poniedziałek, 10 października 2016

Powojenne życie Hermiony G.: Rozdział 37 – Matka ma zawsze rację


Harry stwierdził, że najlepszym miejscem gdzie może spotkać Hermionę bez towarzystwa Rona to Ministerstwo Magii. Bez problemów dała przekonać się aby przerwę obiadową wykorzystać na pójście do jednej z mugolskich knajpek.
- Martwię się o was – oznajmił jej, gdy czekali na swoje zamówienie. – Ostatnio bardzo się kłócicie.
- Tak, wiem – westchnęła Hermiona. – To wcale nie jest takie proste. Różnimy się, jesteśmy niczym ogień i woda. Czasem ciężko nam dojść do ładu i składu.
- Myślę, że powinnaś mu pozwolić wyrazić siebie. Ma pokręcony gust, ale czasem chyba lepiej odpuścić niż się kłócić.
- Rzecz w tym, że nie mogę – odparła czarownica smutno. – On zniszczy ten dom. Chcę zostać Ministrem Magii, będę zapraszać ludzi, którzy zadecydują o mojej przyszłości. Jak mam zrobić na nich dobre wrażenie jeśli będą zmuszeni siedzieć na smoczej kanapie? To nie przejdzie…

Kelnerka przyniosła ich dania. Zapachniało kurczakiem w sosie słodko-kwaśnym i smażonym makaronem z owocami morza. Harry wziął bambusowe pałeczki i przełamał je na pół.
- Ron się tak stara – stwierdził. – Ciągle jest przekonany, że nie zasługuje na ciebie. Dlatego trochę przesadził z tym pierścionkiem zaręczynowym. Czy naprawdę uważasz, że posada jest ważniejsza niż wasze dobre relacje?
- Czy ty chcesz mi powiedzieć, że przesadzam? – Hermiona odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- Czasem mam wrażenie, że jesteś zbyt ambitna – odparł z ociąganiem.
- Mam szansę uwolnić nie tylko Skrzaty Domowe, ale wszystkie dyskryminowane magiczne istoty! – fuknęła czarownica pomiędzy kolejnymi gryzami. – Jeśli zostanę Ministrem Magii to wyplenię wszelkie uprzedzenia. Pokażę, że mugolaki coś znaczą i tym samym jeszcze bardziej dopiekę Voldemortowi. Będę żywym dowodem dla naszego społeczeństwa, że jego filozofia była bezsensu, a jego naśladowcy będą uciekać z podkulonymi ogonami!
- Uważam, że podchodzisz do tego zbyt emocjonalnie – odparł Harry. – To nie jest tak, że jestem przeciwny twoim marzeniom – dodał szybko aby uspokoić Hermionę. – Sam na ciebie zagłosuję. Jednak twój związek przechodzi kryzys, a ty się skupiasz na czymś co może się wydarzyć w przyszłości.
- Rozwiń myśl – poleciła chłodno.
- Kingsley może być bardzo długo Ministrem Magii. Zanim zrezygnuje lub… coś mu się stanie... mogą minąć całe lata. Zdążymy się zestarzeć, a nasze wnuki pójdą do Hogwartu. Lepiej mieć wtedy Rona u boku, nie sądzisz?
- Na Merlina! – jęknęła Hermiona i wbiła gwałtownie pałeczki w swój makaron. – Najpierw mój ojciec, a teraz ty! Wy się naprawdę uparliście, że wszystko jest moją winą!
- Nie, tak nie jest – odparł błyskawicznie Harry. – Ron też jest winny…
- Ale go tak nie oskarżacie jak mnie – sprzeciwiła się. – Sądzę, że wszystko dlatego, że jestem dziewczyną! – stwierdziła oburzonym tonem. – Faceci mogą mieć własne zdanie i dążyć do czegoś, ale niech tylko kobieta zapragnie czegoś takiego to nagle wszyscy ją atakują! Cholerni szowiniści!
- Nie, Hermiono, naprawdę… - przyjaciel starał się ją uspokoić.
- Tak, taka jest prawda! – oznajmiła stanowczo. – Biedny Ronuś bo mu nie pozwoliłam zmienić naszego domu w muzeum dziwactw! Wielka szkoda – zadrwiła. – Zdradzę ci pewien sekret… - Hermiona popatrzyła się Harry’emu prosto w oczy. – Jeśli zostanę Ministrem Magii to pierwsze co zrobię to wsadzę Malfoyów do Azkabanu!
- Odbiło ci! – jęknął czarodziej.
- Oj tak, odbiło! – oznajmiła z wrednym uśmiechem. – Bardzo mi odbiło! A teraz… odczep się ode mnie i przestań wtrącać się w nie swoje sprawy! – zakomunikowała dobitnie, po czym wzięła swoją torebkę i wyszła z restauracji.
- Masz czarownico eliksir… - westchnął Harry.
Położył swoje pałeczki koło niedokończonego kurczaka i popatrzył się na niego smutnymi oczami. Kompletnie przeszła mu ochota na jakiekolwiek jedzenie.

