sobota, 31 października 2015

Powojenne życie Hermiony G.: Rozdział 1 – Lot do Australii


Hermiona zesztywniała ze strachu, gdy zobaczyła, jak Nagini wbija kły w kark Snape’a. Słysząc jego krzyk, zamknęła oczy. Nigdy nie darzyła nauczyciela eliksirów sympatią, ale to, czego właśnie była świadkiem, było kolejnym złym doświadczeniem w jej życiu. Stać tak razem z Harrym i Ronem... patrzeć na śmierć… tak okrutną, tak straszną. Stać bezczynnie nie mogąc nic powiedzieć, wydać z siebie najmniejszego odgłosu, aby Voldemort ich nie usłyszał. Na Merlina, niech to się skończy… Dlaczego nie mogę niczego zrobić, nie mogę uratować kolejnego życia, które kończy się przy mnie?

Gdy Voldemort opuścił Wrzeszczącą Chatę, chłopak z blizną postanowił, wbrew zdrowemu rozsądkowi, podejść do umierającego czarodzieja.
- Harry… - powiedziała mu cicho do ucha Hermiona, pragnąc go zatrzymać, ale on nie posłuchał.
Zaklęciem odsunął skrzynię blokującą dziurę w podłodze. Ron popatrzył na Hermionę pytająco. Skinęła potwierdzająco głową i podążyli za przyjacielem. Widok był wstrząsający: Snape próbował wymacać ranę, był jeszcze bledszy niż zwykle. Mieli świadomość, że długo nie pożyje. Muszę coś zrobić… ale co? Nie da się mu pomóc! Myśli krążyły w jej głowie jak oszalałe, wewnętrzna walka prawie odbierała jej oddech. Hermiona chciała ratować Snape’a, nie z powodu sympatii, ponieważ tej nie odczuwała, to było bardziej współczucie. Wiedziała tylko, że to kolejna żywa istota, a ona już tak bardzo miała dość widoku krwi i śmierci… Z drugiej strony był mordercą Dumbledore’a… W ułamku sekundy podjęła decyzję. Rzuciła cicho zaklęcie, jej spierzchnięte wargi ledwo je wypowiedziały, skołowaciały język prawie nie wydobył z gardła głosek. Jeśli to nie pomoże, to przynajmniej będę mieć czyste sumienie, że próbowałam…
- Weź… to… weź… to… - wycharczał Snape do Harry’ego.

Z jego oczu i ust zaczęła wypływać srebrna mgiełka. Hermiona wyczarowała butelkę i podała ją przyjacielowi. Po zebraniu jej nauczyciel eliksirów poprosił, aby Harry na niego popatrzył ostatni raz, po czym zamknął oczy i znieruchomiał.
Przynajmniej próbowałam…
- Obudź się!
Nie mogłam mu pomóc…
- Hej! Obudź się!
Próbowałam!
- HERMIONO! Zaraz lądujemy!

Otworzyła oczy, nie rozumiejąc gdzie jest i kto nią potrząsa. Wrzeszcząca Chata zniknęła, zamiast niej zobaczyła okno, a za nim skrzydło samolotu. Zrozumiała, że to był tylko sen… nie sen, koszmar… straszne wspomnienie z jej życia. Coś, co przeżyła zaledwie dwa tygodnie temu.
- Na gacie Merlina, Hermiono, prawie jesteśmy w Sydney, a ciebie nie można dobudzić – Ron pogłaskał ją pieszczotliwie po policzku. – Ta miła pani, co roznosi przekąski mówiła, że niedługo lądujemy.
- Och, Ron… śniło mi się, że znowu stoimy i patrzymy jak Voldemort, każe Nagini zabić Snape’a – powiedziała, przytulając się do ramienia swojego chłopaka.
- Mi się nadal śni śmierć Freda… - powiedział cicho i spuścił głowę.
- Nie powinieneś ze mną lecieć. Twoja rodzina cię potrzebuje – stwierdziła Hermiona.

Poczuła się winna, że dała mu się przekonać. Na początku nie chciała słyszeć, aby Ron leciał z nią na poszukiwanie jej rodziców. Tak długo ją męczył, że się zgodziła.
- Musiałem, jesteś w końcu moją dziewczyną! – nadal odczuwał ból po starcie brata, ale nie chciał puścić samej Hermiony na drugą stronę globu. – Nawet nie wiesz, gdzie oni dokładnie są. Poszukiwania zajmą ci pewnie sporo czasu, a ja nie chcę się martwić, że coś ci się stanie – pogłaskał Hermionę po ręce i złożył na jej czole długi pocałunek.

