wtorek, 24 października 2017

Powojenne życie Hermiony G.: Rozdział 79 – Śmierciożercy nie wybaczają


- Musisz mi wybaczyć! Zrozum, po tym, czego się dowiedziałem, byłem wstrząśnięty. Miałem prawo czuć się źle i dlatego nie wytrzymałem. Nawet nie raczyłaś mnie poinformować, że coś jest na rzeczy. Przepraszam, że tak zareagowałem, ale spróbuj zrozumieć moją sytuację. Dowiedziałem się o rzeczach, które nie śniły się nikomu. Nawet gdybym komuś o tym powiedział, to i tak nikt by mi nie uwierzył bez żadnego dowodu, a sama wiesz, że go nie mam…
Hermiona wycelowała nos w sufit i wymownie milczała, co było jej jedyną reakcją na słowa mężczyzny. Jego przeprosiny niewiele ją obchodziły. Była obrażona, za to, jak ją potraktował. Na wybaczenie musiał sobie zasłużyć.
- Tak, wiem, że wziąłem ten kontrakt, ale chciałem was nastraszyć – tłumaczył Kingsley skruszonym tonem. – On tak naprawdę niczego nie dowodzi. Mogłaś razem z ojcem słuchać się Severusa z zupełnie innego powodu. Przecież niczego bym wam nie udowodnił.
- Trzeba było wyjść na dwór i wziąć kilka oddechów na uspokojenie. Teraz nie miałbyś problemów – rzuciła Hermiona z przekąsem.
Nie wzruszyła jej wiadomość, że Mafalda jest wściekła z powodu straty najlepszej asystentki, jaką dotychczas miała. Astoria Greengrass zajęła miejsce koleżanki i Hermiona nie zamierzała pozbawiać jej awansu. Miała teraz o wiele ważniejszy cel w życiu i to jemu poświeciła się w pełni. Thierry nie skontaktował się z nią od czasu feralnego wieczoru. Młoda kobieta przepłakała całą noc, aby rano zrozumieć, że religia i magia wykluczają się wzajemnie dla niektórych mugoli. Ona i jej rodzice nie mieli z tym problemu, ale najwidoczniej Thierry nie był w stanie tego faktu zaakceptować. Żałowała, że jej kolejny-już-były-narzeczony nie był w stanie pozbyć się uprzedzeń. Jego milczenie zinterpretowała jako koniec związku, ponieważ poprzednim razem dał znać, że żyje i pamięta o niej. Od dwóch tygodni nie wysłał pocztówki, nie napisał e-maila lub esemesa, a połączenia telefoniczne odrzucał. To utwierdziło Hermionę w przekonaniu, że powinna skupić się na odnalezieniu sposobu, aby ożywić Sylfion.
- Mam nadzieję, że pojawisz się na obchodach Dnia Zwycięstwa. Przecież impreza nie może się odbyć bez jednej z najważniejszych bohaterek – Kingsley uśmiechnął się do rozmówczyni.
- Niedoczekanie twoje! – pomyślała i powiedziała głośno, co o tym sądzi – po pierwsze, mam inne plany. Po drugie, nie zamierzam być twoją maskotką, po tym, jak mnie potraktowałeś. Kazałeś mi zniknąć ze świata czarodziejów, więc to robię.
- Ale zrozum…
- Nie! – warknęła czarownica. – Ty masz to zrozumieć! Nie pojawię się tam! Chociaż… - zamyśliła się na chwilę – nie, nie chcę pozować do zdjęć z Ronem.
- On nie przyjdzie – poinformował ją Kingsley.
- Harry ci wystarczy. Niech on robi za maskotkę – Hermiona wzruszyła ramionami. – Zamierzam w tym dniu pracować z Severusem. Tylko tyle mam ci do powiedzenia. Żegnam – oznajmiła ostro i wskazała palcem na drzwi.
- Coś jesteś dzisiaj przewrażliwiona, ale spróbuj pomyśleć logicznie. Gdybyś wróciła do Ministerstwa Magii, mogłabyś przeforsować ten swój projekt dotyczący skrzatów domowych, który przekazałaś mi pół roku temu… - kusił czarnoskóry czarodziej.
- Nie mam zamiaru być częścią tej patologii! – oburzyła się Hermiona. – Mam dość układów, układzików, trzymania na stanowiskach niekompetentnych jednostek, przekupstwa, szantaży i ukrywania prawdy! Jestem tym zmęczona! – oświadczyła z mocą.
- Wspominałem, że wysyłam Amosa Diggory’ego na emeryturę? – zapytał Kingsley niby mimochodem, co doprowadziło czarownicę do jeszcze silniejszego wzburzenia.
- Nie, znaczy nie! – krzyknęła. – Wynoś się z mojego domu!
Pokazała ministrowi magii swoją różdżkę, aby go postraszyć, że jest gotowa jej użyć. Przez niego traciła cenny czas, który mogła spożytkować na badania.
- Dobrze. Jak chcesz być taka uparta, to sobie bądź! – zirytował się Kingsley. – Pamiętaj, że więcej nie ponowię mojej oferty!
- Mam to w dupie – Hermiona oświadczyła złośliwie, powtarzając jego słowa, które wypowiedział w jej salonie przed dwoma tygodniami.
- Nie sądziłem, że z takiej mądrej czarownicy może wyrosnąć taka idiotka! – Kingsleyowi zaczęły puszczać nerwy, gdy zrozumiał, że jego przeprosiny i próby przekupstwa nie przyniosą rezultatu.
- Przecież jestem tylko durną mugolaczką – skwitowała Hermiona, otwierając drzwi. – Mam nadzieję, że się więcej nie zobaczymy w najbliższym czasie.
- Ja też mam taką nadzieję! – prychnął minister magii i opuścił dom czarownicy.

