sobota, 31 października 2015

Voldemort ubiera się u Madame Malkin: Rozdział 1 – Mój zwyczajny dzień

W ogrodzie było ciemno, jak to zazwyczaj bywa w środku nocy. Znajdowałem się w miasteczku Little Hangleton, które akurat w tym momencie spało jak zabite. Też bym chciał wskoczyć do łóżka, ale miałem inne rzeczy na głowie. Pot leciał mi po karku, w ręku ściskałem szklaną butelkę.

Gdzie jest ten cholerny wąż? Musiał wpełznąć na jakieś drzewo…

To była pora polowania Nagini, łapie sobie jakieś małe stworzonka, a to myszki, ptaszki,  wiewiórki, psa czy świnię... Była zajęta, a ja musiałem ją szybko znaleźć.

Skąd, na gacie Merlina, mam wiedzieć gdzie pełza ten oślizgły gad? Ta sycząca parówa mnie nie lubi.

Dojenie jej to zbyt wiele na moje nerwy… A skoro o nerwach mowa poczułem ból w lewym ramieniu. To czarny znak palił żywym ogniem. Mój Pan mnie wzywa.

Mój Pan. Mój szef. ON. Wielki-Władca-Ciemności. Który dał się zniknąć rocznemu dzieciakowi… VOLDEMORT

Teleportowałem się. Zgiąłem się w ukłonie.
- Tak Panie?
- Wydoiłeś ją?
- Nie znalazłem jej jeszcze…
- Ty przerośnięty szczurze! Co tak długo!?
- Minęły dopiero 3 minuty, zdążyłem tylko zejść po schodach do ogrodu!
- DOŚĆ! Nie interesują mnie szczegóły twojej niekompetencji! Chcę się NAPIĆ!
- Tak, tak, mój Panie, zaraz, już, chwilkeeeeee!
Ostatnie słowo krzyknąłem zbiegając po schodach. Drżały mi ręce, ciśnienie podskoczyło do niebezpiecznego poziomu.

Na pierd sklątki tylnowybuchowej! Jeszcze tylko brakuje abym padł na zawał!

Podszedłem do pierwszego drzewa i zacząłem cicho wołać węża. Nie wiedziałem czy jest w tym jakiś sens, ale trzeba było spróbować:
- Cip cip paróweczko! Chodź do Glizdogonka! Twój pan czeka na papuuuu!

Zajrzałem pod kamień, nie wiem czemu, chyba zszargane nerwy każą mi robić głupie rzeczy. Podszedłem do kolejnego drzewa. Nagini nigdzie nie było widać… co było oczywiste ponieważ była noc, a ja nie mogłem zapalić różdżki bo mugole by się skapnęli, że ktoś łazi po ogrodzie Riddle’ów. Poczułem coś na ramieniu.
- Oooch! Nagini! – powiedziałem uradowany. – Chodź do wujcia Glizdogonka, nadstaw kiełki… później je wyszorujemy tą super miękką szczoteczką co ją kupiłem w zeszłym tygodniu… daj trochę jadziku dla tatusia…
- Ssssss – syknęła Nagini co oznaczało, że chce pastę do zębów o smaku bekonu bo truskawkowa jej nie smakuje.

Nie znałem mowy węży więc jej nie zrozumiałem. Wziąłem butelkę i próbowałem wsadzić ją wężowi do pyska. Nagini, widocznie rozeźlona brakiem odpowiedzi co do pasty do zębów, owinęła się wokół mnie.
- Dobry wężyk, miły wężyk… to taka zabawa prawda?
Szybko zrozumiałem, że nie jest to zabawa. Już się żegnałem ze światem gdy poczułem ból w lewym ramieniu. Od razu się teleportowałem. Nagini opadła na trawę z sykiem oznaczającym najgorsze, rynsztokowe przekleństwa.
- Masz jad Glizdogonie?
- Nie – nie - nie Mój Panie… - wydukałem.
- Czemu!?
- Już miałem doić Nagini, gdy mnie wezwałeś…
- Dość! Nie interesują mnie szczegóły twojej niekompetencji! CHCĘ JADU!
- Tak, tak, mój Panie, zaraz, już, chwilkeeeeee!
Zbiegłem kolejny raz ze schodów.

Ta praca mnie wykończy… trzeba było uciec na Wyspy Kanaryjskie… Nie! Wielkanocne!

Wpadłem do ogrodu, podbiegłem pod drzewo, ale węża już nie było. Zakląłem siarczyście i od razu zapiekła mnie lewa ręka.

Na gacie Merlina! Czego on znowu chce!?

Teleportowałem się.
- Pamiętaj Glizdogonie, aby delikatnie traktować Nagini! Skarżyła się ostatnio, że tak szybko uciekała przed tobą, że obtarła sobie brzuszek!
- Oczywiście, Wasza Oczywistość… - tak się zgiąłem w pół, że aż zamiotłem łysiną dywan.
- Masz już jad?
- Panie…. Ledwo wszedłem do ogrodu, a Nagini gdzieś uciekła!

