Hermiona
zesztywniała ze strachu, gdy zobaczyła, jak Nagini wbija kły w kark Snape’a.
Słysząc jego krzyk, zamknęła oczy. Nigdy nie darzyła nauczyciela eliksirów
sympatią, ale to, czego właśnie była świadkiem, było kolejnym złym
doświadczeniem w jej życiu. Stać tak razem z Harrym i Ronem... patrzeć na śmierć…
tak okrutną, tak straszną. Stać bezczynnie nie mogąc nic powiedzieć, wydać z siebie
najmniejszego odgłosu, aby Voldemort ich nie usłyszał. Na Merlina, niech to się skończy… Dlaczego nie mogę niczego zrobić, nie mogę uratować kolejnego życia,
które kończy się przy mnie?
Gdy
Voldemort opuścił Wrzeszczącą Chatę, chłopak z blizną postanowił, wbrew zdrowemu
rozsądkowi, podejść do umierającego czarodzieja.
- Harry… -
powiedziała mu cicho do ucha Hermiona, pragnąc go zatrzymać, ale on nie
posłuchał.
Zaklęciem
odsunął skrzynię blokującą dziurę w podłodze. Ron popatrzył na Hermionę
pytająco. Skinęła potwierdzająco głową i podążyli za przyjacielem. Widok był
wstrząsający: Snape próbował wymacać ranę, był jeszcze bledszy niż zwykle.
Mieli świadomość, że długo nie pożyje. Muszę
coś zrobić… ale co? Nie da się mu pomóc! Myśli krążyły w jej głowie jak
oszalałe, wewnętrzna walka prawie odbierała jej oddech. Hermiona chciała
ratować Snape’a, nie z powodu sympatii, ponieważ tej nie odczuwała, to było
bardziej współczucie. Wiedziała tylko, że to kolejna żywa istota, a ona już tak
bardzo miała dość widoku krwi i śmierci… Z drugiej strony był mordercą
Dumbledore’a… W ułamku sekundy podjęła decyzję. Rzuciła cicho zaklęcie, jej
spierzchnięte wargi ledwo je wypowiedziały, skołowaciały język prawie nie
wydobył z gardła głosek. Jeśli to nie
pomoże, to przynajmniej będę mieć czyste sumienie, że próbowałam…
- Weź… to…
weź… to… - wycharczał Snape do Harry’ego.
Z jego
oczu i ust zaczęła wypływać srebrna mgiełka. Hermiona wyczarowała butelkę i
podała ją przyjacielowi. Po zebraniu jej nauczyciel eliksirów poprosił, aby
Harry na niego popatrzył ostatni raz, po czym zamknął oczy i znieruchomiał.
Przynajmniej próbowałam…
- Obudź
się!
Nie mogłam mu pomóc…
- Hej!
Obudź się!
Próbowałam!
-
HERMIONO! Zaraz lądujemy!
Otworzyła
oczy, nie rozumiejąc gdzie jest i kto nią potrząsa. Wrzeszcząca Chata zniknęła,
zamiast niej zobaczyła okno, a za nim skrzydło samolotu. Zrozumiała, że to był
tylko sen… nie sen, koszmar… straszne wspomnienie z jej życia. Coś, co przeżyła
zaledwie dwa tygodnie temu.
- Na gacie
Merlina, Hermiono, prawie jesteśmy w Sydney, a ciebie nie można dobudzić – Ron
pogłaskał ją pieszczotliwie po policzku. – Ta miła pani, co roznosi przekąski
mówiła, że niedługo lądujemy.
- Och,
Ron… śniło mi się, że znowu stoimy i patrzymy jak Voldemort, każe Nagini zabić
Snape’a – powiedziała, przytulając się do ramienia swojego chłopaka.
- Mi się
nadal śni śmierć Freda… - powiedział cicho i spuścił głowę.
- Nie
powinieneś ze mną lecieć. Twoja rodzina cię potrzebuje – stwierdziła Hermiona.
Poczuła
się winna, że dała mu się przekonać. Na początku nie chciała słyszeć, aby Ron
leciał z nią na poszukiwanie jej rodziców. Tak długo ją męczył, że się
zgodziła.
