Harry stwierdził, że najlepszym miejscem gdzie może spotkać Hermionę bez towarzystwa Rona to Ministerstwo Magii. Bez problemów dała przekonać się aby przerwę obiadową wykorzystać na pójście do jednej z mugolskich knajpek.
- Martwię się o
was – oznajmił jej, gdy czekali na swoje zamówienie. – Ostatnio bardzo się
kłócicie.
- Tak, wiem –
westchnęła Hermiona. – To wcale nie jest takie proste. Różnimy się, jesteśmy
niczym ogień i woda. Czasem ciężko nam dojść do ładu i składu.
- Myślę, że
powinnaś mu pozwolić wyrazić siebie. Ma pokręcony gust, ale czasem chyba lepiej
odpuścić niż się kłócić.
- Rzecz w tym,
że nie mogę – odparła czarownica smutno. – On zniszczy ten dom. Chcę zostać
Ministrem Magii, będę zapraszać ludzi, którzy zadecydują o mojej przyszłości.
Jak mam zrobić na nich dobre wrażenie jeśli będą zmuszeni siedzieć na smoczej
kanapie? To nie przejdzie…
Kelnerka
przyniosła ich dania. Zapachniało kurczakiem w sosie słodko-kwaśnym i smażonym
makaronem z owocami morza. Harry wziął bambusowe pałeczki i przełamał je na
pół.
- Ron się tak
stara – stwierdził. – Ciągle jest przekonany, że nie zasługuje na ciebie.
Dlatego trochę przesadził z tym pierścionkiem zaręczynowym. Czy naprawdę
uważasz, że posada jest ważniejsza niż wasze dobre relacje?
- Czy ty chcesz
mi powiedzieć, że przesadzam? – Hermiona odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- Czasem mam
wrażenie, że jesteś zbyt ambitna – odparł z ociąganiem.
- Mam szansę
uwolnić nie tylko Skrzaty Domowe, ale wszystkie dyskryminowane magiczne istoty!
– fuknęła czarownica pomiędzy kolejnymi gryzami. – Jeśli zostanę Ministrem
Magii to wyplenię wszelkie uprzedzenia. Pokażę, że mugolaki coś znaczą i tym
samym jeszcze bardziej dopiekę Voldemortowi. Będę żywym dowodem dla naszego
społeczeństwa, że jego filozofia była bezsensu, a jego naśladowcy będą uciekać
z podkulonymi ogonami!
- Uważam, że podchodzisz do tego zbyt emocjonalnie – odparł Harry. – To nie
jest tak, że jestem przeciwny twoim marzeniom – dodał szybko aby uspokoić
Hermionę. – Sam na ciebie zagłosuję. Jednak twój związek przechodzi kryzys, a
ty się skupiasz na czymś co może się
wydarzyć w przyszłości.
- Rozwiń myśl –
poleciła chłodno.
- Kingsley może
być bardzo długo Ministrem Magii. Zanim zrezygnuje lub… coś mu się stanie... mogą
minąć całe lata. Zdążymy się zestarzeć, a nasze wnuki pójdą do Hogwartu. Lepiej
mieć wtedy Rona u boku, nie sądzisz?
- Na Merlina! –
jęknęła Hermiona i wbiła gwałtownie pałeczki w swój makaron. – Najpierw mój
ojciec, a teraz ty! Wy się naprawdę uparliście, że wszystko jest moją winą!
- Nie, tak nie
jest – odparł błyskawicznie Harry. – Ron też jest winny…
- Ale go tak nie
oskarżacie jak mnie – sprzeciwiła się. – Sądzę, że wszystko dlatego, że jestem
dziewczyną! – stwierdziła oburzonym tonem. – Faceci mogą mieć własne zdanie i
dążyć do czegoś, ale niech tylko kobieta zapragnie czegoś takiego to nagle
wszyscy ją atakują! Cholerni szowiniści!
- Nie, Hermiono,
naprawdę… - przyjaciel starał się ją uspokoić.