***

W drzwiach wyjścia z metra zaroiło się od wracających na swoje osiedle ludzi. Większość była w dobrych humorach. Uczniowie cieszyli się, że skończyli lekcje i mogą usiąść do komputera. Dorośli wyrzucili z głowy upierdliwego szefa i z nadzieją na odpoczynek maszerowali w kierunku swoich domów. Prawie nikt nie zwracał uwagi na czarnowłosego chłopaka w koszulce z drużyną X-men, który siedział na pobliskiej ławce i wyraźnie na kogoś czekał. Hermiona także go nie zauważyła. Była jedną z niewielu osób, które wracały do domu w złym humorze. Nie chodziło o pracę, ponieważ na nią nie mogła narzekać. Stanowisko osobistej asystentki Mafaldy Hopkirk miało bardzo wiele plusów. Dzięki niemu czarownica poznała wszystkie najważniejsze osoby w Ministerstwie Magii. Już dawno ułożyła plany, które dotyczyły każdej z nich. Miała nadzieję zbudować wokół siebie grono zwolenników, którzy kiedyś wywindują ją na sam szczyt. Cierpliwie i metodycznie zjednywała sobie kolejnych ludzi, którzy pracowali w tym samym miejscu co ona. Plan działał bez zarzutu i wszystko jak na razie szło gładko.

Hermiona pozwoliła sobie na nieznaczny grymas. Szkoda tylko, że życie osobiste jej się sypało. Gdyby nie ośli upór Rona i wtrącanie się Harry’ego oraz jej ojca to byłaby najszczęśliwszą kobietą na ziemi. Wiedziała, że martwią się o nią, ale ta troska wynikała ze złych pobudek. Według nich jako osoba, która posiada piersi i żeńskie organy rozrodcze, powinna olać swoje marzenia. Przecież ślub i dzieci są ważniejsze niż objęcie stanowiska Ministra Magii! Hermiona prychnęła z niesmakiem. Miała plany. Wielkie plany, a wszyscy kładli je kłody pod nogi. Ron nie chciał pomóc w remoncie. Obraził się jak małe dziecko i zajął jedną z trzech sypialni na piętrze. Olewając jej sugestię, że powinni obchodzić się bez czarów, użył magii aby jego pokój przypominał burdel w klimacie sado-maso. Czarownicy robiło się niedobrze na widok dominującej tam czerwieni, skóry oraz łańcuchów. Ron zamienił ładny plafon sufitowy na żyrandol rodem ze średniowiecznego zamku. Wykładzina zniknęła, a na jej miejsce pojawiły się skóry dzikich zwierząt. Okna zyskały grube, bogato haftowane czerwone zasłony z wielką ilością frędzli, które według Hermiony, służyły tylko i wyłącznie do zbierania kurzu oraz karmienia moli. Mogły także posłużyć za domową hodowlę bahanek. Ron mógł ją z łatwością obserwować siedząc na swoim wielkim fotelu z bawolimi rogami.
- A niech go szlag trafi – pomyślała rozeźlona czarownica i przyśpieszyła kroku.