Voldemort popatrzył się na mnie z obłędem w oczach. Był zły… w sumie to zawsze jest zły… ale tym razem był bardziej zły niż normalnie zły.
- Oj, chyba będzie crucio… - wysyczał.
- Panie… Mój Panie… - odpowiedziałem przymilnym głosikiem. – Pieściłeś mnie tak kilka godzin temu… nie trzeba więcej… nie trzeba…
- CHCĘ… MOJEGO… JADZIKU!
- Zaraz, zaraz, tylko znajdę Nagini…
- Oszczędź sobie! – Voldemort ryknął, a ja się zgiąłem w pół czekając na ból. – Zanieś mnie do okna.

Zaniosłem go. Był mały jak roczne dziecko. Swoje potrzeby fizjologiczne też załatwiał jak małe dziecko. Od tygodnia namawiałem go na nocnik. Jak na razie wolał pampersy, a czerwony nocniczek z Myszką Miki, różowy z kaczuszką oraz żółty z Kubusiem Puchatkiem stopił zaklęciem. Pomyślałem, że będę musiał poszukać czarnego z pentagramem.
- SHHHDSDSAHHAAAAADDASSGAA – wysyczał Czarny Pan.

Odłożyłem go na miejsce i poprawiłem śpioszki (czarne z napisem „Hell’s Angel” na plecach – czego to mugole nie wymyślą) oraz założyłem czapeczkę, aby nie zmarzł. Nagini wpełzła do pokoju.
- Widzisz? Tak to się robi! – Voldemort był z siebie dumny. – Wołasz i przychodzi! Zrozumiałeś!?

Zrozumiałem? Na dziurawe gacie Merlina, ja nie znam mowy węży! Parówa mnie nie znosi i specjalnie przede mną ucieka! Zaraz mnie coś strzeli! Arghhhhh!

- Zrozumiałem – powiedziałem miękko i przykryłem mojego pana kocykiem w zielone czaszki.
- No! To teraz wydój Nagini!
Chwilę później Mój Pan z lubością wypisaną na… hmm… powiedzmy, że twarzy, ssał jad przez smoczek. Przyglądałem mu się ukradkiem.

Jest taki słodziutki gdy nie traktuje mnie jak szmaty od podłogi…

Moje życie na co dzień było straszne, ale miało też swoje dobre strony. Czułem się czasami jakbyśmy byli rodziną. Taką dysfunkcyjną… patologiczną… psychopatyczną… z alkoholowym syndromem płodowym oraz obarczoną stresem pourazowym. Rodziną tego typu gdzie jeden brat obija drugiego bo tamten nie dał mu na wódkę, nieletnia siostra jest w drugiej ciąży, matka oddaje się chłopom na rogu ulicy bo lubi, a tatuś jest alfonsem... Stwierdziłem filozoficznie, że rodziny trzeba się trzymać, nawet jeśli jej członkowie to chore pojeby.

Selfik z moją „rodzinką”:


11 komentarzy:

  1. Nie wiem co powiedzieć.
    Zatkało mnie.
    Ale pozytywnie ;D
    Jak dobrze móc przeczytać coś, co odstresuje, wywoła głupi uśmiech na twarzy i po prostu zrelaksuje! Może i w niektórych miejscach interpunkcja odpełzła w dal jak Sycząca Parówa, to wszystko inne jest mega dobre :D Voldemort i jego nocniczki rozłożyły mnie na łopatki xD
    Ale kłaniam się nisko ( nie zmiatam łysiną podłogi - NA SZCZĘŚCIE ! :P ) i podziwiam twoje rysunki! :D Genialne :D
    Będę odwiedzać, czytać i czekam na więcej :DD
    Pozdrawiam!
    pysiame

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka,
      dzięki, że zajrzałaś tutaj. Miło mi, że Ci się podobało!

      Usuń
  2. Nocniki mnie zniszczyły :D
    Zwłaszcza ten z pentagramem!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdzieś widziałam taki w internecie, widać są ludzie którzy to kupują swoim dzieciom :D

      Usuń
    2. Jak się ma małego szatana, to wcale się nie dziwię. Szkoda, że jak moj starszy syn był mały to takich nie było. Sama chętnie bym kupiła:)

      Usuń
    3. Jak się ma małego szatana, to wcale się nie dziwię. Szkoda, że jak moj starszy syn był mały to takich nie było. Sama chętnie bym kupiła:)

      Usuń
    4. Teraz dla dzieci można kupić wszystko, wystarczy kupa kasy i internet. Ciekawe jak dziadkowie zareagowaliby na taki nocnik^^? Teraz ja się zastanawiam co powie rodzina gdy zobaczy pod choinką zestaw małego majsterkowicza dla małej dziewczynki (córka uwielbia wszelkie pojazdy i od 2 tygodni bawi się w naprawianie różnych rzeczy).

      Usuń
  3. Powiem Ci, że poczycie humoru masz rewelacyjne;) Voldzio szaleje za jadzikiem, Glizda doi Nagini.. i te nocniki!! No i w ogóle sam fakt, że Voldzio jest małym brzydkim bobasem, sika w majty i ciagnie jad z butelki;) mistrzostwo!

    www.swiatlocienn.blog.pl

    OdpowiedzUsuń
  4. Twoje poczucie humoru jest genialne :D a te nocniki nadal się śmieje :D

    Pozdrawiam
    Arcanum Felis
    wpadnij do mnie na nowy rozdział
    http://ingis-at-glacies-dramione.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To skutek zbyt długiego przebywania w domu z dzieckiem, które robi w nocnik :)

      Usuń