- Tak, taka jest
prawda! – oznajmiła stanowczo. – Biedny Ronuś bo mu nie pozwoliłam zmienić
naszego domu w muzeum dziwactw! Wielka szkoda – zadrwiła. – Zdradzę ci pewien
sekret… - Hermiona popatrzyła się Harry’emu prosto w oczy. – Jeśli zostanę
Ministrem Magii to pierwsze co zrobię to wsadzę Malfoyów do Azkabanu!
- Odbiło ci! –
jęknął czarodziej.
- Oj tak, odbiło!
– oznajmiła z wrednym uśmiechem. – Bardzo mi odbiło! A teraz… odczep się ode
mnie i przestań wtrącać się w nie swoje sprawy! – zakomunikowała dobitnie, po
czym wzięła swoją torebkę i wyszła z restauracji.
- Masz czarownico
eliksir… - westchnął Harry.
Położył swoje
pałeczki koło niedokończonego kurczaka i popatrzył się na niego smutnymi oczami.
Kompletnie przeszła mu ochota na jakiekolwiek jedzenie.
***
W drzwiach
wyjścia z metra zaroiło się od wracających na swoje osiedle ludzi. Większość była
w dobrych humorach. Uczniowie cieszyli się, że skończyli lekcje i mogą usiąść
do komputera. Dorośli wyrzucili z głowy upierdliwego szefa i z nadzieją na
odpoczynek maszerowali w kierunku swoich domów. Prawie nikt nie zwracał uwagi
na czarnowłosego chłopaka w koszulce z drużyną X-men, który siedział na
pobliskiej ławce i wyraźnie na kogoś czekał. Hermiona także go nie zauważyła.
Była jedną z niewielu osób, które wracały do domu w złym humorze. Nie chodziło
o pracę, ponieważ na nią nie mogła narzekać. Stanowisko osobistej asystentki
Mafaldy Hopkirk miało bardzo wiele plusów. Dzięki niemu czarownica poznała
wszystkie najważniejsze osoby w Ministerstwie Magii. Już dawno ułożyła plany,
które dotyczyły każdej z nich. Miała nadzieję zbudować wokół siebie grono
zwolenników, którzy kiedyś wywindują ją na sam szczyt. Cierpliwie i metodycznie
zjednywała sobie kolejnych ludzi, którzy pracowali w tym samym miejscu co ona.
Plan działał bez zarzutu i wszystko jak na razie szło gładko.
Hermiona
pozwoliła sobie na nieznaczny grymas. Szkoda tylko, że życie osobiste jej się
sypało. Gdyby nie ośli upór Rona i wtrącanie się Harry’ego oraz jej ojca to
byłaby najszczęśliwszą kobietą na ziemi. Wiedziała, że martwią się o nią, ale
ta troska wynikała ze złych pobudek. Według nich jako osoba, która posiada
piersi i żeńskie organy rozrodcze, powinna olać swoje marzenia. Przecież ślub i
dzieci są ważniejsze niż objęcie stanowiska Ministra Magii! Hermiona prychnęła
z niesmakiem. Miała plany. Wielkie plany, a wszyscy kładli je kłody pod nogi.
Ron nie chciał pomóc w remoncie. Obraził się jak małe dziecko i zajął jedną z
trzech sypialni na piętrze. Olewając jej sugestię, że powinni obchodzić się bez
czarów, użył magii aby jego pokój przypominał burdel w klimacie sado-maso.
Czarownicy robiło się niedobrze na widok dominującej tam czerwieni, skóry oraz
łańcuchów. Ron zamienił ładny plafon sufitowy na żyrandol rodem ze
średniowiecznego zamku. Wykładzina zniknęła, a na jej miejsce pojawiły się
skóry dzikich zwierząt. Okna zyskały grube, bogato haftowane czerwone zasłony z
wielką ilością frędzli, które według Hermiony, służyły tylko i wyłącznie do
zbierania kurzu oraz karmienia moli. Mogły także posłużyć za domową hodowlę
bahanek. Ron mógł ją z łatwością obserwować siedząc na swoim wielkim fotelu z
bawolimi rogami.