Nie udało jej się zajść daleko. Ktoś złapał ją w pół i przytulił się do jej pleców.
- Stęskniłem się za tobą kwiatuszku! – Hermiona usłyszała rozanielony głos Deva.
- Odwal się ode mnie! – wrzasnęła i z całej siły wbiła chłopakowi obcas w goleń.
Nastolatek błyskawicznie ją puścił i padł z okrzykiem bólu na chodnik. Przechodzący obok ludzie zaczęli się zatrzymywać i przyglądać wydarzeniu.
- Chciałem się tylko przywitać! – wyjęczał Dev trzymając się za nogę. – Sprawiłaś mi nieziemski ból, ale ci wybaczam…
- Mogłeś się na mnie nie rzucać! Zwykłe „cześć” załatwiłoby sprawę! – czarownica warknęła i popatrzyła się na zgromadzonych ludzi z żądzą mordu w oczach.

Kilka osób zrozumiało, że nie ma co czekać na rozwój sytuacji i lepiej się oddalić. Bardziej oporni pomruczeli gniewnie, ale także poszli w swoją stronę, odprowadzani przeszywającym wzrokiem Hermiony.
- Zapamiętałem twój rozkład dnia – pochwalił się Dev i ostrożnie stanął na uszkodzonej nodze. – Rano jestem w szkole, ale po południu będę tutaj na ciebie czekał.
- Po co? – czarownica zadała pytanie wyjątkowo lodowatym tonem.
- Aby cię obronić przez Waldemarem i Reganem – wyznał chłopak i wyciągnął z plecaka drewniany miecz. - Jestem twym rycerzem, moja białogłowo!
 - Nie… ma… żadnego… Waldemara… – Hermiona wycedziła przez zęby, ponieważ Dev co raz bardziej grał jej na nerwach.
- Regan wraca później niż ty, królowo mego serca, dlatego będę cię rycersko odprowadzał – zaświergotał nastolatek niezrażonym tonem.
- Nie tego już za wiele! – huknęła dziewczyna, załapała Deva za ramię i szarpnęła nie zważając na to, że chłopak kuśtyka. – Idziemy do twojego domu! Jest tam twoja matka!?
- Powinna być! – pisnął z zachwytem. – Uwielbiam jak mnie dotykasz, wiesz?
- Och, zamknij się!
- Dla ciebie wszystko, moja miłości! Będę milczał jak grób!

Mimo bólu chłopak dziarsko przebierał nogami. Hermiona zauważyła, że co chwilę próbował przybliżyć się na tyle blisko aby ich ramiona stykały się ze sobą. Czarownica przestała przejmować się opinią innych ludzi i po prostu odsuwała go od siebie warcząc, że ma przestać albo dostanie drugiego kopniaka. Groźba nie zrobiła na Devie zbyt wielkiego wrażenia i chwilę później zaczął kuśtykać z powodu bólu w obydwu nogach.
- Jesteś brutalna, ale ja to doceniam – wyjęczał, gdy stanęli przed drzwiami jego domu. – Mamusia będzie zachwycona, że wpadłaś.
Miał rację. Ledwo przekroczyli próg, gdy z salonu dobiegł ich okrzyk:
- To nasza nowa sąsiadka! Witam, witam!