Hermiona pomyślała, że ma rację. Tydzień po bitwie o Hogwart pojechała do swojego mugolskiego domu. Byłego mugolskiego domu – poprawiła się w myślach. Chciała znaleźć wskazówkę, gdzie postanowili udać się Wendell i Monika Wilkins. Niestety, od mieszkającej tam rodziny niczego się nie dowiedziała, ponieważ nie wiedzieli, gdzie wyjechali ich poprzednicy. Gdy załamana Hermiona siedziała na murku przed swoim starym domem, zagadała ją pani Murple. Była to stara kobieta ubrana w okropną granatową sukienkę w kwiatki, na jej głowie pyszniły się krótkie, siwe loki dopiero co zrobione u fryzjera za rogiem. Zgryźliwa i uwielbiająca plotki, od kilku lat pragnęła dowiedzieć się, gdzie Grangerowie wysyłają dziecko do szkoły oraz dlaczego wyjechali tak szybko kilka miesięcy temu. Gdy zobaczyła Hermionę, prawie podskoczyła z radości.
- Moje dziecko… tak się cieszę, że cię widzę! – zagruchała, starając się, aby jej głos miał jak najbardziej przyjazny ton.
- Pani Murple… dzień dobry… - mruknęła Hermiona.
- Co ty tutaj robisz kochanieńka? Myślałam, że pojechaliście do Australii! Wróciliście?
- Nie.,. to znaczy… ja nigdzie nie pojechałam,..
- Ale jak to?
- Kończyłam szkołę pani Murple, gdy… - w tym momencie wpadł Hermionie do głowy pewien pomysł. Nadała swojemu głosowi płaczliwą nutę. – Nie powinnam o tym mówić… to straszne co się stało…
- Mów dziecinko! Powiedz mi!
- Mogę pani zaufać? Nikomu nie zdradzi pani mojej tajemnicy?
- Ależ tak! Skarbie, cokolwiek powiesz, zabiorę to ze sobą do grobu! – zapewniła gorliwie plotkara, nie mogąc doczekać się rewelacji.
- Chodzi o to… że moich rodziców ktoś szantażował! Musieli wyjechać!
- O boże! Co ty mówisz kochanieńka!? Jak szantażować? Mieli jakieś ciemne sprawki na sumieniu?  - starsza pani spytała podejrzliwie.
- Nie! Przysięgam, że nie! Po prostu konkurencja chciała przejąć ich pacjentów… - Hermiona na poczekaniu wymyślała kolejne kłamstwa. – Ktoś im groził, że zrobią mi krzywdę, jeśli się stąd nie wyniosą. Dlatego nie powiedzieli mi, gdzie jadą. A ja skończyłam szkołę i tak bardzo pragnę ich… ich zobaaaczyć! – ostatnie słowo przeciągnęła, udając, że zaczyna płakać.

Ukryła twarz w dłoniach, modląc się, by pani Murple coś wiedziała na ich temat.
- Och! To o to chodzi! – wykrzyknęła z triumfem stara plotkara. Spojrzała na szlochającą Hermionę i zdała sobie sprawę, że wypadła z roli. Postanowiła podzielić się plotkami na temat rodziców dziewczyny. – Wiesz kochanieńka… Ja coś niecoś słyszałam…
- Błagam, niech mi pani POWIE!
- A mogłabyś mi przypomnieć, gdzie chodziłaś do szkoły kochana? – głos pani Murple był słodki jak miód.

Hermiona nie dała się zwieść, plotkara chciała wyciągnąć z niej kolejną informację. Postanowiła grać w jej grę.
- Rodzice się nie chwalili, pani Murple? – dziewczyna udała szczerze zdziwienie. – Uczyłam się w Headington School w Oksfordzie… przyjęli mnie z powodu wyjątkowych wyników w nauce. To tak daleko, że mieszkałam w internacie…
- Ach! Słyszałam o tej szkole!
- To, co mówiła pani o moich rodzicach…?
- Hmm… To nie jest pewne, ale Willy McDoughty przysięga, że słyszał, że jadą do Sydney. Wiesz kochanieńka, wynosił akurat śmieci, gdy twoi rodzice rozmawiali z kierowcą taksówki, podczas wynoszenia bagaży…