-
Musiałem, jesteś w końcu moją dziewczyną! – nadal odczuwał ból po starcie brata,
ale nie chciał puścić samej Hermiony na drugą stronę globu. – Nawet nie wiesz,
gdzie oni dokładnie są. Poszukiwania zajmą ci pewnie sporo czasu, a ja nie chcę
się martwić, że coś ci się stanie – pogłaskał Hermionę po ręce i złożył na jej
czole długi pocałunek.
Hermiona
pomyślała, że ma rację. Tydzień po bitwie o Hogwart pojechała do swojego
mugolskiego domu. Byłego mugolskiego domu
– poprawiła się w myślach. Chciała znaleźć wskazówkę, gdzie postanowili udać
się Wendell i Monika Wilkins. Niestety, od mieszkającej tam rodziny niczego się
nie dowiedziała, ponieważ nie wiedzieli, gdzie wyjechali ich poprzednicy. Gdy
załamana Hermiona siedziała na murku przed swoim starym domem, zagadała ją pani
Murple. Była to stara kobieta ubrana w okropną granatową sukienkę w kwiatki, na
jej głowie pyszniły się krótkie, siwe loki dopiero co zrobione u fryzjera za
rogiem. Zgryźliwa i uwielbiająca plotki, od kilku lat pragnęła dowiedzieć się,
gdzie Grangerowie wysyłają dziecko do szkoły oraz dlaczego wyjechali tak szybko
kilka miesięcy temu. Gdy zobaczyła Hermionę, prawie podskoczyła z radości.
- Moje
dziecko… tak się cieszę, że cię widzę! – zagruchała, starając się, aby jej głos
miał jak najbardziej przyjazny ton.
- Pani
Murple… dzień dobry… - mruknęła Hermiona.
- Co ty
tutaj robisz kochanieńka? Myślałam, że pojechaliście do Australii! Wróciliście?
- Nie.,.
to znaczy… ja nigdzie nie pojechałam,..
- Ale jak
to?
-
Kończyłam szkołę pani Murple, gdy… - w tym momencie wpadł Hermionie do głowy
pewien pomysł. Nadała swojemu głosowi płaczliwą nutę. – Nie powinnam o tym
mówić… to straszne co się stało…
- Mów
dziecinko! Powiedz mi!
- Mogę
pani zaufać? Nikomu nie zdradzi pani mojej tajemnicy?
- Ależ
tak! Skarbie, cokolwiek powiesz, zabiorę to ze sobą do grobu! – zapewniła
gorliwie plotkara, nie mogąc doczekać się rewelacji.
- Chodzi o
to… że moich rodziców ktoś szantażował! Musieli wyjechać!
- O boże!
Co ty mówisz kochanieńka!? Jak szantażować? Mieli jakieś ciemne sprawki na sumieniu? - starsza pani spytała podejrzliwie.
- Nie!
Przysięgam, że nie! Po prostu konkurencja chciała przejąć ich pacjentów… -
Hermiona na poczekaniu wymyślała kolejne kłamstwa. – Ktoś im groził, że zrobią
mi krzywdę, jeśli się stąd nie wyniosą. Dlatego nie powiedzieli mi, gdzie jadą.
A ja skończyłam szkołę i tak bardzo pragnę ich… ich zobaaaczyć! – ostatnie
słowo przeciągnęła, udając, że zaczyna płakać.
Ukryła
twarz w dłoniach, modląc się, by pani Murple coś wiedziała na ich temat.
- Och! To
o to chodzi! – wykrzyknęła z triumfem stara plotkara. Spojrzała na szlochającą
Hermionę i zdała sobie sprawę, że wypadła z roli. Postanowiła podzielić się
plotkami na temat rodziców dziewczyny. – Wiesz kochanieńka… Ja coś niecoś
słyszałam…
- Błagam,
niech mi pani POWIE!
- A
mogłabyś mi przypomnieć, gdzie chodziłaś do szkoły kochana? – głos pani Murple
był słodki jak miód.