Hermiona została złapana i usadzona na wielkiej kanapie, obładowanej poduszkami o orientalnych wzorach. Nie miała więcej niż piętnaście sekund aby się rozejrzeć, ale zdążyła zauważyć, że pokój jest wypełniony Indyjskimi meblami, chustami i dodatkami. W powietrzu unosił się zapach curry, kokosa i cynamonu. Matka Deva w ciągu tej krótkiej chwili postawiła przed czarownicą srebrną tacę z ciasteczkami i posłała syna do kuchni w celu zrobienia herbaty.
- Na imię masz Hermiona, prawda? – spytała się Hinduska, gdy siadła koło dziewczyny. – Dev tyle mi o tobie opowiadał! Wiedział, że od dawna planuję się z tobą spotkać i dlatego przyprowadził cię do nas! On jest taki kochany! Taki syn to najlepsze co kobietę może spotkać w życiu – powiedziała z entuzjazmem. – Jedz ciasteczka kochana! Dzisiaj piekłam więc są świeżutkie. Jesteś taka szczuplutka, że ci na pewno nie zaszkodzą! – puściła oko i uśmiechnęła się do czarownicy.

Hermiona siedziała na kanapie z głupią miną. Powinna była coś odpowiedzieć, ale nie wiedziała za bardzo co. Nie mogła zrewanżować się podobnym komplementem, ponieważ matka Deva była, delikatnie mówiąc, puszysta. Miała identyczne czarne włosy jak syn i ciemne, prawie czarne oczy, które rzucały wesołe iskierki. Ubrana była we wzorzyste sari. Widząc, że gość siedzi i nic nie robi, podsunęła dziewczynie tacę pod sam nos. Hermiona bąknęła pod nosem jakieś podziękowanie i wzięła ciasteczko. Żując je stwierdziła, że nie spodziewała się takiego przyjęcia. Myślała, że powie w progu co ma do powiedzenia i pójdzie do siebie. Teraz wiedziała, że jej plany nie wypalą. Mama Deva należała do tych osób, które lubią dużo mówić jednocześnie nie dając drugiej stronie dojść do głosu.
- Dobre? – spytała się uprzejmie gospodyni.
- Tak – odparła czarownica. – Ja chciałam tylko…
- Och! Jaka ja jestem zapominalska! Zapomniałam się przedstawić! – wykrzyknęła z rozpaczą matka Deva i przyłożyła teatralnie rękę do czoła, jednocześnie nie zwracając kompletnie uwagi, że właśnie przerwała swojemu gościowi. – Jestem Kamini Shastri!
- Miło mi – odrzekła szybko Hermiona. – Jak mówiłam…
- Jaki masz śliczny pierścionek! – zawołała gospodyni z zachwytem i pociągnęła dziewczynę za rękę aby przyjrzeć się z bliska biżuterii. – Słyszałam, że jesteś zaręczona!
- Tak, jestem. Chciałam…
- Uwielbiam śluby! Na moim było ponad tysiąc pięćset osób! To był najwspanialszy dzień w moim życiu! – jej twarz pojaśniała pod wpływem wspomnień. – Pewnie się cieszysz. Na pewno wiesz ile jest wart ten pierścionek.
- Tak, cieszę! – odparła Hermiona szybko i już miała powiedzieć po co przyszła, gdy dotarł do niej sens ostatniego zdania. -  Nie wiem, nie pytałam – odparła.
- To źle. Musisz wiedzieć ile przyszły maż na ciebie wydaje! – oznajmiła poważnym tonem Hinduska. – Mężczyzna ma na ciebie pracować i kupować ci mnóstwo biżuterii.
- Nie musi – zaprotestowała czarownica. – Sama sobie kupię. Mam dobrą pracę i jestem niezależna.
- Błąd moja droga, błąd! – zauważyła Kamini. – Pieniądze, które zarobisz trzymaj dla siebie, a za wszystko niech płaci mąż. Po to on jest. Musi utrzymać rodzinę. Zrozumiesz to jak będziecie mieć dzieci. Wtedy wszystko spadnie na twoje barki. To bardzo ciężka i niewdzięczna praca. Ty będziesz się zajmowała potomstwem i domem, a on się wymiga. Powie, że jest zmęczony… – matka Deva z czułością poklepała Hermionę po dłoni. – Musisz wcześniej nauczyć narzeczonego, że ma przynosić do domu pieniądze i to jego obowiązek. Jak tego nie zrobisz to uzna, że twoja praca jest niewiele warta i nie będzie chciał ci kupić nawet sukienki. Widzę, że jesteś inteligentna i wierzę że bez problemu pokierujesz swoim mężczyzną.