- A niech go
szlag trafi – pomyślała rozeźlona czarownica i przyśpieszyła kroku.
Nie udało jej
się zajść daleko. Ktoś złapał ją w pół i przytulił się do jej pleców.
- Stęskniłem się
za tobą kwiatuszku! – Hermiona usłyszała rozanielony głos Deva.
- Odwal się ode
mnie! – wrzasnęła i z całej siły wbiła chłopakowi obcas w goleń.
Nastolatek błyskawicznie
ją puścił i padł z okrzykiem bólu na chodnik. Przechodzący obok ludzie zaczęli
się zatrzymywać i przyglądać wydarzeniu.
- Chciałem się
tylko przywitać! – wyjęczał Dev trzymając się za nogę. – Sprawiłaś mi
nieziemski ból, ale ci wybaczam…
- Mogłeś się na
mnie nie rzucać! Zwykłe „cześć” załatwiłoby sprawę! – czarownica warknęła i
popatrzyła się na zgromadzonych ludzi z żądzą mordu w oczach.
Kilka osób
zrozumiało, że nie ma co czekać na rozwój sytuacji i lepiej się oddalić.
Bardziej oporni pomruczeli gniewnie, ale także poszli w swoją stronę,
odprowadzani przeszywającym wzrokiem Hermiony.
- Zapamiętałem
twój rozkład dnia – pochwalił się Dev i ostrożnie stanął na uszkodzonej nodze.
– Rano jestem w szkole, ale po południu będę tutaj na ciebie czekał.
- Po co? –
czarownica zadała pytanie wyjątkowo lodowatym tonem.
- Aby cię
obronić przez Waldemarem i Reganem – wyznał chłopak i wyciągnął z plecaka
drewniany miecz. - Jestem twym rycerzem, moja białogłowo!
- Nie… ma… żadnego… Waldemara… – Hermiona
wycedziła przez zęby, ponieważ Dev co raz bardziej grał jej na nerwach.
- Regan wraca
później niż ty, królowo mego serca, dlatego będę cię rycersko odprowadzał –
zaświergotał nastolatek niezrażonym tonem.
- Nie tego już
za wiele! – huknęła dziewczyna, załapała Deva za ramię i szarpnęła nie zważając
na to, że chłopak kuśtyka. – Idziemy do twojego domu! Jest tam twoja matka!?
- Powinna być! –
pisnął z zachwytem. – Uwielbiam jak mnie dotykasz, wiesz?
- Och, zamknij
się!
- Dla ciebie
wszystko, moja miłości! Będę milczał jak grób!
Mimo bólu
chłopak dziarsko przebierał nogami. Hermiona zauważyła, że co chwilę próbował przybliżyć
się na tyle blisko aby ich ramiona stykały się ze sobą. Czarownica przestała
przejmować się opinią innych ludzi i po prostu odsuwała go od siebie warcząc,
że ma przestać albo dostanie drugiego kopniaka. Groźba nie zrobiła na Devie
zbyt wielkiego wrażenia i chwilę później zaczął kuśtykać z powodu bólu w obydwu
nogach.
- Jesteś
brutalna, ale ja to doceniam – wyjęczał, gdy stanęli przed drzwiami jego domu.
– Mamusia będzie zachwycona, że wpadłaś.
Miał rację.
Ledwo przekroczyli próg, gdy z salonu dobiegł ich okrzyk:
- To nasza nowa
sąsiadka! Witam, witam!
Hermiona została
złapana i usadzona na wielkiej kanapie, obładowanej poduszkami o orientalnych
wzorach. Nie miała więcej niż piętnaście sekund aby się rozejrzeć, ale zdążyła
zauważyć, że pokój jest wypełniony Indyjskimi meblami, chustami i dodatkami. W
powietrzu unosił się zapach curry, kokosa i cynamonu. Matka Deva w ciągu tej
krótkiej chwili postawiła przed czarownicą srebrną tacę z ciasteczkami i
posłała syna do kuchni w celu zrobienia herbaty.