Hermiona
nie dała się zwieść, plotkara chciała wyciągnąć z niej kolejną informację.
Postanowiła grać w jej grę.
- Rodzice
się nie chwalili, pani Murple? – dziewczyna udała szczerze zdziwienie. –
Uczyłam się w Headington School w Oksfordzie… przyjęli mnie z powodu
wyjątkowych wyników w nauce. To tak daleko, że mieszkałam w internacie…
- Ach!
Słyszałam o tej szkole!
- To, co
mówiła pani o moich rodzicach…?
- Hmm… To
nie jest pewne, ale Willy McDoughty przysięga, że słyszał, że jadą do Sydney.
Wiesz kochanieńka, wynosił akurat śmieci, gdy twoi rodzice rozmawiali z
kierowcą taksówki, podczas wynoszenia bagaży…
Hermiona
zerwała się na równe nogi, podziękowała krótko pani Murple i pobiegła za róg
uliczki, jakby się paliło. Gdy była pewna, że nikt jej nie widzi, aportowała
się na obrzeża Nory. Wbiegła do kuchni i poinformowała rodzinę Rona o swoich
planach. Pragnęła jak najszybciej odnaleźć swoich rodziców. Potrzebowała
normalności. Dopiero co skończyła się wojna. Czarodzieje pochowali poległych,
ale żal i niepewność ciągle w nich tkwił. Bardzo pragnęła położyć głowę na
kolanach swojej matki, poczuć jej kojący dotyk na swoich głosach, chciała jej o
wszystkim opowiedzieć. Tęskniła za swoim ciepłym i kochanym ojcem, jego
dowcipami, które opowiadał z wesołymi iskierkami w oczach, podczas wspólnych
śniadań...
Ron od
razu oznajmił, że będzie jej towarzyszył. Nie chciała zabierać go rodzinie w
tak ważnej chwili, jednak chłopak nie chciał słyszeć o rozstaniu. Dopiero co
zaczęli być ze sobą na poważnie. Podejrzewała, że dodatkowo wynikało to z chęci
zajęcia się czymś. Gdy skupiali się na celu, nie mieli czasu na wspomnienia.
Wystarczająco męczyły ich sny o przeżytych okropnościach, nie potrzebowali, aby
straszne obrazy ukradkiem wślizgiwały się do ich mózgów podczas dnia. Harry też
chciał jechać, ale z powodu nawału zajęć nie dał rady. Niedawno Kingsley
Shacklebolt został mianowany tymczasowym ministrem magii, do czasu aż sytuacja
na tyle się unormuje, że będą mogły odbyć się wybory. W nagrodę za czyny
Hermiony, Harry’ego i Rona poprosił, by wstąpili w szeregi aurorów bez odbycia
odpowiednich kursów i szkoleń. Dziewczyna od razu odmówiła, tłumacząc, że po
pierwsze musi odnaleźć rodziców, po drugie skończyć szkołę, a po trzecie nie
widzi siebie na takim stanowisku. Ron poprosił o czas do namysłu, Harry zaś zgodził
się bez wahania. Przez to miał sporo zajęć na głowie. Aurorzy musieli wytropić
i wyłapać zbiegłych Śmierciożerców, pilnować porządku w magicznym świecie oraz
usunąć z Azkabanu dementorów.
Dwa
tygodnie po śmierci Voldemorta, Hermiona leciała z Ronem samolotem do Sydney. Wprawdzie
myśleli o podróży za pomocą świstoklików, ale stwierdzili, że skoro szukają
mugoli, to powinni używać mugolskich środków transportu. Jedynym minusem tej
podróży było zachowanie rudowłosego chłopaka Hermiony. Ron miał małe pojęcie o
jej świecie i bywały chwile, że nie potrafił się zachować. Najpierw miał opory,
aby wsiąść do normalnego autobusu i przez całą drogę narzekał, że pojazd jedzie
za wolno oraz komentował na głos dziwne, według niego, zwyczaje mugoli. Na
lotnisku prawie wyciągnął różdżkę, aby rzucić zaklęcie, na chcących przeszukać
go celnikach. Hermiona spędziła później ponad czterdzieści pięć minut na
tłumaczeniu obsłudze lotniska, po co trzyma ozdobny kawałek drewna w bagażu
podręcznym. Podczas startu Ron zaczął panikować, a gdy samolot wyszedł na
prostą, starał się wmówić swojej dziewczynie, że wcale się nie wydzierał, że to
ustrojstwo spadnie i wszyscy zginą.