Hermiona chciała coś odpowiedzieć, ale zabrakło jej słów. Obca kobieta: sąsiadka, którą poznała zaledwie dziesięć minut wcześniej właśnie robiła jej wykład na temat życia. Na początku miała ochotę ostro zaprotestować, ale po zastanowieniu zrozumiała, że Kamini ma rację. Ron na pewno w niczym jej nie pomoże, gdy pojawią się dzieci. Nie raz widziała jak unikał Suzanne. Właściwie to nawet nie wziął jej na ręce z własnej woli. Co do finansów czasem się z nią droczył, że więcej od niej zarabia. Teraz to były żarty, ale jak będzie w przyszłości? Może rzeczywiście stwierdzić, że skoro siedzi z dziećmi w domu to znaczy, że nic nie robi!
- Widzę, że zrozumiałaś – stwierdziła wesoło Hinduska, gdy ujrzała minę czarownicy.
- Coś w tym jest… – zgodziła się niechętnie Hermiona. - Przyszłam porozmawiać o Devie! – dodała błyskawicznie nie czekając na kolejny potok słów ze strony gospodyni.
- Jest cudowny, prawda? – zaświergotała Kamini. – Życzę ci abyś także miała takiego cudownego syna! To prawdziwy geniusz – oznajmiła tonem graniczącym z ekstazą. – Skończył szkołę wcześniej niż inne dzieciaki. Zajmuje się informatyką i na pewno dojdzie do czegoś wielkiego! Może zostanie drugim Billem Gatesem…
- Tak, tak, jest super – przytaknęła pośpiesznie dziewczyna mając nadzieję, że to da jej szansę na powiedzenie o co chodzi. – Jednak martwi mnie to co czyta…
- Komiksy! – wykrzyknęła matka chłopaka. – Tak, wiem. To niewychowawcze – uśmiechnęła się przepraszająco do gościa. – Ci wszyscy super bohaterowie są tacy brutalni. Jednak trzeba zrozumieć, że chłopcy lubią przemoc. Jesteś kobietą i nie pojmujesz tego. Ja też tego nie rozumiem – wyznała ze skruchą. – Psycholog wytłumaczył mi, że nie mogę go ograniczać. Jest geniuszem, świetnie się uczy więc ma prawo do swoich męskich rozrywek…
- Eeee, pani Shastri… chodziło mi o książki… - wydukała Hermiona.
- Książki? – gospodyni była zaskoczona. – Co one mają do mojego syna?
- Dev sobie ubzdurał, że jestem czarownicą z pewnej książki – wyznała dziewczyna i zarumieniła się z zażenowania. – Teraz chodzi za mną i opowiada, że uratuje mnie przed moim narzeczonym, którego bierze za jakiś czarny charakter – uśmiechnęła się przepraszająco. – Chciałabym aby przestał.
- O to chodzi! - odezwała się Kamini i zaśmiała się perliście. – Mój kochany syn, chce uratować damę w opresji. Jestem szczerze wzruszona!  To takie słodkie! – oznajmiła wycierając łzę z kącika oka. – DEV! – huknęła tak niespodziewanie, że Hermiona wypuściła z ręki ciastko.
- Tak, mamusiu? – nastolatek wyszedł niepewnie z kuchni niosąc dwie herbaty, które w międzyczasie zdążyły ostygnąć.
- Panna Hermiona żali mi się, że bierzesz ją za postać z książki!
- Yghmh – burknął pod nosem Dev.
- Masz przestać! – Kamini zagrzmiała. -  Zrozumiałeś!?
- Tak, mamusiu… – wyjęczał żałosnym tonem.
- Świetnie, a teraz jazda do swojego pokoju!