***

Drugiego maja dwa tysiące drugiego roku przypadała czwarta rocznica śmierci Voldemorta, upadku śmierciożerców i końca wojny czarodziejów. Właśnie ten dzień został uznany za idealny do przeprowadzenia ataku. Zegar stojący w salonie wskazywał czwartą nad ranem, gdy zamaskowane postaci zbliżyły się do domu Hermiony i Severusa.
- Gotowy? – zapytała pierwsza z nich.
Odpowiedziało jej skinienie czarnego kaptura.
- W takim razie zaczynamy.
Uliczne lampy zgasły i jedna z postaci przeskoczyła płot, a następnie pobiegła na tył domu. Druga ustawiła się przed frontem i uniosła różdżkę w górę, celując w okno na piętrze.
- Trzy, dwa, jeden – odliczył głos i zaklęcie poleciało w stronę pokoju Hermiony.
Dźwięk stłuczonej szyby i odgłos płomieni gwałtownie obudziły czarownicę. Natychmiast wyskoczyła z łóżka, chwytając różdżkę, która leżała na małej szafce koło lampki nocnej i z instynktem godnym aurora, oceniła błyskawicznie sytuację. Firanki, biurko, szafa i dywan trawił zielony ogień, który zaczynał pełznąć w jej stronę. Z ulgą stwierdziła, że to nie Szatańska Pożoga, ponieważ już by nie żyła, ale nadal nie było jej do śmiechu. Musiała jakoś wydostać się z pomieszczenia, w którym zaczęło robić się gęsto od dymu. Hermiona padła na podłogę i na czworakach starała się posuwać w stronę drzwi.
- Aquamenti! – wydusiła z siebie z trudem, ponieważ gryzący dym dostał się do jej płuc.
Z różdżki wypłynął silny strumień wody i zaczął zalewać pokój, ale czarownica zrozumiała, że to było zbyt mało, aby zgasić płomienie. Jedynym wyjściem z niebezpiecznej sytuacji było utorowanie sobie drogi do drzwi i wzięcie nóg za pas. Pierwsza część planu poszła jej bardzo dobrze. Z ucieczką z domu był problem, ponieważ przedpokój również był pełen dymu. Hermiona padła na podłogę i zaczęła pełznąć w stronę schodów, starając się nie wciągać toksycznych wyziewów do płuc. Będąc prawie u celu, usłyszała, jak coś ciężkiego walnęło w drzwi do pokoju Severusa, które otworzyły się gwałtownie i ich właściciel padł nieprzytomny koło współlokatorki. Mimo panującego mroku i gryzącego dymu, który sprawiał, że oczy miała pełne łez, Hermiona zdołała złapać czarodzieja za ramiona i pociągnęła go w dół schodów, starając się jednocześnie robić to w miarę łagodnie. Była w połowie drogi, gdy jakiś mężczyzna wyważył drzwi wejściowe i krzyknął:
- Jest tu ktoś!?
- Jesteśmy… tutaj! – pisnęła Hermiona, czując, że ledwo może oddychać.
Silne, męskie ręce złapały ją i wyniosły na ulicę przed domem, gdzie od razu zebrał się wokół niej tłum gapiów i osób chętnych do pomocy.
- Żyjesz kochanieńka? Nic ci nie jest? – dopytywała Kamini, która wyraźnie zapomniała, że ma uraz do niedoszłej dziewczyny Deva.
- Co z Severusem? – wychrypiała Hermiona, nie będąc w stanie myśleć o sobie.
- Dzwonił ktoś po karetkę!? – krzyknął jeden z sąsiadów, który brał udział w akcji ratunkowej. – On ledwo oddycha!
Jak na zawołanie rozległy się syreny i przed dom podjechały dwa wozy straży pożarnej. Wyskoczyli z nich strażacy, którzy rozpędzili tłum i przystąpili do gaszenia pożaru, który zaczął trawić także parter i dach sąsiadów.
- Czemu to się pali na zielono!? – Hermiona usłyszała zdumiony okrzyk.
Nawet gdyby ktoś się jej spytał o przyczynę, to i tak nic by nie odpowiedziała. Wykorzystała zamieszanie i podbiegła do Severusa, który leżał na trawniku w pozycji bocznej ustalonej. Nie zważając na protesty czuwających przy nim sąsiadów, padła przy nim na kolana i przejechała zdrową dłonią po jego długich włosach.
- Nie odchodź, proszę – szepnęła, gdy pochyliła się nad nim, a jej gorące łzy znalazły się na jego policzku. – Potrzebuję cię…
Poczuła, jakby żelazna dłoń zacisnęła się wokół jej serca, gdy patrzyła na jego trupiobladą twarz. Modliła się w duchu, aby przeżył. Dopiero gdy ktoś się odsunął, aby zrobić miejsce dla ratowników, którzy przyjechali na miejsce zdarzenia, Hermiona dostrzegła błysk światła, które odbiło się od czegoś, co Severus miał w kieszeni piżamy. Szybko wyjęła z niej fiolkę z Sylfionem i przycisnęła do swojej piersi, dziękując niebiosom, że pomyślał o nim.
- Proszę pójść z nami do karetki – Hermiona poczuła dłoń na swoim ramieniu, zanim usłyszała głos ratowniczki medycznej, która najwyraźniej dowiedziała się od kogoś, kogo ma przebadać.
- A on?
- Moi koledzy się nim zajmą – odparła kobieta, prowadząc czarownicę do żółto-zielonego samochodu.
Tam zrobiła standardowe badania, które wykonuje się w takich sytuacjach. Ku zdziwieniu ratowniczki, Hermiona nie wykazywała nawet najmniejszych oznak zatrucia dymem lub poparzenia dróg oddechowych. Czarownica zachowała dla siebie fakt, że magia w jej krwi sprawiła, że zdrowiała szybciej niż mugole, a niektóre choroby w ogóle się jej nie imały.
- Zostawcie mnie! Jeśli jeszcze raz poczuję, że któryś mnie dotknął, to przysięgam, że już nigdy więcej nie użyje tej ręki! – Hermiona prawie podskoczyła z radości, gdy usłyszała znajome warczenie, tak bardzo charakterystyczne dla Severusa.
Odwróciła się do niego i wyszczerzyła zęby.
- Ty żyjesz!
- A czemu niby miałbym nie żyć!? – Snape parsknął i wyskoczył z karetki, umykając ratownikom.
- Panie, tak nie można! – krzyknął z oburzeniem jeden z nich. – Przed chwilą umierałeś!
- Ale już mi przeszło – wycedził czarodziej, zapinając koszulę na piersi, która została rozpięta do badania.
- Jeśli nie zgadza się na leczenie, to musi pan podpisać odpowiednie oświadczenie…
- Podpiszę cokolwiek, tylko dajcie mi już spokój!
Hermiona poszła w ślady Severusa i także złożyła swój podpis, który świadczył, że nie chce pojechać do szpitala na badania. Tłum rozszedł się powoli do domów, gdy zobaczył, że pogorzelcom nic nie jest, a straż pożarna zgasiła płomienie.
- Chyba Ian nie będzie zadowolony – mruknął czarodziej, obserwując strażaków oraz policję wchodzących i wychodzących z domu.
- Jesteś pewien, że nie powinieneś jechać do szpitala? – zapytała czarownica, gdy Severus mocno zakaszlał.
- Nie przesadzaj! Wiesz, że zaraz mi przejdzie – odparł ochrypłym głosem.
Dziewczyna nic nie powiedziała. Zrozumiała, że właśnie straciła dorobek swojego życia. Różdżka musiała jej wypaść, gdy ciągnęła Severusa po schodach. Koralikowa torebka wisiała na oparciu krzesła, które stało przy biurku. W niej miała swoje dokumenty, klucze do samochodu i domu, komórkę oraz portfel. Skoro płomienie wyszły na dach, to oznaczało, że ogień strawił także szafę z ubraniami, łazienkę z kosmetykami i pokój Suzanne z zabawkami oraz biblioteczką.
- Twój pokój też ktoś podpalił? – zapytała szeptem Hermiona, gdy wspięła się na palce, aby być jak najbliżej ucha Severusa.
- Tak – odparł cicho, pochylając się do niej i muskając jej twarz swoimi włosami. – Wszystko przepadło. Dobrze, że Felixa nie było…
- Na szczęście mamy to – Hermiona ostrożnie otworzyła dłoń, w której trzymała fiolkę.
- No, no, no! – rozległ się za ich plecami podniecony okrzyk Rity Skeeter. – Miałam nosa, aby tutaj zajrzeć!
Hermiona szybko schowała fiolkę w dłoni. Właśnie wtedy błysnął flesz z aparatu pomagiera dziennikarki. Dziewczyna zaczerwieniła się, gdy oświeciło ją, że ma na sobie spraną piżamę w tęczowe jednorożce, którą dostała od mamy w zeszłe święta.
- Pamiętaj, że miałaś nic nie pisać na… - zaczęła mówić, ale została uciszona.
- Tak, tak, wiem – oznajmiła Rita z miną wyrażającą znudzenie. – Zapewniam cię, że mój artykuł nie dotyczy was, tylko tego, co się stało w ciągu ostatniej godziny.
- Czyli co? – zainteresował się Severus.
- To – dziennikarka wskazała na dom, z którego ciągle wydobywał się dym. – Ktoś postanowił uświetnić Dzień Zwycięstwa i zaatakował wszystkich waszych znajomych z Zakonu Feniksa oraz Gwardii świętej pamięci Albusa.
Hermiona jęknęła ze zgrozy, czując nieprzyjemny dreszcz, który przebiegł po jej kręgosłupie. Co z innymi? Czy ktoś zginął? Jaki jest bilans strat? Nie zdążyła dowiedzieć się nic na ten temat, ponieważ podszedł do niej policjant, pytając, czy to jej dom się spalił. Była zmuszona wyjaśnić mu parę kwestii, a potem pożyczyła od niego telefon komórkowy.
- Ian? Mamy problem. Dom się spalił. Musisz koniecznie tutaj przyjechać – oznajmiła zaspanemu mężczyźnie, gdy odebrał połączenie.
Rita była zła, ponieważ policjanci kazali jej się niezwłocznie oddalić, gdy perfidnie podsłuchiwała, co Hermiona z Severusem mówili na temat pożaru. Ani jedno, ani drugie nie zdradziło jego magicznej przyczyny i twierdzili, że nie mają pojęcia, skąd się wziął zielony płomień. Ian szybko przyjechał na miejsce i załamał się pod wpływem tego, co zobaczył. Karetka zabrała go do szpitala, ponieważ padł na kolana i przestał kontaktować się z otoczeniem. W tym czasie Hermiona powiadomiła swojego ojca, a ten przyjechał po nią oraz Severusa i zabrał ich do siebie do domu.