- Mam
nadzieję, że szybko ich znajdziemy – powiedziała Hermiona, zapinając pas.
Jedynym
planem, jaki miała, było zatrzymanie się w hostelu czy innym tanim miejscu.
Stamtąd zamierzała zadzwonić na informację, aby sprawdzić, czy jej rodzice mają
w Sydney gabinet dentystyczny. Jeśli to by nie zadziałało, to nie miała innych
pomysłów. Wiedziała, że to do niej nie podobne, ale ostatnie miesiące pokazały,
że gdy coś dokładnie planowała, to zazwyczaj nic nie szło po jej myśli.
Postawiła raz sobie odpuścić i pójść na żywioł.
– W Sydney
mieszka kilka milionów ludzi, to jak szukanie igły w stogu siana. Najgorzej
będzie, jeśli się okaże, że pojechali w inne miejsce.
- Dużo
masz pieniędzy? – zainteresował się Ron.
-
Wystarczająco by przeżyć tutaj miesiąc… pod warunkiem, że będziemy mocno się
ograniczać w ich wydawaniu.
Samolot
pochylił się, aby wylądować w porcie lotniczym Sydney. Pasażerowie poczuli, że
pilot naprowadza maszynę na odpowiedni kąt i wytraca prędkość.
- O
cholera! – jęknął Ron, który nie przyjął dobrze lekkich turbulencji i złapał
mocno Hermionę za rękę. – Jakim cudem to lata bez czarów? – spytał piskliwym
głosem.
Dalsza
część lądowania poszło gładko. Samolot spokojnie pojechał na swoje miejsce,
gdzie znieruchomiał. Pasażerowie zaczęli wstawać i wyciągać swoje bagaże, a
następnie pchać się do wyjścia. Ron z Hermioną przeczekali najgorszy tłok i
spokojnie wyszli z samolotu jako jedni z ostatnich. Po odbiorze bagażu udali
się w stronę informacji, gdzie personel nie umiał odpowiedzieć na pytanie
odnośne gabinetu dentystycznego, ale za to podał adres taniego hostelu.
Dorzucili także mapę i zaznaczyli na niej, gdzie znajdą przystanek autobusowy.
***
Hermiona
patrzyła na budynek, w którym mieli zamieszkać. Pożałowała, że poprosiła o
adres najtańszego hostelu. Budynek był trzypiętrowy, a lata swojej świetności
miał już dawno za sobą. Rozpadający się tynk pomalowany był przez graficiarzy,
obdrapane drzwi wyglądały jakby miały zaraz spaść z zawiasów, a okna nie
widziały środków czyszczących od co najmniej pięciu lat. Podwórko oblegane było
przez pijącą i palącą młodzież, większość wyglądała, jakby imprezowała od wielu
miesięcy, a resztka trawy pod ich stopami przyozdobiona była porozrzucanymi
puszkami po piwie, butelkami po trunkach wysokoprocentowych i najróżniejszymi
innymi śmieciami. Gdyby nie to, że Hermiona była zdesperowana i z niewielką
ilością gotówki to odwróciłaby się na pięcie i poszła gdzieś indziej.
- Wiesz
co? Nawet mi się tutaj podoba – powiedział z uśmiechem Ron, a Hermionie zaczął
drgać nerwowo policzek. – Może kogoś poznamy i trochę się wyluzujemy.
-
WYLUZUJEMY? – syknęła. – W tym… w tym CHLEWIE!?
- No, ja
to zawsze sądziłem, że porządek to objaw choroby psychicznej… - Ron popatrzył
na Hermionę i od razu poznał po jej minie, że trzeba zmienić front. – Ale mamy
ważniejsze zadanie! Nie będziemy mieli czasu na zabawę, ponieważ będziemy
szukali twoich rodziców.