- Na imię masz
Hermiona, prawda? – spytała się Hinduska, gdy siadła koło dziewczyny. – Dev
tyle mi o tobie opowiadał! Wiedział, że od dawna planuję się z tobą spotkać i
dlatego przyprowadził cię do nas! On jest taki kochany! Taki syn to najlepsze co
kobietę może spotkać w życiu – powiedziała z entuzjazmem. – Jedz ciasteczka
kochana! Dzisiaj piekłam więc są świeżutkie. Jesteś taka szczuplutka, że ci na
pewno nie zaszkodzą! – puściła oko i uśmiechnęła się do czarownicy.
Hermiona
siedziała na kanapie z głupią miną. Powinna była coś odpowiedzieć, ale nie
wiedziała za bardzo co. Nie mogła zrewanżować się podobnym komplementem,
ponieważ matka Deva była, delikatnie mówiąc, puszysta. Miała identyczne czarne
włosy jak syn i ciemne, prawie czarne oczy, które rzucały wesołe iskierki.
Ubrana była we wzorzyste sari. Widząc, że gość siedzi i nic nie robi, podsunęła
dziewczynie tacę pod sam nos. Hermiona bąknęła pod nosem jakieś podziękowanie i
wzięła ciasteczko. Żując je stwierdziła, że nie spodziewała się takiego
przyjęcia. Myślała, że powie w progu co ma do powiedzenia i pójdzie do siebie.
Teraz wiedziała, że jej plany nie wypalą. Mama Deva należała do tych osób,
które lubią dużo mówić jednocześnie nie dając drugiej stronie dojść do głosu.
- Dobre? –
spytała się uprzejmie gospodyni.
- Tak – odparła
czarownica. – Ja chciałam tylko…
- Och! Jaka ja
jestem zapominalska! Zapomniałam się przedstawić! – wykrzyknęła z rozpaczą
matka Deva i przyłożyła teatralnie rękę do czoła, jednocześnie nie zwracając
kompletnie uwagi, że właśnie przerwała swojemu gościowi. – Jestem Kamini
Shastri!
- Miło mi –
odrzekła szybko Hermiona. – Jak mówiłam…
- Jaki masz śliczny pierścionek! – zawołała gospodyni z zachwytem i pociągnęła
dziewczynę za rękę aby przyjrzeć się z bliska biżuterii. – Słyszałam, że jesteś
zaręczona!
- Tak, jestem.
Chciałam…
- Uwielbiam
śluby! Na moim było ponad tysiąc pięćset osób! To był najwspanialszy dzień w
moim życiu! – jej twarz pojaśniała pod wpływem wspomnień. – Pewnie się
cieszysz. Na pewno wiesz ile jest wart ten pierścionek.
- Tak, cieszę! –
odparła Hermiona szybko i już miała powiedzieć po co przyszła, gdy dotarł do
niej sens ostatniego zdania. - Nie wiem,
nie pytałam – odparła.
- To źle. Musisz
wiedzieć ile przyszły maż na ciebie wydaje! – oznajmiła poważnym tonem Hinduska.
– Mężczyzna ma na ciebie pracować i kupować ci mnóstwo biżuterii.
- Nie musi –
zaprotestowała czarownica. – Sama sobie kupię. Mam dobrą pracę i jestem
niezależna.
- Błąd moja
droga, błąd! – zauważyła Kamini. – Pieniądze, które zarobisz trzymaj dla
siebie, a za wszystko niech płaci mąż. Po to on jest. Musi utrzymać rodzinę.
Zrozumiesz to jak będziecie mieć dzieci. Wtedy wszystko spadnie na twoje barki.