***

Gawain Robards potarł ręką zmęczone oczy. Nie spał od prawie dwudziestu sześciu godzin i zaczynał mieć tego dość. Tegoroczny Dzień Zwycięstwa okazał się naprawdę niezapomniany. Śmierciożercy pokazali, że istnieją i potrafią terroryzować społeczeństwo, jeśli zechcą. Gawaina zwłaszcza niepokoił fakt, że zaczęli wpływać na młodsze pokolenie. W Hogwarcie ukazały się napisy na ścianie: „śmierciorzercy żondzą” oraz „śmierć wrogom czystokrwistych”, a także dokonano kilka drobnych aktów wandalizmu, jak wpuszczenie powiększonych ślimaków do ogródka Hagrida. Szkoła była bezpiecznym miejscem dla osób, które otwarcie sprzeciwiły się Voldemortowi. Reszta nie miała tyle szczęścia. Ucierpiała właściwie cała rodzina Weasleyów, którym spalono domy, oprócz Muszelki Billa, który nigdy nie zdjął z niej Zaklęcia Fideliusa. George dodatkowo stracił towar w sklepie na ulicy Pokątnej. Augusta Longbottom złamała nogę, gdy zmuszona była skakać z okna z pierwszego piętra, Gospoda pod Świńskim Łbem została zrujnowana, Lovegood stracił maszyny do drukowania „Żonglera”, Harry był akurat na służbie, a Ginny na wyjeździe, więc tylko ich skrzat uległ poparzeniom, a Kingsley sam opanował pożar. Wszystko było zorganizowaną akcją, która miała na celu pokazać, że śmierciożercy nie zapominają i nie wybaczają. To był bardzo zły znak i Gawain o tym wiedział.
- Gdzie raport? – Kingsley wpadł do jego gabinetu bez pukania. – Miał być na moim biurku pół godziny temu! – warknął.
- Robię, co mogę! – Robards odpowiedział mu takim samym tonem.
- Czy policja, straż i pogotowie, które przyjechało do Hermiony, ma wymazaną pamięć?
- Tak, grupa amnezjatorów dopiero przed chwilą wróciła – rzucił gniewnie szef aurorów.
- Ty się tak nie denerwuj – ostrzegł minister magii. – Wiem, jak to jest, ale po wszystkim dostaniecie wolne i dodatkowy zastrzyk galeonów.
- Na razie to marzę o wyspaniu się.
- A ja marzę o społeczeństwie, w którym śmierciożercy nie grasują po nocy, paląc domy bohaterów wojennych, w tym mój. Złapaliście kogoś?
- Nie, ale umieściliśmy w Azkabanie wszystkich, których podejrzewaliśmy o związek z atakami. Czekają na przesłuchanie – mruknął Gawain. – Szkoda, że nie pozwalasz mi przymknąć Snape’a – dodał ze złością.
- Nie, jego musimy tylko obserwować – oświadczył Kingsley z powagą.
- Co ci na nim tak zależy? Myślałem, że masz go dość po aferze z Sarą Jones – zauważył Robards.
- Nie możemy ignorować dłużej faktu, że jest jednym z najbardziej utalentowanych czarodziejów. Ostatnio popełniłem błąd i muszę to naprawić…
- Chyba nie wierzysz, że to on uratował matkę Hermiony? To śmieszne!
- Mógłbyś się zdziwić, gdybyś wiedział, w co wierzę – odparł Kingsley. – On ma wielkie możliwości i to byłby błąd, gdybyśmy zaprzepaścili szansę na to, aby się do nas przyłączył. Trzeba się wkupić w jego łaski.
- Gadasz jakby trwała wojna – Gawain skrzywił się z niesmakiem.
- Kto wie… - odparł czarnoskóry czarodziej i zamyśliwszy się, wyszedł z gabinetu kolegi.