Hermiona zerwała się na równe nogi, podziękowała krótko pani Murple i pobiegła za róg uliczki, jakby się paliło. Gdy była pewna, że nikt jej nie widzi, aportowała się na obrzeża Nory. Wbiegła do kuchni i poinformowała rodzinę Rona o swoich planach. Pragnęła jak najszybciej odnaleźć swoich rodziców. Potrzebowała normalności. Dopiero co skończyła się wojna. Czarodzieje pochowali poległych, ale żal i niepewność ciągle w nich tkwił. Bardzo pragnęła położyć głowę na kolanach swojej matki, poczuć jej kojący dotyk na swoich głosach, chciała jej o wszystkim opowiedzieć. Tęskniła za swoim ciepłym i kochanym ojcem, jego dowcipami, które opowiadał z wesołymi iskierkami w oczach, podczas wspólnych śniadań...

Ron od razu oznajmił, że będzie jej towarzyszył. Nie chciała zabierać go rodzinie w tak ważnej chwili, jednak chłopak nie chciał słyszeć o rozstaniu. Dopiero co zaczęli być ze sobą na poważnie. Podejrzewała, że dodatkowo wynikało to z chęci zajęcia się czymś. Gdy skupiali się na celu, nie mieli czasu na wspomnienia. Wystarczająco męczyły ich sny o przeżytych okropnościach, nie potrzebowali, aby straszne obrazy ukradkiem wślizgiwały się do ich mózgów podczas dnia. Harry też chciał jechać, ale z powodu nawału zajęć nie dał rady. Niedawno Kingsley Shacklebolt został mianowany tymczasowym ministrem magii, do czasu aż sytuacja na tyle się unormuje, że będą mogły odbyć się wybory. W nagrodę za czyny Hermiony, Harry’ego i Rona poprosił, by wstąpili w szeregi aurorów bez odbycia odpowiednich kursów i szkoleń. Dziewczyna od razu odmówiła, tłumacząc, że po pierwsze musi odnaleźć rodziców, po drugie skończyć szkołę, a po trzecie nie widzi siebie na takim stanowisku. Ron poprosił o czas do namysłu, Harry zaś zgodził się bez wahania. Przez to miał sporo zajęć na głowie. Aurorzy musieli wytropić i wyłapać zbiegłych Śmierciożerców, pilnować porządku w magicznym świecie oraz usunąć z Azkabanu dementorów.

Dwa tygodnie po śmierci Voldemorta, Hermiona leciała z Ronem samolotem do Sydney. Wprawdzie myśleli o podróży za pomocą świstoklików, ale stwierdzili, że skoro szukają mugoli, to powinni używać mugolskich środków transportu. Jedynym minusem tej podróży było zachowanie rudowłosego chłopaka Hermiony. Ron miał małe pojęcie o jej świecie i bywały chwile, że nie potrafił się zachować. Najpierw miał opory, aby wsiąść do normalnego autobusu i przez całą drogę narzekał, że pojazd jedzie za wolno oraz komentował na głos dziwne, według niego, zwyczaje mugoli. Na lotnisku prawie wyciągnął różdżkę, aby rzucić zaklęcie, na chcących przeszukać go celnikach. Hermiona spędziła później ponad czterdzieści pięć minut na tłumaczeniu obsłudze lotniska, po co trzyma ozdobny kawałek drewna w bagażu podręcznym. Podczas startu Ron zaczął panikować, a gdy samolot wyszedł na prostą, starał się wmówić swojej dziewczynie, że wcale się nie wydzierał, że to ustrojstwo spadnie i wszyscy zginą.
- Mam nadzieję, że szybko ich znajdziemy – powiedziała Hermiona, zapinając pas.

Jedynym planem, jaki miała, było zatrzymanie się w hostelu czy innym tanim miejscu. Stamtąd zamierzała zadzwonić na informację, aby sprawdzić, czy jej rodzice mają w Sydney gabinet dentystyczny. Jeśli to by nie zadziałało, to nie miała innych pomysłów. Wiedziała, że to do niej nie podobne, ale ostatnie miesiące pokazały, że gdy coś dokładnie planowała, to zazwyczaj nic nie szło po jej myśli. Postawiła raz sobie odpuścić i pójść na żywioł.
– W Sydney mieszka kilka milionów ludzi, to jak szukanie igły w stogu siana. Najgorzej będzie, jeśli się okaże, że pojechali w inne miejsce.
- Dużo masz pieniędzy? – zainteresował się Ron.
- Wystarczająco by przeżyć tutaj miesiąc… pod warunkiem, że będziemy mocno się ograniczać w ich wydawaniu.