To bardzo ciężka i niewdzięczna praca. Ty będziesz się zajmowała potomstwem i
domem, a on się wymiga. Powie, że jest zmęczony… – matka Deva z czułością
poklepała Hermionę po dłoni. – Musisz wcześniej nauczyć narzeczonego, że ma
przynosić do domu pieniądze i to jego obowiązek. Jak tego nie zrobisz to uzna,
że twoja praca jest niewiele warta i nie będzie chciał ci kupić nawet sukienki.
Widzę, że jesteś inteligentna i wierzę że bez problemu pokierujesz swoim mężczyzną.
Hermiona chciała
coś odpowiedzieć, ale zabrakło jej słów. Obca kobieta: sąsiadka, którą poznała
zaledwie dziesięć minut wcześniej właśnie robiła jej wykład na temat życia. Na
początku miała ochotę ostro zaprotestować, ale po zastanowieniu zrozumiała, że
Kamini ma rację. Ron na pewno w niczym jej nie pomoże, gdy pojawią się dzieci.
Nie raz widziała jak unikał Suzanne. Właściwie to nawet nie wziął jej na ręce z
własnej woli. Co do finansów czasem się z nią droczył, że więcej od niej
zarabia. Teraz to były żarty, ale jak będzie w przyszłości? Może rzeczywiście
stwierdzić, że skoro siedzi z dziećmi w domu to znaczy, że nic nie robi!
- Widzę, że
zrozumiałaś – stwierdziła wesoło Hinduska, gdy ujrzała minę czarownicy.
- Coś w tym jest…
– zgodziła się niechętnie Hermiona. - Przyszłam porozmawiać o Devie! – dodała
błyskawicznie nie czekając na kolejny potok słów ze strony gospodyni.
- Jest cudowny,
prawda? – zaświergotała Kamini. – Życzę ci abyś także miała takiego cudownego
syna! To prawdziwy geniusz – oznajmiła tonem graniczącym z ekstazą. – Skończył
szkołę wcześniej niż inne dzieciaki. Zajmuje się informatyką i na pewno dojdzie
do czegoś wielkiego! Może zostanie drugim Billem Gatesem…
- Tak, tak, jest
super – przytaknęła pośpiesznie dziewczyna mając nadzieję, że to da jej szansę
na powiedzenie o co chodzi. – Jednak martwi mnie to co czyta…
- Komiksy! –
wykrzyknęła matka chłopaka. – Tak, wiem. To niewychowawcze – uśmiechnęła się
przepraszająco do gościa. – Ci wszyscy super bohaterowie są tacy brutalni.
Jednak trzeba zrozumieć, że chłopcy lubią przemoc. Jesteś kobietą i nie
pojmujesz tego. Ja też tego nie rozumiem – wyznała ze skruchą. – Psycholog
wytłumaczył mi, że nie mogę go ograniczać. Jest geniuszem, świetnie się uczy
więc ma prawo do swoich męskich rozrywek…
- Eeee, pani
Shastri… chodziło mi o książki… - wydukała Hermiona.
- Książki? –
gospodyni była zaskoczona. – Co one mają do mojego syna?
- Dev sobie
ubzdurał, że jestem czarownicą z pewnej książki – wyznała dziewczyna i
zarumieniła się z zażenowania. – Teraz chodzi za mną i opowiada, że uratuje
mnie przed moim narzeczonym, którego bierze za jakiś czarny charakter –
uśmiechnęła się przepraszająco. – Chciałabym aby przestał.
- O to chodzi! -
odezwała się Kamini i zaśmiała się perliście. – Mój kochany syn, chce uratować
damę w opresji. Jestem szczerze wzruszona!
To takie słodkie! – oznajmiła wycierając łzę z kącika oka. – DEV! –
huknęła tak niespodziewanie, że Hermiona wypuściła z ręki ciastko.
- Tak, mamusiu?
– nastolatek wyszedł niepewnie z kuchni niosąc dwie herbaty, które w
międzyczasie zdążyły ostygnąć.
- Panna Hermiona
żali mi się, że bierzesz ją za postać z książki!
- Yghmh – burknął
pod nosem Dev.