***

Severus myślał, że mieszkanie u państwa Granger sprawi, że w ciągu kilku dni będzie miał dość i przeniesie się na zaplecze swojego zakładu. Miał w planach kupno materaca i spędzenie kilku samotnych tygodni, zanim ekipa budowlana upora się z remontem domu, ale jego plany kompletnie nie wypaliły. Najpierw ze zdumieniem stwierdził, że całkiem nieźle mu się mieszka w starym pokoju Hermiony, który teraz był przerobiony na pokój dla gości. Okazało się, że pożar nie uszkodził mocno jego zaczarowanego kufra i większość rzeczy ocalała. Dlatego od razu mógł się wprowadzić do nowego miejsca. Gorzej było z Hermioną, która musiała zamieszkać z Suzanne. Jej rzeczy akurat przepadły i jej nowym hobby było narzekanie, że jej starannie wybrana garderoba, kosztująca majątek, znalazła się w niebycie. Stopniowo to nadrabiała, racząc Severusa monologami na temat stosunku ceny do jakości oraz dlaczego warto inwestować w znaną markę. Czarodziej szybko zdał sobie sprawę, że wcale nie przeszkadza mu jej paplanina. Może nie słuchał jej wyjątkowo uważnie, ale często przyznawał jej w duchu rację. Podchodziła do zakupów, jak do elementów układanki, które zostały porozrzucane w różnych miejscach. Miała cel i strategię, a to stanowczo odstawało od informacji, które posiadał Severus. Został nauczony, że baby kupują byle co i działają impulsywnie. Sam sobie się dziwił, że temat zakupów go zainteresował. Tłumaczył to tym, że wolał jej słuchać i być z nią w dobrych stosunkach, niż wrócić do wielotygodniowego milczenia i ignorowania się wzajemnie. Przyzwyczaił się do jej obecności i nie w smak by mu było, gdyby to się skończyło.
Kolejną rzeczą, która zaskoczyła Severusa, były jego stosunki z rodziną Hermiony. Fakt, że Suzanne go uwielbiała, już dawno zaakceptował i był dla niego tak oczywisty, jak to, że słońce świeci. Nadal uważał dzieci za przebrzydłe bachory, które powinny zniknąć z powierzchni ziemi, ale tę jedną trzylatkę mógłby adoptować, gdyby okazała się czarownicą. Dziewczynka miała potencjał. Słuchała się go i była całkowitym przeciwieństwem rozwydrzonej dzieciarni, która działała mu na nerwy. Jako że jej rodzice żyli, to na razie nie było szansy, aby Suzanne potrzebowała opieki. Pani Granger była wyjątkowo miła dla swojego gościa i robiła wszystko, aby uprzyjemnić mu pobyt. Gotowała, sprzątała i starała się zabawiać go rozmową. Zawsze miała dla niego jakieś miłe słowo, a ostatnio nawet kupiła mu bambosze, twierdząc, że nie chce, aby zmarzły mu nogi. Severus uważał, że taki prezent w maju jest bezsensowny, ale zmusił się do uśmiechu i wymamrotania podziękowania. Pan Granger siedział zazwyczaj w pracy, ale starał się dorównać żonie. Nigdy nie zapomniał zapytać gościa o to, jak mu dzień minął, zapraszał na piwko, czy oglądanie meczu. Severus wprawdzie miał uraz do wszystkiego, co mugolskie, ale po jakimś czasie stwierdził, że niektóre rzeczy wcale nie są takie złe.
U niego w domu nigdy nie panowała atmosfera życzliwości i wzajemnego zrozumienia. Grangerowie bez wątpienia kochali się i wspierali. Nie mieli oporów, aby śmiać się i wygłupiać w swoim towarzystwie. Tego Snape nigdy nie doświadczył. Ze swojego mugolskiego życia pamiętał tylko gniew, ból i upokorzenie. Dlatego początkowo trudno było zaakceptować fakt, że wszyscy go lubią i szanują. Podświadomość szeptała mu, że ich zachowanie jest tylko na pokaz, że tak naprawdę nim gardzą. Wiedział, co zrobił i jak wiele mu zawdzięczają, ale jednocześnie nie rozumiał, dlaczego go za to po prostu lubią, zamiast wielbić i podlizywać się mu na każdym kroku, skrycie zazdroszcząc umiejętności. Z tego powodu chwilę trwało, zanim uświadomił sobie, że inni mogą go akceptować takim, jakim jest.
- Chcesz coś mocniejszego do kolacji, Severusie? – pan Granger mrugnął do niego łobuzersko, gdy szedł do barku z alkoholami.
- Miałeś rację, ta mieszanka przypraw jest świetna! Dobrze, że posypałam nią kurczaka – chwaliła czarodzieja Jean, podczas krojenia mięsa.
- Jeśli chcesz Suzanne, to mogę ci opowiedzieć po kolacji historię o smokach, które widziałam – Hermiona rozbudzała wyobraźnię siostry.
- Super! – ucieszyła się dziewczynka. – Sev! Ty też je widziałeś?

- Tak, widziałem. Miałem nadzieję, że zjedzą kilkoro uczniów, ale nie udało się – oznajmił, siląc się na obojętność.

Hermiona z rodzicami parsknęła śmiechem w reakcji na to wyznanie i usiedli do stołu, gdzie zajęli się wesołą rozmową. Wszyscy się do siebie uśmiechali i dawali rady, gdy wychodziły na jaw jakieś problemy. Był to kolejny wieczór, podczas którego Severus obserwował uważnie tę cząstkę ich świata. Tylko że tym razem do jego głowy wpadła nowa, niespodziewana myśl. Poczuł, że od tej pory nie musi już nigdy wątpić. Zrozumiał, że w jakiś magiczny sposób, stał się częścią rodziny, o jakiej marzył, gdy był dzieckiem.