Samolot pochylił się, aby wylądować w porcie lotniczym Sydney. Pasażerowie poczuli, że pilot naprowadza maszynę na odpowiedni kąt i wytraca prędkość.
- O cholera! – jęknął Ron, który nie przyjął dobrze lekkich turbulencji i złapał mocno Hermionę za rękę. – Jakim cudem to lata bez czarów? – spytał piskliwym głosem.
Dalsza część lądowania poszło gładko. Samolot spokojnie pojechał na swoje miejsce, gdzie znieruchomiał. Pasażerowie zaczęli wstawać i wyciągać swoje bagaże, a następnie pchać się do wyjścia. Ron z Hermioną przeczekali najgorszy tłok i spokojnie wyszli z samolotu jako jedni z ostatnich. Po odbiorze bagażu udali się w stronę informacji, gdzie personel nie umiał odpowiedzieć na pytanie odnośne gabinetu dentystycznego, ale za to podał adres taniego hostelu. Dorzucili także mapę i zaznaczyli na niej, gdzie znajdą przystanek autobusowy.

***

Hermiona patrzyła na budynek, w którym mieli zamieszkać. Pożałowała, że poprosiła o adres najtańszego hostelu. Budynek był trzypiętrowy, a lata swojej świetności miał już dawno za sobą. Rozpadający się tynk pomalowany był przez graficiarzy, obdrapane drzwi wyglądały jakby miały zaraz spaść z zawiasów, a okna nie widziały środków czyszczących od co najmniej pięciu lat. Podwórko oblegane było przez pijącą i palącą młodzież, większość wyglądała, jakby imprezowała od wielu miesięcy, a resztka trawy pod ich stopami przyozdobiona była porozrzucanymi puszkami po piwie, butelkami po trunkach wysokoprocentowych i najróżniejszymi innymi śmieciami. Gdyby nie to, że Hermiona była zdesperowana i z niewielką ilością gotówki to odwróciłaby się na pięcie i poszła gdzieś indziej.
- Wiesz co? Nawet mi się tutaj podoba – powiedział z uśmiechem Ron, a Hermionie zaczął drgać nerwowo policzek. – Może kogoś poznamy i trochę się wyluzujemy.
- WYLUZUJEMY? – syknęła. – W tym… w tym CHLEWIE!?
- No, ja to zawsze sądziłem, że porządek to objaw choroby psychicznej… - Ron popatrzył na Hermionę i od razu poznał po jej minie, że trzeba zmienić front. – Ale mamy ważniejsze zadanie! Nie będziemy mieli czasu na zabawę, ponieważ będziemy szukali twoich rodziców.
- Hmmm – mruknęła udobruchana dziewczyna. – Najpierw trzeba się zameldować.

Wchodząc do hostelu, zobaczyli, że jest on zarazem barem. Stoliki okupowane były przez amatorów picia i palenia. Powietrze można było kroić, tak było gęste od dymu. Hermiona podejrzewała, że palą tutaj nie tylko papierosy, ponieważ oprócz zwyczajnego smrodu czuć było zapach ziół. Podeszli do barmana i wykupili dwa dni w pokoju czteroosobowym. Korytarz i schody, którymi szli, były całkowitym odzwierciedleniem wyglądu budynku z zewnątrz. Wszystko było tak samo obdrapane, brudne i pomazane. Hermiona stwierdziła, że wolałaby znowu mieszkać w namiocie. Nie była jednak osobą, która długo użalała się nad swoim losem i poczucie obowiązku wzięło górę nad uczuciem obrzydzenia, gdy zobaczyła swój pokój i wspólną łazienkę dla wszystkich osób mieszkających na piętrze.
- Jest tutaj jakiś telefon, z którego mogłabym zadzwonić? – spytała chłopaka z obsługi.
- Taaa, przecznicę dalej…  - mruknął i zaczął jej tłumaczyć drogę, a następnie podał numer telefonu do informacji.