- Masz przestać!
– Kamini zagrzmiała. - Zrozumiałeś!?
- Tak, mamusiu…
– wyjęczał żałosnym tonem.
- Świetnie, a
teraz jazda do swojego pokoju!
Nastolatek
westchnął ciężko i poczłapał w stronę schodów. Hermionie zrobiło się go trochę żal.
Wyglądał na naprawdę zdruzgotanego, zwłaszcza, że posłał w jej stronę
spojrzenie, które wyraźnie mówiło, że cierpi.
- Tak to się
robi – zakomunikowała gospodyni z pewnością siebie. – Pamiętaj, musisz wychować
dobrze synów. Mają wiedzieć, że matka ma zawsze rację. Nie ważne czy mają
dziesięć, czy pięćdziesiąt lat. Jak na nich krzykniesz mają chodzić jak w
zegarku. Rozumiesz?
Hermiona
przytaknęła głową i pomyślała, że to może być klucz do rozwiązania jej
kolejnego problemu.
***
Ron wracał do
domu w kiepskim humorze. Gdy był w pracy dostał sowę od Harry’ego, który
zapraszał go do siebie. Rudzielec stwierdził, że dobrze mu zrobi jedno albo dwa
piwka wypite razem z najlepszym kumplem. Z tego co pamiętał Ginny miało akurat
nie być w związku z ostrymi treningami przed zbliżającym się meczem z Kaniami z
Karasjok. Dlatego pełen nadziei przekroczył próg domu przy Grimmauld Place 12.
Pozytywny
nastrój pękł niczym bańka mydlana, gdy okazało się, że Harry chce porozmawiać o
kłótniach z Hermioną. Ron zdenerwował się na sugestię, że powinien odpuścić w
sprawie urządzania domu. Tego było za wiele! Zawsze był ostatni. Przez
większość życia nie miał niczego, co nie było używane przez kogoś z rodziny.
Ciągle nosił zużyte i za małe ubrania. Nawet pościel z Armatami z Chudley
dostał po Billu. Hermiona zamiast pójść z nim na bal bożonarodzeniowy wolała
Kruma. Wszyscy myśleli o nim, że jest przydupasem Harry’ego. Naśmiewano się z
tego, że jest biedny. Nikt też nie wierzył, że będzie kiedyś z Hermioną. Nie
raz słyszał pytanie co taka mądra dziewczyna robi z kimś takim jak on. Ona
sama chyba zaczęła tak myśleć, ponieważ miała wobec niego same wymagania nie
dając w zamian prawie nic!
Harry zdawał się
podzielać pogląd, że Hermiona jest wspaniała i powinna o wszystkim decydować.
Nie chciał przyznać mu racji w sporze dotyczącym smoczej kanapy. Ron się
zastanawiał dlaczego ludziom tak trudno zaakceptować łuski, skoro biały
materiał jest równie nudny niczym krajanka Hagrida? Rudzielec dopiero teraz
zaczynał rozumieć pół-olbrzyma. To jest okropne, gdy nikt inny nie podziela twojego entuzjazmu.
- Życie jest do
dupy – zakomunikował sam sobie w myślach i wszedł do domu. – Wszyscy się mnie
czepiają, a najbardziej…
Nie dokończył
rozmyślań, ponieważ gwałtownie stanął w miejscu. Z powodu zdumienia opadła mu
szczęka. W salonie czekał na niego nakryty stół. Hermiona wyjęła ich najlepszy
obrus, na to położyła zabytkową porcelanę odziedziczoną po swojej babci. Wokół
stołu latały leniwie zapalone świece. Do nozdrzy Rona doleciał smakowity zapach
wydobywający się z kuchni.
- Jesteś
wreszcie! – zaświergotała Hermiona, gdy wychyliła się przez próg. – Rozbierz
się i usiądź przy stole, a ja zaraz do ciebie dołączę!