Nastolatek westchnął ciężko i poczłapał w stronę schodów. Hermionie zrobiło się go trochę żal. Wyglądał na naprawdę zdruzgotanego, zwłaszcza, że posłał w jej stronę spojrzenie, które wyraźnie mówiło, że cierpi.
- Tak to się robi – zakomunikowała gospodyni z pewnością siebie. – Pamiętaj, musisz wychować dobrze synów. Mają wiedzieć, że matka ma zawsze rację. Nie ważne czy mają dziesięć, czy pięćdziesiąt lat. Jak na nich krzykniesz mają chodzić jak w zegarku. Rozumiesz?
Hermiona przytaknęła głową i pomyślała, że to może być klucz do rozwiązania jej kolejnego problemu.

***

Ron wracał do domu w kiepskim humorze. Gdy był w pracy dostał sowę od Harry’ego, który zapraszał go do siebie. Rudzielec stwierdził, że dobrze mu zrobi jedno albo dwa piwka wypite razem z najlepszym kumplem. Z tego co pamiętał Ginny miało akurat nie być w związku z ostrymi treningami przed zbliżającym się meczem z Kaniami z Karasjok. Dlatego pełen nadziei przekroczył próg domu przy Grimmauld Place 12.

Pozytywny nastrój pękł niczym bańka mydlana, gdy okazało się, że Harry chce porozmawiać o kłótniach z Hermioną. Ron zdenerwował się na sugestię, że powinien odpuścić w sprawie urządzania domu. Tego było za wiele! Zawsze był ostatni. Przez większość życia nie miał niczego, co nie było używane przez kogoś z rodziny. Ciągle nosił zużyte i za małe ubrania. Nawet pościel z Armatami z Chudley dostał po Billu. Hermiona zamiast pójść z nim na bal bożonarodzeniowy wolała Kruma. Wszyscy myśleli o nim, że jest przydupasem Harry’ego. Naśmiewano się z tego, że jest biedny. Nikt też nie wierzył, że będzie kiedyś z Hermioną. Nie raz słyszał pytanie co taka mądra dziewczyna robi z kimś takim jak on. Ona sama chyba zaczęła tak myśleć, ponieważ miała wobec niego same wymagania nie dając w zamian prawie nic!

Harry zdawał się podzielać pogląd, że Hermiona jest wspaniała i powinna o wszystkim decydować. Nie chciał przyznać mu racji w sporze dotyczącym smoczej kanapy. Ron się zastanawiał dlaczego ludziom tak trudno zaakceptować łuski, skoro biały materiał jest równie nudny niczym krajanka Hagrida? Rudzielec dopiero teraz zaczynał rozumieć pół-olbrzyma. To jest okropne, gdy nikt inny nie podziela twojego entuzjazmu.
- Życie jest do dupy – zakomunikował sam sobie w myślach i wszedł do domu. – Wszyscy się mnie czepiają, a najbardziej…

Nie dokończył rozmyślań, ponieważ gwałtownie stanął w miejscu. Z powodu zdumienia opadła mu szczęka. W salonie czekał na niego nakryty stół. Hermiona wyjęła ich najlepszy obrus, na to położyła zabytkową porcelanę odziedziczoną po swojej babci. Wokół stołu latały leniwie zapalone świece. Do nozdrzy Rona doleciał smakowity zapach wydobywający się z kuchni.
- Jesteś wreszcie! – zaświergotała Hermiona, gdy wychyliła się przez próg. – Rozbierz się i usiądź przy stole, a ja zaraz do ciebie dołączę!