Gdy wyszedł, Hermiona zamknęła drzwi na zamek i wyjęła różdżkę.
- Chłoszczyść! – powiedziała.
Łóżka, szafki, podłoga, ściany i okna natychmiast zalśniły czystością. Zaskoczona zauważyła, że szare ściany zmieniły kolor na brzoskwiniowy.
- Hermiono, jesteś niesamowita… - westchnął Ron i podszedł do dziewczyny. Chwycił jej twarz w dłonie i złożył na jej ustach długi i namiętny pocałunek. – Wiesz… skoro na razie jesteśmy tutaj sami…
- Nie możemy… – szepnęła zarumieniona. – Mamy co robić…
- Najpierw musimy odpocząć po długiej podróży – odpowiedział, kładąc się na najbliższym łóżku i pociągając Hermionę za sobą, a gdy opadła na poduszkę obok niego, objął ją ramionami. – Nie mów, że nie masz ochoty…

Miała ochotę i to wielką. Odkąd wojna się skończyła, a ona zamieszkała w Norze, mieli zdecydowanie więcej czasu dla siebie. Zaczynali od pocałunków, ale ostatnio ich pieszczoty zaczęły być coraz bardziej śmiałe. Jeszcze nie byli ze sobą w łóżku, ale Hermiona uważała, że powinni mieć dłuższy czas związku, zanim przejdą do bardziej poważnych rzeczy.
- Mmm – zamruczała, gdy zanurzyła rękę we włosach Rona, podczas gdy on całował ją po szyi. Już miał zejść niżej, gdy usłyszeli przekręcanie klucza i drzwi się otworzyły.
- O ja cię! – powiedział męski głos. – Sorki gołąbki, mogę przyjść później, jeśli chcecie!

Długowłosy blondyn mrugnął do nich porozumiewawczo. Rzucił plecak turystyczny na łóżko pod oknem i zaczął ściągać kurtkę. Ron z Hermioną niechętnie odkleili się od siebie i usiedli na łóżku.
- Thierry jestem! – powiedział, gdy się upewnił, że nie musi wychodzić. – Przyleciałem tutaj z Kanady.
- Jestem Hermiona, a to jest Ron. Jesteśmy z Wielkiej Brytanii.
- Też przylecieliście na festiwal?
- Nie, szukamy kogoś.
- O, a kogo, jeśli mogę spytać?
- Eee, znajomych. Mieli przeprowadzić się tutaj, ale nie dali znaku życia i się martwiliśmy… Więc postanowiliśmy ich poszukać.
- Ekscytujące! – zawołał chłopak do zdumionych współlokatorów. – Musicie mi opowiedzieć o wszystkim! Oczywiście, jeśli zechcecie… bo wiecie… jestem pisarzem – jego twarz rozjaśniła duma. – Przyjechałem na tutejszy Festiwal Pisarzy. Jeśli mi opowiecie jakąś ciekawą historię, to być może umieszczę was w jednej z moich przyszłych książek!
- Napisałeś już jakąś? – spytała uprzejmie Hermiona.
Chłopak zasępił się.
- Nie… jeszcze nie, ale pracuję nad jedną – odpowiedział.
- Wiesz Hermiono… chyba musimy iść do tego telefionu… - zaczął bąkać niepewnie Ron.
- A tak, tak, TELEFON! – Hermiona powiedziała ostatnie słowo z naciskiem, aby Ron zapamiętał, jak się go wymawia. – Do zobaczenia później Thierry.
- Do później gołąbki! – młody pisarz wyciągnął gruby zeszyt z plecaka, usadowił się na łóżku i zaczął pisać.

Budka telefoniczna okazała się równie obdrapana co budynki w jej okolicy. Hermiona odetchnęła z ulgą, gdy okazało się, że telefon działa. Przez moment myślała, że jest zepsuty i będą musieli szukać kolejnego, co o tej porze mogło być ryzykowne. Słońce zaczynało zachodzić, a na ulicy zaczęło przybywać pijanej młodzieży. Dodatkowo ona i Ron byli zmęczeni po wielogodzinnej podróży. Hermiona wykręciła numer informacji. Odebrała jakaś młoda dziewczyna.
- Chciałabym się dowiedzieć, gdzie znajdę w Sydney gabinet dentystyczny Wendella i Moniki Wilkins.
- Chwileczkę… - po drugiej strony słuchawki słychać było rytmiczne klikanie w klawiaturę. – Gabinet dentystyczny?
- Tak – Hermionę zabolały palce od ściskania słuchawki.
- Hm… na pewno?
- Tak!
- Nie mam takiego gabinetu w bazie, proszę pani – odpowiedziała dziewczyna.
- Na pewno nie ma? Proszę pani, to sprawa życia lub śmierci! – krzyknęła zdenerwowana Hermiona.