poniedziałek, 16 października 2017

Powojenne życie Hermiony G.: Rozdział 78 – Kingsley ma dość



Artykuł Rity zebrał swoje żniwo, a Hermiona ponownie znalazła się w centrum zainteresowania. Tym razem była zaskoczona, ponieważ większość ludzi z Ministerstwa Magii wcale nie wypytywało się o jej ślub z Thierrym lub chorą matkę. Zdecydowana większość zainteresowana była faktem, że tylko ona publicznie przyznała się, że utrzymuje kontakty z Severusem Snape’em. Zżerała ich ciekawość, ponieważ od dawna nikt go nie widział. Nieliczne osoby, które jakimś cudem wpadły na niego w Londynie, mogły się puszyć, że widziały skrawek jego płaszcza znikający za rogiem albo twarz ukrytą pod kapturem, gdy mijały go na ulicy Pokątnej. Wyobraźnię tłumu rozpalał fakt, że nikt nie wiedział, czym teraz zajmuje się Severus Snape oraz jak wygląda jego życie po wyjściu z Azkabanu. Hermiona zżymała się, gdy tylko dowiadywała się, że mało osób wierzy w to, że były mistrz eliksirów uratował jej matkę. Wprawdzie nikt nie powiedział jej w twarz, że kłamie i czasem ktoś poklepał ją po ramieniu, mówiąc, że ma szczęście, ale czuła, że atmosfera jest daleka od tej, jakiej oczekiwała. Podczas udzielania wywiadu Ricie, wyobrażała sobie, że wszyscy będą zaciekawieni, w jaki sposób Severus dokonał niemożliwego. Miała plan, aby uśmiechać się tajemniczo do zagadującej osoby i mówić „to sekret, którego nie mogę wyjawić”. Zamiast tego musiała odpowiadać dwadzieścia razy dziennie na pytanie: „gdzie jest Severus Snape i co robi?”. W miejscu uśmiechu na jej twarzy pojawiał się grymas, gdy mówiła, że to ściśle tajne. W tych momentach żałowała, że udzieliła wywiadu Ricie i przeklinała siebie za to, że wpadła na ten durny pomysł. Dziennikarka zaś była zachwycona, ponieważ okazało się, że musi zrobić dodruk swojej książki „Severus Snape-łajdak czy święty?” z powodu ogromnego zainteresowania.
Kulminacyjnym momentem, okazała się wizyta Kingsleya Shacklebolta u Hermiony w domu. Na początku nic nie zapowiadało katastrofy. Czarownica nawet ucieszyła się, że będzie mogła mu wszystko wyjaśnić, chwaląc Severusa, ale mina szybko jej zrzedła, gdy zobaczyła pochmurny wyraz twarzy, który malował się na twarzy czarnoskórego czarodzieja.
- Gdzie on jest? Nadal z tobą mieszka? – zapytał, zamiast się przywitać.
- Tak, jest na górze – odparła. – Czemu pytasz? – dodała, chociaż domyślała się, jaka jest odpowiedź na to pytanie.
- Severus! Zejdź na dół! – wrzasnął Kingsley z taką mocą, że zadrżały szyby w oknach.
- Tak mi się zdawało, że słyszę twój cudowny głosik – czarodziej w czerni pojawił się na schodach i nieśpiesznie zaczął po nich schodzić. – Nie musiałeś się tak drzeć, nie jestem głuchy – wyjaśnił, robiąc grymas.
- Mam nadzieję, że siądziemy teraz we trójkę i wszystko mi wyjaśnicie ze wszelkimi szczegółami – oświadczył Minister Magii, sadowiąc się na kanapie. – Chcę wiedzieć jakim cudem mugolka wyzdrowiała dzięki magii.
Severus nie usiadł. Stał przy stoliku do kawy i wpatrywał się w Hermionę, która poczuła, że musi mu w końcu powiedzieć o wywiadzie. Jego wzrok nie mógł oznaczać niczego innego, jak pytanie: „dlaczego mu powiedziałaś?”.
- Właściwie to wiedzą o tym wszyscy, ale nikt nie daje temu wiary – wyznała ze skruchą, gotowa zmierzyć się z pretensjami ze strony współlokatora. – Powiedziałam Ricie o tym, co zrobiłeś, ale bez większych szczegółów. Teraz wszyscy mają na twoim punkcie świra – dodała, uśmiechając się blado. – Chciałam, aby świat dowiedział się o twoim bohaterstwie…
Po tych słowach twarz Severusa stężała i zdawało się, że zamieniła się w kamień. Hermiona wiedziała, że czarodziej musi zdecydować, jak ocenić jej „występek”. Miała nadzieję, że pomimo nieprzyjaznej natury, zrozumie, że chciała dobrze.
- Pochwał nigdy za wiele, zwłaszcza gdy docierają do wielu ludzi – odparł, a czarownica odetchnęła z ulgą.
- Może byście najpierw powiedzieli mi, jakim cudem Severus uratował mugolkę!? – Kinglsey okazał swoją irytację, waląc pięścią w stolik. – Hermiona wsadziła różdżkę w gniazdo Bahanek, a ja muszę odpowiadać na niewygodne pytania! – warknął. – Kilka osób z mojego otoczenia zwróciło mi uwagę, że leczenie mugoli, którzy mają raka, jest niemożliwe! Każdy jeden, a zapewniam was, że są to eksperci w swoich dziedzinach, twierdzili, że rozprzestrzenianie takich kłamstw jest skandaliczne i powinienem was ukarać. Zwłaszcza Hermionę – głos Ministra Magii był wyjątkowo chłodny. – Znam was na tyle, że wiem, że coś takiego mogło się wydarzyć. Czekam na wyjaśnienia – przeszył rozmówców ostrym wzrokiem.
Hermiona już otworzyła usta, aby rozwiać wątpliwości, ale nie zdążyła nic powiedzieć, ponieważ Severus zgrabnie usiadł na kanapie, zasłaniając ją przed wzrokiem czarnoskórego mężczyzny. Jednocześnie złapał ją za dłoń i nieznacznie ścisnął. Od razu zrozumiała, o co mu chodzi: „nie odzywaj się, daj mi mówić”.
- Wykorzystałem ten sam rytuał, co Voldemort, gdy odrodził się na cmentarzu – wyjawił Snape jedwabistym głosem.
Wtedy Hermiona odważyła się zerknąć ponad ramieniem współlokatora na Kingsleya Shacklebolta. Mężczyzna wyglądał, jakby miał zamiar eksplodować. Jego nozdrza drgały niebezpieczne, a oczy spoglądały na Severusa z głęboką odrazą.