Ron nie mógł uwierzyć w to co zobaczył. Przecież była na niego zła! Więc o co chodziło z tym wszystkim? Pięć minut później Hermiona weszła do salonu niosąc upieczone camemberty z żurawiną. Do tego dodała chrupiące bagietki. Gdy odwróciła się, aby podejść do barku po wino, Ron zauważył, że jego narzeczona ma na sobie tylko fartuszek, stringi i obcasy. Poczuł, że robi mu się zarazem gorąco i ciasno w spodniach.
- Skąd ta nagła zmiana? – wychrypiał.
- Doszłam do wniosku, że musimy się pogodzić – oznajmiła beztrosko Hermiona podczas nalewania wina do kieliszków. – Kłócimy się, a przecież mamy się pobrać. Przemyślałam sobie to i owo.
- Super – mruknął Ron z zadowoleniem. – To znaczy, że pozwolisz mi przerobić salon? – palnął zanim zdążył ugryźć się w język.

Spojrzał się ze strachem na Hermionę. Musiał wszystko zjebać! Nie może wytrzymać nawet pięciu minut bez popełnienia gafy!
- Pozwalam ci – oznajmiła czarownica i zachichotała na widok otwartych ust Rona. – Ja zajmę się kuchnią i pozostałymi sypialniami. Uważam, że nie ma sensu kłócić się o takie pierdoły – wyjaśniła i upiła łyk wina. – Nasze relacje są ważniejsze niż wygląd kanapy.
- Kocham cię! – wyjęczał Ron i rzucił się w stronę ukochanej aby złożyć na jej ustach długi i namiętny pocałunek.

***

Nora wydawała się cichym i spokojnym miejscem, odkąd Molly i Artur zamieszkali w niej sami. Dzieci wyprowadziły się i zaczęły życie na własną rękę. Pani Weasley czasem tęskniła za tymi czasami, gdy było gwarno. Dlatego starała się organizować wszelkie przyjęcia rodzinne u siebie. Nie było niczego lepszego niż ujrzenie twarzy swoich dzieci, a teraz miała jeszcze wnuczkę. Malutka Victorie nie miała miesiąca, ale Molly już zaczęła przygotowania do uroczystości Nadania Imienia. Był to stary zwyczaj czarodziejów, który wywodził się z czasów, gdy niemowlęta często umierały. Dzieci nie były nazywane, aż do trzeciego miesiąca życia. Wtedy wierzono, że największe niebezpieczeństwo minęło i wydawano przyjęcie z tej okazji. Teraz rodzice nadawali imię od razu, ale zwyczaj pozostał.

Po długich namowach Bill z Fleur zgodzili się urządzić przyjęcie w Norze. Pani Weasley argumentowała to faktem, że w Muszelce nie było dość miejsca, aby zmieściła się cała rodzina. Obecni mieli być także rodzice i siostra Fleur. Wymagało to dużej ilości czasu i pracy, a Molly miała zarówno czas, jak i potrafiła harować jak Skrzat Domowy. Młode małżeństwo przy małym dziecku mogło co najwyżej pomarzyć o wyspaniu się, a nie o urządzaniu przyjęcia.

Z tego powodu pani Weasley wrzuciła proszek Fiuu do kominka i przeniosła się do domu Rona i Hermiony. Chciała zaprosić ich na Nadanie Imienia Victorie. Nie zdążyła wyjść z paleniska, gdy jej oczom ukazał się przerażający widok. Pierwszą jej myślą było to, że wylądowała w jednym z tych okropnych domów rozpusty na ulicy Śmiertelnego Nokturnu. Już miała wycofać się, gdy zobaczyła zdumione twarze Hermiony i Rona.
- Mamo, co ty tu robisz? – spytał się rudzielec i wyłączył pośpiesznie telewizor, który przestał wyświetlać film.