- Hmmm –
mruknęła udobruchana dziewczyna. – Najpierw trzeba się zameldować.
Wchodząc
do hostelu, zobaczyli, że jest on zarazem barem. Stoliki okupowane były przez
amatorów picia i palenia. Powietrze można było kroić, tak było gęste od dymu.
Hermiona podejrzewała, że palą tutaj nie tylko papierosy, ponieważ oprócz
zwyczajnego smrodu czuć było zapach ziół. Podeszli do barmana i wykupili dwa
dni w pokoju czteroosobowym. Korytarz i schody, którymi szli, były całkowitym
odzwierciedleniem wyglądu budynku z zewnątrz. Wszystko było tak samo obdrapane,
brudne i pomazane. Hermiona stwierdziła, że wolałaby znowu mieszkać w namiocie.
Nie była jednak osobą, która długo użalała się nad swoim losem i poczucie
obowiązku wzięło górę nad uczuciem obrzydzenia, gdy zobaczyła swój pokój i
wspólną łazienkę dla wszystkich osób mieszkających na piętrze.
- Jest
tutaj jakiś telefon, z którego mogłabym zadzwonić? – spytała chłopaka z
obsługi.
- Taaa,
przecznicę dalej… - mruknął i zaczął jej
tłumaczyć drogę, a następnie podał numer telefonu do informacji.
Gdy
wyszedł, Hermiona zamknęła drzwi na zamek i wyjęła różdżkę.
- Chłoszczyść! – powiedziała.
Łóżka,
szafki, podłoga, ściany i okna natychmiast zalśniły czystością. Zaskoczona
zauważyła, że szare ściany zmieniły kolor na brzoskwiniowy.
-
Hermiono, jesteś niesamowita… - westchnął Ron i podszedł do dziewczyny. Chwycił
jej twarz w dłonie i złożył na jej ustach długi i namiętny pocałunek. – Wiesz…
skoro na razie jesteśmy tutaj sami…
- Nie
możemy… – szepnęła zarumieniona. – Mamy co robić…
- Najpierw
musimy odpocząć po długiej podróży – odpowiedział, kładąc się na najbliższym
łóżku i pociągając Hermionę za sobą, a gdy opadła na poduszkę obok niego, objął
ją ramionami. – Nie mów, że nie masz ochoty…
Miała
ochotę i to wielką. Odkąd wojna się skończyła, a ona zamieszkała w Norze, mieli
zdecydowanie więcej czasu dla siebie. Zaczynali od pocałunków, ale ostatnio ich
pieszczoty zaczęły być coraz bardziej śmiałe. Jeszcze nie byli ze sobą w łóżku,
ale Hermiona uważała, że powinni mieć dłuższy czas związku, zanim przejdą do
bardziej poważnych rzeczy.
- Mmm –
zamruczała, gdy zanurzyła rękę we włosach Rona, podczas gdy on całował ją po
szyi. Już miał zejść niżej, gdy usłyszeli przekręcanie klucza i drzwi się
otworzyły.
- O ja
cię! – powiedział męski głos. – Sorki gołąbki, mogę przyjść później, jeśli
chcecie!
Długowłosy
blondyn mrugnął do nich porozumiewawczo. Rzucił plecak turystyczny na łóżko pod
oknem i zaczął ściągać kurtkę. Ron z Hermioną niechętnie odkleili się od siebie
i usiedli na łóżku.
- Thierry
jestem! – powiedział, gdy się upewnił, że nie musi wychodzić. – Przyleciałem
tutaj z Kanady.
- Jestem
Hermiona, a to jest Ron. Jesteśmy z Wielkiej Brytanii.
- Też
przylecieliście na festiwal?
- Nie, szukamy
kogoś.
- O, a
kogo, jeśli mogę spytać?
- Eee,
znajomych. Mieli przeprowadzić się tutaj, ale nie dali znaku życia i się
martwiliśmy… Więc postanowiliśmy ich poszukać.