- Wróciłeś do czarnej magii! – zawołał oskarżycielskim tonem. – A ty o wszystkim wiedziałaś! – warknął w stronę Hermiony.
- Bo ona umierałaaa! Musiałam ją uratowaaać! – czarownica zawyła przeciągle, w chwili, gdy Severus dał jej kolejny, dyskretny znak. – Razem z moim… moim ojcem na wszystko się zgodziliśmyyy! Ja dałam krew, a on ciało!
- Że co? – Kingsley zamrugał gwałtownie oczami. – Przecież tamten rytuał…
- Razem z Albusem badaliśmy, jak Voldemortowi się to udało – Snape przystąpił do wyjaśnień. – Znaleźliśmy opis rytuału i skład eliksiru, a wtedy doszliśmy do wniosku, że krew wroga i ciało sługi nie jest konieczne. Albus był przekonany, że siła miłości lepiej podziała niż przymus.
- Chcesz mi wmówić, że nikogo nie skrzywdziłeś?
- Nie skrzywdził… – jęknęła Hermiona, udając, że ociera łzy. – Naprawdę się na to zgodziliśmy. Severus ma magiczny kontrakt, który podpisaliśmy.
Minister Magii z nieodgadnionym wyrazem twarzy oglądał dokument, gdy go otrzymał od byłego mistrza eliksirów. Czytał kontrakt parokrotnie, jakby analizował każde słowo, które wyszło spod ręki Severusa. Dlatego dopiero po kilkunastu minutach zdołał się odezwać:
- Szczegóły. Chcę wszystko wiedzieć – oznajmił ochrypłym głosem, z trudem ukrywając podniecenie.
- Albus szukał horkruksów Voldemorta, dlatego odnalazł sporo jego kryjówek. W jednej z nich był składzik, w którym znajdowały się składniki eliksiru – Severus nie miał najmniejszych problemów z kłamstwem. Lata praktyki sprawiły, że mało kto orientował się w jego gierkach. – Czarny… Voldemort chciał się zabezpieczyć na wypadek, gdyby drugi raz musiał odzyskać ciało. Otrzymałem to wszystko po śmierci Dumbledore’a…
- Zaraz, zaraz! – Kingsley nie krył oburzenia. – Dlaczego ty? Dlaczego o tym nie wiedzieliśmy? Przecież Gawain przeszukał cały twój dom!
Severus prychnął z pogardą i pochylił się w stronę rozmówcy.
- Robards jest tak wielkim idiotą, że nie jest w stanie znaleźć swojej bielizny bez pomocy skrzata domowego – wycedził jadowicie słodkim tonem. – Te składniki z przepisem były moją nagrodą za wierną służbę Albusowi. Pozwolił mi zrobić z nimi, co tylko chciałem. Mogłem uratować się przed śmiercią w razie potrzeby, ale oddałem wszystko matce Hermiony – oznajmił z naciskiem.
- Powinieneś go za to odznaczyć – dodała rozpromieniona czarownica. – To jego kolejny bohaterski czyn!
Ku zaskoczeniu Hermiony, Kingsley nadal nie wyglądał na zadowolonego.
- Rozumiem, że możesz zrobić więcej tego eliksiru na potrzeby Ministerstwa Magii? – zapytał chłodnym tonem.
- Oczywiście – przytaknął Severus, mając na twarzy drwiący uśmiech – o ile odnajdziecie roślinę zwaną Sylfionem, która wyginęła na początku średniowiecza.
Minister Magii wstał z kanapy, wpatrując się w Snape’a tak, jakby chciał go zamordować.
- Skąd Voldemort ją miał? – wycedził przez zaciśnięte zęby.
- Nie udało nam się tego ustalić.
- Podsumujmy… - zaczął mówić czarnoskóry czarodziej, a w jego głosie słychać było zimną furię – miałeś roślinę, która przestała istnieć około ośmiuset lat temu. Zrobiłeś z niej eliksir, który miał moc odnowienia ciała i wykorzystałeś go, aby uzdrowić mugolkę?
- Tak zrobiłem – Severus wstał i wyprostował się, dając do zrozumienia, że jest dumny z tego, co zrobił.
- CZYŚ TY OSZALAŁ!? – huknął Kingsley, wytrzeszczając oczy.
- To był dobry uczynek! – oznajmiła Hermiona, stając obok współlokatora. – Co masz przeciwko niemu?
- Dobry uczynek…? Dobry uczynek!? – twarz Ministra Magii wykrzywiła się z wściekłości. – On zmarnował coś tak wspaniałego na jakąś durną mugolkę!
Czarownica zaniemówiła. Wpatrywała się szeroko otwartymi oczami w człowieka, którego lubiła i szanowała. Zawsze imponował jej wiedzą, odwagą i umiejętnościami, brał udział w wojnie i zawsze wiedział, co jest dobre, a co złe. Tym razem było inaczej. Kingsley zmienił się nie do poznania. Piastowanie najważniejszego stanowiska w świecie czarownic i czarodziejów, sprawiło, że zniknęły wartości, które kiedyś wyznawał. Jego złość przypominała wybuchy gniewu Korneliusza Knota.
- Jak śmiesz tak mówić o matce Hermiony!? – zapytał Severus podniesionym głosem, a żyła na jego skroni pulsowała niebezpiecznie.
- Tak samo nazwałbym królową Brytyjską, gdybyś to ją uratował! – kiedy Kingsley przemówił, każda sylaba drgała wściekłym gniewem. – Mogłeś oddać składniki w dobre ręce! Nasze ręce! Departament Tajemnic już by się nimi zajął! Moglibyśmy sprawić, że nasze społeczeństwo byłoby niemal nieśmiertelne!
- I co bym z tego miał? Laurkę, którą mógłbym powiesić sobie na ścianie? – zakpił Snape.
- Ze względu na twoją dobrą wolę, może mógłbym zatrudnić cię przy produkcji tego eliksiru – odparł czarnoskóry czarodziej, ale Hermiona nie mogła oprzeć się wrażeniu, że nie mówił szczerze. – Byłbyś dobroczyńcą, a teraz jesteś nikim. Trzeba wiedzieć, kiedy kogoś poświęcić dla…
- WIĘKSZEGO DOBRA!? – weszła mu w słowo Hermiona, która ledwo mogła uwierzyć w to, co słyszy.
Kingsley zwrócił się do niej i zmusił się do okropnego uśmiechu.
- Myślę, że to był ostatni raz, kiedy jest o tobie głośno. Mam dość afer z twoim udziałem – oznajmił złowieszczym szeptem. – Od jutra jesteś bezrobotna. Zwalniam cię!
Świat zaczął wirować i gdyby nie Severus, to Hermiona byłaby właśnie w bliskim kontakcie z podłogą. W ostatnim momencie złapał ją w pasie i pomógł usiąść na kanapie.