Molly weszła bez słowa do salonu i rozejrzała się uważnie. Jej mina zdradzała co raz większą złość. Hermiona, która siedziała na smoczej kanapie z notatnikiem w ręku uśmiechnęła się blado do przyszłej teściowej.
- Ja myślałam, że wy się kłóciliście o kolory! – wyrzuciła z siebie pani Weasley i przeszyła wzrokiem swojego syna. – Ron! To twój pomysł! Dam sobie różdżkę złamać, że to ty!
- Mi się podoba! – oznajmił rudzielec obrażonym tonem.
- RONALDZIE WEASLEY! TO WYGLĄDA JAK NAJTAŃSZY BURDEL! – ryknęła Molly. – Kochana, nie przeszkadza ci to? – spytała się chłodno Hermiony.
- Niestety – westchnęła dziewczyna i zrobiła smutną minę. – Prawie się rozstaliśmy z tego powodu, więc stwierdziłam, że pozwolę Ronowi urządzić salon. Uznałam, że będę się spotykać z urzędnikami z Ministerstwa Magii w restauracjach albo w stołówce. Miłość jest ważniejsza – zakomunikowała poważnym tonem.

Pani Weasley pokonała przestrzeń dzielącą ją od syna niczym tygrys rzucający się na ofiarę. Złapała go za ucho i pociągnęła mocno.
- MASZ ZARAZ ZROBIĆ TUTAJ PORZĄDEK! – zagrzmiała. – NIE TAK CIĘ WYCHOWAŁAM! HERMIONA CIĘ KOCHA I Z MIŁOŚCI POZWALA CI NA ZBYT WIELE! MIEJ TROCHĘ PRZYZWOITOŚCI I SZACUNKU DO SWOJEJ NARZECZONEJ! NIE POZWOLĘ ABYŚCIE MIESZKALI W BURDELU! CO LUDZIE SOBIE POMYŚLĄ! WSTYD I HAŃBA!
- Ał, ała, mamo, przestań! – jęczał Ron starając się wyrwać z uścisku rodzicielki. – No dobrze! Tylko mnie puść! – zawył czując, że za chwilę straci ucho. – Zrobię co każesz!
- Bardzo cię przepraszam kochanie – powiedziała czule Molly, gdy usiadła koło Hermiony. – Musiałam gdzieś popełnić błąd… nie wiem sama gdzie… dlatego wyrósł na takiego nieczułego drania… Jak mógł w ogóle nie pomyśleć, że możesz mieć przez to problemy w pracy? Przecież trzeba zapraszać innych do domu! Nie wziął również pod uwagę tego, że mieszkacie wśród mugoli! Jak zobaczą co macie w salonie to od razu się domyślą, że coś jest nie tak! To tutaj, to jest burdel! – popatrzyła się ze zgrozą na żyrandol. - Ron, naprawdę czasem nie myśli… Może powinniśmy być z Arturem bardziej surowi wobec niego? Za bardzo mu darowaliśmy…
- Mamo! Przestań się, żalić - fuknął rozeźlony Ron. – Przecież zrozumiałem!

Hermiona nic nie odpowiedziała. Kiwała ze zrozumieniem głową i pocieszała swoją przyszłą teściową klepiąc ją po dłoni. W głębi duszy była bardzo zadowolona z obrotu spraw. Z przyjemnością patrzyła jak Ron przy pomocy różdżki zmienia wystrój pomieszczenia na taki, który przypomina ten z katalogu Ikei. Meble w salonie straciły swój średniowieczny styl, a zyskały minimalistyczną biało-kremową formę. Młodsza z czarownic pozwoliła sobie na ukradkowy uśmiech. Wystarczyła rozmowa z Kamini i informacja od pana Weasleya, że Molly wpadnie do nich niedługo z wizytą. Potem wszystko potoczyło się gładko. Hermiona pomyślała, że jeszcze nie raz wpadnie do sąsiadki na pogaduszki. Zwłaszcza po tym jak się przekonała, że rzeczywiście matka ma zawsze rację.