-
Ekscytujące! – zawołał chłopak do zdumionych współlokatorów. – Musicie mi
opowiedzieć o wszystkim! Oczywiście, jeśli zechcecie… bo wiecie… jestem
pisarzem – jego twarz rozjaśniła duma. – Przyjechałem na tutejszy Festiwal
Pisarzy. Jeśli mi opowiecie jakąś ciekawą historię, to być może umieszczę was w
jednej z moich przyszłych książek!
-
Napisałeś już jakąś? – spytała uprzejmie Hermiona.
Chłopak
zasępił się.
- Nie…
jeszcze nie, ale pracuję nad jedną – odpowiedział.
- Wiesz
Hermiono… chyba musimy iść do tego telefionu… - zaczął bąkać niepewnie Ron.
- A tak,
tak, TELEFON! – Hermiona powiedziała ostatnie słowo z naciskiem, aby Ron
zapamiętał, jak się go wymawia. – Do zobaczenia później Thierry.
- Do
później gołąbki! – młody pisarz wyciągnął gruby zeszyt z plecaka, usadowił się
na łóżku i zaczął pisać.
Budka
telefoniczna okazała się równie obdrapana co budynki w jej okolicy. Hermiona
odetchnęła z ulgą, gdy okazało się, że telefon działa. Przez moment myślała, że
jest zepsuty i będą musieli szukać kolejnego, co o tej porze mogło być
ryzykowne. Słońce zaczynało zachodzić, a na ulicy zaczęło przybywać pijanej
młodzieży. Dodatkowo ona i Ron byli zmęczeni po wielogodzinnej podróży. Hermiona
wykręciła numer informacji. Odebrała jakaś młoda dziewczyna.
-
Chciałabym się dowiedzieć, gdzie znajdę w Sydney gabinet dentystyczny Wendella
i Moniki Wilkins.
-
Chwileczkę… - po drugiej strony słuchawki słychać było rytmiczne klikanie w
klawiaturę. – Gabinet dentystyczny?
- Tak –
Hermionę zabolały palce od ściskania słuchawki.
- Hm… na
pewno?
- Tak!
- Nie mam
takiego gabinetu w bazie, proszę pani – odpowiedziała dziewczyna.
- Na pewno
nie ma? Proszę pani, to sprawa życia lub śmierci! – krzyknęła zdenerwowana
Hermiona.
Ron
położył dłoń na jej ramieniu i ścisnął, wyrażając swoje wsparcie.
- Jeśli
pani chce, mogę poszukać osób o takim imieniu i nazwisku…
- Błagam,
niech to pani zrobi!
- Monika i
Wendell Wilkins, tak?
- Tak!
-
Chwileczkę…
Hermionie
zdawało się, że ta chwila trwała i trwała. Popatrzyła ze strachem w oczy Rona.
Wyczytała w nich, że on także się denerwuje. Myśli rozbijały się w jej głowie
jak fale o skały. Co zrobi, jeśli nie odnajdzie rodziców? Co wtedy? Musi
koniecznie ich sprowadzić do domu! Nie spocznie, póki ich nie odnajdzie i
przywróci im wspomnienia.
- Halo?
Jest tam pani? – usłyszała w słuchawce głos.
- Tak,
jestem.
- Ma pani
coś do pisania?
- Mam! – Hermiona
właśnie po to kupiła na lotnisku długopis i kalendarzyk w promocji.
- Proszę
zapisać… - powiedziała dziewczyna z informacji.
Miała dane pięciu par o tym imieniu i
nazwisku. Podała czarownicy ich numery telefonów i adresy.
- Bardzo,
bardzo pani dziękuję… – Hermiona wyszeptała do słuchawki łamiącym się głosem.
- To moja
praca, życzę miłego wieczoru.
-
Nawzajem…
Hermiona
popatrzyła się na Rona ze łzami w oczach. Objął ją ciasno ramionami i zaczął
szeptać do jej ucha:
-
Znajdziemy ich, zobaczysz. Znaleźliśmy horkruksy, pokonaliśmy Voldemorta. Mamy
pięć tropów! Znalezienie ich to będzie pestka w porównaniu do tego, czego
dokonaliśmy!