Ron nie mógł
uwierzyć w to co zobaczył. Przecież była na niego zła! Więc o co chodziło z tym
wszystkim? Pięć minut później Hermiona weszła do salonu niosąc upieczone
camemberty z żurawiną. Do tego dodała chrupiące bagietki. Gdy odwróciła się,
aby podejść do barku po wino, Ron zauważył, że jego narzeczona ma na sobie
tylko fartuszek, stringi i obcasy. Poczuł, że robi mu się zarazem gorąco i
ciasno w spodniach.
- Skąd ta nagła
zmiana? – wychrypiał.
- Doszłam do
wniosku, że musimy się pogodzić – oznajmiła beztrosko Hermiona podczas
nalewania wina do kieliszków. – Kłócimy się, a przecież mamy się pobrać.
Przemyślałam sobie to i owo.
- Super –
mruknął Ron z zadowoleniem. – To znaczy, że pozwolisz mi przerobić salon? –
palnął zanim zdążył ugryźć się w język.
Spojrzał się ze
strachem na Hermionę. Musiał wszystko zjebać! Nie może wytrzymać nawet pięciu minut
bez popełnienia gafy!
- Pozwalam ci –
oznajmiła czarownica i zachichotała na widok otwartych ust Rona. – Ja zajmę się
kuchnią i pozostałymi sypialniami. Uważam, że nie ma sensu kłócić się o takie
pierdoły – wyjaśniła i upiła łyk wina. – Nasze relacje są ważniejsze niż wygląd
kanapy.
- Kocham
cię! – wyjęczał Ron i rzucił się w stronę ukochanej aby złożyć na jej ustach
długi i namiętny pocałunek.
***
Nora wydawała
się cichym i spokojnym miejscem, odkąd Molly i Artur zamieszkali w niej sami.
Dzieci wyprowadziły się i zaczęły życie na własną rękę. Pani Weasley czasem
tęskniła za tymi czasami, gdy było gwarno. Dlatego starała się organizować
wszelkie przyjęcia rodzinne u siebie. Nie było niczego lepszego niż ujrzenie
twarzy swoich dzieci, a teraz miała jeszcze wnuczkę. Malutka Victorie nie miała miesiąca, ale Molly już zaczęła przygotowania do uroczystości Nadania
Imienia. Był to stary zwyczaj czarodziejów, który wywodził się z czasów, gdy niemowlęta często umierały.
Dzieci nie były nazywane, aż do trzeciego miesiąca życia. Wtedy wierzono, że
największe niebezpieczeństwo minęło i wydawano przyjęcie z tej okazji. Teraz
rodzice nadawali imię od razu, ale zwyczaj pozostał.
Po długich
namowach Bill z Fleur zgodzili się urządzić przyjęcie w Norze. Pani Weasley
argumentowała to faktem, że w Muszelce nie było dość miejsca, aby zmieściła się
cała rodzina. Obecni mieli być także rodzice i siostra Fleur. Wymagało to dużej
ilości czasu i pracy, a Molly miała zarówno czas, jak i potrafiła harować jak
Skrzat Domowy. Młode małżeństwo przy małym dziecku mogło co najwyżej pomarzyć o
wyspaniu się, a nie o urządzaniu przyjęcia.
Z tego powodu
pani Weasley wrzuciła proszek Fiuu do kominka i przeniosła się do domu Rona i
Hermiony. Chciała zaprosić ich na Nadanie Imienia Victorie. Nie zdążyła wyjść z
paleniska, gdy jej oczom ukazał się przerażający widok. Pierwszą jej myślą było
to, że wylądowała w jednym z tych okropnych domów rozpusty na ulicy Śmiertelnego
Nokturnu. Już miała wycofać się, gdy zobaczyła zdumione twarze Hermiony i Rona.
- Mamo, co ty tu
robisz? – spytał się rudzielec i wyłączył pośpiesznie telewizor, który przestał
wyświetlać film.
Molly weszła bez
słowa do salonu i rozejrzała się uważnie. Jej mina zdradzała co raz większą
złość. Hermiona, która siedziała na smoczej kanapie z notatnikiem w ręku uśmiechnęła
się blado do przyszłej teściowej.