Ron położył dłoń na jej ramieniu i ścisnął, wyrażając swoje wsparcie.
- Jeśli pani chce, mogę poszukać osób o takim imieniu i nazwisku…
- Błagam, niech to pani zrobi!
- Monika i Wendell Wilkins, tak?
- Tak!
- Chwileczkę…
Hermionie zdawało się, że ta chwila trwała i trwała. Popatrzyła ze strachem w oczy Rona. Wyczytała w nich, że on także się denerwuje. Myśli rozbijały się w jej głowie jak fale o skały. Co zrobi, jeśli nie odnajdzie rodziców? Co wtedy? Musi koniecznie ich sprowadzić do domu! Nie spocznie, póki ich nie odnajdzie i przywróci im wspomnienia.
- Halo? Jest tam pani? – usłyszała w słuchawce głos.
- Tak, jestem.
- Ma pani coś do pisania?
- Mam! – Hermiona właśnie po to kupiła na lotnisku długopis i kalendarzyk w promocji.
- Proszę zapisać… - powiedziała dziewczyna z informacji.
 Miała dane pięciu par o tym imieniu i nazwisku. Podała czarownicy ich numery telefonów i adresy.
- Bardzo, bardzo pani dziękuję… – Hermiona wyszeptała do słuchawki łamiącym się głosem.
- To moja praca, życzę miłego wieczoru.
- Nawzajem…
Hermiona popatrzyła się na Rona ze łzami w oczach. Objął ją ciasno ramionami i zaczął szeptać do jej ucha:
- Znajdziemy ich, zobaczysz. Znaleźliśmy horkruksy, pokonaliśmy Voldemorta. Mamy pięć tropów! Znalezienie ich to będzie pestka w porównaniu do tego, czego dokonaliśmy!

12 komentarzy:

  1. Cześć, zaczęłam czytać od Hrmiony, bo postać uwielbiam i powiem szczerze, że ciekawie się zapowiada. Co się stało z rodzicami Hermiony? Dlaczego są w Sydmey? I dlaczego ona nic nie wie? Czekam na dalszy ciiąg i jak możesz, daj znać;)

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej :)
      Dziękuję za pierwszy komentarz na moim blogu! Będę dawała znać o kolejnym rozdziale i czekam na kolejne notki na Twoim blogu :D

      Usuń
  2. Ron to taka ciapa jednak jest; ) choć może jestem uprzedzona, bo nigdy gościs nie lubiłam. hmmmm...
    tak coś czuję że z tymi tropami to nie będzie tak łatwo... i jeszcze ten obskurny hostel... Hermiona będzie musiala pilnować Rona, w końcu nie są sami w pokoju;)

    www.swiatlocienn.blog.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze mówiąc też niezbyt go lubię :)
      No ale jest chłopakiem Hermiony to trzeba o nim pisać, przynajmniej do momentu aż będę miała gościa dość :D
      Zapraszam do dalszego czytania!

      Usuń
  3. Znalazłam Twój blog i taka niespodzianka 3 opowiadania naraz! Cudnie ;)
    Zaczęłam od historii Hermiony, bo bardzo lubię tą postać.
    Twoje opowiadanie zapowiada się fajnie :)
    Niezbyt lubię Rona, ale jakoś to przeboleję :D

    Przy okazji zapraszam do mnie może się spodoba
    http://ingis-at-glacies-dramione.blogspot.com/
    zostaw po sobie ślad ;)

    Pozdrawiam
    Arcanum Felis

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło, że zajrzałaś do mnie, na pewno się odwdzięczę :)
      Ron będzie przez jakiś czas, dopóki się nie rozstaną.

      Usuń
  4. Znalazłam chwilę czasu i wpadłam. Zapowiada się ciekawie! Podziwiam Cię za prowadzenie trzech fanfików na raz, jeszcze przy maluchu! :) Lecę czytać dalej.

    OdpowiedzUsuń
  5. Moje przyjaciółki poleciły mi ten blog i powiem szczerze jest rewelacyjny. Hermione czytam jako pierwszą bo kocham tą postać i uwielbiam Snape'a mam nadzieję że go tak do końca nie uśmierciłaś 😉 po za tym masz świetny styl pisania.
    Życzę weny i pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj! Dziękuję, że zajrzałaś. Miło słyszeć, że się podoba. Nie uśmierciłam Severusa, pojawi się za jakiś czas :)

      Usuń
  6. Super sie zaczyna :-) Po pierwsze ciesze sie że nie uśmiercilaś Severusa. Rona nie lubie ale u cb jest spoko. Mam nadzieje że Hermiona znajdzie rodziców...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie zapraszam do przeczytania kolejnych rozdziałów! :)

      Usuń