- Nie… masz… prawa… - jęknęła, starając się zapanować nad oddechem i łzami napływającymi jej do oczu.
- Mam. Minister Magii może wszystko – padła odpowiedź podszyta złośliwością. – Od dzisiaj masz zniknąć z oczu naszego społeczeństwa, tak samo, jak Severus. Ucz się od mistrza.
- Przegiąłeś! – Snape wycedził przez zęby. – Przez tę całą władzę odbiło ci, tak samo, jak Knotowi!
- Mam to w dupie – Kingsley uśmiechnął się, gdy pozwolił sobie na brzydkie słowo. – Macie milczeć albo każę was zamknąć w Azkabanie za uprawianie czarnej magii – wsunął do kieszeni kontrakt. – To będzie dowód. Proponuję, abyś nie próbowała szukać pomocy u przyjaciół, bo oni także mogą mieć kłopoty – zerknął wymownie na Hermionę. – A ty nie próbuj mnie powstrzymać, bo Gawain zrobi ci z życia piekło – dodał, widząc, że Severus zrobił ruch ręką, jakby chciał wyjąć różdżkę. – Zaatakowanie Ministra Magii to poważne przestępstwo, wiesz? – zapytał z jadowitym uśmiechem, gdy podszedł do drzwi. – Miłego wieczoru! – powiedział nieszczerze i wyszedł na ulicę.
Dopiero wtedy Hermiona przestała powstrzymywać się i zalała się łzami. Całym jej ciałem wstrząsały dreszcze i pragnęła, aby jutro nigdy nie nadeszło. Została zwolniona! I to jeszcze z tak niesprawiedliwego powodu! Czuła, że ma ochotę umrzeć.
- Przestań wyć – oznajmił Severus, który siedział obok niej.
- Ale… co… ja… ze sobą… zrobię? – biadoliła czarownica.
- Pokażesz mu, że popełnił największy błąd swojego życia – oznajmił czarodziej i podsunął jej fiolkę pod nos.
- Co to? – zainteresowała się Hermiona i wytarła nos rękawiczką chorej dłoni.
- Sylfion – wyjaśnił Severus. – Zostawiłem trochę, aby przywrócić go do życia. Mógłbym wtedy…
- … uratować zarówno czarodziejów, jak i mugoli! – wykrzyknęła czarownica podnieconym tonem. – Jesteś wspaniały!
- Oczywiście, że jestem wspaniały – na policzkach czarodzieja wystąpiły rumieńce. – Tylko następnym razem, gdy mnie chwalisz, to rób to w trochę mniejszym zasięgu. Pomysł miałaś dobry, ale wykonanie fatalne – oświadczył. – Zasłużyłaś na Trolla, ale zlituję się nad tobą i wystawiam ci Nędzny.
- Och, dziękuję – Hermiona zachichotała nerwowo. – Rozumiem, że mam ci pomagać… tylko że najpierw muszę przeprowadzić się do rodziców… znaleźć pracę… następnie…
- Uspokój się, kobieto! – Severus przerwał współlokatorce wyliczankę. – Możesz pomagać mi przy pracach nad Sylfionem, a jednocześnie pracować w moim zakładzie – oświadczył z powagą.
Hermiona poczuła, że głos zamiera jej w gardle. Znowu poczuła ogromną falę wdzięczności, która zalewała ją niczym przypływ plażę. To był kolejny raz, gdy Severus jej pomagał, a ona wzruszała się z powodu jego dobroci, głęboko ukrytej pod maską pogardy.
- Chyba jestem zmuszona drugi raz dzisiaj powiedzieć, że jesteś wspaniały – wychrypiała, gdy emocje trochę opadły.
Przysunęła się do niego, najbliżej jak mogła i ścisnęła jego dłoń, swoją zdrową dłonią. Odpowiedział tym samym i mając na twarzy lekki uśmiech, odchylił się na oparcie kanapy. Hermiona poszła w jego ślady, tylko że oparła się bokiem, kładąc policzek na swoją prawą rękę. Gdyby chciała, mogłaby muskać opuszkami palców jego ramię. Wpatrywała się w Severusa z czułością, myśląc nad tym, jak bardzo się zmienił przez te wszystkie lata i jak wiele dla niej zrobił. Dzięki niemu nawet wyrzucenie z pracy nie wydawało się tak straszne.
- Dziękuję, że wziąłeś wszystko na siebie – wyszeptała.
- Nie chciałem, abyś miała kłopoty. Do Minerwy też by się dobrał, gdybyśmy o niej wspomnieli – odparł, patrząc w dal.
Hermiona chciała zaprotestować, ale poczuła, że jego palce delikatnie muskają jej palce. Raz w górę, potem w dół i z powrotem, następnie kreślił kółeczka, a każdy ten ruch sprawiał, że było jej coraz bardziej przyjemnie. Już dawno przyzwyczaiła się do jego dotyku, tylko że dotyczył on chorej dłoni, w której nie miała pełnego czucia. Zupełnie inaczej go odbierała, gdy chodziło o zdrowe palce. Miała ochotę, aby to trwało i trwało…
- Co ty robisz!? – usłyszała w głowie oburzony głos rozsądku. – Przypominam ci, że za godzinę masz pojawić się u swoich rodziców, aby zjeść z nimi kolację. Będzie tam Thierry. Pamiętasz? To twój narzeczony, którego kochasz!
- A nie mogłabym mieć dwóch mężczyzn jednocześnie…? – odpowiedziała rozsądkowi, zanim zdążyła się nad tym zastanowić.
- Idiotka! – warknął w odpowiedzi.
Czarownica westchnęła, czując, że zdrowy rozsądek ma rację. Pomysł był wyjątkowo głupi. Jeśli jakaś cząstka niej znowu miała ochotę na Severusa, to powinna tę chęć zdusić w zarodku. Taki związek byłby samobójstwem, nawet jeśli on się zmienił. To po prostu nie miało szansy się sprawdzić.
- Muszę iść. Umówiłam się z rodzicami – Hermiona szepnęła przepraszająco i wysunęła rękę z dłoni Severusa.
Dopiero wtedy zwróciła uwagę, że przez cały ten czas na nią nie patrzył. Wyraźnie był zajęty własnymi myślami i to, co wzięła za pieszczotę, mogło być bezwiednym poruszaniem palcami. Sama czasem gryzła końcówkę ołówka, gdy nad czymś się zastanawiała. Zrobiło się jej głupio, że wyobraziła sobie więcej, niż powinna, dlatego szybko pobiegła do łazienki, aby sprawdzić stan swojego makijażu, który na pewno rozmazał się w stopniu niepozwalającym na wyjście z domu.