- Ja myślałam,
że wy się kłóciliście o kolory! – wyrzuciła z siebie pani Weasley i przeszyła
wzrokiem swojego syna. – Ron! To twój pomysł! Dam sobie różdżkę złamać, że to
ty!
- Mi się podoba!
– oznajmił rudzielec obrażonym tonem.
- RONALDZIE
WEASLEY! TO WYGLĄDA JAK NAJTAŃSZY BURDEL! – ryknęła Molly. – Kochana, nie
przeszkadza ci to? – spytała się chłodno Hermiony.
- Niestety –
westchnęła dziewczyna i zrobiła smutną minę. – Prawie się rozstaliśmy z tego
powodu, więc stwierdziłam, że pozwolę Ronowi urządzić salon. Uznałam, że będę
się spotykać z urzędnikami z Ministerstwa Magii w restauracjach albo w stołówce.
Miłość jest ważniejsza – zakomunikowała poważnym tonem.
Pani Weasley
pokonała przestrzeń dzielącą ją od syna niczym tygrys rzucający się na ofiarę.
Złapała go za ucho i pociągnęła mocno.
- MASZ ZARAZ
ZROBIĆ TUTAJ PORZĄDEK! – zagrzmiała. – NIE TAK CIĘ WYCHOWAŁAM! HERMIONA CIĘ
KOCHA I Z MIŁOŚCI POZWALA CI NA ZBYT WIELE! MIEJ TROCHĘ PRZYZWOITOŚCI I SZACUNKU
DO SWOJEJ NARZECZONEJ! NIE POZWOLĘ ABYŚCIE MIESZKALI W BURDELU! CO LUDZIE SOBIE
POMYŚLĄ! WSTYD I HAŃBA!
- Ał, ała, mamo,
przestań! – jęczał Ron starając się wyrwać z uścisku rodzicielki. – No dobrze! Tylko
mnie puść! – zawył czując, że za chwilę straci ucho. – Zrobię co każesz!
- Bardzo cię
przepraszam kochanie – powiedziała czule Molly, gdy usiadła koło Hermiony. –
Musiałam gdzieś popełnić błąd… nie wiem sama gdzie… dlatego wyrósł na takiego
nieczułego drania… Jak mógł w ogóle nie pomyśleć, że możesz mieć przez to
problemy w pracy? Przecież trzeba zapraszać innych do domu! Nie wziął również pod uwagę tego, że mieszkacie wśród
mugoli! Jak zobaczą co macie w salonie to od razu się domyślą, że coś jest nie
tak! To tutaj, to jest burdel! – popatrzyła się ze zgrozą na żyrandol. - Ron,
naprawdę czasem nie myśli… Może powinniśmy być z Arturem bardziej surowi wobec
niego? Za bardzo mu darowaliśmy…
- Mamo! Przestań
się, żalić - fuknął rozeźlony Ron. – Przecież zrozumiałem!
Hermiona nic nie
odpowiedziała. Kiwała ze zrozumieniem głową i pocieszała swoją przyszłą
teściową klepiąc ją po dłoni. W głębi duszy była bardzo zadowolona z obrotu
spraw. Z przyjemnością patrzyła jak Ron przy pomocy różdżki zmienia wystrój
pomieszczenia na taki, który przypomina ten z katalogu Ikei. Meble w salonie straciły
swój średniowieczny styl, a zyskały minimalistyczną biało-kremową formę.
Młodsza z czarownic pozwoliła sobie na ukradkowy uśmiech. Wystarczyła rozmowa z
Kamini i informacja od pana Weasleya, że Molly wpadnie do nich niedługo z
wizytą. Potem wszystko potoczyło się gładko. Hermiona pomyślała, że jeszcze nie
raz wpadnie do sąsiadki na pogaduszki. Zwłaszcza po tym jak się przekonała, że
rzeczywiście matka ma zawsze rację.