię, że tego się wypowiedzieć nie da. Większość gadała po polsku, a że trochę czaję ten język to mnie przygarnęli. Moim zadaniem było zajmowanie się stopami tego gościa prowadzącego. Chodził boso, koszmar! Co chwilę w coś właził. Jak nie szkło, to psia kupa! Ledwo mu wyczyściłem, a zaraz wlazł w kocią kupę, potem w pinezki, a na końcu przeszedł się po rozjechanej śwince morskiej!

Mówiłem mu:
- kupimy ci buciki, takie ładne, kowbojskie lub jakieś meksykańskie.
A on na to: nie i nie.

Jak z dzieckiem! Pamiętam jak ciągle powtarzałem Voldusiowi aby założył buciki, a ten biegał na bosaka i potem chorował. Zgadnijcie, kto musiał mu czopki wkładać na zbicie temperatury? Zgadliście! Ja!

Dobrze, że ten z telewizji sam sobie wkładał, gdy zachorował :D

Dostałem się do Indian, ale zdobycie tsantsy wcale nie było proste! W ogóle co to za pomysł aby akurat to wrzucać do kotła :(. Voldek mógł wybrać jakiś inny eliksir, nie wiem, na przykład taki, w którym musi się znaleźć ciupaga, albo klapki „Kubota”. Wtedy poleciałbym do Polski, pochlałbym tam przez tydzień i zdobyłbym potrzebne przedmioty…

Tak, więc Indianie nie za bardzo chcieli mi zrobić tsantsy. Problemem było to, że nie bardzo było, kogo przerobić, ponieważ ostatni poborca podatkowy uciekł, a kolejny chyba się bał bo nikt nie przybył od wielu miesięcy. Ekipa telewizyjna była nie do ruszenia, wódz mówił, że ich potrzebuje, aby później zarobić kasę na naturalnych i ekologicznych produktach made in las and zadupie. No wszystko przeciwko mnie!

A tak swoją drogą, jeśli o zarabianiu mowa. Junior rozkręcił spiralę nienawiści wobec Harry’ego przez co cały Ravenclaw, Hufflepuff i Slytherin noszą plakietki „Potter cuchnie”. Naturalnie stoi za tym Volduś, który zarobił grube miliony na tych przypinkach, a drugie tyle na mydłach. Obczajcie:


Voldemort jest taki genialny <3

Wracając do mojej opowieści: czekaliśmy miesiąc, ale poborca podatkowy nie przybył, a czas mi się kończył. Spędzałem bezsenne noce w hamaku myśląc jak bardzo zawiodę Voldusia. Jak bardzo będzie płakał i walił głową w podłogę… moją głową oczywiście. Będzie torturował mnie od rana do nocy, Seniorowi też da popalić. Sąsiedzi będą cierpieć, gdy w szale zacznie puszczać Behemotha i Dodę na całą parę… Wszyscy w promieniu kilku mil będą nieszczęśliwi przeze mnie! Wyrzuty sumienia mnie gryzły jak komary i piranie podczas kąpieli :(

W końcu starszyzna plemienni zlitowała się na de mną i zrobili główkę z upolowanego leniwca. Nawet nie wiecie jak się ucieszyłem! Nie da się jej odróżnić od prawdziwej tsantsy! Nie zostało mi nic innego jak pożegnać się z plemieniem i wyruszyć w drogę powrotną (dałem im swojego e-maila oraz numer telefonu, ale do dzisiaj się nikt nie odezwał, buuu). Powiem wam, że łapanie stopa w dżungli to droga przez mękę (zapomniałem wspomnieć, że ekipa z bosym zwinęła się wcześniej). Nikt tam nie jeździ! No weźcie… mamy XXI wiek, a oni nie używają transportu… Po kilku dniach błądzenia w gąszczu i uciekaniu przed krewnymi Syczącej Parówy przypomniałem sobie, że jestem czarodziejem! He, he, Glizduś… jaki ty czasem jesteś głupi…

Teleportowałem się aż do Meksyku! Yay! Czego to człowiek nie zrobi jak się boi! I tam łapałem stopa do stolicy („Meksyk? Jesteś w Meksyku, hłe, hłe, hłe” <- nienawidzę Meksykanów! Grrr!). Za dwudziestym razem się udało… ale to materiał na kolejną historię!

Teraz wrzucam moją obecną stylówkę!


Naprawdę się za wami stęskniłem!
Pozdrawiam i lecę prać gatki Voldusiowi!
Pa :*