***

Parkując na podjeździe rodziców, Hermiona poczuła, że jest zdenerwowana. Po krótkiej analizie własnych uczuć doszła do wniosków, że to z kilku powodów. Po pierwsze, nie widziała się z Thierrym od czasu ślubu, do którego nie doszło, czyli ponad miesiąca. Przez te wszystkie dni nie utrzymywali ze sobą kontaktu, nie licząc jego pocztówki z Austrii. Nie wiedziała czego się po nim spodziewać. Czy będzie nadal zły, czy już mu przeszło? Jak zareaguje na jej kłamstwa? Przecież nie może mu powiedzieć, że razem z rodzicami brała udział w czarno magicznym rytuale. Po drugie, nie wiedziała, czy Thierry przypadkiem nie zauważy, że coś stało się w jej rękę. Wprawdzie zrobiła nową rękawiczkę i przy pomocy Ginny transmutowała ją tak, że wyglądała identycznie, jak prawdziwa, ludzka kończyna, ale dotyk mógł go naprowadzić na to, że coś jest nie tak. Po trzecie, nie wiedziała jak wyznać rodzicom fakt, że Kingsley, którego równie jak ona lubili i cenili, okazał się podłym człowiekiem i zwolnił ją, ponieważ nie mógł położyć swoich łap na eliksirze.
- Wdech, wydech – poinstruowała się, wchodząc do środka.
Ledwo zdążyła powiesić płaszcz w przedpokoju, gdy została przyciśnięta do ściany i wycałowana. Thierry widocznie nie był na nią zły i na pewno się stęsknił, ponieważ nie chciał wypuścić jej z objęć, a i ona nie była w stanie szybko się od niego odkleić. Znowu pożałowała, że nie są po ślubie i nie mieszkają razem. Ciężko jej było opanować się, wobec silnego podniecenia, które ją ogarnęło.
- Ja wszystko rozumiem, nie musisz nic mówić – wydyszał Thierry, gdy w końcu odkleił się od niej. – Twoi rodzice wszystko mi wyjaśnili. Widziałem zdjęcia z Lourdes. Uzdrowienie pani Granger to cud!
- Ekhem, tak – Hermiona uśmiechnęła się słabo i zaczęła doprowadzać się do porządku.
Włosy miała w nieładzie, a sukienkę podciągniętą prawie do pasa, przekręconą i dość mocno wymiętą. Szminka, którą starannie nałożyła na usta, rozmazała się i czarownicy nie pozostało nic innego, jak pozbyć się jej przy pomocy jednorazowej chusteczki, którą wyciągnęła ze swojej torebki.
- Dobrze, że Thierry przyszedł do nas pół godziny przed czasem – szepnęła Jean do córki i puściła do niej oczko. – Nie musisz się o nic martwić.
- Dziękuję – Hermiona wymówiła to bezgłośnie i z uśmiechem na ustach usiadła przy zastawionym stole.
Kolacja przebiegała w bardzo przyjemnej atmosferze. Thierry zachowywał się tak, jakby nie pamiętał, że miesiąc wcześniej ceremonia ślubna nie doszła do skutku. Żartował, sypał komplementami i co chwilę zaczepiał Hermionę pod stołem. Jego energia i nietypowy sposób myślenia, udzielał się wszystkim obecnym, zwłaszcza Suzanne, która pierwszy raz w życiu zjadła gotowaną marchewkę bez marudzenia. Hermiona świetnie się bawiła do czasu, gdy przypomniała sobie, że nie poinformowała rodziny o zwolnieniu i rozpoczęciu współpracy z Severusem. Od razu zaczęła rozważać możliwości. Mogła zrobić, co zamierzała, gdy Thierry opuści dom albo przemilczeć sprawę i poinformować rodziców jutro. Jednocześnie miała świadomość, że kilka następnych dni spędzi ze swoim narzeczonym, który był za nią stęskniony, tak samo, jak ona za nim. To mogło mocno opóźnić przepływ informacji. Gdyby zdecydowała się powiedzieć przy stole, wtedy rodzice umieraliby z ciekawości, co naprawdę się stało, a Thierry domagałby się większej ilości szczegółów.
- Chyba że poinformuję go, że jestem czarownicą… – pomyślała Hermiona.
Im dłużej się nad tym zastanawiała, tym bardziej wydawało się jej to złym pomysłem. Wprawdzie Kingsley wyrzucił ją z Ministerstwa Magii i kazał zniknąć ze świata czarownic i czarodziejów, ale nadal obowiązywała reguła, która mówiła, że nie wolno ujawniać mugolom, że istnieje magia. Na dodatek Thierry był obecnie mocno religijny, a kościół zabraniał kontaktu z nieczystymi siłami. Nie chciała ryzykować.
- Mamo, tato – zaczęła mówić, gdy Suzanne została położona spać i dorośli mogli swobodnie rozmawiać – chciałam, abyście wiedzieli, że… - westchnęła z bólem – zwolnili mnie z pracy.
- Czemu? Co się stało? – państwo Granger prześcigali się w pytaniach.
- Redukcja etatów – mruknęła czarownica i posłała im spojrzenie mówiące „później wam wyjaśnię”. – Ale nie ma tego, co by na dobre nie wyszło, ponieważ…
- Będzie mogła latać ze mną po świecie! – przerwał jej Thierry z entuzjazmem. – Mam tyle różnych spotkań z fanami. Zwiedziłem większość Europy, część Azji, a nawet byłem w Nowej Zelandii. Za kilka tygodni szykuje się duży konwent w Chicago, gdzie będę prowadził prelekcje. Po jego zakończeniu możemy odwiedzić moją rodzinę w Kanadzie…
Hermiona spojrzała na pisarza z lękiem, ale ten tego nie zauważył, ponieważ był skupiony na układaniu planu podróży na najbliższy rok. Chciała dokończyć zdanie i powiedzieć „ponieważ, zaczynam pracę u Severusa”, ale nie udało jej się przerwać monologu Thierry’ego. W końcu zdecydowała wbić mu łokieć w żebra, co było dobrym pomysłem, ponieważ mężczyzna zamilkł.
- Już mam nową pracę. Zaczynam od jutra – wyjaśniła.
- Zrezygnuj – odparł Thierry, gdy w końcu złapał oddech. – Taka okazja już się więcej nie powtórzy. Przecież robota nie zając, nie ucieknie. Chyba nie zależą od niej losy świata? – zachichotał z własnego dowcipu.
Rodzice Hermiony widocznie wyczytali z jej miny, że coś jest na rzeczy, ponieważ ojciec ścisnął jej rękę, a mama kiwnęła do niej i uśmiechnęła się zachęcająco. Młoda kobieta zrozumiała, że przyszedł czas, aby wyłożyć różdżkę na ławę.
- Zależą – wyszeptała czarownica. – Mogę zmienić świat, dzięki temu, nad czym będę pracowała…
Zaczęła tłumaczyć Thierry’emu, o co jej chodzi i kim jest w rzeczywistości. Powiedziała mu, dlaczego nie pamiętał o agentce CIA, o której zaczął pisać opowiadanie, wyjaśniła, dlaczego sprzedaż książek podskoczyła i dlaczego listy od fanów, mają taką dziwną treść. Pokazała poparzoną rękę i razem z rodzicami streściła pokrótce, że Jean żyje tylko dzięki magii, a pobyt w Lourdes był tylko przykrywką. Mimo bólu na myśl o Ronie opowiedziała o jego wyprawie do USA i to, że wcale nie był upalony, gdy opowiadał o Voldemorcie w Australii.
Początkowo Thierry uważał, że Hermiona żartuje, ale poważne twarze państwa Granger uświadomiły mu, że tak nie jest. Im dłużej słuchał, tym bardziej nieodgadniony miał wyraz twarzy. O nic się nie pytał, nie wnikał w szczegóły. Tylko oczy zdradzały, że w duszy jest coraz bardziej wzburzony. Gdy Hermiona wyjęła różdżkę i zademonstrowała mu czary, nie wytrzymał. Rzucił się do przedpokoju, założył ubranie i wybiegł z domu swoich przyszłych teściów, nie zwracając uwagi na rozpaczliwe krzyki swojej narzeczonej. Rodzina Grangerów nie wiedziała, że po ucieczce, Thierry błąkał się po Londynie, aż znalazł otwarty kościół. Tam padł na podłogę i leżał krzyżem, aż do rana.